Każda firma motywuje gromadzenie danych o nas doskonaleniem usług i dostosowywaniem ich do naszych potrzeb. Ale kiedy potrzeba rzeczywiście się pojawia i jest sprawą życia i śmierci, firma może powiedzieć: pani Arletko, dane o lokalizacji pani autka są dla brokera, dla pani mamy płatną subskrypcję. Właśnie wygasła? Oj, jaka szkoda!
Zamaskowani złodzieje, którzy ukradli volkswagena typu SUV w hrabstwie Lake w amerykańskim stanie Illinois, nie wiedzieli, że na tylnym siedzeniu pojazdu zostało dwuletnie dziecko – ale to ich w niczym nie usprawiedliwia. Kto kradnie samochód z użyciem przemocy, musi liczyć się z tym, że potencjalnie ktoś może ucierpieć lub zginąć.
Na podobnej zasadzie menadżerowie firmy Volkswagen (którzy postanowili śledzić lokalizację wszystkich pojazdów i sprzedawać dane szemranym brokerom zwykle bez pytania właścicieli o zgodę) nie przewidzieli, że ich skąpi, nieudolni podwykonawcy odrzucą błagania lokalnego biura szeryfa o namierzenie auta z porwanym dzieckiem.
Doctorow: A gdyby dostawcy pizzy działali jak dostawcy internetu?
czytaj także
A jednak stało się. Volkswagen, jak większość producentów samochodów (może dzisiaj już wszyscy?) naszpikował swoje auta sprzętem do inwigilacji lub monitorowania i znalazł sobie bardzo lukratywną dodatkową fuchę polegającą na sprzedawaniu danych brokerom informacji.
Zamaskowani mężczyźni przeskoczyli z kradzionego BMW do volkswagena, żeby go uprowadzić, gdy matka dwulatka zajęta była odprowadzeniem drugiego dziecka do domu. Widząc złodziei, matka próbowała ratować malucha, który został na tylnym siedzeniu. Napastnicy pobili ją i odjechali. Zadzwoniła pod numer alarmowy 911.
Miejscowy szeryf skontaktował się z Volkswagenem, błagając, by namierzyli samochód. Firma odmówiła, tłumacząc to faktem, że matce skończył się bezpłatny okres próbny usługi lokalizacji pojazdu i nie wykupiła kosztującej 150 dolarów subskrypcji. Ostatecznie Volkswagen ustąpił i dostarczył potrzebne dane – ale dopiero wtedy, kiedy skradzione auto zostało odnalezione, a dziecko bezpiecznie wróciło do rodziny.
Teraz, kiedy ta idiotyczna historia obiegła media, Volkswagen okazuje należytą skruchę. Anonimowy rzecznik koncernu mówi, że u źródeł sytuacji leżało „poważne naruszenie” polityki firmy, a całą winę zrzuca na podwykonawcę.
To naprawdę najgorszy możliwy scenariusz. Volkswagen jest firmą, która bez sięgania po zewnętrznych podwykonawców potrafi budować nowoczesne systemy informatyczne. Pewnego dnia ich utalentowani spece od technologii w ich własnych zakładach stworzyli „urządzenie fałszujące”, co dało początek aferze dieselgate i pozwoliło zmienić miliony samochodów z silnikiem diesla w komory gazowe na kółkach emitujące zabójcze ilości tlenków azotu.
Co myślimy, gdzie kupujemy, kogo kochamy. Dane osobowe to nowa ropa kapitalizmu
czytaj także
Z drugiej strony Volkswagen nie może sam obsługiwać w USA sieci Car-Net, czyli systemu inwigilacji o mało kreatywnej nazwie za 150 dolarów rocznie. Takie usługi, okazuje się, trzeba przekazać podwykonawcy, który nie kiwnie nawet palcem, by pomóc odnaleźć porwane dziecko.
Eskapady koncernów samochodowych w świecie technologii trudno już nawet nazwać farsą. Auta firmy Ferrari posiadają system zabezpieczający przed „nieautoryzowanymi modyfikacjami”, który unieruchamia pojazd, jeśli uzna, że pracuje przy nim mechanik z zewnętrznego serwisu. Gdy w jednym z aut ten system włączył się przypadkiem podczas instalacji fotelika dziecięcego, maszyna za 500 tysięcy dolarów sama odcięła napęd i nie chciała się odblokować. A ponieważ samochód znajdował się w tak głębokim podziemnym garażu, że nie było tam zasięgu mobilnego internetu, nie dało się odebrać kodu pozwalającego na zwolnienie blokady i pojazd został permanentnie unieruchomiony. Tymczasem BMW pilnie pracuje nad „innowacjami” takimi jak subskrypcja na podgrzewanie kierownicy.
czytaj także
Wielkie koncerny motoryzacyjne naładowały do pojazdów tyle urządzeń do inwigilacji, że mogą straszyć (jak w przypadku reklam zachęcających mieszkańców stanu Massachusetts do odrzucenia ustawy mającej na celu zagwarantowanie prawa do naprawy pojazdów w niezależnych warsztatach), że jeśli ktoś niepowołany wejdzie w posiadanie tych danych, to może się to dosłownie skończyć morderstwem.
Krótko mówiąc: branża samochodowa naszpikowała nasze auta sprzętem do inwigilacji, ale dane te są łatwo dostępne tylko dla komercyjnych brokerów informacji i hakerów, którzy włamią się do gigantycznych bibliotek danych. Wielkie koncerny potrafią montować w pojazdach urządzenia fałszujące odczyty emisji spalin, ale nie są w stanie obsługiwać skutecznego systemu monitoringu do wykorzystania w naprawdę awaryjnych sytuacjach. Koncerny mówią, że jeśli oddadzą wam kontrolę nad waszymi samochodami, to ktoś was zamorduje – ale kiedy na szali jest życie dziecka, nie powiedzą wam, gdzie jest wasz pojazd, bo nie opłaciliście takiej usługi.
**
Cory Doctorow – jeden z najbardziej poczytnych pisarzy science-fiction, krytyk nowych technologii, autor wielu książek i esejów. W polskim przekładzie ukazała się m.in. jego powieść Mały Brat i zbiór esejów Kontekst. Eseje o wydajności, kreatywności, rodzicielstwie i polityce w XXI wieku.
Artykuł opublikowany na stronie Pluralistic.net na licencji Creative Commons CC BY. Z angielskiego przełożył Maciej Domagała.