Świat

Kryzys prywatnych plaż we Włoszech? Ludzie mają dość parasoli za 90 euro

Dobiega końca sezon wakacyjny, w czasie którego plaże południowej Europy jak zwykle przeżywały oblężenie. Ale czy na pewno? Prywatni operatorzy włoskich plaż tego lata nie będą wspominać dobrze.

Każdy, kto miał okazję spędzać lato we Włoszech, na pewno dobrze kojarzy charakterystyczny krajobraz tamtejszych plaż: ciągnące się nieraz kilometrami rzędy parasoli, ustawionych w równych rzędach i zmieniających barwy w zależności od poszczególnych bagni (w liczbie pojedynczej bagno), czyli prywatnych kąpielisk. Czasami pomiędzy nimi pojawi się chaotyczna wyrwa z festiwalem kolorów, czyli spiaggia libera – plaża, na której można pojawić się z własnym parasolem (lub bez) i rozłożyć bezpłatnie.

Nie jest to jednak zbyt częsty widok. O ile w całych Włoszech prywatni operatorzy zarządzają ponad połową plaż, o tyle w najbardziej turystycznych regionach ten wskaźnik jest znacznie wyższy. W pobliżu popularnych toskańskich miejscowości wypoczynkowych takich jak Pietrasanta czy Camaiore nawet 99 proc. linii brzegowej zajmują bagni. Skąd taka ich powszechność?

Grodzenie morza, zabieranie kanapek

Założenie jest proste – plaże i linia brzegowa są własnością publiczną, ale państwo wynajmuje wybrane fragmenty (w praktyce wyraźną większość atrakcyjnie położonych kąpielisk) prywatnym operatorom, aby ci zapewnili infrastrukturę dla plażowiczów. Czyli parasole, leżaki, toalety, bary itd. W teorii mają korzystać wszyscy, ale kosztem znaczącego utrudnienia korzystania z morza tym, którzy nie chcą przepłacać za możliwość popływania i poleżenia na piasku. Kontrowersyjne jest też samo prywatyzowanie dobra wspólnego, jakim jest linia brzegowa.

Kradzież z pobiciem dostaniesz w gratisie. Jak Airbnb zwiększa przestępczość

W obronie tego systemu ktoś mógłby wyciągnąć argument, że skoro operatorzy kąpielisk płacą za dzierżawę państwu, to przecież obywatele otrzymują pośrednio rekompensatę za utratę dostępu do plaży. Problem w tym, że opłaty są zupełnie nieproporcjonalne do zysków. Szacuje się, że biznes o obrotach sięgających kilkunastu miliardów euro w każde wakacje zwraca państwu zaledwie sto milionów. Największe resorty zajmujące tysiące metrów kwadratowych płacą po kilkanaście tysięcy euro rocznie. Tak, rocznie, a nie tygodniowo czy choćby miesięcznie. Popularne kąpieliska mogą w jeden dzień zarobić wystarczająco dużo, aby pokryć opłatę za dzierżawę na cały sezon.

Na dodatek bagni nierzadko są na bakier z prawem. Dzierżawa zapewnia prywatnym operatorom kontrolę nad plażą, ale nie upoważnia ich do blokowania dostępu do morza. Czyli zgodnie z przepisami można zaparkować przy dowolnym kąpielisku, pójść wykąpać się i wrócić do samochodu, albo przejść się brzegiem morza, bez wynajmowania parasola. Mimo to wiele z bagni szczelnie ogradza swój teren, umieszcza bramki przy wejściu i nie wpuszcza na plażę bez uiszczenia opłaty.

Przyjeżdżasz do śródziemnomorskiego raju z romantycznych filmów, a tam rzeczywistość  

Kolejną nielegalną praktyką jest zabranianie gościom kąpielisk przynoszenia własnego jedzenia czy picia, co niektóre kąpieliska praktykują, aby zmusić ich do korzystania z miejscowego baru. Najwyraźniej pobranie kilkudziesięciu euro za udostępnienie kawałka plaży nie wystarczy – w niektórych popularnych kurortach mowa nawet o 90 euro za parasol i dwa leżaki. Kto jest gotów ponieść taki koszt?

Sprywatyzowane plaże nie dla Włochów

Cały model biznesowy bagni jest nastawiony przede wszystkim na turystów z północnej Europy czy USA, których siła nabywcza jest większa niż mieszkańców Półwyspu Apenińskiego. Zagraniczni wczasowicze po wydaniu zwykle niemałej kwoty na dotarcie do Włoch będą bardziej skłonni zapłacić kilkadziesiąt euro za spędzenie spokojnego dnia na plaży. W przeciwieństwie do wielu lokalsów nie mają też zazwyczaj alternatywy w postaci własnego parasola czy leżaków, więc chcąc przetrwać pod prażącym słońcem, są niejako skazani na bagno. Zwłaszcza że ich liczba ciągle rośnie, podczas gdy niezagospodarowanych wolnych plaż ubywa.

Ten proceder nie byłby aż tak dochodowy, gdyby nie bardzo niskie płace, jakie otrzymują ludzie zatrudnieni na prywatnych plażach. Niedawno uwagę plażowiczów w Rimini przykuł nietypowy strajk – ok. 250 odzianych na czerwono ratowników przemaszerowało długą na 30 kilometrów linią brzegową, aby zaprotestować przeciwko niskim płacom i złym warunkom pracy. Ludzie odpowiedzialni m.in. za strzeżenie życia kąpiących się zarabiają niezbyt imponujące 1200 euro miesięcznie i bywają zmuszeni do pilnowania nawet 300 metrów plaży.

Nagi pies peruwiański, czyli utracony przywilej płacenia podatków

Pensje innych pracowników zatrudnionych w kąpieliskach nie są lepsze i w ostatnich latach tylko pogarszały się w stosunku do średniej krajowej, ponieważ zarobki w sektorze turystycznym rosły najwolniej ze wszystkich. Jakby tego było mało, inspekcja pracy znajduje nieprawidłowości w rodzaju stosowania umów śmieciowych i nieprzepisowego czasu pracy u aż 70 proc. zatrudnionych.

Takie warunki panujące na sprywatyzowanych plażach w połączeniu z pozycją zarządców tworzą stosunki niemalże feudalne. Niektóre kąpieliska są bowiem w rękach tych samych rodzin od ponad stulecia, czyniąc z nich nadmorskich panów, z pokolenia na pokolenie dziedziczących swoje plażowe włości za sprawą praktycznie automatycznego odnawiania dzierżawy. Na horyzoncie mogą jednak dostrzec ciemne chmury, zbierające się nad ich kąpieliskami.

Ludzie mają dość, władze nie

Rosnące koszty plażowania w bagni sprawiają, że coraz więcej Włochów, ale też niektórzy turyści, wybierają wspomniane wcześniej spiaggie libere. Często stanowią skrawki plaży, wciśnięte w mniej atrakcyjnych miejscach między prywatne kąpieliska, zwykle brakuje im infrastruktury takiej jak prysznice, przebieralnie itp. Mają jednak pewną podstawową przewagę – nic nie kosztują. W połączeniu z ich stosunkowo małą liczbą, zwłaszcza w głównych centrach turystycznych, czyni to plaże publiczne wyjątkowo zatłoczonymi.

Mogło to nie obchodzić operatorów plaż prywatnych, gdy ich interes się dobrze kręcił, ale teraz zapewne patrzą na sąsiednie spiaggie libere z mieszaniną zazdrości i niepokoju, licząc w tym samym czasie straty wynikające ze spadku liczby osób odwiedzających ich kąpieliska. W czerwcu i lipcu mógł on wynosić między 15 a 25 proc. względem poprzedniego roku.

Na dodatek maleje tolerancja ludzi na naginanie prawa przez zarządców kąpielisk, o czym świadczą np. specyficzne interwencje poselskie w wykonaniu lidera jednej z pomniejszych partii opozycyjnych. Reprezentujący liberalne Più Europa Matteo Hallissey rozkłada się z własnym parasolem w różnych bagni, aby zaprotestować przeciwko prywatyzowaniu plaż i łamaniu przepisów przez dzierżawców, ściągając na siebie ich gniew, czasem prowadzący do rękoczynów.

Na ratunek prywatnym kąpieliskom przychodzi jednak opieszałość władz i służb – gdy wyszło na jaw, że pewne bagno na Sycylii przez dziesięć lat nielegalnie grodziło plażę, łaskawie pozwolono im usunąć barierki dopiero po zakończeniu trwającego sezonu wakacyjnego. Nie jest to odosobniony przypadek, problem z egzekwowaniem prawa na plażach jest powszechny.

Po stronie prywatnych kąpielisk wciąż stoją nie tylko władze regionalne, ale też państwowe. Chociaż poprzedni rząd zapowiadał zerwanie lub zmodyfikowanie wszystkich umów dzierżawnych, to zanim doszło do realizacji tej obietnicy, Mario Draghiego zastąpiła Giorgia Meloni, a jej gabinet okazał się bardziej przychylny operatorom bagni. Kontrakty dalej odnawiano bez większych ceregieli, co w końcu przyciągnęło uwagę UE – automatyczne przedłużanie dzierżawy ziemi publicznej, bez przetargu, ma stać w sprzeczności z zasadami wolnej konkurencji.

Nie chcemy być drugą Barceloną!

Rząd Włoch myśli więc nad wprowadzeniem otwartych przetargów, ale z odszkodowaniami dla wieloletnich dzierżawców. To byłby kolejny prezent dla tej uprzywilejowanej grupy, być może jeden z ostatnich – wiele wskazuje na to, że ich plażowe eldorado nareszcie się kończy.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Artur Troost
Artur Troost
Doktorant UW, publicysta Krytyki Politycznej
Doktorant na Uniwersytecie Warszawskim, publicysta Krytyki Politycznej.
Zamknij