Podczas gdy Szumowski był krzyżowcem templariuszem kupującym maseczki od handlarza bronią, Czesi za ministra zdrowia wzięli sobie śpiewaka z „Idola”. W sponsorowanym przez literkę „C” odcinku korespondencji z Czech i Słowacji Michal Chmela pisze o chaotycznej odpowiedzi rządu Andreja Babiša na drugą falę koronawirusa i katastrofie ekologicznej podejrzanie związanej z biznesami premiera. Do tego wybory regionalne i słowacki neofaszysta w tarapatach.
Smutne wiadomości wasz korespondent stara się osłodzić dobrymi wieściami dla zwierząt, a złymi dla neonazistów – ale i one mają swój gorzki posmak.
C jak czeski chaos wokół COVID-u
We wrześniu Republikę Czeską nawiedziła potężna druga fala koronawirusa. Reakcję rządu można w najlepszym razie opisać jako tradycyjnie bezładną.
Latem obostrzenia zostały tak rozluźnione, że jesienią władza boi się cofnąć i wdrożyć niepopularne środki. Paraliż ten rodzi obawy, żeby przy drugim zetknięciu Czechów z COVID-em nie doszło do pandemicznego pandemonium.
czytaj także
Tymczasem szpitalne łóżka się zapełniają, notujemy więcej zachorowań niż kiedykolwiek wcześniej, a liczby te wciąż rosną. Ale spokojnie, mamy w kraju nowego mesjasza – w Czechach zmienił się minister zdrowia. A skoro jest nowy, to po co właściwie wnikać, co się stało z poprzednim?
My jednak się zastanówmy. Poprzedni szef resortu Adam Vojtěch spełniał ministerialne standardy rządzącej partii ANO. To znaczy: był młody, nikogo nie denerwował. Był też popularny. Co prawda bardziej jako wokalista zrodzony w piekielnych otchłaniach telewizyjnego talent show, a nie jako prawnik czy minister:
Ale przede wszystkim był on lojalny wobec partii i premiera, nawet mimo typowej strategii Andreja Babiša, by zrzucać własne winy na wszystkich wokół. Jak na członka ANO przystało, minister Vojtěch był również żałośnie nieprzygotowany do zarządzania potężnym kryzysem. Kwalifikacje w postaci podstawowych umiejętności menadżerskich, chłopięcego wyglądu i przyzwoitego wokalu przestały nagle wystarczać do piastowania jednego z najważniejszych stanowisk w kraju.
Tak naprawdę podczas pandemii Vojtěch odgrywał jedynie rolę listka figowego zasłaniającego kolejne partactwa rządu przed oczami mediów.
Figę (z makiem) dał również rząd, który w czasie czterech miesięcy wakacyjnego wytchnienia miał przygotowywać kraj na drugi rzut pandemii. I w ten sposób Czechy z jednego z najlepiej radzących sobie krajów Europy w czasie pierwszej fali koronawirusa stały się drugim najbardziej dotkniętym krajem – po Hiszpanii.
Dla sprawiedliwości trzeba dodać, że winą nie można obarczyć jedynie partactw Vojtěcha ani nawet chaosu wywołanego rywalizacją między Ministerstwem Zdrowia a Ministerstwem Spraw Wewnętrznych wokół wprowadzania restrykcji. Jak samemu Vojtěchowi wypsnęło się podczas dość spiętego wywiadu telewizyjnego w przeddzień dymisji, premier Babiš dopiero niedawno oświadczył, że przestanie ingerować w politykę Ministerstwa Zdrowia. Nie bez powodu można więc zakładać, że premier wtrąca się w działania ministerstwa, blokując potencjalnie niepopularne decyzje. Oczywiście po to, by zabezpieczać nieustające poparcie dla swojej partii – a biorąc pod uwagę, jak działa to całe oszustwo nazywane dla niepoznaki partią, raczej dla siebie samego.
Babiš wciąż kombinuje, jak by tu odcinać kupony od pandemii. Dwa tygodnie przed wyborami wykorzystał specjalny komunikat telewizyjny w godzinach największej oglądalności, przewidziany na sytuacje nadzwyczajne, by wyrecytować coś, co w zasadzie było kampanijnym przemówieniem. Również błyskawiczne i zaskakująco płynne przekazanie teki ministra zdrowia wydaje się posunięciem obliczonym na pokazanie, że przywódca kraju jest skutecznym, zdecydowanym, panującym nad wszystkim mężem stanu, a nie bełkocącym idiotą, który ukazuje się oczom opinii publicznej, gdy tylko Babiš trochę odejdzie od przygotowanego scenariusza.
Fajnie tak pośmiać się z głupawej maniery premiera, jego bezwstydnych tendencji autorytarnych czy faktu, że rządzi krajem jak filią swojego biznesu. Tylko że tu i teraz jego chciwość i niekompetencja kosztują ludzi zdrowie, a czasem i życie.
Kim zatem będzie nowy zbawca? To znany w czeskim cyrku koronawirusowym kolejny lojalista premiera, epidemiolog Roman Prymula. Wcześniej doradzał ministrowi zdrowia, a teraz sam nim został.
czytaj także
Prymula zasłynął tym, że popierał nielubiane obostrzenia, takie jak noszenie masek także na wolnym powietrzu, odwoływanie wydarzeń sportowych i kulturalnych oraz wcześniejsze godziny zamknięcia pubów i barów. W związku z tym może będzie skłonny do bardziej stanowczych działań zapobiegających rozprzestrzenianiu się wirusa niż jego poprzednik (o co zresztą nietrudno).
Z drugiej strony może Babiš szukał właśnie kogoś o wizerunku twardego specjalisty od rozwiązywania problemów – bo na razie żadnych namacalnych działań nie podjęto.
Poza tym Prymula jest zwierzęciem politycznym pełną gębą, niepozbawionym konfliktów interesów (o czym mógłby sobie pogadać z samym Babišem). Związany jest między innymi z naszym ukochanym prezydentem Zemanem (cholera wie, jak utrzymującym się na swoim stanowisku). Za sprawą swoich kontaktów w Chinach od dłuższego czasu promuje też tak zwaną tradycyjną medycynę chińską, która co prawda ani nie jest tradycyjna, ani nie jest medycyną, ale za to stanowi świetny biznes. Tak samo zresztą jak założone niedawno przez Prymulę przedsiębiorstwo zajmujące się wyrobem sprzętu medycznego.
C jak cyjanek w rzece
Jak gdyby wydarzenia tego miesiąca nie były wystarczająco przykre, w Republice Czeskiej doszło również do największej od lat katastrofy ekologicznej. Niewyjaśniony wyciek trujących chemikaliów uśmiercił ponad 23 tony ryb w rzece Beczwie na Morawach.
Z "ánfasu" už to trubka do Bečvy tak nevinně nevypadá, ale stejně na to, co to nakonec natropilo. Teď ještě zjistit, kdo a kolik #kyanid-u do řeky #Bečva pustil. #rekybezjedu https://t.co/55Gufi5jtM https://t.co/gPiQpas3jr pic.twitter.com/5TxeySWw1c
— Jindřich Petrlík (@JPetrlik) October 1, 2020
Ministerstwo Środowiska (oczywiście w rękach partii ANO) twierdzi, że ryby zabił cyjanek. I teraz tak: w górze rzeki znajdują się zakłady chemiczne należące do firmy premiera, Agrofertu. Nie wiemy, skąd naprawdę wziął się wyciek, natomiast ministerstwo i inne służby zaskakująco szybko wykluczyły Agrofert z grona podejrzanych. Minister Środowiska stwierdził, że sprawca zostanie wykryty w ciągu kilku godzin. Tak mówił 25 września.
Chociaż same zakłady chemiczne nie omieszkały przypomnieć, że nie produkują cyjanków, milczały na temat tego, że cyjanki stanowią toksyczny odpad z prowadzonej tam produkcji smoły pogazowej. Co więcej, w 2018 roku zakłady wspominały o utylizacji cyjanków powstających przy produkcji.
Oto Zdeněk Hřib, burmistrz-Pirat, który postawił się Rosji, Chinom i… własnemu rządowi
czytaj także
Trzeba przyznać, że według policji zidentyfikowano „wielu” podejrzanych w sprawie i śledztwo nadal trwa, niezależnie od optymistycznych zapowiedzi Ministra Środowiska. Natomiast raczej luźne podejście do ekologii obowiązujące w firmach będących własnością Agrofertu jest tajemnicą poliszynela, znaną każdemu, kto kiedykolwiek wyjechał z miasta i spojrzał na bezkres żółtych pól monokultury rzepaku, rosnących w całym kraju bez poważania dla środowiska. Przecież nikt nie może miliarderom dyktować, jak mają wydawać pieniądze. Zwłaszcza kiedy ci miliarderzy akurat rządzą państwem.
C jak cyrki bez zwierząt
W ponurej atmosferze września 2020 roku Czesi głodni są jakichkolwiek pozytywnych wiadomości. Mogą się ewentualnie pocieszyć, że zdołali wreszcie zakazać występów dzikich zwierząt w cyrkach.
Państwo czeskie nie byłoby jednak sobą, gdyby nie uczyniło tego w tak dziwny i pokrętny sposób, jak to tylko możliwe. Głosowanie odbyło się jako spóźniony refleks po znacznie bardziej kontrowersyjnej decyzji o zakazaniu hodowli drobiu w klatkach bateryjnych. Na wypadek gdyby się komuś zdało, że czeski parlament potrafi zrealizować bezsprzecznie dobry pomysł i niczego przy tym nie schrzanić, trzeba dodać, że prawo (dotyczące zarówno zwierząt cyrkowych, jak i kur niosek) wejdzie w życie w… 2027 roku. Do tego czasu jacyś przyszli populiści mogą zdążyć się go pozbyć, zanim uczyni cokolwiek dobrego.
[SKANDAL] Słowacja zakazała zjadania treserów zwierząt przez tygrysy!
czytaj także
C jak cyrk wyborczy, czyli kolejny krok w prawo
W miniony weekend w Czechach odbyły się wybory regionalne. Znaczenie rad regionalnych polega na tym, że oprócz wykonywania podstawowych aktów prawnych mają one swoje budżety. Podejmują decyzje o infrastrukturze, kulturze, ekologii, usługach społecznych czy turystyce lokalnej. To ostatnie sprowadza się akurat do żałosnych prób zwabienia turystów do miejsc nienazywających się Praga.
7 postkomunistycznych osiedli, na których chciałabyś mieszkać
czytaj także
Z punktu widzenia przeciętnej partii politycznej służą one natomiast dwóm celom. Po pierwsze jako miernik popularności przed kolejnymi wyborami parlamentarnymi (czyli za rok). Po drugie jako sposób na zapewnienie finansowania dla partii w regionach.
Wyniki? Nie zdziwią nikogo. ANO Andreja Babiša wygrało w 10 z 13 regionów. Premier nie był jednak zadowolony. Wygrał na papierze, ale w większości regionów drugie i trzecie miejsce zajęły opozycyjne partie liberalne i centroprawicowe, które postawiły sobie za cel odsunięcie ANO od władzy i (być może) utworzenie wyborczej koalicji.
Gorzki posmak zwycięstwa mogli Babišowi osłodzić jego nominalni partnerzy koalicyjni, czyli nominalnie lewicowi socjaldemokraci i anachroniczni komuniści. Ci jednak w przeciwieństwie do ANO zdołali całkowicie i kompletnie te wybory położyć, wygrywając odpowiednio 28 (w porównaniu z 125 w ostatnich wyborach) i 13 (z 86) mandatów.
Niezwykle interesujące i przerażające zarazem będzie obserwowanie, jak ostatnie tchnienie wydaje niegdyś najpotężniejsza partia w kraju, a także ta, której sztandar powinien zostać wyprowadzony już lata temu.
czytaj także
A kiedy już obie upadną, zostanie nam Babiš i 50 twarzy neoliberalizmu.
C jak czeki z neonazistowską symboliką
Inną potencjalnie dobrą wiadomością jest to, że Słowacja zaczyna coś robić w sprawie swojego neonazizmu. Marianowi Kotlebie, przywódcy skrajnie prawicowej partii LSNS, już wcześniej zarzucano propagowanie neonazistowskich symboli.
czytaj także
Regularnie przekazywał on darowizny na cele dobroczynne, opiewające na sumy tak symboliczne jak 1488 euro (14 – od hasła „czternastu słów”, a 88 – od hitlerowskiego pozdrowienia). Uczynił tak między innymi 14 marca 2017 roku z okazji rocznicy założenia Pierwszej Republiki Słowackiej, marionetkowego państwa podległego Trzeciej Rzeszy, w którym Kotleba wydaje się głęboko zakochany.
Wreszcie oficjalnie wniesiono przeciwko Kotlebie akt oskarżenia. Słowacka prokuratura stara się o wyrok do ośmiu lat więzienia i – co być może ważniejsze – utratę mandatu parlamentarzysty. Oczywiście to już inna sprawa, czy Kotleba zostanie skazany. Ale tym samym pojawił się promyk nadziei, że Słowacja ma szansę pozbyć się przynajmniej jednego faszysty.
**
Przełożyła Aleksandra Paszkowska.