Boris Johnson uzyskał upragnioną samodzielną solidną większość i wyprowadzi Zjednoczone Królestwo z Unii Europejskiej 31 stycznia 2020 r. Jeremy Corbyn poniósł dotkliwą porażkę i przestanie być liderem Partii Pracy. Jacek Olender o wynikach wyborów w Wielkiej Brytanii.
Conservatives win overall majority in 2019 UK general election, passing threshold of 326 seats, with more seats yet to declare #BBCElection #GE2019 https://t.co/KV6XxHEREW pic.twitter.com/BfFGazsI83
— BBC Breaking News (@BBCBreaking) December 13, 2019
Krajobraz po politycznej bitwie w Wielkiej Brytanii – (prawie) sami przegrani
Konserwatyści Johnsona uzyskali upragnioną samodzielną większość, podczas gdy niezdecydowanie labourzystów i niepopularny lider przyniosły im jednoznaczną klęskę. Choć Boris Johnson może teraz spokojniej myśleć o przepychaniu przez parlament swojej umowy brexitowej, to wcześniej w politycznych zagrywkach zdążył zapędzić się w kozi róg. Nie będzie mu wcale łatwo, bo obiecując wszystkim wszystko, zapewnił sobie piętrzące się problemy legislacyjne w styczniu. Konserwatyści muszą znaleźć pieniądze na obiecane wydatki bez podnoszenia podatków oraz wynegocjować jedną z najbardziej skomplikowanych umów handlowych w historii nowożytności w 11 miesięcy.
Torysi mają dziś bezwzględną większość, ale jak szybko zacznie się ona kruszyć pod naporem wewnętrznie sprzecznego programu i sporów o przyszłą relację UK i Unii Europejskiej – trudno dziś przewidzieć.
czytaj także
Czy brexit w ogóle można było zatrzymać? Wyniki LibDems sugerują, że liberałowie przestrzelili z postulatem całkowitego odkręcenia brexitu. Ich liderka Jo Swinson zrezygnowała dziś rano ze stanowiska – tuż po tym, jak się okazało, że nie obroniła własnego mandatu w parlamencie. Nawet najbardziej zagorzali przeciwnicy wyjścia Wielkiej Brytanii z UE nie wierzą, że ten wieloletni, korodujący debatę publiczną proces da się odwrócić jedną antybrexitową ustawą w parlamencie. I to być może największy paradoks w tle tych wyborów – bo w zasadzie od końca 2016 r. wszystkie sondaże konsekwentnie pokazują, że Brytyjczycy i Brytyjki jednak woleliby, choć z minimalną większością, pozostać w strukturach UE.
Wielką wygraną wyborów jest szkocka partia niepodległościowa SNP, która osiągnęła znakomity rezultat w całej Szkocji, a jej liderka Nicola Sturgeon już zapowiedziała, że wynik ten oznacza „wyraźny mandat dla drugiego referendum w sprawie niepodległości Szkocji”. SNP wstrzeliło się idealnie w kampanijne nastroje w Szkocji, która zmęczona angielską ksenofobią wydaje się zmierzać do uzyskania niezależności w granicach Unii Europejskiej.
Przegraną Partię Pracy czeka teraz wewnętrzna walka o władzę i odbudowanie tożsamości. Corbyn już zapowiedział, że nie poprowadzi laburzystów do kolejnych wyborów. Choć stojąca za nim frakcja socjalistyczna utrzyma w Partii Pracy spore wpływy ze względu na liczbę członków, prawie na pewno nie utrzyma w niej władzy. Ważne pytanie, na które będziemy sobie odpowiadać w najbliższych dniach brzmi: jaki jest końcowy bilans corbynizmu jako ruchu społecznego na rzecz socjalistycznej Wielkiej Brytanii?
Czy brexit można było zatrzymać?
Od początku kampanii wyborczej na czele sondaży rozpychali się torysi. Konserwatyści grali więc na posiadanie – usiłowali utrzymać Borisa Johnsona w ryzach, nie pozwolić mu na zbyt wiele gaf i nie wypuszczać w rewiry, w których mógłby się zgubić i pogrążyć. Johnson jak ognia unikał więc co ostrzejszych dziennikarzy, zwłaszcza tych opozycyjnych. Udzielał jedynie krótkich, dwuminutowych wypowiedzi do mikrofonów, nie odpowiadał na pytania, tylko mielił mantrę: „pora załatwić brexit”.
Torysi powtarzali więc, że tylko silnoręki Johnson może przebić błędne koło brexitu i załatwić to w try miga. Temperamentu Johnsona nie udało się jednak utrzymać na wodzy przez cały czas. W dłuższych wypowiedziach czy tłumacząc się z bardziej skomplikowanych kwestii – wypadał po prostu fatalnie.
Jednocześnie zaczęło wypływać coraz więcej skandali z jego przeszłości, jak np. finansowanie firmy swojej kochanki z budżetu miasta Londynu, w czasach gdy Johnson był jego burmistrzem. Wielu analityków będzie głowiło się nad tym, w jaki sposób brak zaufania dla Johnsona w brytyjskim społeczeństwie oraz zaserwowana przez niego dawka kłamstw, manipulacji i bufonady przyniosła torysom tak korzystny wynik wyborczy. Może to zmęczenie niezdarnością Westminsteru i przedłużającymi się w nieskończoność rokowaniami sprawiło, że opinia publiczna dała się uwieść premierowi Borisowi Johnsonowi.
Od początku kampanii Partia Pracy miała do torysów około 20 punktów straty. Jednocześnie partia Corbyna była też podgryzana z drugiej strony przez Liberalnych Demokratów, uskrzydlonych świetnym wynikiem wyborów do europarlamentu, gdzie pokonali Labour nawet w okręgu wyborczym samego Corbyna.
Liberalni Demokraci postanowili postawić wszystko na jedną kartę i zadeklarować, że w razie wygranej po prostu odwołają brexit. Cieszyli się wówczas dużym zainteresowaniem mediów i popularnością byłej przewodniczącej Jo Swinson.
SNP wchodziła w te wybory z wiarą w całkowite wyborcze odbicie Szkocji i odnowienie tematu referendum niepodległościowego. Nie bez znaczenia było też narastające powoli w partii zmęczenie politycznym przywództwem i patem w brytyjskim parlamencie. Dla utrzymania władzy w SNP Nicola Sturgeon musiała więc karmić swoich działaczy i wyborczynie wizją odzyskania społecznego mandatu dla drugiego referendum w sprawie niepodległości Szkocji.
Taki układ sytuacyjno-personalny wymusił określone strategie na wszystkich uczestnikach politycznego spektaklu. Labour od początku miało pod górkę, i to w dwójnasób. Po pierwsze, ich wyborcy byli dużo mocniej podzieleni w kwestii brexitu, co uniemożliwiało jednoznaczną politykę w tym temacie. Na swoje własne nieszczęście partia Corbyna wykonywała kolejne niezrozumiałe dla wyborców wolty – ostatnią przy okazji wyborów europejskich, kiedy w końcu zgodzili się na drugie referendum nad umową brexitową.
Po drugie, Labour musiało przekonać także nowych wyborców do lidera, choć sondaże poparcia plasowały go zwykle wśród najmniej popularnych polityków w kraju. Labour usiłowało więc za wszelką cenę przesunąć temat brexitu na wątki związane z polityką społeczną, gdzie propozycje Corbyna cieszą się szerokim społecznym poparciem.
Jak wszystko poszło nie tak
Mimo trudnego startu labourzyści w 2017 r. odwrócili nawet gorszy trend sondażowy, a ich propozycje programowe zdobyły szerokie poparcie społeczne – w zależności od tematu poparcie dla ich pomysłów wahało się od 45 do 60%.
Sukcesywnie wypływały też coraz poważniejsze dowody na to, że torysi planują sprywatyzować ile się da z publicznej ochrony zdrowia, zwłaszcza za cenę umowy o wolnym handlu z USA po brexicie. A brytyjska służba zdrowia NHS to obok straży pożarnej najbardziej popularna służba w kraju i nikt (oficjalnie) nie odważy się jej tknąć. A przynajmniej w kampanii wyborczej.
Dlaczego Labour nie potrafiło przekuć popularności swoich politycznych propozycji na wyborczy sukces? Z dwóch głównych powodów. Partia Corbyna nie potrafiła utrzymać jedności przekazu w kilku kluczowych kwestiach, zwłaszcza na temat brexitu, ani przekierować dyskusji kampanijnych na tematy pozabrexitowe. Nie rozwiązali też kilku zaległych skandali, które powinny były być zamknięte co najmniej rok temu (np. w kwestii oskarżeń o antysemityzm w partii).
Po drugie nie udało się, pomimo usilnych prób, przekonać opinii publicznej do samego Jeremy’ego Corbyna. Efekt Corbyna tracił świeżość, a w debatach lider Labour wypadał przeciętnie. Jego monotonny styl mówienia, brak spójnej narracji, sprzeczności w wypowiedziach z przeszłości nie przynosiły zaufania i przychylności nowych wyborców.
Zaskakująco rzadko pojawiał się w tych wyborach temat imigracji – głównie dlatego, że obie główne partie musiały w tej kwestii bardzo balansować. Konserwatyści nie mogli okazać się całkiem ksenofobiczni, skoro właśnie próbowali zmiękczyć swój dość skrajnie prawicowy wizerunek zwiększeniem wydatków państwa i nowo odkrytą miłością do NHS. Choć oczywiście nie obyło się bez rasistowskich wypowiedzi Johnsona, ale i on wyraźnie się pilnował.
Labour miało podobny problem, gdy media przypomniały dawną deklarację Corbyna o tym, że imigrantów z UE „importował” biznes, żeby rozbijać jedność robotniczą i zaniżać płace. Młoda baza wyborcza Labour jest do wolności przemieszczania się nastawiona zdecydowanie pozytywnie i Labour było zmuszone nieumiejętnie nawigować pomiędzy tymi, którzy zagłosowali za brexitem przeciwko UE i imigracji, a tymi, którzy chcą więcej otwartości i mobilności.
Co teraz?
Po pierwsze konserwatyści przegłosują wyjście z UE i na koniec stycznia Zjednoczone Królestwo opuści Zjednoczoną Europę.
Do końca 2020 roku Johnson musi wynegocjować nowy układ polityczny z Brukselą, co wydaje się w zasadzie niewykonalne, więc nie jest wykluczone, że okres przejściowy będzie musiał być przedłużony (choć będzie to bardziej skomplikowane niż przedłużanie dotychczasowych negocjacji).
czytaj także
Wyniki SNP w Szkocji pokazują, że drugie referendum niepodległościowe wydaje się nieuniknione. Choć poparcie dla idei deklarowało ostatnio wyraźnie mniej niż 50% Szkotek i Szkotów, to dzisiejsza przewaga torysów w Westminsterze i dominacja Borisa Johnsona prawie na pewno podniesie ten wynik.
Niewiadomą jest Irlandia Północna, którą Johnson bez mrugnięcia okiem oddaje UE w unię celną, w zamian ustanawiając granicę celną pomiędzy wyspami. Z tego na pewno ucieszy się Sinn Féin, prorepublikańska partia w Irlandii, bo nagle Irlandia Północna będzie miała ściślejsze związki z Republiką niż ze Zjednoczonym Królestwem. Czy obejdzie się bez przemocy?
Nie jest wykluczone, że Johnson będzie ostatnim premierem Zjednoczonego Królestwa i pierwszym premierem Unii Anglii i Walii oraz Autonomicznego Londynu. To oczywiście skrajna wizja, ale najbliższe lata i faktyczny brexit mogą ją uprawdopodobnić.
czytaj także
Z pewnością przegrały te wybory instytucje życia publicznego w Królestwie. Komisja Wyborcza nie potrafiła powstrzymać ani interwencji z zagranicy, ani kłamstw partii politycznych, zwłaszcza torysów, których prawie 90% materiałów wyborczych było wprost kłamliwych lub zawierało mylące informacje. Jednocześnie tradycyjne media w Wielkiej Brytanii przesunięte en masse na prawo okazały się równie nieskuteczne w kontrolowaniu władzy. Johnson właściwie do samego końca nie został porządnie odpytany ze swoich przewin, a absurdalne pomysły programowe (np. umowa z UE wynegocjowana w 11 miesięcy) przechodziły w debatach bez kontry.
Wielką Brytanię czeka teraz długi czas patrzenia w lustro i zastanawiania się, co w nim tak naprawdę widzi.
***
Materiał powstał w ramach projektu Gra o Europę, gra w Europie finansowanego ze środków Fundacji im. Róży Luxemburg.