Bez wyzysku imigrantów przestałoby istnieć europejskie rolnictwo. Jednym z nich był Ousmane Diallo, robotnik z Senegalu, który zginął w pożarze obozu dla robotników pracujących przy zbiorze oliwek. Książka dziennikarki Hsiao-Hung Pai rzuca światło na życie tych „potrzebnych wyrzutków”.
27 października 2013 roku Ousmane Diallo, młody, pochodzący z Senegalu mężczyzna, budzi się w swoim domu, powstałym naprędce obozie dla zbieraczy oliwek w małym miasteczku na zachodzie Sycylii. Jest piąta rano, a jemu doskwiera głód. W tamtym czasie obóz daje schronienie 600 robotnikom, w większości afrykańskiego pochodzenia, nie ma w nim elektryczności. Aby widzieć w ciemnościach, Ousmane zapala świecę. Nie wie, że ze znajdującego się obok kanistra, służącego obozowiczom do gotowania, wycieka gaz. Eksplozja niesie się echem po okolicy. Ludzie rzucają się na pomoc, ale jest za późno. Diallo doznaje potwornych oparzeń na całym ciele. Kilka godzin później umiera w szpitalu.
Niewielu Włochów słyszało o Ousmane Diallo lub o tym, jak zginął. W krajowych mediach jego historii poświęcono raptem dwa, trzy zdania. Według dzienników takich jak „Corriere della sera” Ousmane był „un clandestino”, imigrantem bez dokumentów, którego w ogóle nie powinno być we Włoszech.
Kradzież wynagrodzeń – niewidzialne ogniwo wyzysku migrantów
czytaj także
Znaleźli się jednak tacy, którzy pojęli rzeczywisty wymiar tego zdarzenia, dostrzegając w nim tragedię, którą umożliwił system wyzysku. Należy do nich brytyjska reportażystka i dziennikarka Hsiao-Hung Pai. Na początku tego roku ukazała się jej, poświęcona pamięci zmarłego mężczyzny, książka Ciao Ousmane. Już sam tytuł ma wyraźny, symboliczny przekaz: Włochy muszą stawić czoło zatrważającym warunkom, w jakich żyją robotnicy imigranci. Książka zaś to kawał mocnego reportażu śledczego, który rzuca światło na daleko idące powiązania między dyskryminacją, polityczną korupcją i niewolnictwem naszych czasów, szeroko rozpowszechnionymi we współczesnych Włoszech.
Autorka nie bierze na siebie roli rzeczniczki. Podczas gromadzenia materiału do książki spędziła kilka miesięcy pośród afrykańskich robotników we Włoszech, rozmawiając z nimi i zbierając intymne wyznania dotyczące ich życia. Głównymi bohaterami reportażu są trzej młodzi Gambijczycy, którzy uciekli z rządzonego przez dyktatora Yahyę Jammeha kraju do bezpiecznej Europy. Ich imiona zostały zmienione. Jest więc „Sanji”, zagorzały fan Manchesteru United, pracujący bez wytchnienia, aby zebrać pieniądze dla chorej matki, siostry i córki; jest uczony na piekarza i kierowcę „Benjamin”, który nie przestaje się wygłupiać, mówiąc z udawanym angielskim akcentem cockney, i któremu marzy się wynajęcie mieszkania i osiedlenie się gdzieś na zachodzie Sycylii; jest też powściągliwy, emanujący stoickim spokojem, kochający modę „Mohammad”, który jako właściciel sklepu w rodzinnym mieście Brikama Ba nie mógł związać końca z końcem i uciekając od biedy, wyruszył w długą podróż do Europy.
Pai rzadko cytuje wypowiedzi swoich bohaterów wprost; zamiast tego opisuje ich życie z perspektywy wszechwiedzącego narratora, łącząc różne historie w jeden głos. Dzięki tej technice udaje jej się w dużej mierze pozostać niewidoczną, przez co czytelnicy mają okazję przełamać schematyczne postrzeganie imigrantów jako „innych” i dzielić z nimi ich przeżycia:
W wolne od pracy dni Mohammad często krążył po miasteczku, robiąc zakupy. Widział, jak krążą po nim też inni Afrykańczycy. W sposobie, w jaki chodzili i mówili, rozpoznawał siebie i swoje miejsce w społeczeństwie. Tak jak oni był wykluczony z codziennego życia miasteczka. Nie widziano w nim członka społeczności i nie traktowano go tak, jakby nim był. Był robotnikiem na polu i klientem w sklepie, nikim więcej. Żaden z miejscowych nie patrzył Mohammadowi w oczy, jak gdyby ten nie miał duszy.
Ten fragment pokazuje, jak wyraziście napisane i dobrze skonstruowane jest to dzieło antropologii społecznej. Ale Ciao Ousmane oferuje także przyspieszony kurs aktualnej włoskiej polityki. Ze szczególną pieczołowitością autorka przedstawia okres około 2018 roku, kiedy Włochami rządziła koalicja prawicowej Ligi z Ruchem Pięciu Gwiazd. To wtedy ówczesny minister spraw wewnętrznych Matteo Salvini zamknął porty przed uchodźcami. Nie ma wątpliwości, że główną odpowiedzialność za tę decyzję ponosi Salvini.
Klapek, szorty, szalik na wodzie prowadziły nas do tych, którzy utonęli
czytaj także
Pai pokazuje jednak, że w żadnym wypadku nie działał on sam. Co więcej, przekonująco argumentuje, że to barbarzyńskie rozporządzenie było naturalną konsekwencją wcześniejszych działań, jak choćby wdrożonego w 2016 roku przez centrolewicową Partito Democratico (PD) dekretu Minniti-Orlando, zaostrzającego warunki przyznawania azylu. Jeśli Salviniego utożsamiamy dziś z włoską ksenofobią, Ciao Ousmane przypomina, że to PD zaczęła przyspieszać deportacje, dopuściła do pogorszenia się warunków panujących w obozach i przez wiele lat przymykała oko na fakt, że Afrykańczycy harują za 2–4 euro za godzinę, pozbawieni jakichkolwiek podstawowych praw.
Kolejną ważną kwestią podniesioną w książce jest sceptycyzm wobec obowiązującego systemu integracji uchodźców. Wiele osób – w tym ja – z uznaniem opisywało oddolne inicjatywy, jak ta w Riace, gdzie burmistrz wydawał niespełniającym państwowych kryteriów wizowych Afrykańczykom lokalne dokumenty, które umożliwiały im legalny pobyt i podjęcie zatrudnienia.
czytaj także
Tego typu gesty są z pewnością mile widziane, niemniej jak udowadnia Pai, ich efekty są zgoła ograniczone. Choć perspektywa mieszkania w odizolowanym, położonym na wzgórzu włoskim miasteczku może przemawiać do niektórych, to niewiele osób wyrusza z Afryki do Europy po to, by znaleźć się w takim właśnie miejscu. Każdy z bohaterów reportażu przybył do Włoch, aby zarobić konkretne pieniądze i wysłać je swoim rodzinom pozostającym w kraju pochodzenia. Reporterzy lubują się w robieniu zdjęć, na których nowo przybyli imigranci wspólnie z miejscowymi przygotowują jedzenie albo uczą się tradycyjnego rzemiosła. Ma to stanowić dowód, że wspólnoty potrafią opierać się różnym kryzysom. Często jednak zapominamy, że ci ludzie nadal mają trudności z zarobieniem na swoje utrzymanie i pomimo stosunkowo ciepłego powitania odczuwają frustrację, że nie są w stanie zrobić więcej, aby pomóc swoim bliskim.
Nie sposób oczywiście pominąć zagrożenia przemocą na tle rasistowskim. W 2018 roku faszysta Luca Traini postrzelił sześciu Afrykańczyków w położonym w środkowych Włoszech miasteczku Macerata w ataku o podłożu rasistowskim. Zagraniczne media szybko podchwyciły zdjęcia wykonującego faszystowski gest pozdrowienia Trainiego ubranego we włoską flagę, przedstawiając je w kontekście obsesji „prawicowym populizmem”. Pai zwraca jednak uwagę, że mniej więcej w tym samym czasie w kalabryjskim Vibo Valentia miał miejsce inny atak, w którym biały mężczyzna zabił malijskiego aktywistę Sacko Soumalę w trakcie sporu dotyczącego pracy, który nie miał nic wspólnego z neofaszyzmem. To zdarzenie nie wzbudziło jednak zainteresowania, bo nie wpisywało się w ogólną narrację.
czytaj także
Te i inne sprzeczności doskonale pokazują, dlaczego książka Pai jest tak bardzo potrzebna. Dobrze, że nawołuje się do równości rasowej i otwartych granic – jednak prawda jest taka, że wielu z nas wie mniej na temat rzeczywistości robotników imigrantów pracujących w rolnictwie, niż nam się wydaje, i że nawet w społeczności aktywistów głosy tych, którzy mają wiedzę i doświadczenie z pierwszej ręki, często przechodzą bez echa.
Ciao Ousmane to odważny krok ku naprawieniu tej nierówności, a tym samym, w mojej ocenie, najważniejsza książka o Włoszech wydana jak dotąd w tym roku.
Z angielskiego przełożyła Anna Opara.