Stany Zjednoczone pod przywództwem Trumpa nie są wiarygodnym sojusznikiem, więc Europa zamierza usamodzielnić się militarnie. Oznacza to setki miliardów euro inwestowanych w obronność, ogromną szansę dla europejskiego przemysłu zbrojeniowego, ale i ryzyko powtórzenia amerykańskich błędów, jeśli dojdzie do bezmyślnej militaryzacji.
Zbrojenia należą obecnie do głównych tematów dyskusji na spotkaniach europejskich liderów, w dużej mierze za sprawą Donalda Trumpa. Amerykański prezydent jasno dał do zrozumienia, że nie zależy mu zbytnio na losie Ukrainy, a Europa powinna bronić się sama.
W ostatnich tygodniach odbyło się kilka szczytów, podczas których ustalano zakres dalszej pomocy dla Ukrainy oraz zastanawiano się nad rozwojem wspólnej polityki obronnej, wymuszanym przez agresywność Rosji i ustępliwość Amerykanów wobec Putina. W europejskich stolicach podniósł się alarm, lecz komunikaty z nich płynące bywają ze sobą sprzeczne.
Europa Schrödingera
W parze z ostrzeżeniami o Rosjanach czyhających tuż za rogiem słyszymy często lament nad tym, jak słaba i niezdolna do obrony jest Europa. Zachodnie armie są rzekomo w rozsypce, wytyka się lata zaniedbań, a dla kontrastu liczni komentatorzy (ale i politycy, w tym np. Emmanuel Macron) straszą liczbą czołgów produkowanych przez Rosję. Można pomyśleć, że mamy do czynienia z sytuacją niczym w jednym z zimnowojennych Bondów, gdy rosyjski generał stał przed mapą kontynentu i chełpił się, jaką przewagę na każdym polu posiada armia ZSRR, zachęcając kolegów do natychmiastowego ataku na „zgniły Zachód”, który zakończyłby się szybkim i łatwym zwycięstwem.
Broń biednych. Jak wyglądają walki dronowe w 2025 roku? [korespondencja z obwodu sumskiego]
czytaj także
Tymczasem Donaldowi Tuskowi wymsknęło się niedawno, że Europa (razem z Ukrainą) wcale taka bezbronna nie jest. Polski premier wyliczył, że dysponuje ona ponad dwukrotnie większą liczbą żołnierzy niż Rosja, ma też więcej myśliwców i artylerii. Do tego dochodzi przewaga na morzu, francuski parasol nuklearny (potencjalnie rozszerzony na UE), nowocześniejszy przemysł, o wiele większy potencjał mobilizacyjny… Okazuje się, że stosunek sił tak niekorzystny nie jest i można jedynie zastanawiać się, czy to Europa jest taka silna, czy Rosja słaba.
Reżim Putina stanowi bowiem cień niegdysiejszej potęgi ZSRR. Rosja jest krajem o PKB niższym niż same tylko Włochy, od trzech lat niezdolnym do pokonania Ukrainy. Na froncie posiłkuje się żołnierzami północnokoreańskimi, postępy są bardzo powolne i okupywane dużymi stratami. Nie znaczy to oczywiście, że Rosja nie stanowi potencjalnego zagrożenia i Europa nie powinna być gotowa na każdą ewentualność – tylko wróg nie dotarł jeszcze do bram, które są zresztą solidniejsze, niż często się sądzi, a wkrótce mają zostać dodatkowo wzmocnione.
czytaj także
Zachowaj spokój, kupuj europejskie
W odpowiedzi na niepewność amerykańskiego sojusznika Unia Europejska zapowiedziała zainwestowanie w najbliższych latach dodatkowych 800 miliardów euro w obronność – część miałyby pokryć pożyczki ze strony UE, a resztę (650 mld) podniesienie wydatków państw członkowskich o średnio 1,5 proc. PKB. Pytanie tylko, czy te ogromne fundusze zasilą europejski przemysł zbrojeniowy, co byłoby korzystne zarówno dla zdolności obronnych UE (za sprawą zwiększenia mocy produkcyjnych), jak i gospodarek, ponieważ część kosztów by się zwróciła w postaci miejsc pracy, wpływów podatkowych itd. W ostatnich latach rosnące wydatki na armię bardziej premiowały amerykańskie koncerny, zapewniając im zyski liczone w setkach miliardów dolarów. Trump wyraźnie liczy na utrzymanie tej tendencji, której dobrym przykładem jest niestety Polska.
W ostatnich latach nasze rządy preferowały kupno amerykańskich abramsów i F-35 ponad różne alternatywy europejskie. Aktualnie trwają również negocjacje dotyczące zakupu za ponad 6 miliardów dolarów kolejnej transzy koreańskich czołgów – 180 pojazdów – a łącznie polska armia ma ich otrzymać aż tysiąc. Jedność europejska na rynku zbrojeniowym pozostaje więc fikcją, ze szkodą dla całego kontynentu – w ramach zacieśniania sojuszu obronnego warte rozważenia jest zobowiązanie państw UE do faworyzowania europejskich ofert w przetargach na nowy sprzęt bojowy. Błędem byłoby jednak ograniczanie kwestii wspólnego bezpieczeństwa wyłącznie do militariów.
Dlaczego inwestycje w obronność nie miałyby obejmować budowy nowych elektrowni atomowych lub linii kolejowych? W końcu samowystarczalność energetyczna jest bardzo ważna w kontekście rywalizacji z mocarstwem, do którego największych atutów należy handel surowcami, a rozwój infrastruktury poprawia możliwości logistyczne. Mimo to polityków w tym momencie wydają się interesować wyłącznie czołgi i karabiny, niekoniecznie produkcji europejskiej.
czytaj także
Skomplikowana sytuacja międzynarodowa z pewnością uzasadnia zwiększenie nakładów na armię, ale przez pośpiech Europie grozi przeszarżowanie w tej kwestii – sprawia to wrażenie, jakby rządzący, rzucając workami pieniędzy, chcieli zakamuflować brak przemyślanej strategii na rozwój europejskiej obronności bez udziału USA. Tym bardziej brakuje refleksji nad negatywnymi skutkami ubocznymi militaryzacji kontynentu, nawet w scenariuszu z postawieniem na własny przemysł zbrojeniowy.
Żeby ogon nie machał psem
W 1961 roku, w swoim ostatnim orędziu do narodu, prezydent Eisenhower ostrzegł Amerykanów przed kompleksem militarno-przemysłowym, którego rosnące wpływy miały zagrażać demokratycznemu społeczeństwu. Jego słowa okazały się prorocze, bowiem lobbing koncernów zbrojeniowych odcisnął piętno na amerykańskiej polityce w następnych dekadach, prowadząc do drastycznego rozrostu budżetu wojskowego, dominacji Pentagonu nad innymi resortami i finansowania polityków przez producentów broni – czyli, krótko mówiąc, do powstania samonapędzającej się machiny, której jedynym beneficjentem są rzeczone koncerny zbrojeniowe.
czytaj także
Dlatego ważne jest, żeby rozwijając europejski sektor zbrojeniowy, nie pozwolić mu na uzyskanie zbyt dużych wpływów, umożliwiających kształtowanie polityki wewnętrznej i zagranicznej UE. Pewnym zabezpieczeniem jest to, że w Europie zbrojeniówka znajduje się w większym stopniu niż w USA pod państwową kontrolą, ale inwestycje w obronność i tak będą pokaźnym zastrzykiem finansowym dla kapitału prywatnego, w którego interesie pozostanie utrzymanie nakładów na wysokim poziomie, niezależnie od rozwoju sytuacji międzynarodowej i kosztów społecznych. Te natomiast mogą być spore.
Wielka Brytania dla sfinansowania zbrojeń z dnia na dzień obcięła budżet pomocy zagranicznej, co będzie mieć tragiczne konsekwencje dla głodujących oraz zarażonych HIV mieszkańców globalnego Południa. Następne w kolejce są cięcia dotykające bezpośrednio Brytyjczyków. Z kolei Emmanuel Macron w orędziu do Francuzów wykluczył podwyżki podatków, które objęłyby głównie bogatych, więc w praktyce koszt podniesienia o połowę wydatków na armię poniosą ci biedniejsi obywatele, bardziej zależni od okrajanych w tym celu usług publicznych. Europejscy przywódcy wypierają ze świadomości, że cięcia społeczne na dłuższą metę mogą okazać się kontrproduktywne, także jeśli chodzi o obronność, ponieważ porzuceni przez państwo obywatele będą bardziej skłonni do radykalizacji i wybierania m.in. skrajnie prawicowych wrogów współpracy europejskiej czy sympatyków Putina.
Sierakowski: Euforia Amerykanów przytłacza, ale nie ma uzasadnienia [rozmowa]
czytaj także
Koniec końców inwestycje w obronność mają służyć bezpieczeństwu obywateli – tylko że ich bezpieczeństwo to także dobra opieka zdrowotna, dach nad głową, infrastruktura energetyczna i transportowa… Zbrojenia mijają się z celem, jeśli skutkują kapitulacją państwa na innych płaszczyznach. Europa dysponuje środkami, aby zabezpieczyć się przed potencjalną agresją, i potrzebuje do tego nie zasypywania armii górą pieniędzy wydartą innym instytucjom, lecz głębszej integracji i wspólnej polityki obronnej, także na etapie produkcji.