Polonia brytyjska z organizacją głosowania na prezydenta musi sobie radzić na własną rękę, bo konsulaty nie są w stanie nadążyć z rozsyłaniem i odbiorem pakietów wyborczych. – Władze w Warszawie zorganizowały nam nie wybory, ale produkt wyboropodobny, który – by był jadalny – obywatele muszą doprawić go sobie sami – mówi Kamil Arendt, pomysłodawca akcji PoloniaExpress – Kurierzy Społeczni.
Chaos, frustracja i wycieńczenie – tak w skrócie można opisać pierwszą turę wyborów na Wyspach. Polscy obywatele i obywatelki mieszkający za granicą skarżą się, że konsulaty były kompletnie nieprzygotowane do przeprowadzenia głosowania, które zgodnie z uwzględniającymi zagrożenie epidemiczne wytycznymi władz brytyjskich odbyło się w formie korespondencyjnej.
Ale pandemia to nie jedyne wytłumaczenie zamieszania podczas wyborów. Konsulaty dostały od odpowiedzialnego za organizację wyborów Ministerstwa Spraw Zagranicznych zbyt mało czasu (tydzień) i wsparcia, by sprawnie zaplanować swoje działania. W efekcie część wyborców w ogóle nie otrzymała pakietów, inni dostali je w ostatniej chwili i nie mogli odesłać na czas do komisji. Bywało też i tak, że w kopertach znajdowały się karty bez pieczęci.
Problemy miały ponadto same komisje wyborcze, których członkowie i członkinie musieli pracować w trudnych warunkach nawet 36 godzin, by policzyć na czas wszystkie głosy. Na domiar złego tuż po pierwszej turze ta część Polonii, która chciała dopisać się do rejestru wyborców, nie mogła tego zrobić, bo rządowy system e-wybory przez kilka godzin miał awarię.
Zagraniczni wyborcy oraz komentujący sprawę politycy opozycji nie mają wątpliwości – sytuacja w Wielkiej Brytanii to wynik zaniedbań, a wręcz partactwa ze strony polskich władz centralnych, które nie dopilnowały terminów i zrzuciły wszystko na karb ambasady. Sprawą zajmuje się już senacka Komisja Spraw Zagranicznych, która domaga się wyjaśnień od MSZ.
Nowacka: PiS dostał zadyszki kampanijnej, ale może zagrać ostrzej
czytaj także
Resort wskazuje jednak, że oburzenie związane z nieotrzymaniem przez komisje wyborcze w Wielkiej Brytanii nawet 15 proc. (ok. 20 tys.) głosów są przesadzone. Wysokie liczby ministerstwo tłumaczy konsekwencją podwyższonej frekwencji. A resztę zaniechań? Napisaliśmy w tej sprawie do rzecznika MSZ, pytając go również o to, jak polski rząd ma zamiar poradzić sobie z obsługą jeszcze większej liczby wyborców i wyborczyń w drugiej turze, ale otrzymaliśmy jedynie potwierdzenie odbioru wiadomości.
Udało nam się natomiast skontaktować z Kamilem Arendtem, który mieszka na Wyspach i całkowicie nieodpłatnie pomagał Polkom i Polakom m.in. przekazywać otrzymane nawet w dniu wyborów pakiety do konsulatu. Dzięki współorganizowanej przez niego akcji PoloniaExpress – Kurierzy Społeczni „uratowano” setki głosów, które najprawdopodobniej nie miałyby szansy dotrzeć do komisji. Teraz Arendt, jego współpracownicy oraz wolontariusze intensywnie przygotowują się do drugiej tury.
czytaj także
Paulina Januszewska: Jak powstała PoloniaExpress?
Kamil Arendt: Wszystko zaczęło się w myśl zasady „potrzeba matką wynalazków” i wynikało wprost z ograniczeń prawnych, jakie nałożono tutaj na wyborców i konsulaty. Okazało się m.in., że terminy odsyłania pakietów wyborczych są bardzo krótkie. Wiedząc, że w tej chwili usługi pocztowe i kurierskie w Wielkiej Brytanii z uwagi na obostrzenia epidemiczne działają w sposób całkowicie nieprzewidywalny, zdałem sobie sprawę i na to też uwagę zwrócił mi mój kolega i drugi pomysłodawca całej akcji, Michał Reimer z KOD UK, że wielu naszych znajomych zapewne będzie mieć problem z oddaniem swoich głosów na czas.
Jakie jeszcze ograniczenia utrudniały głosowanie?
Głównym był fakt, że w przeciwieństwie do wielu innych placówek dyplomatycznych, gdzie głosowanie również zostało zorganizowane w sposób wyłącznie korespondencyjny, Wielka Brytania nie zgodziła się na to, by konsulaty przyjmowały pakiety bezpośrednio od wyborców. Domyślaliśmy się, że wiele osób będzie chciało to zrobić, ale przy takim obostrzeniu zapewne odbiją się od drzwi. Ambasada nie miała też w planach zorganizowania żadnych skrzynek podawczych ani innych bezdotykowych punktów odbioru.
czytaj także
Czyli wszystko zależało od poczty i kurierów?
Dokładnie tak. Dlatego pomyśleliśmy, że sami możemy zaoferować pomoc w dostarczaniu pakietów, by mieć pewność, że przesyłki dotrą do komisji wyborczych. Zgodnie z prawem w Wielkiej Brytanii każdy może – również okazjonalnie – świadczyć usługi kurierskie. Nie są one bowiem licencjonowane ani koncesjonowane. Taką działalność może podjąć osoba fizyczna, jak i cała firma. A że ja już jedną mam, to nie było przeszkód, by dołożyć jej kilka zadań specjalnych.
Czym dokładnie zajmowali się kurierzy społeczni podczas pierwszej tury wyborów?
Początkowo byłem tylko ja i Michał. W planach nie mieliśmy żadnej dużej akcji, lecz kameralną inicjatywę dla szerszego grona znajomych. Najpierw organizowaliśmy prywatne wydarzenie na Facebooku. Trochę na ostatnią chwilę, bo wpadliśmy na ten pomysł w poniedziałek przed wyborami. Ale wystarczyło, że pomogliśmy kilku osobom, by nastąpiła reakcja łańcuchowa. Znajomi podawali informację o tym, że odbieramy pakiety swoim znajomym, i tak to się rozrastało – głównie przez media społecznościowe. Wiele zmieniło się za sprawą wywiadu, którego udzieliłem TOK FM. Zgłosili się nie tylko kolejni chętni do skorzystania z naszych usług, ale również ludzie oferujący pomoc w organizacji naszej akcji.
Jaka polityka społeczna u kandydata Trzaskowskiego? Sprawdzamy
czytaj także
W tym samym wywiadzie wspomniał pan, że pierwsza wizyta w konsulacie nie należała do łatwych. Co się wtedy wydarzyło?
Wiedzieliśmy, że trzeba najpierw przetrzeć ścieżkę w konsulacie. Gdy tylko pierwsza znajoma nam osoba dostała swój pakiet, natychmiast pojechaliśmy z Michałem do oddziału w Londynie. Próbowaliśmy doręczyć pierwszą kopertę, ale ochrona konsulatu, widząc, że nie wyglądamy jak typowi kurierzy, nie chciała nas wpuścić do środka. Tłumaczyli, że nie mogą uznać czegoś takiego jak „usługa doręczenia”, bo pakiety można do nich wysyłać wyłącznie za pomocą poczty. „Takie mamy wytyczne i tylko takie przesyłki będziemy przyjmować” – mówili. Próbowałem z nimi rozmawiać, pytałem o podstawy prawne, ale nie byli w stanie mi ich wskazać. Zatrzaskiwano nam wielokrotnie drzwi przed nosem, co nie było specjalnie przyjemne, ale nie mogliśmy dać za wygraną.
I w końcu się udało?
Tak, ostatecznie wyszedł do nas konsul dyżurny i początkowo w równie obcesowy sposób co ochrona próbował nas jakoś zbyć. Zażądał, żebyśmy go nie nagrywali, kazał pokazać telefony na dowód, że tego nie robimy, a także kazał nam się wylegitymować i podać wszystkie dane mojej firmy. Takich rzeczy nie wymaga się przecież na co dzień od kurierów. Zakładam więc, że podejrzewano mnie o jakieś niecne zamiary lub o to, że zapewne jestem osobą prywatną, która chce doręczyć swój pakiet osobiście pomimo obowiązku skorzystania z usług pocztowych. A przecież nie o to chodzilo. W końcu jednak doszliśmy do porozumienia i konsul przyjął pakiet.
Koszmarny scenariusz Borisa Johnsona: przykryć pandemię twardym brexitem
czytaj także
Potem już nie było problemów?
Przy kolejnych przesyłkach konsulat nie stwarzał żadnych trudności. Wręcz przeciwnie – udało się nam nawiązać rodzaj cichej współpracy czy też nieoficjalnej koegzystencji na tyle zgodnej i uprzejmej, że przy kolejnych wizytach witano nas już z uśmiechem, częstując nawet herbatą i kawą. Rozbiliśmy też swoje stanowisko przed konsulatem, żeby jeszcze w niedzielę móc odbierać ostatnie pakiety od ludzi.
Po to, by doręczyć je kilka metrów dalej? Przecież to absurd!
I to jeszcze jaki! Niektórzy ludzie przyjeżdżali z odległych miejscowości, próbując doręczyć swoją kopertę w konsulacie, ale bezskutecznie. Uprzedzaliśmy ich, że najpewniej usłyszą „nie”. I tak też się działo, ale w pewnym momencie pracownicy konsulatu zaczęli nieoficjalnie odsyłać kolejne osoby do nas. „Tu się podobno kręcą jacyś kurierzy w okolicy – proszę spróbować ich znaleźć” – sugerowali. I w zasadzie większość osób zaufała nam od razu, ale zdarzali się i tacy – co było całkowicie zrozumiałe – którzy prosili, by doręczyć pakiety od razu i w ich obecności. Tak też zrobiliśmy. Zdaję sobie sprawę, że to wyglądało groteskowo. Ale skoro prawo dopuszczało tylko usługę kurierską, nie mieliśmy innego wyjścia – skorzystaliśmy z luki.
Nie dało się tego jakoś inaczej obejść?
Ani konsulat, ani ambasada nie wymyślili sobie tego przepisu, bo najprawdopodobniej – i tak też tłumaczą się polskie władze – wynikał on z wymogów narzuconych przez rząd brytyjski, który pod żadnym pozorem nie chciał zezwolić na osobiste doręczanie. Ale z drugiej strony my de facto dokładnie to robiliśmy i w efekcie „uratowaliśmy” kilkaset głosów. Większość naszych „klientów” to osoby, które dostały swoje pakiety w ostatniej chwili – w piątek lub sobotę przed wyborami, a nawet w dniu głosowania. W takich okolicznościach nawet kurier komercyjny za duże pieniądze nie byłby w stanie doręczyć przesyłki. Dlatego musieliśmy działać.
Głównie w Londynie?
Tak, mieliśmy ludzi – 15 kurierów – na obsługę miasta i okolic, ale w ostatniej chwili udało nam się znaleźć dwie osoby w okolicach Manchesteru, które mogły dostarczyć pakiety pracownikom tamtejszego konsulatu. Niektórzy jeździli samochodem lub rowerem po całym mieście, inni mieli stacjonarne punkty odbioru w konkretnych dzielnicach. Każdy robił, co mógł.
W drugiej turze będzie podobnie?
Tak. Jesteśmy w stałym kontakcie z konsulatem. Współpraca układa się naprawdę dobrze głównie dlatego, że mamy wspólny cel – chcemy zorganizować te wybory jak najlepiej. Na początku spotkaliśmy się z dużą dozą nieufności, ale obie strony odkryły, że grają do jednej bramki. W tej chwili, gdy mam jakiekolwiek wątpliwości, mogę zadzwonić do konsulatu i odwrotnie. Wspólnie opracowujemy ulepszenie nie tylko kwestii logistycznych, dotyczących samego doręczania pakietów, ale też sposoby liczenia głosów i prac komisji wyborczych. PoloniaExpress jest bowiem częścią większej sieci organizacji społecznych, których członkowie i członkinie z zasiadali w komisjach lub byli mężami zaufania. Znamy sytuację po pierwszej turze od środka i wiemy, że głównym wyzwaniem jest skala tych wyborów.
czytaj także
Wręcz rekordowa.
Owszem. Nigdy dotąd wybory nie były tutaj tak popularne. W zeszłym roku [w wyborach parlamentarnych – red.] padł rekord osób zarejestrowanych – niemal 100 tys. Myśleliśmy, że więcej być nie może, a okazało się, że teraz, w drugiej turze chce głosować 180 tys. Mimo problemów z rejestracją, gdy system padł na ostatnie dwie godziny zapisów, kilkadziesiąt tysięcy obywateli otrzymało szansę głosowania, co pokazuje, że na wyborze prezydenta zależy im szczególnie. Jednocześnie konsulaty nie wyrabiają się z pracą, zwłaszcza że chętnych do głosowania tutaj jest więcej niż w jakimkolwiek innym kraju poza Polską. Ponad 1/3 wszystkich zagranicznych wyborców mieszka właśnie w Wielkiej Brytanii. I proszę sobie teraz wyobrazić, że tutejsze konsulaty mają zaledwie kilka dni, by przygotować, wydrukować, włożyć do kopert i rozesłać 180 tys. pakietów. To się oczywiście dzieje znacznie sprawniej niż w pierwszej turze. Ambicją konsulatów było bowiem, by wszystkie pakiety wyszły do minionej soboty. Poprzednio zajęło im to dwa dni więcej.
Co się teraz zmieniło?
Na pewno nauczeni doświadczeniem pracownicy konsulatu, jak i obywatele i obywatelki zrozumieli, że muszą wziąć sprawy w swoje ręce. W Londynie jest najlepsze zrozumienie sytuacji, ale Manchester też wykazuje duże zaangażowanie, konieczne zresztą ze względu na liczbę zarejestrowanych wyborców. Nad przygotowywaniem pakietów do wysyłki pracują obecnie nie tylko pracownicy administracyjni, ale także ekipa sprzątająca, ochroniarze oraz wolontariusze. My jako PoloniaExpress oraz zaprzyjaźnione z nami organizacje również zaangażowaliśmy chętnych do wsparcia konsulatów. W tej chwili placówki te mają znacznie więcej rąk do pomocy. Ludzie przychodzą za darmo przyklejać znaczki, pakować pakiety do kopert i robić inne tego typu czynności techniczne. To niesamowite, ale też trochę zasmucające, że Polonia musi sobie sama zorganizować te wybory, bo konsulaty nie dałyby rady tego zrobić. Mamy jednak nadzieję, że tym razem rząd brytyjski zezwoli na możliwość doręczenia ważnego głosu osobiście.
Są takie plany?
Tak, zabiega o to ambasada. Jeśli uzyska zgodę, będzie to dla nas dużym ułatwieniem, bo wówczas osoby, które mieszkają blisko, mogłyby pójść i oddać samodzielnie swoje pakiety – nawet w dniu wyborów. My zaś moglibyśmy skupić się na pozostałych wyborcach, docierając do tych, którzy mieszkają daleko od konsulatu, mają trudności z przejazdem, bo są np. osobami z niepełnosprawnością czy w podeszłym wieku lub zostają w domach ze względu na pandemię.
Na Wyspach wciąż trwa izolacja?
Obostrzenia są wprawdzie częściowo zniesione przez rząd brytyjski, jednak wirus wciąż nie został opanowany i rozprzestrzenia się bardzo intensywnie – znacznie bardziej niż w wielu innych krajach. Wiele ludzi wciąż boi się wychodzić z domu, bo liczba tak zakażeń, jak i zgonów jest bardzo wysoka. Dlatego chcemy im pomóc. Rośniemy i mamy do pomocy więcej wolontariuszy niż w pierwszej turze. W ciągu zaledwie tygodnia nasz zespół się podwoił. Ale wzrosła też liczba wyborców, więc wiele zależy od tego, co postanowi rząd w kwestii samodzielnego składania głosów w konsulatach. Myślimy w związku z tym, żeby zrobić jakąś drobną kampanię crowdfundingową dla chętnych. Nie chodzi jednak o to, by zarobić, bo prowadzimy naszą akcję całkowicie obywatelsko i społecznie. Uradziliśmy jednak, że chcemy, by zadowoleni „klienci” mieli możliwość wsparcia którejś z zasugerowanych przez nas organizacji pożytku publicznego.
Z jakimi reakcjami spotykają się kurierzy?
Przy pierwszej turze, co bardzo miło nas zaskoczyło, wiele osób, które nam zaufały, dziękowało za pomoc w formie prezentów. Kurierzy i kurierki dostali domowe wino, wypieki albo ręcznie robioną biżuterię. To bardzo piękne gesty, za które jesteśmy bardzo wdzięczni. Chcielibyśmy jednak, by nasze działanie było jeszcze lepiej zorganizowane w kolejnej turze. Największą motywacją dla nas jest przede wszystkim to, żeby większość Polek i Polaków mogła skorzystać z przysługującego im prawa obywatelskiego. Zdajemy sobie sprawę, że nie uda się pomóc wszystkim. Mamy jednak nadzieję, ze takich osób będzie jak najmniej.
To wszystko bardzo pięknie brzmi i przywraca wiarę w solidarność obywatelską, ale w sytuacjach takich jak wybory odpowiedzialność za organizację sprawnego głosowania powinna spoczywać na państwie. W czym zawiódł polski rząd?
Widzę tu dwa problemy. Po pierwsze – obsługa konsularna Polaków w wielkiej Brytanii jest całkowicie niedofinansowana i niewystarczająca. Jedna placówka w południowej Anglii to zdecydowanie za mało, by obsłużyć kilkaset tysięcy Polaków. Teraz konsulat wprawdzie musi sobie poradzić z nalotem dywanowym i zorganizować wybory, ale prawdą jest, że również na co dzień, gdy nie ma wyborów i pandemii, nie radzi sobie z obsługą wszystkich petentów. Często nie można się tam nawet dodzwonić. I to pomimo tytanicznej pracy i ogromnego zaangażowania konsulów oraz pozostałych pracowników. Niedobory kadrowe i finansowe trzeba rozwiązać jak najszybciej nie tylko z uwagi na wybory, ale długoterminowo. Jest nas prawie milion w tym kraju i zasługujemy na znacznie lepszą obsługę konsularną, a ludzie, którzy się nią zajmują – na lepsze warunki pracy i wsparcie z Warszawy.
A drugi problem?
Sam proces ustanawiania tych wyborów. Wiemy, że działo się to na szybko, na kolanie, byle głosowanie udało się zorganizować w Polsce i bez – moim zdaniem – uwzględnienia specyficznych warunków wynikających z pandemii. Mam na myśli chociażby to, że poczta nie działa tak jak przed lockdownem. Poza tym polskie władze ustaliły koszmarnie krótkie terminy. Tydzień na otrzymanie, wypełnienie i odesłanie pakietu – w żadnym głosowaniu korespondencyjnym na świecie nie jest to spotykane.
Wielka Brytania ma dość dobrze przećwiczony ten model, ale mimo to również wyznacza zdecydowanie dłuższy okres – nawet miesiące – na przygotowania. Ponadto wzory polskich pakietów pozostawiają wiele do życzenia, bo nie ułatwiają pracy komisjom podczas liczenia. A do tego dochodzi jeszcze szwankujący od dawna system e-wybory, który w ostatniej chwili był poprawiany. Ta aktualizacja była całkowicie nieintuicyjna, wprowadzona szybko, bez uwzględnienia czasu na wdrożenie. Ale jest jak jest.
czytaj także
I trzeba sobie radzić?
Niestety tak. Konsulat bez pomocy obywatelskiej nie ma szans na obsługę wyborów. Dlatego pracujemy za darmo na różnych frontach. Nie traktujemy placówek konsularnych jak wroga. W tej chwili wszystkie ręce na pokład i powinniśmy zrobić wszystko, by wybory odbyły się w sensowny sposób. W pierwszej turze tylko 85 proc. wyborców zdołało zagłosować, mimo wszystkich naszych starań. Nie chcemy, żeby ten wynik był gorszy przy drugiej turze. Obawiam się jednak, że mimo ciężkiej pracy pracowników konsulatu, kurierów i wolontariuszy może się tak wydarzyć, bo mamy dodatkowe 50 tys. osób do obsługi. Wyzwania stają się trudniejsze, w tym również liczenie głosów. A teraz, jak wiadomo, na wagę złota jest każdy z nich.