Gruzińskie władze nie zdecydują się na powtórzenie wyborów, nie zgodzą się też na żadną mediację zewnętrzną. Kreml i tak by do tego nie dopuścił. Gruzja jest w porównaniu np. z Ukrainą małym krajem i nie jest w stanie przeciwstawić się Rosji tak, jak robią to Ukraińcy ze wsparciem państw członkowskich NATO i Unii Europejskiej – mówi Wojciech Wojtasiewicz, ekspert PISM.
Kaja Puto: Gruzja znowu protestuje z unijnymi flagami w rękach. Tłumy wylały się na ulicę po tym, jak premier Irakli Kobachidze zapowiedział wstrzymanie integracji z Unią Europejską. Czego domagają się protestujący?
Wojciech Wojtasiewicz: Przede wszystkim cofnięcia decyzji o zawieszeniu negocjacji akcesyjnych z Unią Europejską do 2028 roku. Warto przy tym wspomnieć, że zapowiedź premiera ma w zasadzie charakter symboliczny, bo w listopadzie Unia Europejska sama poinformowała, że negocjacji z Gruzją nie otworzy. Powodem był brak wymaganych postępów w przeprowadzeniu szeregu reform przedstawionych Gruzji przez Komisję Europejską. Bruksela odnotowała regres w zakresie spójności polityki zagranicznej Gruzji z unijną, a także w zakresie poszanowania praw człowieka, wolności mediów czy funkcjonowania organizacji pozarządowych.
Drugim postulatem protestujących jest powtórzenie październikowych wyborów parlamentarnych pod egidą międzynarodowej komisji wyborczej. Zdaniem opozycji i prezydentki Salome Zurabiszwili zostały one sfałszowane.
czytaj także
A zostały?
Organizacje monitorujące wybory odnotowały liczne nieprawidłowości, nie tylko w trakcie głosowania. Manipulacje wyborcze w Gruzji odbywają się przede wszystkim na etapie kampanii wyborczej. Ludzie są przekupywani, zachęcani i zastraszani, by oddać głos na partię władzy. Szczególnie dotyczy to pracowników budżetówki oraz mieszkańców prowincji. Rządząca partia Gruzińskie Marzenie ma też zdecydowaną przewagę medialną i finansową.
Należy jednak pamiętać, że Gruzińskie Marzenie cieszy się sporym poparciem społecznym. Nawet jeśli Gruzińskie Marzenie nie uzyskało 53,8 proc. głosów, jak mówią oficjalne wyniki wyborów, w uczciwych wyborach zajęłaby zapewne pierwsze miejsce. Niekoniecznie byłaby przy tym w stanie utworzyć rząd.
Z czego wynika to poparcie?
Władza sprawnie przekonuje część społeczeństwa, że utrzymywanie poprawnych stosunków z Rosją jest gwarantem pokoju, podczas gdy opozycja „prowokuje” Rosję, co mogłoby się skończyć tzw. otwarciem drugiego frontu wojny w Ukrainie, czyli agresją Rosji na Gruzję.
Rosjanie się rozgościli, Gruzini ich nie chcą [reportaż z Tbilisi]
czytaj także
Ponadto znaczną część opozycji stanowi Zjednoczony Ruch Narodowy, czyli dawna partia władzy założona przez byłego prezydenta Micheila Saakaszwilego, która ze względu na swoje autorytarne zapędy wciąż ma spory negatywny elektorat.
Wybory odbyły się pod koniec października, o nieprawidłowościach było wiadomo od razu. Dlaczego protesty na masową skalę wybuchły dopiero teraz?
Protesty tuż po wyborach faktycznie były dość ograniczone, jeśli chodzi o liczbę ich uczestników, szczególnie w porównaniu z wiosennymi demonstracjami przeciwko tzw. ustawie o zagranicznych agentach. Tłumaczono to apatią i bezsilnością prozachodniej części społeczeństwa, bo uderzające w niezależne media i organizacje pozarządowe prawo i tak przyjęto.
Wygląda na to, że premier swoją zapowiedzią wstrzymania integracji z Unią zaskoczył nawet swoich wyborców. Za przystąpieniem Gruzji do UE opowiada się ok. 80–90 proc. obywateli, a Gruzińskie Marzenie miało ją w swoim programie. Jedno z haseł wyborczych partii głosiło: „Do Europy tak, ale z godnością”.
Szczerze mówiąc, trudno mi zrozumieć, czemu miała służyć zapowiedź premiera Kobachidzego. To było oczywiste, że wzbudzi ona negatywne emocje. Tym bardziej że proces akcesyjny i tak został wstrzymany przez Unię, a relacje rządu z Zachodem są już wystarczająco napięte.
Można interpretować ją jako hołd złożony Kremlowi?
Nie sądzę. W interesie Kremla jest, aby zwolennicy gruzińskiej opozycji byli pogrążeni w apatii, nie wychodzili na ulicę, a zostali w domach. Słowa Kobachidzego dały opozycji wiatr w żagle. Prezydentka Salome Zurabiszwili zapowiedziała, że nie opuści swojego stanowiska, mimo że jej kadencja kończy się w połowie grudnia. Nowy prezydent ma zostać wybrany przez kolegium elektorów, w którego skład wchodzą m.in. członkowie nieuznawanego przez opozycję parlamentu.
Za chwilę możemy mieć do czynienia z systemem dwuwładzy, który również nie będzie Rosji na rękę. W jej interesie jest spokojne sprawowanie władzy przez Gruzińskie Marzenie, a nie kryzys polityczny.
Rosyjska propaganda porównuje wydarzenia w Gruzji do ukraińskich protestów na Majdanie z 2013–2014 roku. To uprawniona analogia?
Nie tylko Rosja, ale i partia rządząca, która nazywa protesty „nazimajdanem”. To oczywiście wpisuje się w narrację Rosji o „kolorowych rewolucjach”, które inspirowane są przez „zgniły Zachód” i przynoszą zwykłym obywatelom „destabilizację”.
Pomijając jednak intencje Rosji, skojarzenia z euromajdanem same się narzucają. Ukraińskie protesty zaczęły się bowiem od tego, że ówczesny prezydent Wiktor Janukowycz odmówił podpisania umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską. Pytanie jednak, czy i w Gruzji będziemy mieli do czynienia z eskalacją przemocy ze strony władzy.
Berkut, ówczesne ukraińskie oddziały specjalne milicji, zastrzelił wówczas ponad sto osób. A jak na protesty reagują gruzińskie służby?
Policja w brutalny sposób pacyfikuje protesty. Używane są m.in. armatki wodne, gaz łzawiący, demonstranci; dziennikarze są zatrzymywani, bici, stawiane są im zarzuty. Rozpoczęły się również reperkusje w stosunku do polityków partii opozycyjnych (zatrzymany został m.in. jeden z liderów Koalicji na rzecz Zmian, Nika Gwaramia) oraz aktywistów organizacji pozarządowych zaangażowanych w opór przeciwko obecnym działaniom gruzińskich władz.
Z najnowszej historii Gruzji wiemy, że przemoc ze strony władzy raczej dodatkowo rozwściecza protestujące tłumy, niż je deprymuje.
Tak, ale warto pamiętać, że obecne protesty – choć są spektakularne ze względu na użycie rac i fajerwerków – nie mają charakteru masowego. Niecałe 100 tysięcy ludzi na niespełna 4-milionową populację Gruzji to wciąż niewiele, dlatego obawiam się, że demonstranci zostaną prędzej czy później spacyfikowani. Sytuacja może się zmienić, jeśli przemoc ze strony władzy radykalnie eskaluje i np. ktoś z demonstrujących poniesie śmierć. To prawdopodobnie dodałoby protestom paliwa, jakkolwiek tragicznie to brzmi.
Podczas rewolucji róż w 2003 roku zdarzały się przypadki przejścia funkcjonariuszy struktur siłowych na stronę protestujących. Dziś to wykluczone?
Sytuacja była wtedy zupełnie inna, Gruzja była państwem niefunkcjonalnym, które nie opłacało dobrze swoich służb, a więc ich funkcjonariusze nie mieli motywacji, by bronić reżimu. Dziś policjanci czy przedstawiciele służb specjalnych zarabiają godnie, opozycja twierdzi nawet, że funkcjonariusze pacyfikujący protesty dostają jakieś dodatki.
Warto jednak odnotować, że protesty przyniosły pewien ferment w instytucjach publicznych. Kilku gruzińskich ambasadorów zrezygnowało ze swoich stanowisk, pracownicy niższego szczebla gruzińskiego Ministerstwa Obrony, Spraw Zagranicznych oraz Edukacji podpisali petycje przeciwko zawieszaniu integracji z UE. Na systemie władzy pojawiły się rysy – to jednak wciąż za mało, by odwrócić bieg wydarzeń.
A zatem protestujący nie mają szans, by osiągnąć swoje cele?
Obawiam się, że nie. Ich postulaty są w mojej ocenie nierealne. Gruzińskie władze nie zdecydują się na powtórzenie wyborów, nie zgodzą się też na żadną mediację zewnętrzną. Zresztą Kreml i tak by do tego nie dopuścił. Gruzja jest w porównaniu np. z Ukrainą małym krajem i nie jest w stanie się przeciwstawić Rosji tak, jak robią to Ukraińcy ze wsparciem państw członkowskich NATO i Unii Europejskiej.
A czy Zachód może jakoś pomóc protestującym? Stany Zjednoczone zerwały strategiczne partnerstwo z Gruzją, a państwa bałtyckie ogłosiły sankcje personalne względem polityków Gruzińskiego Marzenia. To może coś zmienić?
Instrumentarium Zachodu jest ograniczone, bo władze Gruzji nic sobie z jego apeli czy ostrzeżeń nie robią. Skoro same ogłosiły, że nie chcą na razie wstępować do UE, to znaczy, że nie będą się starać, by utrzymać status kandydata. W dodatku sankcje, które leżą na stole – np. zniesienie ruchu bezwizowego dla Gruzinów – są ciężkie do wprowadzenia, bo wymagają jednomyślności wszystkich krajów UE.
Niewykluczone zresztą, że twarda pozycja Zachodu mogłaby teraz wepchnąć Gruzję głębiej w objęcia Rosji czy Chin – Gruzińskie Marzenie mobilizuje bowiem swój elektorat retoryką „wstawania z kolan”. Ani Zachód, ani opozycja wraz z protestującymi nie mają teraz dobrego ruchu. Sytuacja jest po prostu patowa.
**
Wojciech Wojtasiewicz – analityk ds. Kaukazu Południowego w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych. Zajmuje się polityką zagraniczną, wewnętrzną oraz sprawami społecznymi Gruzji, Armenii i Azerbejdżanu. Absolwent stosunków międzynarodowych w Instytucie Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Jagiellońskiego. W przeszłości urzędnik rządowy, samorządowy oraz dziennikarz specjalizujący się w tematyce obszaru postradzieckiego.