Każda wspólna europejska odpowiedź na kryzys COVID-19 jest krokiem w dobrym kierunku. Jednak nie ma powodu spodziewać się, że Europa zarzuci swą długą tradycję prowizorki. Bezwład jest wciąż bardziej prawdopodobny niż próba głębokiej reformy.
NOWY JORK – Pod koniec maja Komisja Europejska zaprezentowała plan pomocowy dla państw Europy borykających się ze wstrząsem gospodarczym po COVID-19, który skalą przypomina Wielki Kryzys. Wychodząc od złożonej wcześniej propozycji francusko-niemieckiej, Bruksela wzywa do utworzenia funduszu na odbudowę gospodarczą w wysokości 750 mld euro (834 mld dol.), z czego 500 mld zostanie rozdysponowane w formie grantów, a 250 mld jako pożyczki.
czytaj także
Pieniądze rozdzielane w ramach planu nazwanego „Nowe pokolenie UE” (Next Generation EU) mają popłynąć przez programy Unii Europejskiej realizujące cele Komisji – m.in. w obszarach ochrony środowiska i gospodarki cyfrowej. Komisja będzie pozyskiwać fundusze na rynkach finansowych poprzez emisję długoterminowych obligacji, a dodatkowe przychody będą pochodziły z nowych podatków, takich jak podatek od emisji gazów cieplarnianych i usług cyfrowych, jak również innych źródeł z obszaru ponadnarodowego handlu.
Chociaż przewidzieliśmy, że UE przedstawi znacznie większy plan, niż sądziła większość ekspertów i inwestorów, to jednocześnie zalecamy europejskim decydentom realizm w ocenach tego, co da się przez takie projekty chwili osiągnąć. Jest za wcześnie, by świętować „moment hamiltonowski”, czyli od dawna wyczekiwane uwspólnotowienie długów państw europejskich [Alexander Hamilton, pierwszy sekretarz skarbu USA, pod koniec XVIII wieku rozpoczął ściąganie przez rząd podatków na poziomie federalnym – red.].
czytaj także
Na dziś Unia Europejska wciąż jest niepełną unią transferową, gdzie zasoby (ludzkie, fizyczne, finansowe) jak na razie płyną raczej z peryferiów do centrum, czyli do Wielkiej Brytanii lub Niemiec. Jak na ironię jeden z tych biegunów przyciągania – Wielka Brytania – podjął decyzję o opuszczeniu UE właśnie pod pretekstem powstrzymania napływu imigrantów do gospodarki. A wraz z brexitem – który oficjalnie nastąpił 31 stycznia – rozpoczął się dosłownie proces dezintegracji Unii.
Optymiści sądzą, że po wyjściu Wielkiej Brytanii powstanie w końcu bardziej spójna Unia Europejska. Takie prognozy wydają nam się jednak zbyt optymistyczne. Wszak Wielka Brytania była nie tyle przeszkodą dla integracji, ile wymówką dla innych państw, by unikać zacieśnienia wzajemnych stosunków. Przykładowo to nie wyspiarze blokowali stworzenie Europejskiego Systemu Gwarancji Depozytów, niezbędnego do sfinalizowania unii bankowej w strefie euro – ten honor przypadł w udziale Niemcom.
Teraz, kiedy w całej Europie do głosu doszli populiści, od dawna jest pewne, że następny poważny kryzys będzie dla UE zagrożeniem egzystencjalnym. Unia musi pokazać, że dorosła do wyzwania dokończenia procesu integracji. Inaczej grozi jej raczej „moment jeffersoniański”, by trzymać się analogii z historią USA, po którym powróciłaby do jakiejś formy konfederacji, z bardzo ograniczonym ośrodkiem wspólnej władzy.
Stojąc nad przepaścią, Francja i Niemcy wymyśliły plan, który ma złagodzić niszczycielski wpływ pandemii na gospodarki Europy. Ale chociaż ich propozycja ma swoje zalety, to Alexander Hamilton z pewnością nie byłby usatysfakcjonowany – i miałby rację. Zacznijmy od tego, że planowanej emisji papierów wartościowych nie ma towarzyszyć mechanizm solidarnościowej gwarancji dla dłużników (ang. joint and several guarantee), a więc obligacje nie byłyby formą prawdziwego uwspólnotowienia długów. Z kolei proponowane przez finansistę George’a Sorosa europejskie obligacje wieczyste zwane konsolami złagodziłyby problem, ale nie rozwiązałyby go do końca. Tak czy inaczej, jeśli fundusze nie będą dostępne od lata tego roku, to dla najbardziej zdewastowanych kryzysem krajów, takich jak Włochy, Grecja czy Hiszpania, może być już za późno, grozi im bowiem dodatkowo koszmarny sezon turystyczny.
czytaj także
Co ważniejsze, między unijną „skąpą czwórką” (ang. frugal four), czyli Austrią, Danią, Holandią i Szwecją, a rzekomo „rozrzutnymi” państwami Południa (m.in. Włochy, Hiszpania i Grecja) panuje tak głęboki brak zaufania, że szczerze mówiąc, trudno sobie wyobrazić przyjęcie jakiegokolwiek długoterminowego rozwiązania. Do tego niedawne orzeczenie niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego było potężnym sygnałem dla europejskich instytucji, na jakie przejścia powinny się przygotować. Chociaż decyzja sędziów z Karlsruhe w końcu i tak zostanie uchylona przez europejski Trybunał Sprawiedliwości, a Europejski Bank Centralny ją zignoruje, to i tak ten ostatni będzie musiał się zmagać z politycznymi ograniczeniami swoich działań.
Unia Europejska wciąż jest niepełną unią transferową, gdzie zasoby (ludzkie, fizyczne, finansowe) płyną raczej z peryferiów do centrum.
Niemcy będą musiały w tej sytuacji zaoferować częściowe pokrycie zabezpieczenia fiskalnego dla sektora bankowego (mechanizm backstop) z pieniędzy własnych podatników albo pozwolić unijnym instytucjom na stworzenie wystarczająco dużego wspólnego zabezpieczenia dla całej unii monetarnej (począwszy od budżetu strefy euro). Gdyby jednak proponowany fundusz na odbudowę gospodarki UE był w stanie tchnąć na nowo życie w budżet strefy euro – zwłaszcza jego funkcję stabilizacyjną, której nigdy nie udało się wypracować – to samo to w sobie będzie znaczącym osiągnięciem.
Niemcy zapewne zapisały się do wspólnego planu z Francją, zdając sobie sprawę, że nie mogą tak po prostu powiedzieć nein zarówno unii monetarnej, jak i mechanizmowi backstop (czyli zalążkowej unii fiskalnej i transferowej). Jedno i drugie potrzebne jest bowiem do przetrwania strefy euro. Nawet gdybyśmy jednak stworzyli odpowiednie mechanizmy zabezpieczające, to najważniejsze pytania dalej pozostają otwarte – zwłaszcza kwestia stabilności rosnącego długu publicznego w Rzymie. Włosi muszą poczynić ogromne postępy, by przywrócić wzrost i konkurencyjność, zwłaszcza teraz, kiedy ich względna przewaga w turystyce stanęła pod wielkim znakiem zapytania.
Mury, zasieki, płoty z drutu kolczastego pod napięciem. Kronika nadchodzącej straconej dekady
czytaj także
Mimo że każda wspólna europejska odpowiedź na kryzys COVID-19 jest krokiem w dobrym kierunku (z pewnością lepszym niż bezczynność), to nie ma powodu spodziewać się, że Europa zarzuci swą długą tradycję prowizorki. Jeśli przywódcy europejscy zdołają zapobiec natychmiastowemu załamaniu się projektów Unii i strefy euro, to przynajmniej unikną gigantycznych kosztów gospodarczych, społecznych i politycznych, jakie pociągałaby za sobą szybka dezintegracja. Jednak taka ich reakcja, która w ostatecznym rachunku bardziej odzwierciedlać będzie dawny bezwład niż choćby próbę głębokiej reformy, sprawi, że Europa nie będzie miała żadnych narzędzi w postkoronawirusowym świecie; w efekcie to inne wielkie gospodarki-kontynenty – USA, Chiny i Indie – będą podejmować najważniejsze decyzje geostrategiczne i gospodarcze.
czytaj także
**
Nouriel Roubini jest prezesem Roubini Macro Associates i profesorem ekonomii na Stern School of Business na Uniwersytecie Nowojorskim.
Brunello Rosa jest prezesem i szefem działu badawczego firmy doradczej Rosa & Roubini Associates. Wykłada gościnnie na Universytecie Bocconi.
Copyright: Project Syndicate, 2020. www.project-syndicate.org. Z angielskiego przełożył Maciej Domagała.