Miałem sen. Przyśniła mi się Błękitna Kobieta, która przedstawiła się jako Bogini Zarazy. Dotknęła dłonią mojej głowy i natychmiast moje plecy pokryły się żółtymi piekącymi krostami, a zaraz potem brzuch i twarz. Dostałem gorączki, a razem z gorączką ogarnęło mnie szaleństwo: uwierzyłem, że gorączka i krosty są czymś dobrym. Zacząłem chodzić po mieście z kołdrą na głowie (żeby ludzie nie widzieli mojego stanu i nie uciekali), a kiedy zbliżałem się do jakiegoś człowieka, wtedy nagle wyskakiwałem spod kołdry i zarażałem go. Napawało mnie to dziką radością.
Rano zadzwoniłem do mojego terapeuty i opowiedziałem mu ten sen. „Ależ to banalne, panie Tomku” – powiedział – „Miał pan zwykły, normalny sen o nawróceniu na katolicyzm. Błękitna Kobieta to tak zwana Matka Boska, a chodzenie z kołdrą na głowie i wyskakiwanie na ludzi to pisanie do Frondy”.
Hm – powiedziałem sobie w duchu. Czyżby moja podświadomość marzyła o przejściu na katolicyzm? A co by było, gdybym przeszedł? Mógłbym wtedy pisać książki o tym, że Jarosław Kaczyński jest mężem opatrznościowym. O tym, że nad głową Antoniego Macierewicza przez cały czas pali się małe światełko. Ludzie o czystym duchu mogą je dostrzec, najłatwiej o zmierzchu. To światełko to aniołek. Ono czasem wysforowuje się przed Macierewicza i go prowadzi. Wtedy Macierewicz jest na tropie. Innym wdzięcznym tematem jest Zbigniew Ziobro. Kiedy Zbigniew Ziobro był mały (jeszcze mniejszy niż teraz), przemówił do niego święty obraz. Obraz powiedział: „Kogutyka, kogutów teoria i praktyka” i wtedy mały Zbyszek zrozumiał swoje posłannictwo. Tak, mógłbym takie książki pisać seryjnie. Nakłady by mi podskoczyły do jakichś dwudziestu tysięcy egzemplarzy. Trochę mało. O dwustu tysiącach, to już by była jakaś rozmowa.
Ale są jeszcze inne argumenty przemawiające za byciem katolikiem. Też pieniężne. Na przykład Zgromadzenie Księży Misjonarzy Świętego Wincentego a Paulo żąda od państwa 238 milionów złotych. I jak tu nie być katolikiem, do tego księdzem misjonarzem? Założę się, że oni te 238 milionów dostaną. Z czyjej kieszeni? Z naszej, kochani, z naszej, z kieszeni podatnika. Ciekawe, że ci, którzy zawsze gardłują za tym, żeby oszczędzać podatnika i ciąć wydatki państwa, jakoś dziwnie milczą o roszczeniach Kościoła katolickiego. Ciekawa logika. Podatnik jest skarbem, podatnika trzeba oszczędzać, nie wolno zabierać do skarbu państwa jego pieniędzy – chyba że te pieniądze mógłby przejąć Kościół katolicki. Wtedy już podatnika oszczędzać nie trzeba. Może oni powinni po prostu zaproponować, żeby podatki zamiast państwu płacić Kościołowi? To by uprościło wiele spraw. Niepotrzebne byłyby Komisje Majątkowe, sądy, te wszystkie korowody. Zasada byłaby jasna: co państwowe, to automatycznie kościelne i koniec gadania, Roma locuta, causa finita.
Tak więc mogłoby się zdawać, że bycie katolikiem jest bardzo lukratywne. Jest jednak jeden kontrargument. Ojciec Rydzyk. Ojciec Rydzyk jest biedny. Jest tak biedny, że nie stać go na zapłacenie grzywny (cztery i pół tysiąca złotych). Sąd skazał go na nią, zresztą za nielegalną zbiórkę pieniędzy (Rydzyk ją prowadził właśnie dlatego, że jest taki biedny). Proszę tylko pomyśleć: skazany za nielegalną zbiórkę pieniędzy Rydzyk odpowiada, że kwoty na spłatę grzywny nie umie zebrać. Biedna mała niezdara, jakoś nie ma pomysłu. Dlaczego w tym celu nie zorganizuje kolejnej nielegalnej zbiórki? Gdyby dołożyli mu kolejną grzywnę, wtedy mógłby zorganizować jeszcze jedną zbiórkę i tak w nieskończoność, albo przynajmniej do śmierci głodowej ostatniej staruszki. O całej sprawie pisze Wyborcza. Ale ja nie muszę czytać Wyborczej, żeby wiedzieć o biedzie księdza Rydzyka. Mam o niej inne świadectwa. Kiedy byłem w ośrodku dla uzależnionych w Toruniu, leczyłem się razem z dziewczyną, która przez rok sprzątała siedzibę Radia z Ryjem. Ksiądz Rydzyk nie zapłacił jej ani grosza, a po roku wezwał ją do siebie i wręczył jej dwie przeterminowane czekolady. Nic więcej zapewne nie miał, biedaczek.
Teraz komornik stwierdził, że nie ściągnie grzywny od tego biedaka, bo po prostu się nie da. W tej sytuacji sąd może skazać Rydzyka na bezpłatne prace społeczne. To byłoby piękne! Pomarańczowy kaftan na sutannę, miotła do ręki i dalej, sprzątać przystanki autobusowe! Takie ćwiczenie duchowe znakomicie wpływa na wzrost ewangelicznej pokory, wiem to z własnego doświadczenia. Po roku takiego sprzątania ojciec dyrektor powinien dostać dwie przeterminowane czekolady.
Pięknie byłoby napisać katolicki poemat o cierpieniach Świętego Rydzyka Męczennika (Świętego Rydzyka od Miotły). Zawsze marzyłem też, żeby chodzić z kołdrą na głowie i nagle wyskakiwać na ludzi. Ale chyba jednak nie przejdę na katolicyzm. Ksiądz Rydzyk swoim przykładem mnie nawrócił – z powrotem na protestantyzm. Nie chcę skończyć tak jak on, nie chcę być taki biedny.