Data wycofania wojsk amerykańskich z Afganistanu nie ma nic wspólnego z samym Afganistanem. Podobnie jak atak na ten kraj w 2001 roku, to wycofanie rozumiane jest najwyraźniej jako „gest” i prezent. Nie dla Afgańczyków, którzy nie byli winni atakom z 11 września, ale dla amerykańskiej opinii publicznej.
Inwazja Stanów Zjednoczonych na Afganistan w październiku 2001 roku była w świetle prawa międzynarodowego przestępstwem. Po dwóch dekadach nieudanego eksperymentu „budowy demokracji” na Bliskim Wschodzie, Amerykanie wycofują się, zostawiając Afgańczyków w tej samej opresji, z której ich rzekomo ratowali.
Pisząc ten artykuł wróciłam do nagrania z 2017 roku, w którym Noam Chomsky i Malalai Joya wzywali do wycofania się sił zbrojnych USA z Afganistanu. Teraz, gdy nagle błyskawicznie do tego dochodzi, pojawia się pytanie o to, co Amerykanie są winni Afgańczykom? Bo chyba trochę więcej niż 300 milionów dolarów, które obiecał sekretarz stanu Tony Blinken? I żeby było jasne, 16 tysięcy kontraktorów, czyli żołnierzy bez mundurów, którzy dostają pieniądze od amerykańskich podatników, ale przed nim nie odpowiadają – zostaje na miejscu.
Nie ma już co prawda kości niezgody między talibami a amerykańskim rządem, czyli Osamy bin Ladena, ale Bliski Wschód – podobnie jak dzisiejsza Europa, podobnie jak dzisiejsze Stany – jest jeszcze bardziej zradykalizowany niż w 2001 roku. W rezultacie obecny (i równie słaby jak poprzednie) afgański rząd Aszrafa Ghaniego powoli oswaja się z myślą, że talibowie prędzej czy później wejdą w skład rządzącej koalicji. Pytanie brzmi tylko, na jakich warunkach. Z kolei amerykańskim jednostkom zdarza się ochraniać talibów w walce z Państwem Islamskim.
A przecież, patrząc z zachodniego punktu widzenia, talibowie i Państwo Islamskie to zjawiska podobne – stosujące przemoc prawicowe ruchy polityczno-militarne o silnym zabarwieniu religijnym. Takie ugrupowania do 1995 roku Amerykanie zwykli byli popierać, tak jak mudżahedinów – w kontekście rozgrywek z byłym Związkiem Radzieckim o wpływy w Afganistanie, historycznie zastępując w tej roli Brytyjczyków.
Po wycofaniu się ZSRR komunistyczny rząd Mohammada Nadżibullaha utrzymywał się jeszcze trzy lata, a potem upadł na skutek wojny domowej, którą stopniowo, i to bardziej z braku alternatywy niż na skutek szerokiego poparcia, wygrali talibowie. Ci ostatni do teraz zresztą traktowani są przez większość Afgańczyków jako element obcy; to głównie źle wykształcone sieroty, zradykalizowane w obozach dla uchodźców w sąsiednim Pakistanie. Zapanował zamordyzm, kobiety zamknięto w domu, a mężczyznom kazano zapuścić brody. Najmniejszy element życia zaczęła regulować policja religijna, natomiast przestępczość (kradzieże, gwałty) faktycznie zaczęła maleć. Zastąpiła ją przestępczość zrytualizowana – przemoc i patriarchat, chłosty i zwalanie ściany cegieł na różnej maści winowajców.
Talibowie negocjują, ale do czasu. Czy w Afganistanie wróci islamski emirat?
czytaj także
Talibowie pojawili się w Afganistanie w latach dziewięćdziesiątych, przejęli władzę w 1996 roku i rządzili do roku 2001, czyli do ataku Stanów Zjednoczonych, którego oficjalny powodem była współpraca talibów i Al-Kaidy. Gdy okazało się, że ataki Al-Kaidy na amerykańskie ambasady w Tanzanii i Kenii w 1998 roku organizowano z Afganistanu, USA przeprowadziły dwa celowe ataki w Afganistanie i w Sudanie oraz doprowadziły do wprowadzenia sankcji na pierwszy z tych krajów. Parę lat później doszło do ataków z 11 września.
Oczywiście, interesy talibów z bin Ladenem nie miały ani nie mają nic wspólnego z decyzjami i losem afgańskich cywilów, rozbitych między mniejszości etniczne i religijne i skoncentrowanych na swoich lokalnych i klanowych bolączkach. Talibowie to w większości Pasztunowie i sunnici, ale bynajmniej nie jedyni mieszkańcy niegdyś tolerancyjnego religijnie Afganistanu.
Wojnę rozpoczął oczywiście prezydent George Bush (2000-2008), a próbował ją zakończyć już Obama (2008-2016). Ten drugi rozumiał konieczność wyniesienia się USA z Afganistanu, chociaż – jak zawsze – szukał kompromisu i widział swój obowiązek w kontynuacji polityki zagranicznej. Znamienne też jest to, że gdy Obama wysyłał tam nowe jednostki w 2009 roku, Biden, wtedy wiceprezydent, był ponoć przeciwny.
Jeśli więc chodzi o politykę zagraniczną, Trump dokonał rewolucji na amerykańskiej prawicy, nawiązując do tradycji izolacjonizmu, zaś Biden po prostu nie odwołał wydanego za kadencji Trumpa zarządzenia o wycofaniu wojsk w maju 2021 roku. Zmienił tylko datę – na 11 września 2021 roku.
Zabawny i niepokojący jest wybór tej daty. Głównie dlatego, że – podobnie jak sama inwazja w październiku 2001 roku – ta data nie ma nic wspólnego z samym Afganistanem. Podobnie jak atak, to wycofanie rozumiane jest najwyraźniej jako „gest” i prezent. Nie dla Afgańczyków, którzy nie byli winni atakom z 11 września, ale dla amerykańskiej opinii publicznej. Jest to zabawne dlatego, że amerykański rząd celebruje w ten sposób własną klęskę (zarówno w sensie politycznym, jak militarnym). A niepokojące, bo dowodzi, że większość Amerykanów wciąż myśli kategoriami – Muzułmanie nas zaatakowali, pojechaliśmy tam, żeby ich sprać i pomóc uciemiężonej ludności, a teraz nasi bohaterscy chłopcy zasłużyli na to, żeby w końcu wrócić do domu. Nie możemy im dalej pomagać, bo nie mamy pieniędzy.
czytaj także
Problem z Afganistanem nie pozwala jednak na żadne czarno-białe rozwiązanie. Czy Amerykanie powinni się wycofać? Tak, w tym sensie, że w ogólne nie powinno ich tam być. Ale czy powinni się wycofać i pozwolić talibom na opanowanie kraju i pozbawienie marionetkowego, prozachodniego rządu władzy? Być może. Ale to spowoduje próżnię w kraju. To znaczy z Afganistanu wycofuje się pewna siła, która była stałą od 20 lat. Ktoś tę władzę zagarnie. Na poziomie logistycznym zapewne talibowie; na poziomie polityki międzynarodowej Rosja może „przejąć” zostawiony przez USA Afganistan tak jak stała się wcześniej najważniejszym partnerem Syrii. I choć docelowo poszczególne grupy w Afganistanie muszą podzielić się władzą, żeby doszło do prawdziwej centralizacji, ani USA, ani Rosja, ani Pakistan nie przestaną negocjować tam swoich interesów i wpływów.
Zaś wyprawa Jankesów na Afganistan nie będzie traktowana przez historię inaczej niż wyprawa do Wietnamu – idiotyczny atak ideologicznego mocarstwa na znacznie słabszy kraj, który, przy wszystkich swoich wadach, stawił żelazny opór i zmusił do wycofania się najpotężniejszą armię świata. A lekcja na przyszłość byłaby taka, że jeśli radzieccy żołnierze twierdzą, że czegoś nie da się zdobyć, to może warto im uwierzyć.