Gdy Lula wygrał z faszyzującym Bolsonaro, progresywna opinia publiczna na Zachodzie odetchnęła z ulgą. Teraz prezydent Brazylii angażuje swój wizerunkowy kapitał w promocję naiwnej, nieprzemyślanej polityki, która ma minimalne szanse zakończyć się sukcesem.
Gdy w Europie ciągle trwały kontrowersje wokół tego, co w trakcie swojej wizyty w Chinach powiedział prezydent Francji Emmanuel Macron, do Państwa Środka przybył kolejny przywódca: brazylijski prezydent Luiz Inácio Lula da Silva. Lula gościł w Szanghaju i Pekinie, w piątek spotkał się w chińskiej stolicy z przewodniczącym Chin Xi Jinpingiem.
Wizyta miała przede wszystkim zasygnalizować, że po gwałtownym ochłodzeniu za czasów prezydentury Jaira Bolsonoro w stosunkach brazylijsko-chińskich znów zapanował duch przyjaznej współpracy. Luli towarzyszyło w podróży ponad 200 brazylijskich przedsiębiorców – Chiny są dziś najważniejszym partnerem gospodarczym Brazylii obok Stanów Zjednoczonych i głównym odbiorcą brazylijskiego eksportu, zwłaszcza soi i wołowiny.
Oprócz kwestii gospodarczych i restartu relacji wizyta Luli w Chinach miała jeszcze jeden cel. O ile Bolsonaro zrezygnował z aktywnej polityki międzynarodowej, stawiając głównie na sojusz z Trumpem, o tyle Lula, odkąd w styczniu objął urząd, rzucił się w wir międzynarodowej aktywności. Wśród tematów, które podejmował na międzynarodowych forach, znalazła się też wojna w Ukrainie. Lula leciał do Pekinu również po to, by rozmawiać z przewodniczącym Xi o tym, jak skłonić Ukrainę i Rosję do rozmów pokojowych.
Niestety, to, co Lula mówi o wojnie, często jest po prostu oburzające, a jego propozycje pokojowe są obezwładniająco naiwne.
czytaj także
Czy Lula wie, kto kogo napadł?
Można się o tym było przekonać, słuchając tego, co brazylijski prezydent mówił po spotkaniu z Xi w Pekinie, a następnie w Abu Zabi w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, gdzie udał się z kolejną oficjalną wizytą. „Wojna wybuchła w wyniku decyzji podjętych przez dwa państwa” – mówił Lula w niedzielę w stolicy ZEA – „prezydent Putin nie podjął żadnej inicjatywy, by zatrzymać wojnę, Zełenski z Ukrainy nie podjął żadnej inicjatywy, by zatrzymać wojnę” – kontynuował swoją argumentację. Dzień wcześniej w Pekinie Lula wzywał Stany i Unię Europejską, by „przestały zachęcać Ukrainę do wojny”, dostarczając jej broń. W trakcie obu wizyt Lula przekonywał, że „społeczność międzynarodowa”, złożona z niezaangażowanych w konflikt po żadnej ze stron państw, może wywrzeć presję na Moskwę i Kijów, by zasiadły do rozmów pokojowych.
Wypowiedzi te nie były lapsusem, Lula podobnie wypowiadał się w temacie wojny w Ukrainie od wielu miesięcy. Jeszcze przed wyborami, w których odzyskał władzę, w maju 2022 roku, udzielił wywiadu tygodnikowi „Time”, gdzie mówi zupełnie oburzające rzeczy nie tylko na temat wojny, ale także Ukrainy i jej prezydenta, Wołodymyra Zełenskiego. Przygotowujący się do walki o reelekcję prezydent powtórzył jeden z czołowych argumentów rosyjskiej propagandy, obwiniający o wybuch wojny NATO i Unię Europejską. Zdaniem Luli Zachód powinien zadeklarować, że Ukraina nie zostanie członkiem obu tych organizacji, co uspokoiłoby Rosję. Nie podzielił się niestety swoimi refleksjami na temat tego, jak zareagowaliby na to Ukraińcy.
czytaj także
W tym samym wywiadzie Lula mówił, że Zełenski „jest tak samo winny wojny jak Putin”, zarzucił mu, że zachowuje się „jakby był częścią spektaklu”, ciągle występując przed parlamentami państw Europy Zachodniej. Zdaniem Luli Zachód powinien powiedzieć Zełenskiemu: „W porządku, byłeś dobrym komikiem. Ale nie będziemy prowadzić wojny tylko po to, byś mógł pokazać się w telewizji”.
Po objęciu urzędu prezydenta w styczniu Lula nie zmienił retoryki. Gdy pod koniec stycznia Brasilię odwiedził kanclerz Olaf Scholz, wspólna konferencja prasowa obu przywódców przybrała bardzo niezręczny charakter, gdy zeszła na kwestie Ukrainy. Scholz próbował przekonać Lulę, że rosyjska inwazja jest naruszeniem prawa międzynarodowego i zasad, na których wspiera się porządek międzynarodowy. Brazylijski prezydent, ku konsternacji gościa z Niemiec, odpowiadał na to stwierdzeniami typu: „Jeśli jedna strona nie chce walczyć, to nie mogą walczyć obie”.
Oczywiście, biorąc pod uwagę biografię Luli i historię latynoamerykańskiej lewicy, można nawet zrozumieć to, że brazylijski prezydent pozostaje sceptyczny wobec amerykańskiego przywództwa w sprawie Ukrainy i że może zwyczajnie nie znać realiów Europy Wschodniej i ponurej rzeczywistości rosyjskiego imperializmu. Z drugiej strony całkowita ślepota Luli na to, kto napadł, a kto został napadnięty, niedostrzeganie tego, że Ukraina prowadzi sprawiedliwą wojnę obronną, zdumiewa, nawet biorąc pod uwagę cały kontekst. Lula przypomina pod tym względem innego charyzmatycznego przywódcę z Ameryki Łacińskiej, papieża Franciszka. Obu cechuje ten sam bezmyślny symetryzm, naiwny pacyfizm i programowa ignorancja, jeśli chodzi o realia naszego regionu.
Lula w przeciwieństwie do papieża ma trochę dywizji, broni i amunicji. Brazylijski prezydent – podobnie jak wcześniej Bolsonaro – odmówił prośbom o sprzętowe wsparcie Ukrainy kierowanym pod adresem Brazylii przez Niemcy i Stany Zjednoczone. Jednocześnie Brazylia pomaga Rosji przetrwać trudny okres sankcji, kupując od Rosjan olbrzymie ilości nawozów. Brazylijski boom rolniczy jest bowiem w dużej mierze zbudowany na rosyjskich nawozach: aż jedna czwarta brazylijskiego importu nawozów pochodzi z Rosji. W zeszłym roku Bolsonaro wyjątkowo zaangażował się dyplomatycznie, by zadbać o to, żeby sankcje nie przerwały dostaw nawozów z Rosji. Lula kontynuuje tę politykę.
Pokojowe G20
Prezydent Lula, odrzucając amerykańskie i europejskie podejście do wojny w Ukrainie, ma swój własny pomysł na to, jak doprowadzić do pokoju – przy okazji zaznaczając rolę Brazylii na globalnej scenie.
Lula proponuje, by mediacjami między walczącymi stronami zajął się klub państw niezaangażowanych bezpośrednio w konflikt, mających status regionalnych mocarstw. Brazylijski prezydent wymieniał w tym kontekście między innymi Chiny, Indie, Indonezję i Zjednoczone Emiraty Arabskie.
Co to jest G20 i dlaczego Polska chce być w tej grupie? [wyjaśniamy]
czytaj także
W trakcie konferencji prasowej w Abu Zabi w niedzielę Lula mówił o konieczności stworzenia pokojowego odpowiednika grupy G20. Tak jak grupa G20 gromadzi szeroki zestaw państw z całego globu, zajmujących się współpracą na rzecz rozwiązywania kluczowych wyzwań gospodarczych czy społecznych globu, tak jego odpowiednik z wizji Luli zajmowałby się pracą na rzecz światowego pokoju.
Problem w tym, że Brazylia nie ma dziś dyplomatycznej wagi do tego, by posadzić przy negocjacyjnym stole Putina i Zełenskiego. Warunki, jakie Lula proponuje Ukrainie jako wstęp do pokoju, są dziś nie do przyjęcia dla Kijowa. Brazylijski przywódca postuluje bowiem, by podstawą do negocjacji było oddanie przez Rosję terenów zajętych po 24 lutego 2022 – co oznaczałoby uznanie rosyjskiego zaboru Krymu. Trudno też sobie wyobrazić, by Putin był dziś skłonny oddać Ukrainie cztery obwody tego państwa – doniecki, ługański, chersoński i zaporoski – które Federacja Rosyjska bezprawnie wcieliła w swoje granice w październiku zeszłego roku. W marcu w Moskwie z Putinem rozmawiał specjalny wysłannik dyplomatyczny Luli, były szef brazylijskiego MSZ, Celso Amorim. Jak stwierdził po spotkaniu: „twierdzenie, że drzwi są otwarte do negocjacji, byłoby przesadą, ale nie można też powiedzieć, że są one całkowicie zamknięte”.
Jak pisze „Foreign Policy”, Lula wydaje się jednak wierzyć, że jeśli całe globalne Południe wyśle walczącym stronom jasny komunikat: „nie chcemy wojny”, to zmusi to Moskwę i Kijów do rozmów. Na razie nie widać jednak, by Lula faktycznie był w stanie zebrać wokół siebie grono przywódców poważnych państw globalnego Południa, gotowych wspólnie z Brazylią zaangażować się na rzecz pokojowego rozwiązania konfliktu.
Nic nie wskazuje, by jakimś widocznym sukcesem okazały się próby przekonania Chin do zaangażowania się w podobne działania – co miało być jednym z celów podróży Luli do Państwa Środka. Chiny, gdy mówią o konieczności pokojowych rozmów między Ukrainą i Rosją, grają w swoją własną grę, która ma inne cele niż ambicje Brazylii. Na przykład, łudząc państwa europejskie swoimi wpływami w Moskwie, próbują pogłębić różnice dzielące Europę Zachodnią i Stany Zjednoczone.
czytaj także
Lula roztrwoni swój międzynarodowy polityczny kapitał?
Trudno niestety polemizować z opinią tygodnika „The Economist”, który politykę zagraniczną Luli ocenił jako „hiperaktywną, ambitną i naiwną”. Brytyjski magazyn przekonuje, że inicjatywy Luli w sprawie Ukrainy skończą się podobnie jak próba wynegocjowania przez brazylijskiego prezydenta, wspólnie z Turcją, alternatywnego wobec polityki amerykańskiej porozumienia nuklearnego z Iranem pod koniec pierwszej dekady XXI wieku. Pogrzebał je wtedy sprzeciw Waszyngtonu.
Dziś, jak zauważa tygodnik, dużo trudniej prowadzić politykę niezaangażowania i wielobiegunowości, które charakteryzowały pierwsze dwie kadencje Luli (2003–2010). Świat jest dziś bardziej podzielony i spolaryzowany, konflikt na linii Chiny–Zachód i Rosja–Zachód o wiele ostrzejszy. Nie sposób budować „wielobiegunowych” alternatyw razem z Chinami Xi, postrzeganymi przez Stany jako zagrożenie, czy z bandyckim reżimem Putina.
Gdy Lula wygrał z faszyzującym Bolsonaro, którego druga kadencja oznaczałaby dalsze katastrofalne wycinki w Amazonii, progresywna opinia publiczna na Zachodzie odetchnęła z ulgą. Teraz Lula angażuje swój wielki wizerunkowy kapitał w promocję naiwnej, nieprzemyślanej polityki, która ma minimalne szanse z zakończyć się sukcesem. Nie pomoże w ten sposób pokojowi, może za to zrazić do siebie wiele środowisk w Stanach i Europie. O Ukraińcach nie wspominając.