Tomasz Piątek

Zakliszczeni w Powstaniu

„Tu leży trup nieznanego mieszkańca Warszawy”. W warszawskim parku przy moście Poniatowskiego Michał Zadara ułożył z kamieni mozaikę pod tym tytułem, przedstawiającą twarz kobiety (odtworzenie zdjęcia osoby sfotografowanej tuż przed wybuchem powstania warszawskiego). Cel tego dzieła jest oczywisty: upamiętnienie cywilnych ofiar powstania. Powiedział to jasno nie kto inny, jak sam dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego, Jan Ołdakowski: „Powstanie było również dramatem milionowego miasta, w którym przez 63 dni ginęli zwykli mieszkańcy. Na Murze Pamięci w muzeum są wyryte nazwiska tysięcy żołnierzy AK, ale zginęły też tysiące bezimiennych ofiar, które spoczywają w zbiorowych mogiłach. I tą mozaiką chcemy ich upamiętnić”. Ja dopowiem to, czego dyrektorowi takiego Muzeum najwyraźniej dopowiedzieć nie wypada: powstanie warszawskie było tragedią dla cywilnych mieszkańców, w której wzięli udział nie z własnej woli, a często wbrew własnej woli. Nagle ktoś im ogłosił powstanie i w związku z tym ktoś inny zrównał im miasto z ziemią, zniszczył dom, zabił rodzinę, odebrał życie. Istnieją straszne relacje o wrogości, jaką w miarę trwania rzezi powstańcy budzili w cywilach. Istnieją relacje o potwornych scenach, jakie się rozegrały, kiedy uciekający powstańcy sobie tylko przyznali dostęp do włazów kanałowych, zostawiając warszawiaków hitlerowcom. Zadara, jak rozumiem, chce upamiętnić cywilne ofiary Powstania nie obok powstańców, ale także przeciwko – jeśli nie przeciwko powstańcom, to przeciwko oficjalnej legendzie, która gloryfikuje powstanie jako wspaniałą przygodę i zarazem chwalebną ofiarę, poniesioną przez dziarskich, acz samobójczych żołnierzyków.


Jechałem warszawskim metrem i na reklamowym ekraniku zobaczyłem informację o mozaice Zadary – i mnie zatkało. Ktoś (jakiś nieszczęsny redaktor? copywriter?) napisał, że mozaika Zadary ma cel upamiętnienie uczestników powstania. Uczestników – a więc powstańców. Przejęzyczenie? Znamienne przejęzyczenie. Pokazuje ono, jak łatwo ześlizgujemy się w świat łatwych, wbitych nam do głowy klisz. Przecież jeśli się kogoś upamiętnia, to na pewno powstańców. To dobry przykład tego, jak bardzo, jeśli chodzi o Powstanie (i nie tylko) jesteśmy zakliszczeni – zakleszczeni w kliszy. I jak bardzo nieskuteczne są wysiłki wszystkich tych, którzy od lat próbują Polakom Powstanie wykliszczyć, czyli z tych wszystkich klisz odczarować. 

 

 Najwyraźniej Polacy tak mają. No dobrze, ale nawet jeśli miałbym się z tym pogodzić, to jednej rzeczy absolutnie nie jestem w stanie zrozumieć. Tego, że te powstańcze klisze powielają prawicowcy. Nie rozumiem, dlaczego mit Powstania Warszawskiego krytykuje przede wszystkim lewica, a nie prawica. Większość powstańców miała sympatie lewicowe lub centrolewicowe: w AK przeważali socjaliści, a ich gazetki przewidywały w przyszłej Polsce władzę szeroko pojętego ludu pracującego (wystarczy poczytać, co pisał w czasie wojny akowiec par excellance i redaktor naczelny akowskich biuletynów, czyli Aleksander Kamiński, słynny autor Kamieni na szaniec). Oczywiście, akowcy byli antykomunistami, lewicowymi antykomunistami, ale rozpoczęli Powstanie jako akt wsparcia dla sojuszniczej Armii Czerwonej, która lada chwila miała przekroczyć Wisłę („czekałem na ciebie, czerwona zarazo, byś była zbawieniem witanym z odrazą”, jak mówi poeta), co oczywiście z politycznego punktu widzenia było skrajną naiwnością (po Katyniu!). Tymczasem prawicowi narodowcy nie garnęli się wcale do AK, tylko pętali się przeważnie po różnych Konfederacjach Narodu i innych efemerycznych ugrupowaniach (nie mówiąc już o osławionych Narodowych Siłach Zbrojnych), które czasem zbliżały się do Armii Krajowej, a czasem od niej oddalały. 


Nie byłbym więc zdziwiony, gdyby to lewica sławiła powstanie jako rewolucyjny czyn antyfaszystowski, pokoleniowy bunt młodzieży (połączony ze swoistą rewolucją seksualną, małżeństwami nastolatków!) przeciwko starszym i tchórzliwym ugodowcom. Przeciwko tym drobnokapitalistycznym cywilom, drżącym po mieszczańsku o swoją kamieniczkę, o „mieszkanie, fortepian, garnitur po ojcu” – utratę których to dóbr Stefan Kisielewski wypominał powstańczym dowódcom jeszcze wiele lat po wojnie. Wzorem prawicowca Kisiela, nasi endecy i postendecy powinni zaś przeklinać Powstanie jako marnowanie drogocennej „tkanki narodowej”. Powinni, jak Józef Mackiewicz, wskazywać na lewicowe sympatie akowców, na bliskie kontakty pomiędzy akowskim a sowieckim wywiadem, na to, że dowództwo AK w dziwny sposób szerzyło wśród swoich żołnierzy wiarę w możliwość współpracy z Stalinem (po Katyniu! – wypadałoby znowu zawołać). W końcu, znając naszą prawicę, powinna ona dojść do wniosku, że rozpoczęcie powstania w nadziei na współdziałanie z Armią Czerwoną było nie tylko aktem zbrodniczej naiwności (z czym i ja musiałbym się zgodzić), ale prowokacją. Prowokacją, do jakiej czerwoni Sowieci skłonili różowych powstańców, żeby móc zniszczyć antykomunistyczną stolicę Polski i jej antykomunistycznych mieszkańców rękami Hitlera.


Tak się jednak nie dzieje. Prawicowi krytycy powstania wymarli (jak Kisiel), albo stanowią margines marginesu (jak Janusz Korwin-Mikke). Antyakowskie teorie spiskowe nas ominęły. Może i dobrze. Gorzej, że razem z nimi omijają nas inne próby niezależnego przemyślenia powstania – omijają w tym sensie, że nie docierają do opinii publicznej. Ani krytyka tego, co ewidentnie złe (bezsensowna rzeź), ani odkrywanie zapomnianych pozytywnych cech powstania (lewicowość) nie mają żadnego wpływu na to, co dzisiaj o powstańcach myślą Polacy. Nie wiem, czy nie ucieszyłbym się nawet wtedy, gdyby poprzez mechaniczną kombinację dwóch wyżej wymienionych myśli (bezsensowna rzeź, lewicowy bunt) powstała i zaczęła się szerzyć opowieść o powstaniu jako o kolejnej zbrodni tej strasznej, paskudnej lewicy. Może i bym się ucieszył (mam perwersyjną naturę), bo nawet taka bajka byłaby mniej nudna i martwa, niż to, co jest teraz: myślowy bezwład i ciągle te same klisze. Powstańcom przylepiono narodową gębę narodowych ofiar narodowego chrztu krwi – i tyle. A jeśli ktoś o Powstaniu mówi inaczej, to jest niesłuchany. Albo, jak Zadara, w powszechnym odbiorze zostaje szybko zakliszczony.


www.tomaszpiatek.pl 



 

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz Piątek
Tomasz Piątek
Pisarz, felietonista
Pisarz, felietonista. Ukończył lingwistykę na Universita’ degli Studi di Milano. Pracował w „Polityce”, RMF FM, „La Stampa”, Inforadiu, Radiostacji. Publikował w miesięczniku „Film” i w „Życiu Warszawy”. Autor wielu powieści. Nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej ukazała się jego książka "Antypapież" (2011) i "Podręcznik dla klasy pierwszej" (2011).
Zamknij