Poradziecka Rosja pod wieloma względami przypomina Niemcy pełne żalu po przegranej Wielkiej Wojnie. Czy wojna w Ukrainie wzmocni ten specyficzny „kompleks weimarski”?
Napływające do nas informacje i obrazy z Rosji pokazują, że bez względu na sankcje i ich koszty, pogłębiającą się gospodarczą i polityczną izolację kraju, wreszcie trudności w realizacji „operacji specjalnej” w Ukrainie, władza i społeczeństwo wydają się zdecydowane, by brnąć w wojenną eskalację, której nie mogą strategicznie wygrać.
Determinacja Rosjan, by trwać w polityce, która przynajmniej z zewnątrz wydaje się zupełnie irracjonalna, budzi skojarzenia z Niemcami z okresu między klęską Drugiej Rzeszy w pierwszej wojnie światowej a Trzeciej w drugiej. Porównania Rosji do Weimaru i jego upadku nasuwają się zresztą w ostatnim tygodniu coraz częściej. Zwłaszcza wobec widocznej faszyzacji rosyjskiego społeczeństwa: zdjęć przedszkolaków pozujących pod rosyjskimi flagami z kartkami z wyrażającą poparcie dla „specoperacji” literą „Z”, Putina wyzywającego „niemyślącą po rosyjsku” „piątą kolumnę”, celebrującego wojnę przeciw Ukrainie podczas wiecu na moskiewskim stadionie. Czy Rosja faktycznie przeżywa właśnie swój „weimarski scenariusz”?
Historia pewnej metafory
Porównania poradzieckiej Rosji do Niemiec weimarskich pojawiały się w rosyjskiej debacie publicznej już w latach 90., głównie w środowiskach demokratyczno-liberalnej inteligencji. W bardziej usystematyzowanej formie to porównanie znalazło się w wydanej w 1995 roku w Moskwie książce historyka Aleksandra Janowa После Ельцина. Веймарская Россия (Po Jelcynie. Rosja weimarska). Janow przewidywał w niej, że po krótkim jelcynowskim interludium Rosję czeka przejście od jednej autorytarnej formy władzy do drugiej, tym razem faszystowskiej.
Musiało minąć trochę czasu, zanim świat zaczął podzielać podobne diagnozy. Pierwsze dwie kadencje Putina postrzegane były na Zachodzie – o czym dziś często zapominamy – jako kontynuacja kursu na integrację Rosji z zachodnim światem i jego instytucjami. Po ataku na World Trade Center Putin zadzwonił do Busha juniora jako jeden z pierwszych przywódców, Rosja wsparła Amerykę w ramach „wojny z terrorem” – próbując budować w ten sposób akceptację dla własnej brutalnej polityki w Czeczenii. Rosyjska gospodarka integrowała się w tym czasie z zachodnią. Rekordowe zyski z rosnących cen ropy przyniosły Rosji wymęczonej po ciągłych kryzysach lat 90. gospodarczy boom. Powstała widoczna, dość zamożna rosyjska globalna klasa średnia, przyjmująca zachodnie wzorce konsumpcji. Analitycy kolejnych think tanków prognozowali, że wkrótce z pewnością wymusi ona na władzy reformy w duchu demokracji i rządów prawa.
Jak zerwać z rojeniami o „strefach wpływów” i odzyskać lepszy świat
czytaj także
Drogi Busha juniora i Putina rozeszły się co prawda po Iraku, kremlowska elita uznała, że Zachód znów ją oszukał – mimo wsparcia dla „wojny z terrorem” nie był bowiem rzekomo w stanie uszanować interesów Rosji. Mowa Putina na konferencji bezpieczeństwa w Monachium w 2007 roku przepełniona była agresywną krytyką Stanów, przywodzącą na myśl język radzieckich przywódców z czasów zimnej wojny.
W 2008 roku Rosja wikła się w konflikt zbrojny w Gruzji. Jednocześnie w marcu 2008 roku wybory prezydenckie Rosji wygrywa Dmitrij Miedwiediew, postrzegany na Zachodzie jako pragmatyczny technokrata. W listopadzie tego samego roku Amerykanie wybierają na urząd prezydenta Baracka Obamę, który ogłasza reset z Rosją.
Gdy jednak na urząd prezydenta, po potężnych protestach społecznych przeciw sfałszowanym wyborom parlamentarnym z 2011 roku, wraca Putin, jakiekolwiek nadzieje na ułożenie sobie przez Rosję poprawnych stosunków z Zachodem, jak i budowę w samej Rosji państwa, jeśli nie demokratycznego, to przynajmniej praworządnego, odchodzą w przeszłość. Przekreśla je ostatecznie 2014 rok: aneksja Krymu i wojna z Ukrainą, prowadzona przez Kreml z pomocą donbaskich i ługańskich separatystów.
Zajęcie Krymu wyzwala w Rosjanach nacjonalistyczną euforię. Dla zachodnich obserwatorów coraz bardziej widoczne stają się nastroje, jakie narastały w rosyjskim społeczeństwie przez całe lata 90. i pierwsze dziesięciolecie XXI wieku: nieufność do demokracji i demokratycznego języka, resentyment wobec Zachodu, poczucie, że Rosja jest na scenie międzynarodowej nie tylko niesprawiedliwie traktowana, ale wręcz „upokarzana” przez „stosujący podwójne standardy” Zachód. Uczucia nie tak odległe od tych, jakie narastały w Niemczech z czasów Republiki Weimarskiej.
Rosja Weimarska
Katastrofa weimarskich Niemiec, zakończona przejęciem władzy przez nazistów, zasadzała się na trzech głównych filarach.
Po pierwsze, na poczuciu upokorzenia Niemców ich klęską w Wielkiej Wojnie. To poczucie podkręcane było przez zbijającą na nim polityczny kapitał radykalną prawicę – nie tylko nazistów – która do opowieści o upokorzeniu Niemiec dokładała teorie spiskowe. Niemcy mieli niby przegrać nieuczciwie, w wyniku działań „piątej kolumny”, zdrady, „ciosu w plecy”, zadanego wciąż dzielnie walczącym na froncie żołnierzom. Armia ciągle mogła wygrać wojnę w roku 1918 – głosiła ta opowieść – gdyby na tyłach nie knuli socjaliści, komuniści i Żydzi.
Drugi filar to doświadczenie kryzysu gospodarczego. Najpierw hiperinflacji tuż po wojnie, a następnie, w czasach Wielkiego Kryzysu, załamania produkcji przemysłowej i masowego bezrobocia, sięgającego 6 milionów osób, około jednej trzeciej aktywnej zawodowo populacji.
Trzeci to powszechne w Republice Weimarskiej korupcja i polityczny chaos wynikające ze słabości centrum sceny politycznej i konieczności budowania demokracji parlamentarnej w społeczeństwie, gdzie istotną siłę polityczną stanowią różni wrogowie tej ustrojowej formy: od nazistów, przez reakcyjną monarchiczną prawicę, po komunistów.
czytaj także
Analogie wszystkich tych procesów można znaleźć w poradzieckiej Rosji. Klęska Wielkiej Wojny miałaby swój odpowiednik w rozpadzie ZSRR. Dla wielu Rosjan niezrozumiałe było to, jak jedno z dwóch największych światowych mocarstw nagle przestało istnieć, a Moskwa z geopolitycznej alternatywy dla Waszyngtonu zmieniła się w stolicę niemalże upadłego państwa, traktowanego przez cały świat w sposób, jaki obywatele Federacji Rosyjskiej uważali za lekceważący.
Uwolnienie cen w styczniu 1992 roku przyniosło hiperinflację na poziomie 2520 proc., w następnym roku udało się ją zbić, ale ciągle wynosiła 224 proc. Bezrobocie w poradzieckiej Rosji nigdy nie osiągnęło aż takich wskaźników jak w weimarskich Niemczech, ale między 1991 a 1996 rokiem wzrosło ponad dwukrotnie. PKB spadał przez większość lat 90., rosnąć zaczął dopiero od 1999 roku. Za fatalnymi wskaźnikami gospodarczymi szły społeczne: w 1994 roku średnia oczekiwana długość życia rosyjskich mężczyzn spadła do 57 i pół roku. Wskaźnik ten do wartości z lat 80. powróci dopiero po 2010 roku.
Temu wszystkiemu towarzyszyło powstawanie fortun na styku polityki, biznesu i zorganizowanej przestępczości oraz polityczny chaos i korupcja. Siły demokratyczno-liberalne nie tylko były słabe, ale też kojarzyły się społeczeństwu z przemianami gospodarczymi i własnościowymi, postrzeganymi jako niesprawiedliwe, jeśli nie wprost „złodziejskie”.
Rosja to nie ja! Jak się dziś czują Rosjanki i Rosjanie w Polsce
czytaj także
„Cały klimat […] epoki przenika gorzkie poczucie bycia oszukanym” – pisał o Republice Weimarskiej Peter Sloterdijk w Krytyce cynicznego rozumu. „Rozczarowanie, utrata złudzeń, postanowienie, by nie dać się już nigdy więcej oszukać – wszystko to są główne psychopolityczne motywy Republiki Weimarskiej”.
Poczucie, że „zostaliśmy oszukani”, narasta także w Rosji po 1991 roku. Jako oszustwo postrzegane są napomnienia Zachodu o demokracji, sama demokratyczna polityka, wolny rynek. Jak w swojej książce Losing Pravda: Ethics and the Press in Post-Truth Russia pisze Natalia Roudakova, kolejne sondaże przeprowadzane po rozpadzie ZSRR pokazują, że większość Rosjan żyje z poczuciem utraty, bezradności, w stanie zagrożenia. Badania pokazują też konsekwentnie niski, często jednocyfrowy poziom zaufania do państwowych instytucji oraz narastające poczucie agresji i resentymentu. W tej sytuacji cynizm – odmowa wiary w instytucje, demokratyczne narracje, przekonanie, że cały świat chce nas oszukać – stawał się naturalnym mechanizmem adaptacyjnym, pozwalającym odzyskać poczucie sprawczości i kontroli nad własnym życiem.
Od cynizmu do resentymentu
Ten mechanizm miał jednak swoją polityczną cenę. Zwłaszcza gdy – tak jak w międzywojennych Niemczech – towarzyszył mu agresywny resentyment. „Refleksyjno-cyniczna skłonność społeczeństwa zmienia się w coś, co jest agresywne i manifestacyjne” – pisał o Weimarze Sloterdijk. Podobną diagnozę można odnieść do Rosji, zwłaszcza po 2012 roku, gdy metafory „rosyjskiego Weimaru” i „weimarskiego kompleksu Rosji” coraz częściej wracają w publicystyce i pracach akademickich.
Dziennikarz i politolog Siergiej Miedwiediew nazwał w artykule z 2014 roku Rosję Putina państwem, gdzie uraza urosła do roli polityki państwa. Putin, wspomagając się kremlowskim „polittechnologiem” Glebem Pawłowskim, pozycjonował się w 2000 roku tyleż jako kandydat kontynuacji jelcynowskich reform, co jako przywódca „koalicji rewanżu”, obiecującej zaspokoić roszczenia wszystkich grup, przenikniętych urazą do lat 90.: od przegranych transformacji, po elity wojska i służb, przekonane, że przez „miękkość” Gorbaczowa i Jelcyna Rosja utraciła należną jej pozycję w świecie. Zdaniem Miedwiediewa Putin przez cały okres swoich rządów pielęgnował urazy rosyjskiego społeczeństwa. Nie tylko te powodowane przez gospodarkę czy geopolitykę, ale także przez ekspansje wartości „obcych kulturowo” prawosławnej Rosji. Polityczna technologia władzy dbała o to, by jak w Weimarze demokracja kojarzyła się Rosjanom z chaosem i korupcją, a Zachód z wymierzonymi w Rosję spiskami.
Dziennikarz Aleksandr Morozow wyróżnił w tekście sprzed dekady trzy warstwy rosyjskiego resentymentu, który sam nazywa „weimarskim”. „Na najniższych szczeblach hierarchii społecznej – pisał – przybiera on formę słabo wyartykułowanych okrzyków typu: »dość plucia na naszą historię!«, »chwała naszym dziadkom za zwycięstwo!«, »za dużo tu ciapatych« itp. […] Im wyżej, tym resentyment przybiera bardziej uładzone formy (np. w wypowiedziach Nikity Michałkowa). Na szczycie resentyment staje się technologią używaną do komercyjnych i politycznych celów. Ironiści i pragmatyści różnego rodzaju mobilizują go »dla dobra ojczyzny«”.
Na ten „kompleks weimarski” składają się zdaniem Morozowa: neostalinizm, nostalgia za czasami zwycięstwa w wielkiej wojnie ojczyźnianej, przekonanie, że Rosja jest ciągle oszukiwana przez Zachód, antyliberalizm łączący niechęć do gospodarki rynkowej z niechęcią do demokracji liberalnej, triumfalistyczne prawosławie, przekonanie o cywilizacyjnej odrębności Rosji. Wszystko to w ujęciu Morozowa łączy się z silnym antyintelektualizmem: „weimarski Rosjanin” ma dość gadających głów i ekspertów, sporów i odmiennych opinii, domaga się konkretnych, twardych działań.
Nietrudno zauważyć, że wszystkie te zjawiska, w połączeniu z imperialistyczną narracją o odwiecznej jedności i niepodzielności Rosji i Ukrainy, „ruskiego świata”, występują w stężonej koncentracji w rosyjskiej narracji ostatnich tygodni.
To tak łatwo im nie przejdzie
„W przyszłości Rosja nieuchronnie zmierzy się z rzeczywistością, wyleczy się z pustych ambicji, urojonych krzywd i kompleksu niższości. Pogodzi się ze statusem kraju o średnich dochodach i przeciętnych możliwościach […]. Zrozumie, […] że Zachód chce tylko tego, by Rosja była stabilna i nieagresywna, nawet jeśli miałaby być autorytarna. Można mieć tylko nadzieję, że wyzdrowienie Rosji z postsowieckiego resentymentu nie będzie tak bolesne i krwawe jak wyzdrowienie Niemiec z weimarskiego” – kończył swój przywoływany już tekst Miedwiediew.
Niestety, dziś wszystkie wyrażone przez rosyjskiego autora nadzieje wydają się co najmniej odległe. Jeśli Rosja kiedyś w końcu wyleczy się ze swojego „weimarskiego kompleksu”, to najpewniej stanie się to wielkim kosztem dla samych Rosjan i nie tylko dla nich.
Mit „ciosu w plecy” i wojny przegranej na wewnętrznym froncie mógł narastać w międzywojennych Niemczech dlatego, że – jak pisał Sloterdijk – „zwycięstwo sił sprzymierzonych było wprawdzie jednoznaczne, ale nie wywalczone aż do ostatecznych konsekwencji militarnych”. Trzeba było dopiero całkowitej klęski Niemiec w następnej wojnie, zniszczenia kraju, spotkania sprzymierzonych sił w zrównanym z ziemią Berlinie i powojennego podziału Niemiec na dwa państwa, by Niemcy wyleczyli się z weimarskich demonów i iluzji.
Jeśli Rosja teraz nawet przegra w Ukrainie – co wcale nie jest pewne – to nie przegra totalnie. Nie będzie zwycięskiej defilady w pokonanej Moskwie. Klęska może kosztować władzę Putina i jego otoczenie, ale wcale nie musi przełamać rosyjskiego „kompleksu weimarskiego”, może nie zmusić Rosjan do przemyślenia odruchów i schematów myślowo-afektywnych, przy pomocy których postrzegali świat w ostatnich 30 latach. Wręcz przeciwnie, klęska w wojnie z Ukrainą może wzmocnić narracje o „osaczającym” Rosję Zachodzie i Ukraińcach faszystach, zdrajcach „ruskiego świata”.
A dopóki rosyjskie społeczeństwo nie przepracuje sobie swoich weimarskich resentymentów i stojących za nimi imperialnych rojeń; dopóki Rosjanie nie zrozumieją, że mają u siebie zbyt wiele społecznych, infrastrukturalnych i cywilizacyjnych problemów, by bawić się w globalne mocarstwo, dopóty ułożenie sobie przez Zachód normalnych relacji z Rosją nie będzie możliwe. Zwłaszcza kiedy mieszka się w bliskim sąsiedztwie Rosji, w którym mamy nieszczęście się znajdować.