Republikanie czują, że zniesienie prawa do aborcji sporo ich kosztowało w wyborach do Kongresu, ale pozostają zakładnikami fanatyków. Demokraci planują stanowe referenda, bo czują, że mogą je wygrać. A kobiety, tak jak w Polsce i wszędzie, pomagają sobie wzajemnie.
Powszechne prawo do aborcji właśnie świętowałoby w Stanach Zjednoczonych 50. rocznicę swojego istnienia – gdyby nie to, że w czerwcu 2022 roku zostało zniesione przez silnie zideologizowany Sąd Najwyższy. Unieważnienie wyroku Roe vs. Wade oznaczało, że w poszczególnych stanach zaczęły na powrót obowiązywać przepisy uprzednio zawieszone przez decyzję sądu z 1973 roku. Obecnie w trzynastu zdominowanych przez republikanów stanach ustawy zakazują aborcji na wszystkich etapach ciąży, z nielicznymi wyjątkami.
Jak było do przewidzenia, zmiana prawa doprowadziła do osobistych dramatów wielu osób, bliźniaczo podobnych do sytuacji znanych z polskiego podwórka. Kilku kobietom odmówiono przerwania ciąży, dopóki ich życie nie będzie „wystarczająco zagrożone”. Rozgłos zyskała też sprawa zgwałconej dziesięcioletniej dziewczynki z Ohio, która po pomoc musiała udać się do stanu Indiana.
czytaj także
Niezwykłe przesunięcie nastąpiło natomiast w szerokiej debacie i krajobrazie aborcyjnym po obaleniu Roe vs. Wade.
Najistotniejszym skutkiem politycznym okazała się porażka republikanów w listopadowych wyborach połówkowych. Republikanie co prawda przejęli Izbę Reprezentantów, lecz z niewielkim tylko marginesem, nijak mającym się do szumnie zapowiadanej „czerwonej fali” republikańskich zwycięstw, dzięki którym z łatwością mieli odzyskać kontrolę nad Kongresem i legislaturami stanowymi. Demokraci utrzymali kontrolę nad Senatem i odnieśli spore sukcesy w wyborach gubernatorskich, pokonując radykalnych republikańskich kandydatów.
Sprzeciw wobec zaostrzenia przepisów w sprawie aborcji był jednym z najważniejszych czynników mobilizujących wyborczynie. „Myśleliśmy, że chodzi o gospodarkę, inflację i przestępczość” – ubolewała Jeanine Pirro, popularna prowadząca z telewizji Fox News. „Nie można winić republikanów w Kongresie” – upierał się jeden z ekspertów tej samej stacji. – „To Sąd Najwyższy odwrócił Roe vs. Wade. Byłoby lepiej, gdyby to się nie wydarzyło”.
czytaj także
Wszystko wskazuje na to, że antyaborcyjny radykalizm republikanów nie opłaci się antykobiecym środowiskom na dłuższą metę. W sondażu przeprowadzonym we wrześniu przez Public Religion Research Institute 24 proc. respondentów stwierdziło, że głosowałoby tylko na kandydata, który podziela ich poglądy na temat aborcji, co stanowi wzrost z 18 proc. dziesięć lat temu. Interesujący jest fakt, że wśród republikanów, którzy przecież częściej sprzeciwiają się aborcji, tylko 21 proc. nie zagłosowałoby na kandydata, który zajmuje przeciwne stanowisko, co oznacza spadek z 32 proc. w 2020 roku. Przeciwnicy prawa do aborcji wydają się więc mniej zdeterminowani, by jej zakazać, niż zwolennicy, by to prawo odzyskać.
Działacze antyaborcyjni od dekad pomstowali na Roe vs. Wade, twierdząc, że ów wyrok to zamach na autonomię poszczególnych stanów, w których to wyborcy powinni demokratycznie zadecydować, czy chcą u siebie legalnej aborcji. Szczególnie podkreślali to politycy, którzy przeczuwali, że radykalne stanowisko antyaborcyjne może być niepopularne. Argument z demokracji i prawa do samostanowienia brzmiał lepiej i bardziej uniwersalnie niż świętoszkowate tyrady o mordowaniu dzieci.
Liczono, że odesłanie aborcji na poziom stanowy będzie skuteczną strategią, ponieważ tak naprawdę oznaczało to jej zdelegalizowanie, przynajmniej w konserwatywnych, „czerwonych” stanach. Tymczasem wszystkie sześć stanów, które rzeczywiście poddały prawo do aborcji pod powszechne głosowanie, opowiedziało się za jego utrzymaniem.
To sprawiło, że przywiązanie do demokracji w antyaborcyjnych środowiskach zostało mocno nadwątlone.
Widząc, że nie osiągną swoich celów w stanowych referendach, organizacje te postanowiły naciskać na wzmocnienie ograniczeń praw reprodukcyjnych w legislaturach i jurysdykcjach kontrolowanych przez republikanów. Na ich celowniku są przede wszystkim pigułki aborcyjne, których powszechność i łatwość użycia spędza konserwatywnym działaczom sen z powiek. Szukają więc sposobów, by jak najbardziej utrudnić do nich dostęp. Republikańscy ustawodawcy w Teksasie przygotowują się na przykład do wprowadzenia przepisów, które wymagałyby od dostawców internetu blokowania stron z pigułkami w taki sam sposób, w jaki cenzurują pornografię dziecięcą.
czytaj także
Pojawiają się również bardziej kreatywne inicjatywy. Antyaborcyjna grupa Students for Life of America wystosowała petycję do Agencji Żywności i Leków (FDA), w której domaga się systematycznego testowania wody w kilku dużych miastach USA na obecność zanieczyszczeń, które według nich są śladami aborcji farmakologicznej. Wysoka liczba osób używających pigułek do przerywania ciąży w domu i spłukujących szczątki płodów w toalecie rzekomo stanowi zagrożenie dla środowiska.
„Skażenie wody jest poważnym problemem, lecz twierdzenie, że jeden lek z tysięcy innych ma ponadprzeciętny efekt, jest oparte na ideologii, a nie na dowodach” – skomentował Nathan Donley, dyrektor ds. nauki o zdrowiu środowiskowym w Center for Biological Diversity. – „Spośród wszystkich leków i chemikaliów, które spłukujemy do kanalizacji, a które mogą potencjalnie zanieczyścić wodę, środki poronne stanowią ułamek ułamka procenta”.
Tak desperackie kroki to reakcja na powszechną, oddolną mobilizację ludzi we wzajemnej pomocy aborcyjnej.
Działaczki na rzecz praw reprodukcyjnych dostarczają coraz więcej pigułek aborcyjnych – dwuetapowy zestaw mifepristonu i misoprostolu, powszechnie uważany za bezpieczny – do stanów, w których obowiązują surowe zakazy.
Rosnąca armia dystrybutorów działających w społecznościach lokalnych dociera do kobiet w ciąży za pomocą mediów społecznościowych, dostarcza im niezbędne leki i bezpiecznie przeprowadzi przez zabieg.
czytaj także
Pomoc przychodzi również z zagranicy. Amerykankom pomaga na przykład Las Libres – meksykańska organizacja feministyczna, która od dwóch dekad wspiera kobiety w trudnych sytuacjach. Od czasu obalenia Roe sąsiadki z północy proszą ją o pomoc niemal dziesięciokrotnie częściej. Las Libres otrzymuje pigułki aborcyjne od prywatnych darczyńców i firm farmaceutycznych. Wysyła je do przygranicznych miast w Meksyku, skąd są transportowane na teren USA przez amerykańskie wolontariuszki, które mogą swobodnie przekraczać granicę.
Działaczki pro-choice i demokratyczni politycy również nie próżnują. Sprawdzają, czy w 2024 roku byłoby możliwe przeprowadzenie w co najmniej kilkunastu stanach referendów nad wpisaniem prawa do aborcji do stanowych konstytucji.
Kontrolowane przez demokratów stany postarały się, żeby aborcja była jeszcze łatwiej dostępna niż dotąd. Kalifornia zezwala pielęgniarkom, położnym i asystentom lekarzy na przeprowadzanie aborcji bez nadzoru lekarza. Zakazuje również stanowym organom ścigania pomagania w śledztwach dotyczących aborcji poza Kalifornią. Zaś w Nowym Jorku wszystkie prywatne plany ubezpieczeniowe obejmujące opiekę nad zdrowiem kobiety muszą zawierać przeprowadzenie aborcji.
Graff: Na południu USA nie będzie drugiej Polski czy dawnej Irlandii, lecz Salwador
czytaj także
Demokratyczni senatorowie przygotowali również ustawę Travel Fund Act, która upoważniłaby sekretarza skarbu do corocznego przyznawania 350 milionów dolarów dotacji organizacjom, które pomagają kobietom w pokryciu kosztów związanych z uzyskaniem aborcji. To ważne również dlatego, że w poszukiwaniu miejsca, gdzie można legalnie usunąć ciążę, Amerykanki muszą jeździć coraz dalej: po obaleniu Roe średni czas takiej podróży potroił się.
Przygotowanie ustawy nie oznacza oczywiście jej uchwalenia, ponieważ demokraci mają tylko niewielką większość w Senacie, a Izbę Reprezentantów przejęli republikanie. Takie działania pokazują jednak, jak zmieniła się debata aborcyjna po obu stronach barykady. Demokraci, widząc, jak fundamentalną dla wyborczyń kwestią jest wolność wyboru, przechodzą do ofensywy. Republikanie zaś mają twardy orzech do zgryzienia – zapłacili za swój radykalizm wysoką polityczną cenę i najchętniej odżegnaliby się od skrajności, lecz również są zakładnikami fanatycznej bazy wyborców i organizacji antyaborcyjnych, do których cały czas muszą się umizgiwać.
Szczęśliwie w tym trudnym momencie, w którym działania polityków stoją w rażącej sprzeczności z wolą obywateli, Amerykanki mogą liczyć na siebie nawzajem.