Wiele wskazuje na to, że zamiast rywalizacji lewicy z prawicy czeka nas znacznie brutalniejsza konfrontacja nacjonalistycznego populizmu z populizmem oświeceniowym.
Podczas prawyborów u socjalistów we Francji mówiło się, że wygra je ten, kto w nich nie uczestniczy. I tak się stało. Nikt już chyba nie ma wątpliwości, że mainstream polityczny stał się w ostatnich latach niewybieralny, albo inaczej mówiąc: mainstreamem stał się populizm. Macron i Le Pen tylko poszerzają listę polityków, którzy zdominowali politykę na Zachodzie, przychodząc spoza mainstreamu i na tym właśnie budując swój sukces. Bernie Sanders, Donald Trump w USA, Norbert Hofer i Alexander Van der Bellen w Austrii, do pewnego momentu także Jeremy Corbyn w Partii Pracy. To czarne konie albo zwycięzcy.
Wyjątkiem nie jest nawet Mark Rutte, któremu udało się w marcu pokonać w Holandii populistę Geerda Wildersa i pozwolić odetchnąć tym, którzy przerazili się Brexitem, zwycięstwem Trumpa i porażką Mateo Renziego we Włoszech (przegrał referendum konstytucyjne i podał się do dymisji). Rutte żeby zwyciężyć, musiał zacząć mówić językiem Wildersa, publikując przed wyborami list otwarty do Holendrów zatytułowany bez skrupułów: „Bądź normalny, albo wyjedź”.
czytaj także
Populizm, jeśli nie wygrywa wprost z mainstreamem, to potrafi przeniknąć do środka i rękami polityków głównego nurtu realizować swoje cele. Trudno o bardziej wymowny przykład niż ten, jak Nigel Farage doprowadził do Brexitu rękami Torysa Davida Camerona. Cameron zarządził referendum, żeby na wszelki wypadek uniknąć ucieczki części wyborców do Farage’a, i dżina do butelki nie dało się już schować. Chwilę po głosowaniu Farage mógł sobie odejść na emeryturę, z której obserwować będzie w zadowoleniu, jak wszyscy politycy, wszystkie partie, wszystkie media i wszyscy ekonomiści przez kilka lat będą zajmować się jego populistycznym pomysłem, negocjując w nerwach wyjście z Unią Europejską. Farage, któremu udało się w wyborach z 2015 roku wprowadzić do parlamentu brytyjskiego raptem jednego posła na 650, zatrząsł całą Europą, a swój kraj przestawił na inne tory.
Populizm stał się mainstreamem? Ale przecież wszyscy skakaliśmy do góry na wiadomość, że Macron zwyciężył we Francji. Owszem, to bardzo dobra wiadomość. Ale niekoniecznie zwrot. Prawda jest taka, że Macron reprezentuje coś, co należy nazwać oświeconym populizmem. To nie musi być nic złego. Populizm historycznie był raczej lewicowy niż prawicowy. Prawica zabrała go lewicy, gdy lewica zaczęła być elitarna.
Być może najlepszym sposobem na pokonanie populistów jest odebranie im ich głównej broni, czyli po prostu właściwe wsłuchanie się w lęki, nadzieje i emocje ludzi, a nie tak jak przez ostatnie dekady jedynie we wskaźniki, deficyty i reitingi. Być może w najbliższej przyszłości jeden populizm zwalczyć można tylko innym populizmem. Wiele wskazuje na to, że zamiast rywalizacji lewicy z prawicy czeka nas znacznie brutalniejsza konfrontacja nacjonalistycznego populizmu z populizmem oświeceniowym.
Macron jak rasowy populista też był antypartyjny, też obiecywał wszystko wszystkim i mimo niemal dziecięcej twarzy obiecywał silną Francję, prężył muskuły i zapowiadał rewolucyjne wręcz zmiany we Francji i w całej Europie, mimo że program prezentował raczej ogólny niż szczegółowy w porównaniu do innych kandydatów i francuskich standardów (program Melanchona miał 116 stron i zawierał nawet rozdział o prawie kosmicznym i Arktyce).
Być może najlepszym sposobem na pokonanie populistów jest odebranie im ich głównej broni, czyli po prostu właściwe wsłuchanie się w lęki, nadzieje i emocje ludzi, a nie tak jak przez ostatnie dekady jedynie we wskaźniki, deficyty i reitingi.
W kampanii obiecał, że dwóch na trzech kandydatów En Marche! w czerwcowych wyborach parlamentarnych to będą debiutanci pochodzący ze społeczeństwa obywatelskiego. Po wyborze na prezydenta zapowiedział, że jeśli jego ruch będzie tworzył rząd, to ograniczy liczbę ministrów do piętnastu i pół na pół będzie reprezentowany przez polityków i działaczy społecznych. Nie jest to kryterium merytoryczne ani światopoglądowe, a jedynie typowo populistyczny sygnał do wyborców, że tak jak oni jest się przeciwnikiem elity politycznej (do której się samemu należy, podobnie jak wszyscy liderzy partii populistycznych).
Macron zaproponował liberalizm ekonomiczny i państwo opiekuńcze połączone w tak zwane flexicurity, co udało się w Skandynawii. Tyle, że prawie nie ma już na Zachodzie państw, które nie obiecywały wyborcom, że pójdą za przykładem Skandynawii, i żadnemu nie udało się o krok zbliżyć. Może już czas się pogodzić, że Skandynawia jest jedna i drugiej gdzie indziej nie zbudujemy.
Trzeba oddać Macronowi, że zwyciężył w wyborach, chodząc niemal przebrany we flagę Unii Europejskiej, której politycy raczej, jak mogą, starają się nie wspominać w kampanii.. Przewrotna i bardzo odważna strategia francuskiego polityka mogła polegać na tym, że obiecując wiodącą rolę w Europie, Macron odwołał się do postimperialnych sentymentów wciąż obecnych we francuskim społeczeństwie. To mogło być jego „Make France Great Again” w roli wielkiego reformatora Unii Europejskiej, który odmieni jej los. Tak miałby wyglądać podbój Europy przez Napoleona XXI wieku.
Warufakis: Gratulacje, prezydencie Macron. Od teraz się Panu sprzeciwiamy
czytaj także
Jak widać, nie każdy populizm musi być nacjonalistyczny. Gdyby nie tylko we Francji odbić nacjonalistom populizm, można byłoby znaleźć poparcie społeczne dla dokończenia globalizacji politycznej, co w przypadku państw UE oznaczałoby dokończenie integracji europejskiej, która stanęła w pół kroku. To jest właśnie to, co obiecuje Macron.
Oświecony populizm ma swojego klasyka, ojca założyciela, czyli Donalda Tuska, twórcę Platformy Obywatelskiej. Francja to nie Polska, więc kontekst i czas jest nieco inny, ale ilość podobieństw między Macronem i Tuskiem zachęca do przyjrzenia się polskiemu doświadczeniu. Tusk też wystąpił z partii głównego nurtu i założył antypartię, która miała być ruchem obywatelskim. Żeby odciąć się od klasy politycznej, odmówił nawet dotacji, z czego się wycofał, gdy przegrał pierwsze wybory. Tusk też uderzał w ton młodości, optymizmu, wyzwolenia energii Polaków. Przede wszystkim jednak zbudował składankę poglądów i ludzi kalejdoskopową wręcz i potrząsał tym kalejdoskopem, ilekroć przychodziły wybory. Gdy był pytany o program, spójność światopoglądową albo o wizję polityczną, mówił, że jak ktoś ma wizje, to niech idzie do lekarza. Dobierał ludzi z prawa i lewa. I cała jego filozofia polegała na powstrzymaniu nacjonalistycznego populizmu Kaczyńskiego.
Oświecony populizm ma swojego klasyka, ojca założyciela, czyli Donalda Tuska, twórcę Platformy Obywatelskiej.
Współczesnym twórcą polityki polegającej na rządzeniu kordonem sanitarnym jest zatem Tusk. Jego francuski następca właśnie wygrał wybory we Francji ze stale rosnącym w siłę Frontem Narodowym Marine Le Pen, która przeprowadziła swoją partię do grupy wybieralnych. Przed nią jeszcze jedna bariera, identyczna jak ta, która stała do niedawna przez PiS: stworzenie sobie zdolności koalicyjnej.
Dylemat Macrona jest podobny, co Tuska. Jeśli ci, którzy oddali na niego głos w wyborach prezydenckich, odniosą wrażenie, że stworzył rząd lewicowy, to część się odwróci i poprze Republikanów, a jeśli wyglądać będzie na prawicowy, to zyskać mogą socjaliści, a En Marche! straci szanse nie tylko na samodzielną większość, która jest bardzo mało prawdopodobna, ale także na własny rząd. Według pierwszego sondażu partia Macrona prowadzi z wynikiem 24-26 proc., przed Republikanami (22 proc.), Frontem Narodowym (21-22 proc.), Francją Niepokorną (13-15) i Partią Socjalistyczną (8-9 proc.).
Tymczasem prezydent-elekt obiecał w kampanii szybkie reformy: edukacji, rynku pracy i podatków, które mają wyciągnąć francuską gospodarkę z marazmu i w duecie z Niemcami zreformować Europę. Premier z przeciwnego obozu i konieczność kohabitacji byłaby dla Macrona tragedią. Zaś jego tragedia może być ostateczną klęską dotychczasowej klasy politycznej we Francji. Macron to jej ostatnia szansa.
Jeśli chcemy zrozumieć zagrożenia stojące przed Macronem, przypatrzmy się sytuacji Tuska. Po pierwsze, w Polsce ton w polityce zawsze napędzał Kaczyński, narzucając główne tematy (lustracja, dekomunizacja, układ, Smoleńsk, uchodźcy) i osie sporu w polityce. Tusk zajmował się głównie mobilizowaniem ludzi do obrony przed Kaczyńskim. Przez osiem lat udało mu się przeprowadzić raptem dwie poważne reformy: emerytur pomostowych (tylko dlatego, że kończyło się obowiązywania prawa w tym obszarze) i obniżenia wieku emerytalnego, na czym między innymi PO poległo i już mu się obniżania wieku emerytalnego odechciało. Polska modernizacja odbywała się głównie obok polityki i dzięki europejskim funduszom, co wcale nie musi być winą Tuska tylko oznaczać, że jedyne, co da się pozytywnego osiągnąć w naszej polityce, to uniknąć katastrofy takiej, jaką dziś przeżywamy.
W tym sensie polska polityka to był PiS i Anty-PiS. Macron może znaleźć się więc w podobnej sytuacji, że to wcale nie on, ale Marine Le Pen będzie narzucać tematy polityki, a on będzie tylko zarządzał kordonem sanitarnym, który będzie składał się z ludzi o tak różnych poglądach, że połączyć ich mógł będzie jedynie sprzeciw wobec Le Pen.
Po drugie, szybko zrezygnuje z odważnych reform, bo będzie się obawiał, że każda z nich może zniechęcić część wyborców i utrata nawet kilku procent poparcia otworzy Le Pen drogę do władzy. Reformy w Polsce działy się raczej obok polityki, a nie dzięki polityce. Ambicje Tuska nazywano politykę ciepłej wody w kranie, Macron szybko może dorobić się podobnego określenia.
Ambicje Tuska nazywano politykę ciepłej wody w kranie, Macron szybko może dorobić się podobnego określenia.
Po trzecie, podział sceny nie na lewicę i prawicę, ale na reprezentantów społeczeństwa otwartego i zamkniętego działa jak samospełniające się proroctwo i jest bardzo ryzykowny. Nawet najlepszy polityk w pewnym momencie popełnia błąd albo się po prostu nudzi wyborcom. Jeśli po drugiej stronie jest Le Pen, to jest tylko kwestią czasu, kiedy sięgnie po władzę jak Kaczyński w Polsce i zrujnuje swój kraj. Macron jest więc zarazem obrońcą przed Le Pen i gwarancją jej sukcesu.
Dopiero podział na lewicę i prawicę jest gwarancją przetrwania demokracji liberalnej, bo daje ludziom bezpieczny wybór. Tyle że dziś widać raczej odchodzenie od obydwu, bo obydwa możliwe są tylko we wspólnocie politycznej, która jest suwerenna ekonomicznie, a tej nie będzie, dopóki nie będzie politycznej globalizacji. I koło się zamyka.
czytaj także
Globalizacja ekonomiczna bez globalizacji politycznej produkuje globalizację nacjonalistyczną. Populiści, mimo że obiecują zatrzymanie globalizacji ekonomicznej, są w stanie tylko powstrzymać globalizację polityczną. Powstaje więc sprzężenie zwrotnie gwarantujące im sukces, póki nie zostanie zatrzymane.
Entuzjazmując się zwycięstwem Macrona, pozostajemy podświadomymi fatalistami, bo mało kto z nas wierzy w globalizację polityczną, a tylko ta jest prawdziwą odtrutką na populizm. Ale kto dziś wierzy w demokrację światową, albo chociaż Stany Zjednoczone Europy? Już na długo przed falą populizmu nacjonalistycznego odrzucono możliwość przyjęcia dość ostrożnej konstytucji Europy w dwóch referendach: francuskim i holenderskim przeprowadzone w 2005 roku.
Próbę zrobienia kroku w stronę globalizacji politycznej, która miałaby częściowo przynajmniej dogonić globalizację ekonomiczną, zapowiedział Macron. Być może dlatego, że nie należymy do eurozony, niewiele słychać było u nas o tym, jak lider EnMarche! planuje zreformować Unię Europejską. Dla nas sprawa kluczowa, bo od tego zależy kondycja naszej gospodarki i nasze bezpieczeństwo. To powinno Polaków znacznie bardziej interesować niż wypowiedzi na temat sankcji, bo trudno uwierzyć, żeby francuskiemu prezydentowi udało się (albo chciało się) przeprowadzić to przez niedrożny w takich (i prawie wszystkich innych) sprawach mechanizm podejmowania decyzji w Unii.
Plany Macrona wobec Unii to dla nas sprawa kluczowa, bo od tego zależy kondycja naszej gospodarki i nasze bezpieczeństwo.
Co więc chce zrobić Macron w Unii? W porównaniu do jakiejkolwiek wersji globalizacji politycznej plan jest skromny, ale w porównaniu do tego, co wydaje się możliwe do przeprowadzenia, można się uśmiechnąć z sympatią wobec kogoś, to musi być naprawdę nowy i niedoświadczony na scenie politycznej, żeby zakładać, że da się ot tak zmieniać rzeczywistość nie tylko w swoim, ale także w osiemnastu innych państwach.
Plan jest taki, żeby nie oglądać się na nikogo poza eurozoną. Dokończenie integracji europejskiej oznacza z grubsza uzupełnienie unii monetarnej o unię podatkową ze wspólnym skarbem i ministrem finansów. Dzięki temu zostałby rozwiązany najważniejszy problem gospodarczy, który napędza populistów i rozbija politycznie Unię. Obowiązywanie wspólnej waluty w państwach tak różnych jak Niemcy i Grecja powoduje odmienne konsekwencje: bardzo korzystne dla Niemiec i bardzo niekorzystne dla prawie wszystkich pozostałych państw. Dlaczego tylko w Niemczech nie ma silnej partii populistycznej? Ano dlatego właśnie.
Posiadając wspólną walutę z krajami dużo biedniejszymi i o mniejszej wydajności pracy, Niemcy de facto dysponują znacznie tańszą walutą, niż gdyby mieli w dalszym ciągu markę. To sprawia, że ich eksport jest tańszy, niż byłby bez unii monetarnej. Dzięki temu i gigantycznym oszczędnościom Niemcy mogą być niemal tak wielkim eksporterem na świecie jak Chiny i mieć gigantyczną nadwyżkę handlową wielkości 8.6% PKB, gdy niemal cała reszta Unii ma deficyt.
Oczywiście polityka typu protekcjonizm handlowy proponowany przez Trumpa niczego tu nie rozwiąże. Wprowadzenie barier handlowych zwiększy ilość miejsc pracy w tych sektorach gospodarczych, które nie były w stanie konkurować z zagranicą, ale wyssie z tych sektorów gospodarki, które pracują na eksport, pozostawiając bilans handlowy na niezmienionym poziomie. Jak przypominają Trumpowi czołowi amerykańscy ekonomiści Jeseph Stiglitz, Dani Rodrik czy Jeffrey Sachs, państwo posiada deficyt na rachunku bieżącym, gdy inwestycje przerastają oszczędności, a nadwyżkę, gdy jest odwrotnie. Jeśli chce się zmienić bilans handlowy Ameryki czy Niemiec, to Amerykanie powinni więcej oszczędzać, a Niemcy więcej inwestować u siebie.
czytaj także
To nie rozwiąże wszystkich problemów, bo państwa eurozony są w różnych cyklach gospodarczych, mają różną wydajność pracy, wysokość podatków itd. Ale unia podatkowa umożliwiłaby transfery od państw bogatszych do państw biedniejszych, co zapobiegłoby kolejnym kryzysom, a państwom Południa umożliwiłoby rozwój. Na sfinansowanie transferów państwa eurozony oddawałyby część wpływów ze swojego podatku VAT i podatków na ubezpieczenie od bezrobocia. To działałoby jak wspólny podatek i wspólna dystrybucja. Oczywiście zgodnie z zasadą „no taxation, without reprezentation”, żeby zbierać podatki należy powołać parlament eurozony.
Tyle że Angela Merkel po pogratulowaniu Macronowi zwycięstwa oświadczyła, że nie przewiduje żadnych zmian w polityce fiskalnej Niemiec. Ona też ma za chwilę wybory. I znowu: to jest przykład, jak populizm mediów i marginalnych partii (takich jak niemiecka AfD) potrafi decydować o losie całego kontynentu. Niemcy wzbraniają się przed jakimikolwiek zmianami, bo opinia publiczna jest wystraszona i przekonana, że to nie wspólna waluta rujnuje gospodarki Południa, ale ich lenistwo.
Zaprawdę, jeśli Polak mógł zmienić swoją Polnische Wirtschaft, czyli symbol brudu, smrodu i ubóstwa, w Zieloną Wyspę, to Grek, Portugalczyk czy Włoch nie może być dużo gorszy tylko dlatego, że ma (dużo) lepszą pogodę. Jeśli chcecie się więc dowiedzieć, czy mamy do czynienia z przypływem czy odpływem populizmu, nie patrzcie na wyniki pojedynczych wyborów, tylko strukturalne powody wzrostu populizmu. Tu się nic nie zmieniło. Jeszcze nie.
czytaj także
Tekst ukazał się na łamach „Polityki”.