Logika neoliberalnego systemu wyrasta z przekonania, że człowiek jest „z natury” egoistą i niczego nie potrzebuje bardziej niż zajadłej rywalizacji. To przekonanie jest jednak głęboko fałszywe – czego stara się dowieść Rutger Bregman w swojej nowej książce.
Rozpocznijcie dyskusję na dowolny temat polityczny, który dotyka podstaw naszych społeczeństw. Mamy pokładać nadzieję w nieskończonym wzroście gospodarczym czy może trzeba zacząć myśleć o postępie inaczej? Mamy pozwolić na świat, w którym kilkanaście najbogatszych osób ma taki sam majątek jak biedniejsza połowa ludzkości, czy nie? Mamy inwestować w bezpłatne lub tanie usługi publiczne czy powinniśmy raczej zostawić transport, opiekę zdrowotną bądź energetykę niewidzialnej ręce rynku?
Jednego możecie być pewni: choć dyskusja najprawdopodobniej rozpocznie się od argumentów ekonomicznych – usłyszycie o „prawach ekonomii”, danych na temat PKB, krzywej Kuznetsa – to jeśli tylko dysputa potrwa dostatecznie długo, padną w końcu argumenty ostateczne: dotyczące natury człowieka. Niektóre rozwiązania – czego będzie dowodziła cześć dyskutantów – są dostosowane do natury człowieka, inne wręcz przeciwnie, są beznadziejną próbą jej nagięcia i dlatego nie mogą się powieść.
czytaj także
Dowiecie się na przykład, że nawet najbogatsze państwa nie mogą zatrzymać wzrostu, bo ograniczanie się nie leży w naturze człowieka (jako dowód: opowieści z czasów, gdy człowiek ganiał za mamutami). Albo że ludzie są z natury nierówni, więc odczepcie się od Bezosa (jako dowód przykłady, że przecież człowiek o niskim wzroście nigdy nie zostanie gwiazdą NBA). Albo że jesteśmy z natury nastawieni na interes własny, więc rywalizacja rynkowa zawsze sprawdzi się lepiej niż pokładanie wiary w usługach publicznych (jako dowód: popdarwinizm, a jeśli trafiliście na wytrawnego znawcę ekonomii, to nawet koncepcja „tragedii wspólnego pastwiska”).
Teoria fasady jako źródło neoliberalizmu
Dlatego kiedy usłyszałem, że Rutger Bregman – autor Utopii dla realistów, w której argumentuje między innymi na rzecz bezwarunkowego dochodu podstawowego – zajął się w najnowszej książce naturą człowieka, pomyślałem, że przynajmniej z doborem tematu trafił w dziesiątkę. To na szczęście niejedyna zaleta Homo sapiens. Ludzie są lepsi, niż myślisz, jak brzmi polski tytuł tej publikacji. Już po przeczytaniu pierwszych stron widać, że holenderski historyk ma pełną świadomość politycznego potencjału tego tematu. Przez całą książkę przewija się prosta myśl: sposób, w jaki budujemy nasze społeczeństwa, z gospodarką na czele, odzwierciedla nasze wyobrażenia o naturze ludzkiej.
Weźmy fundamentalizm rynkowy – nurt ekonomiczno-polityczny, który w ostatnich kilkudziesięciu latach zdominował nasze myślenie o świecie. Chociaż jego zwolennicy starają się wytworzyć wokół siebie otoczkę przedstawicieli „twardej nauki”, tak naprawdę ich poglądy są naszpikowane filozoficznymi założeniami, również tymi dotyczącymi natury człowieka. Doskonale widać to w książce Leszka Balcerowicza Odkrywając wolność. Nie jest przypadkiem, że zaczyna się ona od rozdziału zatytułowanego Natura ludzka a wizja ustroju, w którym polski ekonomista zebrał teksty dotyczące filozoficznych wizji człowieka. Sam Balcerowicz porusza zresztą ten temat we wstępie. Atakuje – nienaukowe jego zdaniem – koncepcje o plastycznej naturze człowieka. Wprawdzie nie tłumaczy, o jakie dokładnie wizje natury ludzkiej mu chodzi i dlaczego są nienaukowe, ale z charakterystyczną dla siebie gracją sprowadza je do Lenina i odrzuca jako skompromitowane.
czytaj także
A jak naturę człowieka widzą sami neoliberałowie? Bregman podsumował to trafnie w rozmowie z Agnieszką Lichnerowicz: „Od 40 lat żyjemy w epoce neoliberalizmu, a jeśli ma on jeden dogmat, to jest nim przekonanie, że z natury ludzie są samolubni. Na podstawie tego założenia obaliliśmy wiele regulacji i ograniczyliśmy rolę rządów w gospodarce. Obecnie obserwujemy, jak ta ideologia upada”.
Książka Bregmana jest wymierzona właśnie w to rzekomo naukowe, realistyczne i zdroworozsądkowe przekonanie – że człowiek jest z istoty gatunkiem dbającym o interes własny i kochającym rywalizację. Holenderski historyk nazywa ten pogląd „teorią fasady”. Sprowadza się on do przekonania, że pozytywne cechy człowieka – jak skłonność do współpracy albo szacunek do innych – są jedynie fasadą, która w każdej chwili może się rozlecieć, ukazując nasze prawdziwe oblicze: brutali i egoistów. Przy takiej wizji człowieka źródła atrakcyjności neoliberalizmu – a jeszcze szerzej: kapitalizmu jako takiego – stają się jasne. Zdaniem neoliberałów mechanizmy rynkowe są tak wspaniałe między innymi dlatego, że pomagają przekuć egoistyczną naturę człowieka w siłę, z której ostatecznie korzystamy wszyscy. Jak w słynnym zdaniu Adama Smitha: „Nie od przychylności rzeźnika, piwowara czy piekarza oczekujemy naszego obiadu, lecz od ich dbałości o własny interes”.
Sam Smith miał bardziej wysublimowane podejście, niżby to wynikało z tego jednego zdania, bo kładł nacisk także na rolę norm moralnych i chęci do wzajemnej pomocy. Neoliberalizm jednak podkreśla głównie egoistyczny aspekt tej opowieści, często doprowadzając go do absurdu i chcąc zorganizować cały świat wokół zasad rynkowej rywalizacji.
Hobbes kontra Rousseau
Bregman jest najbardziej przekonujący wtedy, gdy wykorzystuje kolejne przykłady – zachowanie żołnierzy podczas wojny, historia upadku Wyspy Wielkanocnej, opowieść o chłopcach zagubionych na bezludnej wyspie, wnioski płynące ze słynnych eksperymentów psychologicznych – do obalania teorii fasady.
Szczególnie cieszy, że rozprawia się z popularnymi interpretacjami słynnych eksperymentów, które do dziś są przywoływane jako rzekomo niezbite dowody w dyskusjach na temat natury człowieka. Jasne, jeśli ktoś interesuje się tym tematem, to pewnie już dawno się dowiedział, że głośny eksperyment Zimbardo, w którym studenci odgrywający rolę strażników znęcali się nad studentami więźniami, budzi szereg wątpliwości. Nie tylko etycznych, ale też metodologicznych. Okazało się, że Zimbardo bardziej niż neutralnym badaczem był reżyserem całego więziennego przedstawienia. Z kolei studenci strażnicy – jak pisze Bregman – „widzieli w sobie jego asystentów badawczych”, którzy nie tyle dają wyraz najgłębszym ludzkim skłonnościom, co wykonują polecenia owego reżysera. Niemniej podejrzewam, że wciąż wiele osób nie zna tych zarzutów wobec eksperymentu Zimbardo i dowie się o nich po raz pierwszy właśnie z książki Bregmana.
Najmniej przekonujący jest Bregman natomiast wtedy, gdy chce na podstawie tych przykładów zbudować swoją własną teorię. Nie wystarcza mu, że obala mit Hobbesa – człowiek w stanie natury to agresywny egoista – próbuje dodatkowo restaurować mit Rousseau o „szlachetnym dzikusie”.
Ta postawa sprawia, że Bregman wpada w pułapki typowe dla książek, które próbują za pomocą zgrabnej narracji powiedzieć coś o „ludzkości jako takiej”, a nie tylko o ludzkości w danym kontekście społecznym, kulturowym czy politycznym. Ulega na przykład pokusie liniowej opowieści o historii naszego gatunku, w której ludzkość płynnie przechodzi z jednego etapu do kolejnego, bez żadnych regresów lub wycieczek w bok. Niepomny ostrzeżeń Davida Graebera i Davida Wengrowa (a musi znać ich tekst, bo przywołuje go w książce) powiela popularną – i coraz mniej przekonującą opowieść – że nierówności są bezpośrednią konsekwencją rolnictwa, osiadłego trybu życia i powstania miast. Widać to szczególnie w tym fragmencie: „Pojawienie się osad i własności prywatnej zapoczątkowało nową epokę w historii ludzkości. Jeden procent zaczął gnębić 99 procent, a pochlebcy stawali się generałami z dowódców i królami z wodzów. Dni wolności, równości i braterstwa się skończyły”.
Bregman popada też momentami w biologizm, to znaczy: zbyt wiele rzeczy chce tłumaczyć prostymi czynnikami biologicznymi. Pisze na przykład: „Dlaczego więc nadal się objadamy? To proste: nasze DNA myśli, że wciąż biegamy po dżungli. W prehistorii najadanie się do syta za każdym razem, gdy zobaczyło się pełne owoców drzewo owocowe, miało sens”. Taka perspektywa zupełnie lekceważy rolę czynników kulturowych – na przykład rozbudowanego przemysłu marketingowego i tego, że niezdrowa żywność jest wciąż tańsza i łatwiej dostępna niż zdrowsze odpowiedniki.
Nie dajcie sobie wmówić, że za kryzys klimatyczny odpowiada „natura ludzka”
czytaj także
Ten biologizm widać także wtedy, gdy Bregman próbuje zastąpić egoistyczną koncepcję człowieka bardziej optymistyczną wersją, powtarzając w różnych miejscach książki, że „ludzkie szczenię” jest „zaprogramowane do bycia miłym”.
Problem z takim podejściem raz jeszcze polega na zbytnim upraszczaniu aspektu polityczno-kulturowego. Bregman pisze czasem tak, jakby wierzył, że można po prostu wydedukować właściwą politykę z poprawnej koncepcji ludzkiej natury. Jeśli tylko poznamy naszą prawdziwą naturę, to poprawne rozwiązania polityczne narzucą się same. Taka wizja lekceważy rolę instytucji, kultury i porządku prawnego w kształtowaniu ludzkich postaw.
Potrzebujemy więcej Bregmanów
Jak wspomniałem, te wady narracji Bregmana są typowymi bolączkami, z którymi zmagają się książki próbujące za pomocą zgrabnej opowieści powiedzieć coś o „ludzkości jako takiej”. Podobne – a nawet cięższe zarzuty – można postawić książkom Stevena Pinkera czy Yuvala Noaha Harariego. Taki „urok” tego podgatunku – ceną za atrakcyjną narrację i wyraziste tezy są często uproszczenia.
Mimo to Bregman ostatecznie odwala dobrą robotę. Nie chodzi tylko o to, że zbijanie argumentów o rzekomo egoistycznej naturze człowieka jest wartością samą w sobie, nawet za cenę wymienionych uproszczeń. Chodzi także o niecodzienną mieszankę, jaką tworzą styl pisarstwa Bregmana i jego poglądy polityczne.
czytaj także
Na lewicy często powraca temat „wychodzenia poza bańkę”. Umiejętności prowadzenia rozmowy o postępowych ideach w sposób przemawiający do ludzi, którzy nie śledzą na co dzień polityki, nie mają w jednym palcu książek Josepha Stiglitza czy Paula Krugmana na temat nierówności, nie mówiąc już o głębszej krytyce kapitalizmu w wydaniu autorów takich jak Noam Chomsky. Bregman jest bez wątpienia autorem lewicowym, i to takim, który popiera pomysły wychodzące poza drobne korekty systemu. Jego entuzjazm dla bezwarunkowego dochodu podstawowego jest tego najlepszym dowodem. Tak samo jak ostre słowa na temat spotkań możnych i wpływowych w Davos, na których mówi się o naprawianiu świata, ale nie – jak wybuchł w trakcie jednego z takich spotkań holenderski historyk – o rzeczy podstawowej: wyższym opodatkowaniu bogaczy i ostrej walce z rajami podatkowymi.
W Homo sapiens wiele jego pomysłów, na przykład na szkolnictwo czy więziennictwo, ma wyraźnie lewicowo-anarchistyczne rysy. Jednocześnie, jeśli po najnowszą książkę Bregmana sięgnie ktoś, kto nie zna politycznych sympatii autora, to może mieć problem z rozpoznaniem w nim „radykalnego lewaka”. Bo też pisze on bardziej jak popularnonaukowy publicysta niż jak stereotypowy lewicowy aktywista. Tak więc, jeśli rzeczywiście postępowe ruchy potrzebują „wychodzenia poza bańkę” i opakowywania ważnych koncepcji w atrakcyjne szaty narracyjne, to wniosek jest prosty: im więcej takich autorów i autorek jak Bregman, tym lepiej.