Świat

Sierakowski: Lekcja białoruskiej rewolucji

Białoruski Sierpień tak jak polski Sierpień nie doprowadził do zmiany władzy, ale rozpoczął odliczanie do upadku reżimu. Ludzie się policzyli, zorganizowali, powstały więzi społeczne i silna diaspora zagranicą. Powstał mit, powstały symbole. Jeśli otworzy się okno możliwości, tak jak przed Polską w 1989 roku, Białoruś dostanie swoją szansę.

9 sierpnia mija rok od czasu sfałszowania wyborów, po których zaczęły się największe protesty w historii Białorusi. Nie tak to sobie białoruski dyktator wyobrażał. Rządzący trzecią dekadę i kontrolujący prawie wszystko w kraju Aleksander Łukaszenka miał po raz kolejny przedłużyć swoją władzę. Tak jak przed każdymi poprzednimi wyborami wyaresztował konkurentów politycznych i myślał, że jest bezpieczny. Czuł się tak pewnie, że postanowił jeszcze ośmieszyć opozycję. Zgodził się na rejestrację żony jednego z aresztowanych kandydatów Siarhieja Cichanouskiego – Swiatłanę, skromną nauczycielkę bez żadnego doświadczenia w działalności publicznej. „Ta kura domowa”, jak mówił Łukaszenka, miała tylko narobić sobie i opozycji wstydu.

Białoruska rewolucja jest kobietą

czytaj także

Wokół Cichanouskiej zjednoczyły się jednak najpierw sztaby aresztowanych konkurentów, a następnie społeczeństwo obywatelskie Białorusi. Okazało się, że ono istnieje i to jak! Na wiece Cichanouskiej przychodzić zaczęły dziesiątki tysięcy ludzi. Ona sama i wspierające ją Maria Kalesnikawa oraz Weranika Capkała okazały się bardzo dobrymi mówczyniami. Za nimi stanął zespół doskonałych organizatorów, specjalistów od nowoczesnych technologii, grafików i doradców. Łukaszence najpierw nie chciało się w ogóle organizować kampanii, a jak już się publicznie pojawiał, to przypominało to organizacją kołchoz. Ludzi trzeba było zwozić pod groźbą utraty pracy w zakładzie, uczyć w autobusie skandować, rozdawać transparenty i liczyć na to, że nie wszyscy usną.

Rewolucja kobiet zaskoczyła Łukaszenkę [Sierakowski rozmawia z Marią Kalesnikawą]

Tak masowe poparcie dla opozycji nie byłoby możliwe, gdyby nie niezależne media, które po wybuchu pandemii stały się niezbędne dla zwykłych ludzi (Łukaszenka kwestionował istnienie wirusa aż sam nie zachorował), a gdy kula śniegowa kampanii urosła, zaczęły docierać do niemal każdego obywatela. Nie mniej ważną rolę niż Tut.by, Radio Swaboda, Nasza Niwa i telewizja Belsat odgrywał kanał Nexta, którego każdy wpis stawał się wiralem.

Los Białorusi zależy od urzędników i milicji [rozmowa z Nextą]

Białorusini fotografowali, nagrywali i podawali dalej wszystko, co widzieli i w czym masowo uczestniczyli. Powstało coś na kształtu umowy społecznej. Zawierała trzy punkty: wolne wybory, koniec represji i powrót do obowiązywania demokratycznej konstytucji z 1994 roku. Program bardzo mądry, bo zrozumiały dla każdego i integrujący wszystkie poważne siły polityczne na opozycji.

Prosta i łatwa do pokazywania była też symbolika: biało-czerwono-biała flaga i symbol Pogoni. Dziś zna je cały świat. Rok temu zaczął się uczyć, gdy zdjęcia z wielkich wieców opozycji zaczęły trafiać na pierwsze strony gazet i długo z nich nie schodziły. Białorusini wypracowali swój styl: całkowicie pokojowy, zgodny i nikogo nie antagonizujący. Życzliwie traktowano nie tylko siebie nawzajem po stronie opozycji, ale także wyborców Łukaszenki, Rosję, Zachód, ale nawet aparat przemocy.

Na wiece demonstranci przynosili oficjalne flagi Białorusi, czyli zielono-czerwone i wiązali je z własnymi. Gdy pojawiali się żołnierze albo milicja, nie byli traktowani z pogardą, ale nawet obejmowani, oczywiście wtedy, kiedy nie rzucali się na ludzi i nie bili. Po każdym wiecu dokładnie sprzątano przestrzeń. Ani jednej szyby nie wybito. Nie doszło do żadnej kłótni po stronie opozycji.

Wiadomo było, że władza te wybory sfałszuje, ale Białorusinki i Białorusini postanowili na złość zachowywać się jakby uczestniczyli w demokratycznych wyborach: stawili się licznie i zaangażowali w roli obserwatorów, którzy starali się nie spuszczać z oka komisji, gromadząc przed punktami wyborczymi, stojąc przy drzwiach i oknach, zliczając wyborców i tych którzy nosili białe wstążeczki – symbol wolnych wyborów. Po to, żeby zorientować się w prawdziwym poparciu dla opozycji.

Łukaszenka się przestraszył. Ostatniego wiecu 6 sierpnia na placu Kijowskim już zakazał, mimo to przyszły dziesiątki tysięcy ludzi. Numer władzy wykręcili obsługujący nagłośnienie dwaj młodzi didżeje, którzy niespodziewanie o godzinie 19 w momencie, gdy wiec opozycji miał się rozpocząć, włączyli na cały zycher hymn opozycji Peremen zespołu Kino, co poderwało masy i było symbolicznym zwycięstwem nad władzą. Didżeje podnieśli i połączyli ręce pokazując białe wstążki na nadgarstkach. Służbiści zaczęli biegać w panice i wyrywać kable z kolumn. Władza po raz kolejny się ośmieszyła.

Sierakowski z Mińska: Wiec opozycji zakazany, zakaz Łukaszenki ośmieszony

Didżeje stali się kolejnym symbolem protestu. Ich wizerunek zaczął pojawiać się wszędzie, a przede wszystkim na tak zwanym Placu Przemian na jednym z osiedli Mińska. To tam władza codziennie będzie zamalowywała mural z didżejami, a obywatele będą go przywracali i wieszali białe oraz czerwone wstążki. W listopadzie zginie tam z rąk zamaskowanych OMON-ów Raman Bandarenka, młody artysta, który poszedł pracować z dziećmi w ramach integrowania się lokalnej społeczności protestujących. Do więzienia trafi dziennikarka, która ujawni prawdziwą diagnozę lekarską przeczącą wersji władzy, że Bandarenka był pijany i sam się wdał w sąsiedzką bójkę. Ona trafi do kolonii karnej. Lekarz zostanie skazany na dwa lata więzienia w zawieszeniu na rok.

Już przed wyborami trzeba było przyzwyczajać się do zagłuszania internetu, a w dzień wyborów zniknął już zupełnie. Opozycja przezornie kilka dni wcześniej ogłosiła plan działania, a kanał Nexta, który szybko stał się największym na świecie w aplikacji Telegram i zaczął docierać do milionów, plan rozpowszechnił. O 18 obywatele mieli zebrać się przed punktami wyborczymi, o 20 żądać ogłoszenia frekwencji, a 22 rozpocząć pokojowy protest pod pomnikiem Stelli w Mińsku i w głównych miejscach w mniejszych miastach. Zaczęła się białoruska rewolucja.

Władza ogłosiła wynik swojego exit pollu, według którego Łukaszenka dostał 80 proc., zaś Cichanouska 6,8 proc. Wszyscy wiedzieli, że bardziej zgodny z prawdą byłby odwrotny, więc zareagowano oburzeniem. Pod Stellą w Mińsku i na głównych placach w innych miastach zgromadziło się morze ludzi. Władza wysłała dziesiątki wozów z milicją, OMON-em i wojskami wewnętrznymi podlegającymi MSW. W ruch poszły granaty rozbłyskowe i hukowe, tarcze i pały.

Pod kołami wozu zginął pierwszy protestujący, wielu było rannych, pobitych i aresztowanych. Dzień potem agencja Reutersa poda, że jest 1300 ofiar protestu. Zaczęły się dni terroru. Aresztowano kilkanaście tysiący ludzi, bito ich i torturowano. Zdjęcia ofiar zszokowały świat. Społeczeństwo zareagowało na to jeszcze bardziej masowym protestem, któremu przewodzić będą kobiety. Po kilku dniach reżim po raz pierwszy w swojej historii się zachwieje. Przeciwko Łukaszence wyjdą robotnicy, lekarze, artyści, studenci, hakerzy, a nawet emeryci i osoby z niepełnosprawnościami. Zaprotestuje nawet telewizja publiczna pod hasłem: „Jesteśmy zmęczeni kłamaniem”.

„Jesteśmy silne i śmiałe”. Relacje uczestniczek protestów w Białorusi

W fabrykach Łukaszenka usłyszy upokarzające „uchadi” i będzie uciekał ośmieszony. Reżim, żeby się nie pogrążyć, będzie musiał się cofnąć. Terror ustąpi i zacznie się mozolne punktowe wyłapywanie najbardziej aktywnych robotników, później studentów i dziennikarzy. Przez kolejne tygodnie Łukaszenka będzie musiał znosić gigantyczne protesty pod swoją siedzibą. 16 sierpnia wyjdzie w Mińsku pół miliona ludzi, a niemal standardem stanie się 150-200 tys. każdej niedzieli.

Wiemy, co było dalej. Łukaszenka po kilku miesiącach starań stłumił protesty, skazał ponad pół tysiąca ludzi, tysiące wyemigrowało. Rozbił redakcje wolnych mediów. Co najmniej kilkanaście osób zginęło, wielu straciło zdrowie. Białoruski Sierpień tak jak polski Sierpień nie doprowadził do zmiany władzy, ale rozpoczął odliczanie do upadku reżimu. Ludzie się policzyli, zorganizowali, nauczyli protestować, stworzyli obieg informacji, powstały więzi społeczne i silna diaspora zagranicą. Powstał mit, powstały symbole. Są przywódcy, w tym sama Cichanouska spotykająca się z najważniejszymi przywódcami wolnego świata. Świat nauczył się Białorusi i nabrał szacunku do dzielnego społeczeństwa.

Jak buduje się obywatelska Białoruś [podcast]

czytaj także

Jeśli otworzy się okno możliwości, tak jak przed Polską w 1989 roku, Białoruś dostanie swoją szanse. Tak jak w przypadku Polski potrzeba splotu wydarzeń zarówno geopolitycznych (zmiana władzy w Rosji), gospodarczych (kryzys ekonomiczny), aktywności zagranicy jak i powrotu protestów.

Jedno jest pewne: nikt poważny już nigdy nie powie w Polsce, że nie wie, czy istnieje taki naród jak Białorusini albo że niemożliwa jest demokracja za naszą wschodnią granicą. Warto natomiast się zapytać, czy odrobiliśmy lekcję białoruskiej rewolucji: czy potrafimy zrobić choć ułamek tego co Białorusini, żeby obronić demokrację i wolne media w Polsce.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Sławomir Sierakowski
Sławomir Sierakowski
Socjolog, publicysta, współzałożyciel Krytyki Politycznej
Współzałożyciel Krytyki Politycznej. Prezes Stowarzyszenia im. Stanisława Brzozowskiego. Socjolog, publicysta. Ukończył MISH na UW. Pracował pod kierunkiem Ulricha Becka na Uniwersytecie w Monachium. Był stypendystą German Marshall Fund, wiedeńskiego Instytutu Nauk o Człowieku, uniwersytetów Yale, Princeton i Harvarda oraz Robert Bosch Academy w Berlinie. Jest członkiem zespołu „Polityki", stałym felietonistą „Project Syndicate” i autorem w „New York Times”, „Foreign Policy” i „Die Zeit”. Wraz z prof. Przemysławem Sadurą napisał książkę „Społeczeństwo populistów”.
Zamknij