Pełne exposé nowej władzy to obietnice Szydło, ułaskawienie Kamińskiego i niszczenie Trybunału Konstytucyjnego
Exposé premier Beaty Szydło okazało się jeszcze jednym wystąpieniem kampanii wyborczej PiS. Dodajmy, bardzo skutecznej kampanii, skoro dała tej partii zwycięstwo w wyborach prezydenckich i parlamentarnych, a także nieomal wykończyła PSL (choć to akurat dzieło PiS zamierza dokończyć, zapowiadając złamanie kadencyjności władz samorządowych). A ze zniszczenia PSL-u mogą się cieszyć wyłącznie idioci. Będzie ono bowiem oznaczało oddanie polskiej wsi już wyłącznie pod zarząd twardej prawicy i radiomaryjnego Kościoła.
Jeśli chodzi o Zjednoczoną Lewicę, to udział PiS-u nie był decydujący, bo cios śmiertelny (niezależnie od faktycznych dokonań i niedokonań, osiągnięć i błędów jej liderów i jej liderek) zadał jej Adrian Zandberg i jego fenomenalne wystąpienie podczas telewizyjnej debaty (szczególnie zaciekawiła mnie obietnica wprowadzenia 75-procentowego progu podatkowego dla najbogatszych w kraju, w którym ściąganie 32-procentowego podatku PIT albo 19-procentowego podatku CIT już graniczy z cudem).
W swoim kolejnym kampanijnym wystąpieniu Beata Szydło powtórzyła najważniejsze obietnice socjalne tej kampanii, nieco je tylko rozrzedzając, a w każdym razie nie konkretyzując ich zbytnio.
Do obietnic socjalnych dodała powtórzone obietnice z obszaru wojny kulturowej, czyli tzw. rewolucji konserwatywnej w nadbudowie.
„Powrót klasycznego kanonu lektur”, czyli jednak „Rota” wkuwana na pamięć zamiast Gombrowicza czy Witkacego czytanych choćby z cieniem zrozumienia. A także „powrót pełnego nauczania historii”, czyli martyrologii, bo pozytywiści warszawscy, stańczycy czy bracia Mackiewiczowie to jednak „partia białej flagi”, jeśli weźmiemy pod uwagę kluczowe dla PiS kryterium ich stosunku do powstań. Nawet obietnicę obniżenia nauczycielom pensum godzinowego (o dwie godziny tzw. karciane) należy w tym kontekście traktować jako próbę przekupienia nauczycieli, także tych świeckich, krytycznych wobec PiS, także tych z ZNP, żeby nie opierali się zbytnio, kiedy walec „polityki historycznej”, „polityki kulturalnej” i „polityki edukacyjnej” przejedzie przez polską szkołę, oczywiście pokropiony przez księdza katechetę, który w PiS-owskiej szkole będzie rządził sumieniami wszystkich uczennic i uczniów, bez żadnej już niepotrzebnej hipokryzji, którą czasami musiał się jeszcze posługiwać w szkole PO.
Poza tym ważnym, ale jednak wciąż kampanijnym wystąpieniem premier Beaty Szydło, możemy już od tygodnia obserwować konkretne działania nowej, pisowskiej władzy. Pierwszym – poza decyzjami personalnymi, też interesującymi – było złożenie do Sejmu, z perspektywą bardzo szybkiego uchwalenia, ustawy całkowicie niszczącej niezawisłość Trybunału Konstytucyjnego. Nie tylko pozwalającej unieważnić wybór pięciu nowych sędziów TK (z których dwóch było przez koalicję PO-PSL „dociśniętych nogą”), ale także „puknąć” prezesa i wiceprezesa Trybunału, dając prezydentowi z PiS, czyli tak czy inaczej Kaczyńskiemu, decydujący wpływ na kształt TK i jego orzecznictwa.
Kolejną decyzją nowej władzy, będącą kolejnym ważnym elementem jej rozwijającego się w czasie expose, jest uniewinnienie Mariusza Kamińskiego przez prezydenta Andrzeja Dudę.
To sygnał dla Kamińskiego, Macierewicza i Ziobry, wchodzących właśnie do służb specjalnych polskiego państwa, do MON i do Ministerstwa Sprawiedliwości: „jesteście całkowicie bezkarni, możecie robić wszystko, czego Jarosław Kaczyński od was zażąda, bez względu na ograniczenia prawa”. A dla ludzi, którzy Kamińskiemu, Macierewiczowi, Ziobrze chcieliby się przeciwstawić, jest to sygnał równie jasny: „my będziemy bezkarni, więc wszelki opór przeciw nam jest bezcelowy, a w dodatku jest ryzykowny”. Jeśli ten sygnał zostanie odebrany prawidłowo, oportunistyczna większość się do Kamińskiego, Macierewicza i Ziobry przyłączy, a nieoportunistyczna mniejszość zostanie przez nich złamana.
Minister w kancelarii prezydenta Andrzej Dera bronił decyzji Dudy twierdząc, że „Mariusz Kamiński jest kryształowo uczciwy”, a „prezydent jego sprawę ucina i raz na zawsze zamyka”, gdyż „uznał, że osoby walczące z korupcją powinny być w sposób szczególny chronione”. Nie wiadomo jednak, w jaki sposób ułaskawienie politycznego kolegi przez politycznego kolegę miałoby dowodzić „kryształowej uczciwości” ułaskawionego i w jakim sensie mogłoby „ucinać i zamykać jego sprawę” (nawet postępowanie przed sądem apelacyjnym może toczyć się dalej, jeśli nie zostanie przerwane jakimiś innymi środkami). Przypomnijmy, że Kamiński, kiedy był szefem CBA, operacyjnemu rozpracowaniu i prowokacjom poddał środowisko PO, czyli głównej partii opozycyjnej wobec PiS w roku 2006 i 2007, a także środowisko SLD, czyli historycznych wrogów Ligi Republikańskiej. Kamiński zajął się też środowiskiem Samoobrony, pozostającej wówczas w koalicji z PiS, gdyż Kaczyński postanowił Samoobronę od Andrzeja Leppera przejąć. Kamiński był w tym procesie batem, podczas gdy marchewką machał Adam Lipiński, kiedy np. obiecywał Renacie Beger pomoc finansową z Prezydium Sejmu i wycofanie zarzutów, którymi zajmowała się całkowicie wówczas zawisła od Ziobry prokuratura. Było to tzw. dojadanie politycznych przystawek, w wyniku czego Kaczyński faktycznie zdołał przejąć część posłów Samoobrony i część posłów LPR.
Prawnicy i konstytucjonaliści (gatunek, jak wiadomo, mocno podejrzany) narzekają, że prezydent Duda ułaskawił kogoś, kto jeszcze nie został prawomocnie skazany, co jest zupełnie oryginalnym przykładem ułaskawienia prewencyjnego, będącego jeszcze bardziej brutalnym pokazem siły, otwierającego drogę do jeszcze większych nadużyć. Wszyscy pamiętamy wielkiego skądinąd filozofa prawa, Carla Schmitta, który pisał uzasadnienia pozwalające pewnej antyliberalnej partii niszczyć konstytucyjny porządek Republiki Weimarskiej, oskarżanej przez lidera tej partii o imposybilizm. Schmitta nazwano złośliwie, ale nie bez racji, „jurystą Hitlera”. Poprzez swoją decyzję o uniewinnieniu Kamińskiego, który jeszcze nawet nie został prawomocnie skazany, prezydent Andrzej Duda stał się właśnie jurystą Kaczyńskiego.
I chciałoby się powiedzieć, parafrazując pewnego byłego prezydenta, „jaki wódz, taki jurysta”.
Skoro Kaczyński tak barwnie zaczął swoje rządy – od exposé Beaty Szydło, od ataku na Trybunał Konstytucyjny, od ułaskawienia Kamińskiego (bo przecież nie prezydent Duda podejmuje decyzje, które wykonuje) – jak będzie te rządy kontynuował i jak je zakończy? Fachowcy od polityki powiadają, że każdy rząd powinien przeprowadzić wszystkie najważniejsze reformy wzmacniające gospodarkę i państwo w pierwszych miesiącach swego urzędowania, bo później opór materii wzrośnie, a dla odmiany słabnąć zacznie wola polityczna nowej władzy. Jarosław Kaczyński nie ma żadnego pomysłu na reformy wzmacniające gospodarkę i państwo dziś, tak jak nie miał na nie żadnego pomysłu w roku 2006. Dlatego też pierwsze dni swojej władzy wykorzystuje nie na reformy, które wzmacniałyby gospodarkę czy państwo, ale na niszczenie zupełnie podstawowych ograniczeń swojej jak zwykle pustej i jak zwykle nihilistycznej władzy.
**Dziennik Opinii nr 323/2015 (1107)