Wyobraźmy sobie, że u 1,2 tys. pracowników Pentagonu, Departamentu Stanu i CIA wybuchają pagery prosto w twarz, w dłoni czy w kieszeni. Co powiedziałyby na to Stany Zjednoczone?
Nie ma już wątpliwości, że zmasowany atak na Liban z wykorzystaniem osobistego sprzętu elektronicznego członków Hezbollahu, w którym zginęło co najmniej 20 osób, a około 3 tys. zostało rannych, to dzieło Izraela. Rozpoczął się we wtorek 17 września i trwał przez dwa dni, kiedy to pojawiały się kolejne doniesienia o wybuchającym osobistym sprzęcie elektronicznym. Na środowym pogrzebie tych, którzy zginęli poprzedniego dnia w pierwszym ataku, śmierć poniosło kolejnych co najmniej dziewięć osób, a dziesiątki zostały ranne.
Skala i sposób przeprowadzenia trwających nadal działań, których nie można nazwać inaczej, niż aktem terroru, nie mają precedensu, jednak tego typu zmasowane ataki w wykonaniu Izraela to nic nowego. Izraelska doktryna przeprowadzania dotkliwych zamachów na cywilów jest znana jako Doktryna Dahija, co nawiązuje do zaatakowanej przez Izrael dzielnicy Bejrutu. Ostatnie wydarzenia pokazują, jak we wstrząsający sposób pogłębia się całkowity brak szacunku Izraela dla ludzkiego życia.
Propaganda Izraela przestała działać. Świat wie, co się dzieje w Gazie [rozmowa]
czytaj także
Zachodnie interpretacje
Redaktorzy „New York Timesa” Patrick Kingsley, Euan Ward, Ronen Bergman i Michael Levenson opisali ataki, wskazując co prawda Izrael jako sprawcę, jednak nie omieszkali włączyć do materiału ewidentnie fałszywego izraelskiego chwytu PR-owego, twierdząc, że były one ukierunkowane.
Jak piszą w „Timesie”: „Według informacji uzyskanych przez urzędników z USA i innych krajów na temat ataku Izrael ukrył materiały wybuchowe w przesyłce importowanych pagerów wyprodukowanych na Tajwanie, mających trafić do Libanu. Jak twierdzi dwóch urzędników, materiał wybuchowy, ważący zaledwie 30–60 g, umieszczono obok baterii w pagerze. Inni urzędnicy przyznali, że przy pagerach, które Hezbollah zamówił w firmie Gold Apollo na Tajwanie, manipulowano, zanim jeszcze dotarły do Libanu. Zdaniem jednego z urzędników Izrael doszedł do wniosku, że biorąc pod uwagę wielkość materiału wybuchowego, ryzyko, że ofiarą padną osoby niezwiązane z Hezbollahem, jest niskie”.
Dalej czytamy, że „wybuchy pagerów to najnowsza salwa w konflikcie między Izraelem a Hezbollahem, którego eskalację zapoczątkował atak Hamasu na Izrael 7 października” – co nadaje sprawie aurę zwykłych działań wojskowych, a nie – ewidentnie nieprecyzyjnych, śmiercionośnych zamachów na ludność cywilną. Amerykański sygnalista Edward Snowden, cytowany na stronach mondoweiss.net, słusznie podsumował ich cel i siłę rażenia: „Izrael, stosując wszelkie metody, dopuścił się czegoś zuchwałego. Wysadził mnóstwo ludzi za kierownicą (pozostawiając samochody bez kontroli), na zakupach (podczas gdy ich dzieci czekały za nimi w wózku przy kasie) itd. Wszystkie znamiona terroryzmu zostały wyczerpane”.
Starszy analityk polityczny Al Jazeery Marwan Bishara krytycznie – i z perspektywy zachodnich odbiorców być może najbardziej trafnie – zweryfikował reakcje na działania Izraela: „Być może naszym widzom na całym świecie warto byłoby w tym momencie zaproponować pewną zabawę symulacyjną. Wyobraźmy sobie, że 1,2 tys. pracownikom Pentagonu, Departamentu Stanu i CIA pagery wybuchają prosto w twarz, w dłoni czy w kieszeni. Co państwa zdaniem powiedziałyby na to Stany Zjednoczone?”.
„Times” zauważa, że Izrael „od dawna wykorzystuje technologie do przeprowadzania tajnych operacji wobec Iranu i grup działających przy jego wsparciu”, jakby chodziło o jakieś imponujące postępy techniczne. By jednak zrozumieć to, czego dopuszcza się Izrael, trzeba przyjrzeć się jego wcześniejszym masowym atakom. Ma to nie tylko znaczenie historyczne, ale również strategiczne i geograficzne.
Od zmasowanych ataków do ludobójstwa
Nazwa Doktryny Dahiji pochodzi od dzielnicy Dahija w Bejrucie, zamieszkanej przez wiele rodzin mających powiązania z Hezbollahem. Podczas wojny w 2006 roku Izrael zaatakował ją, zrównując ją z ziemią. W 2008 roku Gadi Eisenkot, ówczesny naczelnik wojskowy Dowództwa Północnego (później szef sztabu i centrowy minister), opracował wspomnianą doktrynę, określając, „co czeka” każdego wroga, który odważy się zaatakować Izrael: „To, co spotkało bejrucką dzielnicę Dahija w 2006 roku, czeka każdą wioskę, z której padną strzały w kierunku Izraela (…) Zastosujemy nieproporcjonalne siły, by wyrządzić ogromne zniszczenia i szkody. Dla nas to nie są wioski cywilne, tylko bazy wojskowe”.
Izrael zastosował tę metodę już atakując Gazę w latach 2008–2009. W oenzetowskim Raporcie Goldstone’a stwierdzono, że przeprowadził „umyślnie dysproporcjonalny atak, mający ukarać, upokorzyć i sterroryzować ludność cywilną”, dodając, że „wszystko wskazuje na to, że zastosowano tam w praktyce” właśnie Doktrynę Dahiji. Podkreślmy: ukarać, upokorzyć i sterroryzować. W tym kontekście zwłaszcza ostatniemu słowu, „sterroryzować”, należy poświęcić choć chwilę refleksji.
czytaj także
Niedawny atak na Gazę w pewnym sensie wykorzystał wspomnianą doktrynę do przeprowadzenia ludobójstwa na wielką skalę. Nic dziwnego, skoro w DNA doktryny od samego początku logika „sztuki wojny” niosła się w duchu umyślnego działania na szkodę ludności cywilnej.
Teraz Izrael wysadza pagery. Szanse na to, że zachodnie media nazwą jego działania aktem terroru, są raczej nikłe. W odniesieniu do tego państwa nadal uznawane jest to za określenie radykalne, ponieważ terror to termin polityczny, zarezerwowany wyłącznie dla wrogów Zachodu. Dla czytelników „New York Timesa” to tylko „najnowsza salwa”, która w żaden sposób nie odzwierciedla charakteru samego Izraela.
**
Jonathan Ofir – izraelski muzyk, dyrygent, bloger i pisarz żyjący w Danii.
Artykuł opublikowany w magazynie Common Dreams na licencji Creative Commons. Z angielskiego przełożyła Dorota Blabolil-Obrębska.