Dziesiątki tysięcy ludzi protestowało w weekend na placu Wacława w Pradze przeciwko rządowi premiera Petra Fiali i rosnącym kosztom życia. Było wśród nich sporo skrajnych środowisk politycznych, ale nie tylko. Kto jeszcze? Gdzie ma swoje źródło radykalizacja coraz szerszych warstw czeskiego społeczeństwa?
Kilkadziesiąt tysięcy osób zgromadziło się w sobotę po południu na praskim placu Wacława, by zaprotestować przeciwko rządowi Petra Fiali, pogarszającej się sytuacji gospodarczej i małej aktywności rządu w sprawie kryzysu energetycznego. Na placu obecni byli sympatycy i przedstawiciele skrajnie prawicowych partii Trikolóra, SPD oraz neonazistowskiej, narodowo-socjalistycznej Robotniczej Partii Sprawiedliwości Społecznej.
O tym, kto rzeczywiście pojawił się na placu Wacława, czy rozsądnie jest określać ich jednoznacznie jako siły prorosyjskie oraz jakiego dalszego rozwoju sytuacji możemy się spodziewać – o tym rozmawialiśmy z Janem Charvátem, badaczem radykalnych nurtów politycznych w Czechach.
Jan Bělíček, A2larm.cz: Jeszcze przed tegorocznymi wakacjami ostrzegał pan, że jesienią sytuacja społeczna w Czechach może się silnie zradykalizować. Czy mimo to zaskoczyły pana te dziesiątki tysięcy ludzi na samym placu Wacława, i to już 3 września?
Jan Charvát: Choć wskazałem na to niebezpieczeństwo wcześniej i nie byłem zaskoczony, to miałem poniekąd nadzieję, że aż tyle osób i tak szybko się nie zbierze. I chociaż rzeczywista liczba demonstrantów była pewnie mniejsza niż 100 tysięcy, jak szacują sami organizatorzy, to wyliczanie rzeczywistej liczby demonstrujących jest w tym momencie zupełnie nieistotne. Jest pewne, że niezadowolonych osób jest znacznie więcej.
Tuż po sobotniej manifestacji pod adresem protestujących padały mocne, czasem znieważające komentarze. Czy możemy powiedzieć z jakąś pewnością, kto tak naprawdę pojawił się w sobotę na placu Wacława?
Było to dość szerokie spektrum ludzi, co jest częste na demonstracjach takiej wielkości, więc nie da się tego opisać prostymi kategoriami. Z jednej strony owszem, były tam grupy skrajne, o marginalnym politycznym charakterze, jak neonaziści. Z drugiej byli tam sympatycy ugruntowanych i do niedawna parlamentarnych partii, jak komuniści z KSČM czy skrajnie prawicowa Trikolora.
Byli znani aktorzy i sympatycy sceny dezinformacyjnej, ale także osoby zradykalizowane w czasie pandemii koronawirusa. Wreszcie byli tam ludzie, którzy w obecnym modelu gospodarczym zsunęli się do poziomu bezpośredniego zagrożenia egzystencjalnego.
To, co łączy wszystkich protestujących, to brak zaufania do rządu, a nawet do systemu jako całości. Z drugiej strony, indywidualne przyczyny tej nieufności są różne, podobnie jak poglądy na temat możliwych rozwiązań.
Na wydarzeniu, które otwarcie wspierał neonazistowski DSSS, przemawiali też m.in. członkowie skrajnie prawicowych partii Trikolora i SPD, ale też komuniści i libertarianie. Czy powinniśmy automatycznie zakładać, że w demonstracji wzięli więc udział zwolennicy tych partii, że to pokaz ich siły?
Z pewnością byli tam, ale nie tylko oni i nie stanowili oni całości. Oprócz nich w protestach uczestniczyło niewątpliwie wielu zwolenników zupełnie innych partii. Na przykład Matěj Stropnický, były przewodniczący Partii Zielonych, który później współpracował z socjalistami ČSSD. Ogłosił on swoje poparcie dla niektórych postulatów protestujących.
Jak ocenia pan reakcję premiera Fiali, który powiązał demonstrację z „prorosyjskimi siłami” i uważa ją niemal za wynik rosyjskiej kampanii dezinformacyjnej? Jaki efekt mogą mieć jego wypowiedzi?
Moim zdaniem ta reakcja Fiali powinna być podzielona na część dotyczącą faktów i interpretacji. To fakt – i Fiala ma tu rację – że etykieta sił prorosyjskich jak najbardziej pasuje do organizatorów sobotnich protestów. Problem zaś leży w części interpretacyjnej.
Niektórzy odczytali słowa Fiali tak, że premier mówił w ten sposób o wszystkich ludziach, którzy przyszli na sobotnią manifestację. O dziesiątkach tysięcy. A to już nie do końca odpowiada rzeczywistości. Tak, strona rosyjska wykorzystuje niepokoje w Europie do celów własnego politycznego PR. Ale w sytuacji, gdy nastroje w społeczeństwie są tak spolaryzowane, z pewnością nie była to najtrafniejsza wypowiedź Fiali.
Uderzające i naprawdę niepokojące jest to, że nawarstwiają się nam kryzysy i problemy: od kryzysu migracyjnego, protestów przeciwko obostrzeniom sanitarnym w czasie pandemii, po inflację, kryzys energetyczny i wojnę w Ukrainie. Co je łączy?
Strach. Strach, że nie dam rady jako jednostka i że nikt mi nie pomoże. Strach, że rząd się o mnie nie zatroszczy. Strach, że cały ten system nie działa.
Po 1989 roku mieliśmy niemal dokładnie dwadzieścia lat, podczas których także nie brakowało kryzysów i problemów, ale jednocześnie towarzyszył nam nieustannie pewien „horyzont nadziei”. Po upadku komunizmu sytuacja międzynarodowa stała się dla nas korzystna, gospodarka jako taka rosła i wszystko wydawało się iść we właściwym kierunku. Następnie w 2008 roku przyszedł prawdziwy zimny prysznic w postaci globalnego kryzysu finansowego, po którym nastąpił kryzys grecki, kryzys na Krymie, kryzys migracyjny, kryzys covidu, a teraz znów kryzys ukraiński w postaci inwazji Rosji na Ukrainę.
Z każdym kolejnym kryzysem nawarstwiało się przekonanie, że nie wszystko przebiega tak, jak powinno, horyzont nadziei ulegał erozji, a liczba osób, które przestały ufać całemu systemowi, rosła. Jednocześnie przekonaliśmy się, że nasze wyobrażenie o tym, jak właściwie powinny mieć się sprawy, jest w rzeczywistości zaledwie wyobrażeniem niewielkiej części całego czeskiego społeczeństwa, która w dodatku przez długi czas konsekwentnie ignorowała tę część społeczeństwa, która nie podziela tego poglądu i nie była nigdy tego świata beneficjentem.
W to wszystko stopniowo wrastały wpływy sił prorosyjskich, ich dezinformacja i wrogie działania służb. O ile nie ma sensu etykietować każdego krytyka rządu jako prorosyjskiego trolla, o tyle nie ma też sensu chować głowy w piasek i udawać, że nic takiego jak prorosyjska dywersja nie istnieje. Jej operacje wzmocniło i nagłośniło powstanie masowej dezinformacji, która dodatkowo polaryzuje społeczeństwo.
Czy w kontekście sobotnich manifestacji odnotowaliśmy zwiększoną aktywność organizacji i podmiotów politycznie skrajnych?
Nie licząc Komunistycznej Partii Czechosłowacji, w zasadzie nie. W demonstracji uczestniczyli ludzie ze skrajnie prawicowej strony politycznego spektrum, ale w tym momencie nie istnieje dla nich żadna znacząca platforma do politycznej organizacji. Radykalniejsza lewica pozostaje raczej podejrzliwa wobec tych protestów.
Czy demonstracja na placu Wacława jest rodzajem wentyla frustracji? Czy powinniśmy spodziewać się dalszej radykalizacji i rosnącego niezadowolenia w społeczeństwie? W jaki sposób sytuacja może ulec dalszej eskalacji?
Moim zdaniem tak, powinniśmy spodziewać się dalszej radykalizacji i wzrostu niezadowolenia. Jesień dopiero się zaczęła, a ceny wciąż rosną. Sytuacja w Ukrainie jest patowa. Nie wiadomo jeszcze, czy COVID wróci i z jaką siłą. A rząd już teraz ma poważne problemy komunikacyjne. Organizatorzy kolejnych demonstracji byliby głupcami, gdyby nie próbowali wykorzystać takiej sytuacji.
czytaj także
Jakie czynniki zadecydują o rozwoju sytuacji? Jak złagodzić tę społeczną frustrację na czas?
Najważniejszym czynnikiem będą ceny gazu i energii elektrycznej. Częściowo może na nie wpłynąć rząd, ale znacznie większy wpływ będzie tu miał rozwój sytuacji na arenie międzynarodowej: czy to wojny w Ukrainie, czy działania unijne na terytorium całej Wspólnoty.
Czeski rząd ma możliwość dystrybucji pakietów pomocy społecznej i środków łagodzących wpływ kryzysu energetycznego i inflacyjnego na ludność. Myślę, że pod tym względem np. NERV, czyli Krajowa Rada Gospodarcza przy rządzie, oferuje dość ciekawe rozwiązania. Pytanie, czy rząd je przyjmie.
I oczywiście rząd musi skorzystać z tej lekcji i zacząć komunikować swoje decyzje i działania ludziom. W tej chwili nie radzi sobie z tym zbyt dobrze.
**
Tekst ukazał się na portalu A2larm.cz. Z czeskiego przełożył Sławek Blich.