Unia Europejska

Czeskie eurowybory 2024: czasem lepiej już przegrać

Wściekłość i wrzask robią o wiele mniejsze wrażenie, gdy wrzeszczą wszyscy naraz. Michal Chmela podsumowuje wyniki eurowyborów w Czechach.

Najmniej istotne z czeskich wyborów mamy już za sobą, czas zatem przyjrzeć się temu, jakież to perły intelektu spośród naszych elit wyślemy do Brukseli, by reprezentowały – w sposób wyważony i godny – nasz kraj wobec europejskich sojuszników.

Kiedy mowa o kampaniach wyborczych i dyskutowanych przy ich okazji kwestiach, warto mieć na uwadze kilka rzeczy. Przede wszystkim, przeciętny Czech nie ma pojęcia o tym, czym są frakcje w Parlamencie Europejskim, i ogólnie podziela powszechny pogląd na UE jako chmarę bezimiennych urzędasów, którzy zawzięcie próbują zrujnować wszystko, co dobre i przyzwoite w czeskim sposobie życia – a to przez zmianę etykiet na wysokiej jakości produktach tylko po to, aby nas zmylić (jak to, rumu nie robi się z ziemniaków?), a to przez grożenie nam mgliście zielonymi zmianami w gospodarce czy rychłym nakazem, byśmy przyjęli w naszych domach miliardy niewłaściwie napigmentowanych imigrantów.

Anatomia klęski: dlaczego Lewica została zdemolowana w eurowyborach?

Wybory do europarlamentu dotyczą zatem wszystkiego, tylko nie samego europarlamentu, zaś jakakolwiek zmiana władzy i układu sił w tymże jest wyłącznie dziełem przypadku. Wybory spełniają natomiast następujące dwie funkcje: po pierwsze, są próbą generalną przed wyborami krajowymi, gdzie partie mogą sprawdzić, które strategie działają, a które nie. Po drugie zaś, są konkursem popularności nowych twarzy w polityce, dzięki któremu można podjąć decyzję, kogo w polityce warto lansować.

Koalicyjna układanka

Pierwsze dwa miejsca nie zaskoczyły nikogo, kto choćby pobieżnie przyglądał się czeskiej polityce w ostatnich pięciu latach. Każda koalicja rządząca we wszelkiego rodzaju politycznych plebiscytach stoi na przegranej pozycji, jako że opinia publiczna pilnie śledzi wszelkie jej potknięcia. Przy czym obecny rząd, pod kierownictwem prawicowo-konserwatywnego gluta SPOLU („Razem”) jest kataklizmem nawet jak na czeskie standardy. To, że SPOLU udało się wylądować na drugim miejscu, najprawdopodobniej nie ma nic wspólnego z głoszoną przez nich ideologią, ani tym bardziej – a gdzieżby! – z pozytywnymi efektami ich działań. SPOLU bazuje na tym, że w eurowyborach głosują głównie wielkomiejscy wyborcy z klasy średniej, czyli osoby, które mają czas i energię przejmować się polityką przynajmniej na tyle, aby walczyć o zachowanie własnych przywilejów.

Kolejnym czynnikiem, który zapewne odegrał tu rolę, jest to, że pomimo swoich pożal-się-boże rządów SPOLU nadal jawi się jako jedyna choć trochę rozsądna alternatywa dla zalewu populistów. Zdecydowanie nie chodziło o wyznawane przez partię wartości, bo SPOLU to wewnętrznie sprzeczny ideologiczny bajzel. Oddając na nich głos, głosowało się na żłopiącego paliwa kopalne, przedpotopowego homofoba Vondrę, względnie postępowo-zielonkawego Niedermayera oraz na patologicznego kłamcę i oślizgłego katolika Zdechowskiego – akurat wszyscy ponownie zdobyli mandaty. Jedyne, co do czego owa koalicja się zgadza, to że bogaci powinni się bogacić – to wystarczyło, by zapewnić jej w wyborach drugie miejsce.

Zwycięzcą i zdobywcą aż siedmiu mandatów pozostaje miliarderski projekt ANO, który konsekwentnie od trzynastu lat udowadnia, że aby osiągnąć sukces w czeskiej polityce, nie trzeba mieć żadnych ideałów ani wartości. Były premier Andrej Babiš nie cieszy się w Europie popularnością, ale jego wszędobylski PR jest zdecydowanie skuteczny w samych Czechach – w ostatnim roku Babiš przedzierzgnął się w podcastera, influencera oraz ikonę mody.

Wylewając z siebie niekończący się potok nacjonalistycznego bełkotu i strasznych wieści o imigrantach (jego ulubiona sztuczka to podsycanie nastrojów antyukraińskich), ostatecznie przyczynił się do zapewnienia miejsca w europarlamencie byłej minister Klárze Dostálovej oraz Jaroslavie Pokornej Jermanovej, znanej z tego, że okazała się najbardziej skorumpowaną polityczką szczebla regionalnego, płacąc krocie lojalnym podwładnym za czynności takie jak „monitorowanie festiwalu muzycznego” oraz „analiza obyczajów okołoświątecznych”. Już nie mogę się doczekać, co też zmaluje w Brukseli.

Niespodzianka ze swastyką

Europejskie zło czyha na nasze auta i tylko jedna partia jest gotowa temu zaradzić: niszowy polityczny ruch zmotoryzowanych, których nikt dotąd nie brał poważnie, a oto niespodziewanie stał się zdobywcą trzeciego miejsca w wyborach. Sukces ten zawdzięcza zjednoczeniu z nieco mniej niszową partią Přísaha („Przysięga”), pod przywództwem byłego komendanta policji, wyróżniającego się całkowitą niezdolnością zrozumienia, na czym polega domniemanie niewinności.

Nagły wzrost popularności nastąpił głównie za sprawą Filipa Turka, byłego kierowcy rajdowego, przedsiębiorcy parającego się oszustwami medycznymi oraz influencera, który jak burza wszedł na salony mediów społecznościowych. Do jego pozostałych hobby należą samochody, kobiety, zaprzeczanie zmianom klimatu oraz kolekcjonowanie nazistowskich bibelotów, życzliwe wzmianki o Hitlerze i krzewienie symboli neonazistowskich.

Sukces Turka można wytłumaczyć jego niezwykłą zdolnością przywoływania starych dobrych czasów, gdy nie trzeba się było przejmować żadnymi -izmami, gdy bycie rasistowskim dupkiem stanowiło część obowiązującej etykiety, a toksyczne ścieki wylewało się do rzek i jezior i nikomu to nie przeszkadzało. Mówiąc krótko, trafił do nas bezpośrednio z lat 90. i to zadziałało – przy czym w niemałym stopniu pomogła tu uzasadniona obawa o przyszłość regionów kraju uzależnionych od produkcji części zamiennych dla przemysłu motoryzacyjnego.

Nostalgia umiera ostatnia. Jak nacjonalizm karmi się mitem o świetlanej przeszłości

Konserwatywny nacjonalizm opłacił się również partii, która ostatecznie wyzbyła się wszelkich pozorów jakiegokolwiek przejmowania się opieką społeczną – komuniści dołączyli do eklektycznej mieszanki politycznych dziwolągów i wyrzutków z innych partii, którzy stworzyli dość nieskładne ugrupowanie o nazwie Stačilo! (Dość!). Zestaw antyekologicznych, antyimigranckich i antyukraińskich haseł ostatecznie przyniósł im dwa mandaty poselskie, jeden dla przywódczyni komunistów Kateřiny Konečnej, drugi dla Ondřeja Dostála, byłego kandydata Partii Piratów na ministra zdrowia, na które to stanowisko kwalifikowało go przekonanie o nieskuteczności szczepień.

Przegrani

Pozostałe partie zasiadające w rządzie i parlamencie zebrały niezłe cięgi. Centroprawicowe STAN (Burmistrzowie i Niezależni, czyli takie „SPOLU bez cukru”) zdobyło dwa mandaty dla polityków, którym nie udało się dokonać zupełnie nic na arenie krajowej. Liberalno-prawicowi Piraci jakimś cudem zdobyli jeden mandat, zapewne dzięki swoim bezowocnym i bladym występom w rządzie oraz prawdziwie obleśnej kampanii wyborczej, opartej na komediowych skeczach, które byłyby nieśmieszne już w latach 50., przy czym jeden z kandydatów ucharakteryzowany był na Jezusa (gwoli ścisłości, ten konkretny obraz miał niewiele wspólnego z religią, przywoływał natomiast popularną serię filmów dla dzieci, których reżyser, prócz tego, że jest patentowanym gnojkiem, stał się teraz także pieniaczem).

Dobra wieść jest taka, że jedyną kandydatką Piratów, której udało się prześlizgnąć, jest Markéta Gregorová, przy dobrym świetle uchodząca za nieco lewicową.

Ciut bardziej zaskakująca była porażka parlamentarnej alt-prawicy SPD, pionierów retoryki wykorzystywanej przez tak zwane partie protestu, którym się udało. Jednym z możliwych wyjaśnień jest to, że chociaż partia jest obecnie w opozycji, postrzega się ją jako część establishmentu, zwłaszcza że jej obecność na czeskiej scenie polityczna jest mocno zauważalna. Zobaczymy, czy wezmą sobie do serca to ostrzeżenie przed kolejnymi wyborami, bo cała ta wściekłość i wrzask robią o wiele mniejsze wrażenie, gdy wrzeszczą wszyscy naraz.

Wyniki ostatnich dwóch partii lewicowych obecnych w świadomości głównego nurtu opinii publicznej napawają smutkiem, choć były nieuniknione: mimo że Zieloni poza standardowym zestawem kwestii środowiskowych przedstawili także nowoczesny, postępowy program równościowy i takież propozycje podatków, nie udało im się zdobyć żadnego mandatu poselskiego. Zapewne ucieszyli się, że przekroczyli próg jednego procenta głosów, dzięki czemu kwalifikują się do wsparcia finansowego.

Podobny wynik uzyskali niegdyś silni socjaldemokraci, przy zdecydowanie odmiennej strategii wyborczej, w ramach której próbowali się wykreować na przeciwników całego tego nowoczesnego liberalnego nonsensu – ekologii, równości płci czy praw człowieka, jednocześnie starając się załapać na już i tak zatłoczony nacjonalistyczny wózek. Ich ciekawe postulaty dotyczące płac i regulowania działalności biznesowej w większości uznano za nieszczere. Strzałem w stopę mógł także okazać się wybór na twarz kampanii polityka działającego od lat 90. – ostatecznie socjaldemokratom udało się konsekwentnie wykazać swoje niemal dziecinne pragnienie powrotu do czasów, gdy mieli władzę lub jakikolwiek znaczący wpływ na politykę.

Szkody

Wyniki europejskich wyborów pokazują zdecydowane przesunięcie ku (niekiedy skrajnej) prawicy, a nowo wybrani czescy przedstawiciele zapewne nie zmienią rozkładu sił we frakcjach i istniejących sojuszach. Nawet wielbiciel nazistów Turek zgłosił chęć dołączenia do Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, co może zapewnić mu siedzisko tuż obok prawicowych dupków z wyższych sfer, których od lat posyłamy do Brukseli.

Ciekawsze jest za to, gdzie wyląduje zwycięskie ANO. Obecnie blisko im do frakcji Odnówmy Europę, jednak głosy z wewnątrz europarlamentu wyraziły już swoje niezadowolenie z powodu odejścia ANO jako ugrupowania, a także Andreja Babiša osobiście, od liberalnych polityk i wartości. Siedmioro przedstawicieli ANO z pewnością ma potencjał nieco wpłynąć na rozkład sił.

Słowacja: jeszcze nie wszystko stracone [o eurowyborach]

W samych Czechach pewnie jest jeszcze za wcześnie, aby stwierdzić, czy wyniki eurowyborów cokolwiek zmieniły. Chrześcijańscy Demokraci debatują nad zmianą przywódcy, choć pewnie nie ma znaczenia, czy to na skutek niedostatecznych wyników ich kandydatów w ramach SPOLU czy rozgrywek wewnętrznych – bo przecież nie może chodzić o to, że mowa o najgorszym ministrze pracy i polityki społecznej od 2012 roku. W obecnym klimacie politycznym partia ta może zachować jakikolwiek wpływ na politykę wyłącznie jako część SPOLU.

Co do partii bardziej liberalnych, wyniki wyborów stanowią potwierdzenie długotrwałych tendencji schyłkowych. W przypadku lewicy eurowybory były kolejną całkowicie nieudaną próbą jej wskrzeszenia. Choć względny sukces partii Stačilo! wydaje się świadczyć o tym, że jedynym wyjściem jest poświęcenie wszelkich wartości w celu zrealizowania jakiejś części lewicowych postulatów, doprowadziłoby to – w najlepszym przypadku – do powtórki scenariusza słowackiego, gdzie nominalnie socjaldemokratyczna partia zapewniła sobie i utrzymuje władzę, bez żenady szerząc nienawiść i dopuszczając korupcję. Niekiedy lepiej jest już przegrać.

**
Z angielskiego przełożyła Katarzyna Byłów.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michal Chmela
Michal Chmela
Tłumacz, dziennikarz
Tłumacz, dziennikarz, korespondent Krytyki Politycznej w Republice Czeskiej.
Zamknij