Cezary Michalski

Koalicja bez strachu

To jest koalicja zadaniowa, a zadania, które przed nią stoją, są raczej ważne.

Dobiega końca kampania wyborcza, którą wygrała antyliberalna i antyunijna prawica. Jednych to zmartwi, bo prawica, drugich ucieszy, bo przynajmniej antyliberalna i antyunijna. Po drodze rozwijał się już typowy polski trend hejtu i oportunizmu, który widziałem w latach 70. za Gierka (bo władzę, tak jak matkę, masz tylko jedną), w latach 1980-81 za pierwszej „Solidarności” (10 milionów członków nowego związku, bo może to będzie nowa władza) i po stanie wojennym (zniknięcie 10 milionów członków, bo „Solidarność” nową władzą się jednak nie stała). Dziś widzę ten sam oportunizm w rezygnacji z zasad świeckiego państwa na rzecz przyzwolenia na formalną i nieformalną dominację Kościoła (bo to na pewno jest nowa władza) i w rezygnacji z kolejnych liberalnych hamulców w języku i politycznej praktyce na rzecz coraz bardziej antyliberalnej prawicy (bo to może być nowa władza).

Na przykład w apogeum kampanii wygranej przez coraz bardziej antyliberalną i coraz bardziej antyunijną prawicę kolejni warszawscy radni wybrani z list ruchów miejskich przeszli na stronę PiS-u. W Śródmieściu Warszawy zapewniając tej partii władzę, także jeszcze większą władzę nad niektórymi szpitalami, placówkami zdrowotnymi, urzędami mającymi stać na straży równości i wolności obywateli. A deklaracje ideowe, jakie ci radni wybrani z list ruchów miejskich złożyli przy tej okazji, są jeszcze bardziej antyliberalne i antyrównościowe niż deklaracje radnych, którzy przynajmniej uczciwie wystartowali i zostali wybrani z listy PiS.

Mnie zwycięstwo w tej kampanii antyliberalnej i antyunijnej prawicy martwi zarówno z tego powodu, że jest to prawica, jak też z tego powodu, że jest antyliberalna i antyunijna.

W swojej dzisiejszej formie polska prawica jest absolutnie patologiczna i nie daje tego, co czasami konserwatywna prawica ma do zaoferowania społeczeństwom i państwom, czyli odpowiedzialności za stabilność państwa i prawa, próby obniżania poziomu przemocy i lęku związanych ze społeczną zmianą, a także Realpolitik w obszarze polityki zagranicznej i europejskiej.

A to ostatnie jest szczególnie ważne w przypadku państw, które – jak Polska od co najmniej 300 lat – w zderzeniu z geopolityką w ogóle nie są w stanie przetrwać. Nie są w stanie zapewnić swoim społeczeństwom bezpieczeństwa, dobrobytu, wolności. I znów nie będą w stanie, jeśli antyunijnej prawicy uda się zniszczyć UE, czy może raczej pomóc w zniszczeniu, bo prawdziwi globalni antyunijni gracze są jeszcze inni i jeszcze silniejsi, a nasi „renacjonalizatorzy” to dla nich tylko przydatni „towarzysze drogi”.

A ja byłem w Strasburgu i patrzyłem na wystąpienie Merkel i Hollande’a przed Parlamentem Europejskim. Od wielu dni staram się napisać na ten temat coś zabawnego i zdystansowanego, ale nie potrafię. Ponieważ wysłuchałem też w europarlamencie w czasie tamtej debaty Ryszarda Legutkę, jak szydził sobie zarówno z Unii, jak też z politycznych liderów państw wciąż jeszcze próbujących tę Unię ratować (polska prawica jednocześnie atakuje „niemiecko-francuską dominację w Europie” i blokuje wszelkie próby wzmacniania instytucji wspólnotowych UE, co jest ewidentną głupotą). Słuchałem bon motu Legutki, że „Unia, tak jak państwo komunistyczne, w którym pani Merkel kiedyś żyła, jest mistrzem w rozwiązywaniu problemów, które sama stwarza”. Legutko mówił to w kontekście uderzenia w Unię przez kryzys finansowy i kryzys migracyjny. I słuchałem Verhofstadta, szefa frakcji liberalnej w PE, który bardzo wkurzony odpowiedział, że Legutko kłamie. Verhofstadt miał rację, bo kryzys finansowy nie zaczął się w Unii, ale na rynkach finansowych USA. Kryzys migracyjny też nie jest „problemem wykreowanym przez Unię”, bo to nie Unia przeprowadziła interwencję w Iraku, która rozpoczęła co prawda proces likwidowania w całym regionie tyranii, ale nie proces zastępowania ich jakimkolwiek państwowym czy politycznym porządkiem.

Legutko wyznaje kult amerykańskiej prawicy – neoliberalnej i neokonserwatywnej – jeszcze żarliwszy u niego niż kult Kaczyńskiego. A to amerykańska prawica neoliberalna i neokonserwatywna jest sprawcą tych dwóch najpoważniejszych „problemów” (globalny kryzys finansowy i doktryna interwencji zbyt łatwej i bez myślenia o jej konsekwencjach), o których „kreowanie” Legutko w czasie swego wystąpienia w Strasburgu oskarżył UE. Mówiąc dokładnie to samo i dokładnie w tym samym celu, co PiS mówi w kraju. Aby demolując wizerunek UE w oczach Polakó,w uderzyć w liberalne ograniczenia dla przyszłej prawicowej władzy w Warszawie, które Jarosław Kaczyński już w 2006 roku kojarzył z „dyktatem Brukseli”.

Ale zwycięstwo w tej kampanii antyunijnej prawicy martwi mnie także dlatego, że jest to prawica właśnie coraz silniej antyliberalna. Kaczyński postanowił budować swój wizerunek mocnego człowieka idącego po władzę na czele mocnej partii, używając jednoznacznych odniesień do autorytarnych języków z przeszłości. Wiedząc, że część starszego i młodszego prawicowego elektoratu kojarzy siłę z zamordyzmem, a zamordyzm z siłą. Właśnie z tego powodu, a nie dlatego, że się zapędził czy zagalopował, Kaczyński mówi dziś (a za nim powtarza Duda) o uchodźcach to, co naziści mówili o Żydach, że mianowicie przyniosą do Polski niebezpieczne, obce pierwotniaki, zarazki, zarazy. Albo mając za plecami panie w ludowych strojach, powtarza na kampanijnym wiecu Gomułkowską frazę: „Pewne siły w Polsce łowią w mętnej wodzie tłuste ryby, my tę mętną wodę oczyścimy”.

On to robi zupełnie na zimno, a moim antykomunistycznym rówieśnikom z lat 80. ten jego autorytarny bełkot w niczym nie przeszkadza.

Idą za nim tyleż dla zemsty (na Komorowskim? Niesiołowskim? Michniku? Innych „komunistach”?), ile po stanowiska, jak pewien historyk z Ligi Republikańskiej, który wcześniej pracował w Polskiej Agencji Prasowej, ostatnio współtworzył PiS-owski „Polska Wielki Projekt”, a niedawno kontrolowany przez PiS Sejmik Wojewódzki Podkarpacia zrobił go dyrektorem Szpitala Wojewódzkiego im. Świętego Ojca Pio w Przemyślu. Co robi historyk z Ligi Republikańskiego w szpitalu wojewódzkim (daleka parafraza pewnej piosenki Jana Krzysztofa Kelusa)? A kogo to obchodzi, kiedy Kaczyński wygra, każdy może być każdym i każdy może każdym być przestać. Jak mawiał Lejzorek Rojtszwaniec, „kiedy zwalniają, znaczy, że będą zatrudniać”, więc i autorytarny bełkot Prezesa „antykomunistom” już nie przeszkadza.

Jednak poza hipotezami na temat natury przyszłej prawicowej władzy implikowanymi przez język Kaczyńskiego (to z kolei daleka parafraza tytułu pewnego traktatu filozoficznego S.I. Witkiewicza), są też dowody implikowane przez praktyczne, polityczne działania prawicy. W apogeum kampanii cały PiS zagłosował w Sejmie za zaostrzeniem ustawy antyaborcyjnej, tak aby prawo państwowe wymuszało rodzenie na kobietach zgwałconych, noszących uszkodzone płody, w sytuacji, kiedy ciąża zagraża życiu kobiety. Zmiana ustawy została zablokowana tylko dzięki głosom PO i Zjednoczonej Lewicy. Do tego dochodzi weto Andrzeja Dudy do ustawy o uzgodnieniu płci, która to ustawa już wcześniej została ostrugana w Sejmie. W porównaniu z projektem złożonym przez Grodzką usunięto z niej wszystkie sformułowania mogące „sprowokować” prawicę czy Kościół. Pozostały tylko sformułowania medyczne i prawne mające uregulować sytuację osób transseksualnych żyjących w Polsce. Jest tych osób niewiele, ale to nie znaczy, że w państwie prawa mają żyć poza prawem. Jednak nawet taką ustawę Kaczyński i Duda użyli do budzenia strachu, do mobilizowania antyliberalnego elektoratu prawicy.

W tej sytuacji, dla mnie, koalicja PO-ZL to nie jest „koalicja strachu przeciwko PiS”.

To jest koalicja zadaniowa, a zadania, które przed nią stoją, są raczej ważne. Ta koalicja może nie zdoła uchwalić liberalizacji ustawy antyaborcyjnej, lecz na pewno nie uchwali jej zaostrzenia. Ta koalicja uchwali ustawę o związkach partnerskich, choć może niekoniecznie zdoła obalić weto Dudy (to już zależy wyłącznie od jej siły w Sejmie). A już na pewno ta koalicja nie będzie wyprowadzać Polski z Unii, nie będzie demolować Unii w całym regionie Europy Środkowo-Wschodniej, nie będzie przedstawiać własnych autorytarnych pasji jako „suwerennej nieliberalnej demokracji” zrywającej z „brukselskim dyktatem”. No i nie zlikwiduje niezawisłości sądów, czyli trójpodziału władzy, który dla mnie jest rzeczą ważną. Jedna z licznych rzeczniczek jednej z licznych kampanii PiS powiedziała niedawno, że zasadę niezawisłości sędziowskiej wymyślono we Francji, bo sędziowie pewnie byli lepsi niż w dzisiejszej Polsce. Jakie z tego typu myśli ustrojowej wynikają konsekwencje, nie chce mi się nawet tłumaczyć.

W tej sytuacji najbliżej mi do tyleż ideowej, ile pragmatycznej strategii Sławka Sierakowskiego, który parę dni temu opublikował w Dzienniku Opinii tekst o tym, że w zależności od okręgu, kandydata lub kandydatki będzie głosował albo na Zjednoczoną Lewicę, albo na Partię Razem. A ponieważ mam nieco inne poglądy (my w Krytyce Politycznej naprawdę różnimy się pięknie), w zależności od okręgu, kandydata i kandydatki będę głosował na Zjednoczoną Lewicę albo na Platformę Obywatelską, głosując tak czy inaczej na ich koalicję. Na Platformę będę głosował tam, gdzie wystawia Piniora, który zawsze walczył (co nie znaczy, że zawsze tę walkę wygrywał) o nadanie polityce PO bardziej zrównoważonego, centrowego, społecznego i proeuropejskiego kształtu. Będę głosował na PO tam, gdzie wystawia Halickiego, który walczył o ustawę regulującą w Polsce ubój rytualny (i ostatecznie przegrał z cynizmem PiS-u i PSL, a także z cynizmem ortodoksyjnych liderów dwóch mniejszości religijnych w Polsce, którym wcale nie chodziło o wolność religijną, bo nie chcieli zgłosić ludziom pracującym nad tą ustawą ani ilości mięsa potrzebnego dla swoich wyznawców, ani wskazać rytualnych rzeźni, które byłyby wyłączone spod ograniczeń ustawy, ponieważ chodziło im o pieniądze za stemple koszerności i halal pozwalające wyeksportować do Turcji, Izraela, Arabii Saudyjskiej mięso milionów zwierząt mordowanych w nieco większych męczarniach, niżby to było konieczne).

A na Zjednoczoną Lewicę zagłosuję tam, gdzie zaproponuje mi Barbarę Nowacką albo Monikę Płatek, bo ich poglądy i praktyka dają mi gwarancję, że będą broniły zarówno liberalnych wolności i ograniczeń władzy, jak też równości społecznej. Zagłosuję też na Palikota w Lublinie, bo był odważny w momencie i w sprawach, gdzie wszyscy inni się bali. Zagłosuję wreszcie na Millera w Gdyni, jako na lepszego konserwatystę i bezpieczniejszego dla Polski politycznego realistę niż prawicowcy od Kaczyńskiego, Kukiza i narodowców.

Przez kilka dni (a potem pewnie przez następne lata) będę się zachowywał tak, jakbym wierzył, że przegrana kampania wyborcza nie musi koniecznie oznaczać przegranych wyborów.

 

**Dziennik Opinii nr 296/2015 (1080)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Cezary Michalski
Cezary Michalski
Komentator Krytyki Politycznej
Publicysta, eseista, prozaik. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu. Pracował tam jako sekretarz Józefa Czapskiego. Był redaktorem pism „brulion” i „Debata”, jego teksty ukazywały się w „Arcanach”, „Frondzie” i „Tygodniku Literackim”. Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, „Życiem” i „Tygodnikiem Solidarność”. W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury. Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. W latach 2006 – 2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska-Europa-Świat”, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma. Współpracuje z Wydawnictwem Czerwono-Czarne. Aktualnie jest komentatorem Krytyki Politycznej
Zamknij