Žižek: Niedziela na wsi Macrona, czyli zawieś demokrację, żeby ją uratować

Zachodnia demokracja, bez narzucenia na nią jakichś ograniczeń, okazuje się coraz mniej przydatna – nawet na samym Zachodzie.
Emmanuel Macron. Fot. WorldSkills/Flickr.com

Gdy przez Zachód (i nie tylko) przetacza się fala faszyzującego prawicowego populizmu, coraz częściej będziemy obserwować takie „zawieszenie” demokracji, do jakiego posunął się prezydent Francji.

W Niedzieli na wsi Agathy Christie (1946) ekscentryczna Lucy Angkatell zaprasza małżeństwo Christowów (Johna, wybitnego lekarza z Harley Street, i jego żonę Gerdę) oraz grupę przyjaciół na weekend do swej posiadłości. Na obiad zaproszony zostaje też detektyw Herkules Poirot.

Następnego dnia będzie świadkiem sceny, która wygląda na osobliwą ustawkę: Gerda Christow stoi z bronią w ręku obok ciała Johna, jego krew skapuje prosto do basenu. Na miejscu są też Lucy, jej kuzyn Edward i Henrietta – kochanka Johna. W ostatnim tchnieniu John wykrzykuje: „Henrietta”, po czym umiera.

Wydaje się oczywiste, że mordercą jest Gerda. Henrietta robi krok naprzód, by zabrać jej rewolwer, ale potem wypuszcza go z ręki, a ten wpada do basenu, co powoduje zniszczenie dowodu w postaci odcisków palców Gerdy na rękojeści. Poirot orientuje się, że wołanie umierającego „Henrietta” było wezwaniem kochanki, aby chroniła jego żonę przed uwięzieniem za zabójstwo. Bez żadnego uzgodnionego wcześniej planu cała rodzina przyłącza się do spisku i zwodzi Poirota: wszyscy przecież wiedzą, że to Gerda zabiła, i próbują ją chronić.

Scena zbrodni jest zatem ustawiona, ale w sposób refleksyjny: oszustwo polega właśnie na tym, że wydaje się zainscenizowane, prawda maskuje się jako pozór, a naprawdę fałszywe są właśnie „wskazówki”. Jakby powiedziała Jane Marple w Strzałach w Stonygates: „nie wolno nie doceniać mocy tego, co oczywiste”.

Jeśli pod ciało Johna podstawimy demokrację, a pod Gerdę – prezydenta Francji Emmanuela Macrona, otrzymamy dość podobny obraz tego, co dzieje się we Francji po ostatnich wyborach parlamentarnych. Macrona przyłapano z dymiącym pistoletem nad zawieszoną demokracją, choć przecież nie złamał żadnego prawa, tylko zręcznie wykorzystał specyfikę konstytucji francuskiej, którą jako akt założycielski V Republiki narzucił jeszcze generał de Gaulle.

Konstytucja mianowicie stanowi, że prezydent mianuje premiera i rząd, który może działać nawet bez potwierdzenia mandatu przez Zgromadzenie Narodowe. Już Sartre właśnie z tego powodu uważał, że konstytucja V Republiki w ogóle nie była demokratyczna (nazywał to wręcz „permanentnym zamachem stanu”). Zamysł jej twórców polegał na tym, że naród francuski w toku głosowania musi dokonać prawdziwego wyboru, nie dopuszczając do partyjnych zapasów w błocie typowych dla III i IV Republiki – a jeśli tego wyboru nie dokona, to prezydent powinien wkroczyć ze swą władzą bezpośrednio, aby utrzymać porządek i stabilność.

Nowy rząd potwierdza prawicowy zwrot Macrona. Francuzi protestują

Zarówno wybory europejskie, jak i te do Zgromadzenia Narodowego pokazały, że francuscy wyborcy tego jasnego wyboru nie dokonali: dali zatem Macronowi szansę przeforsowania rozstrzygnięcia poprzez rozbicie Nowego Frontu Ludowego pod przywództwem Mélenchona i równoczesne przyciąganie republikanów/gaullistów. Macron jest za to powszechnie krytykowany, ale w praktyce wszystkie partie popierają przecież jego sposób rozwiązania sytuacji.

Nic dziwnego, że wydarzyło się to we Francji, której życie polityczne pełne jest podobnych sprzeczności. Weźmy przykład wielkiego Maja ’68: demonstracji, które niemal doprowadziły do obalenia rządu (a tak się przynajmniej wydawało). Rzadko się zauważa, że protesty te miały miejsce w samym zenicie francuskiego państwa dobrobytu – poziom życia nigdy nie był tam wyższy niż w połowie lat 60.

Ogólnie rzecz biorąc, Francja nie jest wyjątkiem: da się znaleźć argumenty na rzecz oświeconej dyktatury. Tyle że akurat tam sama konstytucja pozwala na częściowe zawieszenie demokracji parlamentarnej. Możemy sobie wyobrazić, co się wydarzy w Niemczech, jeśli nie będzie można utworzyć rządu bez Alternatywy dla Niemiec.

Weźmy też przykład Rwandy, jednej z niewielu afrykańskich success stories, gdzie Paul Kagame jako oświecony de facto dyktator wymusił pokój między Hutu i Tutsi i przyniósł krajowi względny dobrobyt. Gdyby został obalony, napięcia etniczne rozgorzałyby na nowo w wolnych wyborach. Innymi słowy, zachodnia demokracja bez narzucenia na nią jakichś ograniczeń, jest coraz mniej powszechnie przydatna – nawet na samym Zachodzie.

Przy całym moim dystansie do polityki Emmanuela Macrona uważam, że jego reakcja na czerwcowe zwycięstwo prawicy miała rys autentyczności. Niecałą godzinę po ogłoszeniu wyników Macron rozwiązał Zgromadzenie Narodowe i rozpisał nowe wybory. Ta deklaracja postawiła niemal wszystkich w trudnym położeniu – w tym samego Macrona, który nie mógł zaplanować tej decyzji z wyprzedzeniem, a jeszcze miesiąc wcześniej podkreślał, że wybory do europarlamentu mają znaczenie dla Europy, ale nie dla samej Francji. Jego ruch był zatem ryzykowny, ale wart podjęcia: nawet gdyby wygrała Le Pen i gdyby to ona decydowała, kto zostanie nowym premierem Francji, sam Macron zachowa zdolność do ewentualnego zmobilizowania nowej większości przeciwko rządowi. Bitwa z nowym faszyzmem musi być rozegrana z całą mocą i to tak szybko, jak to możliwe.

Tyle że wraz z nowymi wyborami w lipcową niedzielę 2024 roku wydarzyło się coś zupełnie innego. Formuła, która najlepiej opisywałaby sukces zjednoczonego bloku przeciwko neofaszyzmowi, brzmi: „wiemy dobrze, że triumf Le Pen jest niemal pewny, jedyną otwartą kwestią pozostaje, czy zdobędzie bezwzględną większość w parlamencie. Sondaże wskazują na to wyraźnie, niemniej… cuda się zdarzają, możemy nawet wygrać, musimy tylko pracować ciężko i działać szybko”. I tak się właśnie stało: nie tylko Le Pen nie zdobyła większości, ale jej Zjednoczenie Narodowe zajęło dopiero trzecie miejsce, sporo za blokiem lewicy i centrystami Macrona.

Kto dziś ma odwagę Lenina (i dlaczego właśnie prawica)?

Tylko co dalej? Po pokonaniu Le Pen wśród komentatorów dominował ton, który najlepiej oddawał nagłówek z CNN: „zagrywka Macrona powstrzymała skrajną prawicę przed wzięciem władzy, ale Francję pogrążyła w chaosie”. Założenie było takie, że Macron i Mélenchon, kluczowa postać w lewicowym sojuszu, różnią się politycznie tak bardzo, że kompromis prowadzący do wielkiej koalicji nie wydaje się możliwy. Nastąpi więc przedłużający się okres niestabilności, który z pewnością zaszkodzi gospodarce i stworzy warunki dla przytłaczającego zwycięstwa Zjednoczenia Narodowego Le Pen w następnych wyborach.

Różne ponure znaki widać już na horyzoncie – wielu Żydów publicznie deklarowało, że zagłosują na Le Pen, bo Mélenchon jest „subtelnie antysemicki” (tak, dokładnie tego pojęcia użyto). Ale te znaki są też wieloznaczne: ich sens wynika z wyobrażonej katastrofy w przyszłości, a przecież jest w naszej mocy przepisanie przeszłości, która nas tam prowadzi.

Ku zaskoczeniu niektórych można jednak stwierdzić, że Francja w chaosie się nie pogrążyła: na razie wygląda na to, że zagrywka Macrona się opłaciła, a coś przypominającego normalne życie toczy się bez wielkich zakłóceń. Ta sytuacja zawieszenia, z niewybranym rządem, nie może trwać w nieskończoność (choć właściwie dlaczego nie?), ale jest nieskończenie lepsza niż całkowita blokada Zgromadzenia Narodowego, która przyniosłaby długotrwałe niepokoje polityczne, wpychając kraj w chaos społeczny i gospodarczy.

Mechanizmy generujące faszyzm tkwią głęboko w logice nowoczesnych społeczeństw [rozmowa]

Poprzez to de facto częściowe zawieszenie demokracji (skoro mianowany przez prezydenta premier i jego rząd nie mają poparcia demokratycznie wybranego Zgromadzenia Narodowego) Macron powstrzymał Marine Le Pen od zdobycia władzy i zachował stabilność Francji – za to należą mu się gratulacje. W warunkach globalnego wzrostu znaczenia prawicowego populizmu podobne środki będą odtąd niezbędne również gdzie indziej, gdyż, jak w eseju Some Notes on Populism śmiało stwierdził Jon Elster: „Tę potoczną myśl, że demokracja jest zagrożona, możemy odwrócić i stwierdzić, że demokracja jest zagrożeniem, a przynajmniej jest nim w jej krótkoterminowej, populistycznej formie”.

Dziękuję Kennethowi Murphy’emu za wyjaśnienie ram prawnych, które umożliwiły Macronowi jego działania.

**

Z angielskiego przełożył Michał Sutowski.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Slavoj Žižek
Slavoj Žižek
Filozof, marksista, krytyk kultury
Słoweński socjolog, filozof, marksista, psychoanalityk i krytyk kultury. Jest profesorem Instytutu Socjologii Uniwersytetu w Ljubljanie, wykłada także w European Graduate School i na uniwersytetach amerykańskich. Jego książka Revolution at the Gates (2002), której polskie wydanie pt. Rewolucja u bram ukazało się w Wydawnictwie Krytyki Politycznej w 2006 roku (drugie wydanie, 2007), wywołało najgłośniejszą w ostatnich latach debatę publiczną na temat zagranicznej książki wydanej w Polsce. Jest również autorem W obronie przegranych spraw (2009), Kruchego absolutu (2009) i Od tragedii do farsy (2011).
Zamknij