Wybór Lejeune’a jako nowego naczelnego jednej z najważniejszych gazet w kraju można czytać jako prowokację wobec zespołu, jego tradycji i dotychczasowych czytelników. Wcześniej, jako naczelny „VA”, zmienił pismo w trybunę młodego, radykalnego, często wyznającego tradycjonalistyczny katolicyzm pokolenia francuskiej prawicy.
„Le Journal du dimanche” przez lata był pismem, od którego francuska klasa polityczna, medialna i biznesowa zaczynała niedzielę. Tygodnik oferował zdystansowane od partyjnych zaangażowań analizy, wywiady z ludźmi władzy, starając się o zachowanie dobrych relacji z każdym rządem.
Jednak w ciągu ostatnich dwóch tygodni nowy numer pisma nie trafił do czytelników. Wszystko wskazuje, że nie trafi też w najbliższą niedzielę. Zespół dziennikarski zdecydował się bowiem na strajk w sprzeciwie wobec powołania nowego naczelnego, Geoffroya Lejeune’a.
Lejeune urodził się w 1988 roku. Mając 28 lat, został najmłodszym naczelnym we Francji, stając na czele prawicowego, zdaniem wielu skrajnie, tygodnika „Valeurs Actuelles”.
Dziennikarze „Le Journal du dimanche” obawiają się linii politycznej nowego naczelnego. Uważają ją za sprzeczną z tradycją pisma. W środę Lejeune chciał spotkać się z zespołem, ale ten odmówił.
Francja to barometr kryzysu, w którym znalazł się kapitalizm
czytaj także
Zaniepokojeni są nie tylko pracownicy gazety. Grupa polityków, akademiczek, ludzi kultury i naukowców – wśród nich Thomas Piketty, burmistrzyni Paryża Anne Hidalgo, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki Serge Haroche i aktor Mathieu Amalric – podpisała się pod listem otwartym popierającym dziennikarzy, wyrażając zaniepokojenie tym, że „po raz pierwszy od Wyzwolenia [od nazistowskiej okupacji – przyp. aut.] duże medium będzie kierowane przez człowieka skrajnej prawicy”, zmieniając się w „platformę dla opinii sprzecznych z republikańskimi wartościami”.
Autorzy listu piszą, że problemem jest nie tylko sam Lejeune, ale także osoba, która według medialnych przekazów stoi za jego nominacją. To francuski miliarder Vincent Bolloré.
Katolicki miliarder z poczuciem misji
Historia rodzinnej fortuny Bolloré zaczyna się w 1822 roku w Bretanii, od produkcji papieru. Kolejne pokolenia inwestowały rodzinny kapitał w nowe przedsięwzięcia. Vincent znany był przede wszystkim ze swojej ekspansji w branży logistycznej, zwłaszcza w Afryce, gdzie interesowały go porty i terminale kontenerowe. Swój model biznesowy opierał na bliskich relacjach z afrykańskimi przywódcami, co skończyło się zarzutami korupcyjnymi we Francji. W ostatnich latach inwestował we francuskie media.
Dziś rodzina Bolloré jest największym udziałowcem francuskiego medialnego giganta Vivendi – kontrolującego grupę Canal+ oraz Prisma Media, lidera na rynku pism dla kobiet i kolorowych magazynów. Na czele rady nadzorczej Vivendi stoi syn Vincenta, Yannick. Zmiana naczelnego „Le Journal du dimanche” wiązana jest z finalizacją zakupu przez Vivendi większościowego pakietu akcji grupy Lagardère, wydawcy tygodnika.
Własność francuskich mediów jest silnie skoncentrowana i skupiona w rękach wąskiej grupy miliarderów. Zgodnie z przyjętą praktyką właściciele starają się nie ingerować w linie redakcyjne posiadanych przez siebie mediów. Swoje inwestycje przedstawiają albo jako przedsięwzięcie czysto biznesowe, nastawione na zyski, a nie wywieranie wpływu na opinię publiczną i politykę, albo wręcz jako rodzaj mecenatu.
Leder: Czy jest coś bardziej francuskiego niż uliczne zamieszki i rewolty?
czytaj także
Ale bywa różnie. Jak w 2021 roku pisał „Financial Times”: „Trudno udowodnić właścicielom bezpośrednie interwencje w treść tego, co publikują ich media. Krytycy zwracają jednak uwagę, że biznesowy dziennik «Les Echos» bardzo ostrożnie pisze o działaniach swojego właściciela, szefa grupy LHMV Bernarda Arnaulta, a należące do rodziny Dassault «Le Figaro» głosi konserwatywne poglądy w kwestiach bezpieczeństwa i gospodarki, pokrywające się z interesami właścicieli jako producentów broni”.
Bolloré tym różni się od innych miliarderów zaangażowanych kapitałowo we francuskie media, że nie ukrywa swoich wyrazistych politycznych i religijnych poglądów. Miliarder jest zaangażowanym katolikiem i konserwatystą, przekonanym, że chrześcijańska tożsamość i kultura Francji są dziś zagrożone, za co winę ponoszą m.in. zdominowane przez lewicę i liberałów media, w których należałoby wzmocnić konserwatywny głos.
Fox News po francusku
Jak to wzmacnianie miałoby wyglądać, pokazuje przykład kanału CNews, przez krytyków Bolloré wymieniany jako jeden z dowodów na to, że miliarder kształtuje linię redakcyjną swoich mediów. Gdy w 2016 roku w należącym do grupy Canal+, tracącym pieniądze i widzów kanale informacyjnym znanym wtedy jako i>Télé, wybuchł strajk, Vivendi postanowił wykorzystać okazję do radykalnego przekształcenia marki. Po odejściu około jednej trzeciej starej redakcji zatrudnił nowych dziennikarzy, zdeterminowanych, by robić zupełnie inną telewizję.
Od 2017 roku kanał nie tylko zmienił nazwę na CNews i ściągnął wiele nowych twarzy, ale też zmienił się z telewizji informacyjnej w telewizję opinii. Newsowe dziennikarstwo telewizyjne jest drogie w produkcji – trzeba wysłać reporterkę, kamerzystę, wóz transmisyjny – a wysiłki kiepsko przekładają się na oglądalność.
Za to polityczne programy opinii, gdzie kilka osób spiera się o jakąś kontrowersyjną kwestię, są znacznie tańsze w produkcji, a oglądają się lepiej. Stacja postawiła więc na ten format, co sprawdziło się biznesowo. Kanał znacznie zmniejszył straty, a wedle niektórych doniesień zaczął nawet wychodzić na zero. W ciągu pierwszych czterech lat od rebrandingu podwoił swoją widownię, wysuwając się na drugą pozycję wśród francuskich kanałów informacyjnych.
Opinie przedstawiane w stacji były w większości prawicowe, również skrajnie. Dominowały tematy takie jak migracja, brak integracji migrantów i ich potomków, przestępczość w imigranckich dzielnicach, zmierzch Francji i utrata przez nią kulturowej tożsamości. Nie brakowało głosów flirtujących ze spiskowymi teoriami „wielkiego zastąpienia”, głoszącymi, że elity dążą do wymiany „rdzennej populacji” Europy na imigrancką.
Jedną z gwiazd stacji stał się Éric Zemmour, autor Francuskiego samobójstwa. W ostatnich latach w kwestii migracji, bezpieczeństwa i integracji coraz bardziej przesuwał się na pozycje równie, jeśli nie bardziej radykalne niż partia Marine Le Pen. Regularna obecność Zemmoura w CNews na tyle zwiększyła jego rozpoznawalność, że w 2022 roku wystartował w wyborach prezydenckich.
Zemmour zdobył 7,07 proc. głosów, poparło go prawie 2,5 miliona obywateli. Był to czwarty wynik po Macronie, Le Pen i liderze populistycznej lewicy, Jeanie-Lucu Mélenchonie. Choć gwiazda CNews nie miała szans na drugą turę, zdaniem wielu komentatorów stacja skutecznie narzuciła agendę kampanii w 2022 roku, określiła dominujące w niej tematy, znacznie przyczyniając się do tego, że w pierwszej turze na różnych kandydatów skrajnej prawicy przypadło ponad 30 proc. głosów.
Sfrustrowani obywatele kontra bezkarni policjanci. Jak nie-imigranci wywołali spór o imigrację
czytaj także
CNews coraz częściej porównuje się do Fox News, stacji, która „stabloidyzowała” amerykańskie dziennikarstwo telewizyjne, przyczyniając się do radykalizacji elektoratu republikanów i przesunięcia tej partii na prawo – co umożliwiło zwycięstwo Trumpa.
Także we Francji obserwujemy proces rośnięcia w siłę skrajnej prawicy oraz słabnięcie umiarkowanej. Kandydatka tej ostatniej, Valérie Pécresse, zdobyła w zeszłorocznych wyborach prezydenckich zaledwie 4,78 proc. głosów. W wyborach parlamentarnych centroprawicowy blok zajął czwarte miejsce, zdobywając tylko 64 mandaty – ponad dwukrotnie mniej niż poprzednio. CNews bez wątpienia jest siłą medialną wspomagającą te procesy.
Radykalny głos w sercu establishmentu
CNews nie jest jedynym medium z imperium Bolloré promującym podobne treści. Także popularny kanał telewizyjny C8, również należący do grupy Canal+, dawał sporo przestrzeni radykalnej prawicy. Gdy w 2021 roku Vivendi zaczęło kupować kolejne udziały w grupie Lagardère, należące do niej radio Europe 1 uległo tożsamym procesom.
Wybór Lejeune’a jako nowego naczelnego „Le Journal du dimanche” można czytać jako prowokację wobec zespołu, jego tradycji i dotychczasowych czytelników. Lejeune jako naczelny „VA” zmienił pismo w trybunę młodego, radykalnego, często wyznającego tradycjonalistyczny katolicyzm pokolenia francuskiej prawicy, dla którego formacyjnym doświadczeniem były protesty przeciw ustawie wprowadzającej we Francji równość małżeńską. Lejeune jest zaprzyjaźniony z jedną z najgłośniejszych przedstawicielek tego pokolenia w polityce: Marion Maréchal, siostrzenicą Marine Le Pen. Wnuczka założyciela Frontu Narodowego jest znacznie bardziej radykalna od ciotki, która stoi dziś na czele partii.
Pismo redagowane przez Lejeune’a oskarżane było o promowanie radykalnie prawicowych teorii spiskowych. Można tam było znaleźć nie tylko teksty o „wielkim zastąpieniu”, ale także o George’u Sorosie „finansującym migrację islamską do Europy”. Dostawało się też „szalonemu feminizmowi” czy „terrorowi wegańskiemu”. Jesienią 2019 roku wywiadu na temat migracji i islamu udzielił „VA” prezydent Macron, za co spadła na niego krytyka ze strony lewicy i liberałów.
W sierpniu 2020 roku pismo opublikowało materiał przedstawiający urodzoną w Gabonie paryską deputowaną Francji Nieugiętej, Danièle Obono, jako niewolnicę skutą łańcuchami. Ilustracje towarzyszyły opowiadaniu zatytułowanemu Obono Afrykanka. Opisano w nim historię czarnej kobiety z Afryki XVIII wieku, sprzedanej w niewolę przez czarnych handlarzy niewolników, a następnie uratowanej przez białego misjonarza. Opowiadanie ukazało się w teoretycznie żartobliwym cyklu, przedstawiającym francuskie postacie życia publicznego jako figury z przeszłości.
czytaj także
Zdaniem redakcji materiał miał upominać się o bardziej zniuansowaną wizję historii Francji i jej zaangażowania w Afryce niż ta przedstawiana przez skrajną lewicę, zwłaszcza tę radykalnie „antyzachodnią”, wywodzącą się z mniejszości etnicznych, którą reprezentuje Obono. Publikacja spotkała się jednak z potępieniem ze strony całej francuskiej klasy politycznej, łącznie ze Zgromadzeniem Narodowym Le Pen. Prezydent Macron zadzwonił do deputowanej, przekazując wyrazy ubolewania. Pismo i Lejeune zostali ukarani grzywną, sąd nakazał też wypłacenie polityczce odszkodowania.
Był to początek problemów pisma i stopniowej utraty czytelników. Doprowadziły one do konfliktu Lejeune’a z właścicielem tygodnika, francusko-libańskim miliarderem Iskandarem Safą. Safa ostatecznie zwolnił młodego redaktora. Ten kontekst osłabia argumenty, że w nominacji Lejeune’a na nowego naczelnego „Le Journal du dimanche” chodzi o względy biznesowe. Jego pobyt w „VA” trudno uznać za sukces.
Gdyby ostatecznie, po przeczekaniu strajku i odejściu sporej części zespołu, „Le Journal du dimanche” zaczęło choćby częściowo mówić głosem „VA”, miałoby to wielkie symboliczne znaczenie. Gazeta establishmentu, tradycyjnie bliska władzy, przemówiłaby głosem radykalnej prawicy – co pokazywałoby, jak bardzo przesuwa się ona ku centrum francuskiej polityki.
Co wolno właścicielowi?
Cała sprawa stawia też bardziej ogólne pytanie: co wolno właścicielowi mediów? Czy ma prawo narzucić zespołowi redakcyjnemu linię sprzeczną z poglądami autorów, tradycjami i tożsamością pisma? Czy media, ze względu na rolę, jaką odgrywają w demokracji liberalnej, nie powinny być objęte specjalnymi regułami, chroniącymi niezależność dziennikarzy przed naciskami właścicieli i akcjonariuszy?
A z drugiej strony – jak zachować prawa właścicieli do efektywnego nadzoru nad swoimi aktywami? Bo jeśli nie będą mogli nic zmienić, nawet gdy ich media są w oczywisty sposób źle zarządzane, trudno będzie o przyciągnięcie prywatnego kapitału.
Grupa francuskich intelektualistów – w tym Piketty, noblistka Annie Ernaux, historyk Pierre Rosanvallon, ekonomista Gabriel Zucman i laureat nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii Joseph E. Stiglitz – podpisała się pod listem otwartym, który wzywa francuskich polityków do wprowadzenia zmian w prawie, uzależniających pomoc publiczną dla tytułów prasowych oraz przyznanie częstotliwości radiowej lub telewizyjnej od tego, czy dane medium gwarantuje swoim dziennikarzom prawo do zablokowania każdej nowej propozycji redaktora naczelnego. Autorzy listu chcą, by każdy nowy naczelny musiał uzyskać akceptację dwóch trzecich dziennikarzy biorących udział w głosowaniu przy kworum wynoszącym co najmniej 50 proc. zespołu redakcyjnego.
Można zastanawiać się nad proporcjami i szczegółami, ale problem jest realny i będzie wielokrotnie wracał. Warto poważnie porozmawiać o podobnych propozycjach, także w Polsce, gdy w końcu zaczniemy projektować ład medialny po PiS.