Gospodarka ledwo zipie. Ludzie są zmęczeni ciągłym balansowaniem na granicy egzystencji, korupcją, ale najbardziej pogardą władzy. Łukaszenka o Białorusinach mówi „narodziec”, czyli „ludek”, z lekceważeniem mówi o zmarłych na koronawirusa. Ale to nadzieja na zmiany wyzwoliła społeczny bunt. Przed tegorocznymi wyborami pojawili się nowi kandydaci, a blogerzy stworzyli alternatywny dla państwowej propagandy obieg informacji.
Paulina Siegień: Co się dzieje w Białorusi?
Veranika Laputska: W sierpniu mają się odbyć wybory prezydenckie i miały to być kolejne „zwyczajne” wybory, podczas których znakomita większość Białorusinów wybierze na kolejną kadencję Aleksandra Łukaszenkę, rządzącego krajem od 1994 roku. Ale zupełnie nieoczekiwanie dla wszystkich pojawili się zmotywowani kontrkandydaci, którzy zdołali w dość krótkim czasie zbudować sobie szerokie społeczne poparcie.
Okazało się, że Białorusini są potwornie zmęczeni i rozczarowani reżimem Łukaszenki. Mają go dość i marzą o jakiejkolwiek alternatywie, dlatego tłumnie zbierali się, by podpisywać listy kandydatom. Właściwie to od tego się zaczęło, a potem były akcje i kontrreakcje władz. Areszt Siarhieja Cichanouskiego, bardzo popularnego blogera i męża kandydatki Swiatłany Chichanouskiej, akcje solidarnościowe, np. łańcuch solidarności na ulicach Mińska, i kolejne areszty i represje wobec aktywistów i polityków. W tym areszt drugiego kontrkandydata Łukaszenki Wiktara Babaryki.
Łukaszenka terroryzuje opozycję przed wyborami, bo jest słaby jak nigdy dotąd
czytaj także
W Białorusi kilkukrotnie odbywały się duże protesty związane z fałszerstwami wyborczymi Łukaszenki, ale nigdy nie udało się przekroczyć społecznej masy krytycznej i bez mała trzy dekady nic się w kraju nie zmieniało.
Właśnie dlatego to, co się dzieje w Białorusi obecnie, jest tak obiecujące. Równocześnie wywołuje jednak wiele obaw. Po raz pierwszy od 26 lat wezbrała fala autentycznej solidarności i gniewu na Łukaszenkę, która jednoczy wszystkie warstwy społeczne i wszystkie regiony kraju. Reżim reaguje tak jak zwykle i tak, jak umie, bo społeczny dialog jest mu zupełnie obcy. Ale tym razem władze reagują bardzo ostro i wcześniej niż dotychczas. Nawet nie zaczęły się jeszcze wybory, a już mamy do czynienia ze srogimi represjami. Kilkaset osób trafiło do aresztu, wobec części toczą się procesy kryminalne. Rodziny blogerów i aktywistów są zastraszane.
Łukaszenka zachowuje się nerwowo, bo to dla niego nieoczekiwana sytuacja. Z jednej strony ma do czynienia z bezprecedensowym niezadowoleniem społecznym, a z drugiej jest Rosja, która wywiera presję na integrację. Próbował na te wybory zbudować swój obraz jako gwaranta suwerenności Białorusi, jedynego człowieka, który może uratować kraj przed niechcianym przez białoruskie społeczeństwo wchłonięciem Białorusi przez Rosję. Ale to nie zadziałało.
czytaj także
Mówisz, że to wszystko jest nieoczekiwane. Czyżby Białorusini wcześniej sprawiali wrażenie pogodzonych z wieczną władzą Łukaszenki, którą najwyraźniej planuje przekazać synowi Miakałajowi? Co wyzwoliło ten bunt?
To nadzieja na zmiany wyzwoliła społeczny bunt. Białorusini rzeczywiście sprawiali wrażenie, że są pogodzeni z losem, co nie znaczy, że byli z tego zadowoleni. A przed tegorocznymi wyborami pojawili się nowi kandydaci, niezwiązani ze starą opozycją, która się skompromitowała i rozczarowała ludzi. Do tego trzeba dodać rozwój mediów i komunikacji cyfrowej, aktywność blogerów, którzy stworzyli alternatywny dla państwowej propagandy obieg informacji. Podczas ostatnich akcji w Mińsku bardzo ważny był efekt livestreamu, bo ludzie, oglądając lajwy, w czasie rzeczywistym przekonywali się, że Białorusini wyszli na ulice, a to pomagało pokonać własny strach i dołączyć do nich. Tak było w przypadku zbierania podpisów dla kandydatów, łańcucha solidarności czy kolejkowej akcji przed sklepem Symbal.by w Mińsku, który sprzedaje odzież i gadżety z narodową – nie państwową – symboliką.
Czym się zdyskredytowała stara białoruska opozycja?
Rozczarowanie opozycją sięga przynajmniej roku 2010, kiedy odbyła się ostatnia wielka płoszcza [po białorusku plac, określenie masowych protestów – red.]. Opozycja nie potrafiła przekuć protestu na konkretny efekt polityczny. Poza tym w kręgach aktywistów dużo mówi się o tym, że ta stara opozycja dogadała się władzą, że niektórzy jej przedstawiciele, bo nie wszyscy oczywiście, współpracują z KGB.
czytaj także
Inny problem białoruskiej opozycji polega na tym, że aktywuje się ona tylko przy okazji wyborów. Kiedy dwa lata temu wybuchł w Białorusi tzw. protest darmozjadów w odpowiedzi na nowy podatek dla osób bezrobotnych, to opozycja tego protestu nie dostrzegała, zaczęła się nim interesować dopiero w połowie. Znowu zabrakło gotowości, by stanąć na czele. Stąd powszechne przekonanie, że po opozycyjnej stronie nie ma prawdziwych politycznych liderów gotowych wziąć odpowiedzialność za społeczeństwo i za kraj.
Niektóre kręgi opozycji są też zbyt radykalne dla większości Białorusinów, np. w kwestii wartości chrześcijańskich albo praw kobiet czy mniejszości seksualnych.
Nowi kandydaci są gotowi, by wziąć odpowiedzialność za kraj i ludzi?
Na razie nie wiemy jeszcze, kto z nich zostanie zarejestrowany, bo odmowa rejestracji na podstawie jakichś braków formalnych to dla władzy najprostszy sposób uniemożliwienia udziału w wyborach. Z drugiej strony niewątpliwie wywoła kolejną falę społecznego oburzenia. Zakładam jednak, że ci, którzy wyrazili chęć kandydowania, są gotowi. Inna sprawa, że o ich gotowości często mówi się w kontekście ręki Kremla, która działa w Białorusi.
czytaj także
To porozmawiajmy od razu o ręce Kremla, bo na pewno nie tylko mnie ta kwestia spędza sen z powiek.
Oczywiście, bardzo wielu Białorusinów jest przekonanych, że za projektem wideoblogera Cichanouskiego, autora vlogu „Kraj dla życia” na YouTube, stoi Kreml. A to od niego zaczęła się obecna fala protestów, która przetoczyła się przez cały kraj. Cichanouski wykorzystywał koncept tak zwanego „ludowego mikrofonu”, jeździł po kraju i pozwalał ludziom opowiedzieć o swoich problemach, dzięki temu jego kanał na YT zdobył wielu subskrybentów.
Wszystko, co robi, wygląda profesjonalnie, ale to dlatego, że jego firma zajmuje się produkcją wideo. Z drugiej strony Cichanouski prowadził biznes w Rosji, a jego kampania jest bardzo dobrze przygotowana, ma spójny przekaz, nośne hasło i gotowe symbole, jak kapcie, które mają służyć do zabicia karalucha. Tak Cichanouski nazywa Łukaszenkę. Trzeba więc przyznać, że nie jest to kampania domowej roboty i trudno oprzeć się wrażeniu, że musi stać za nią ktoś doświadczony w robieniu polityki.
Z kolei Babaryka pracował jako prezes w białoruskiej spółce córce rosyjskiego Gazprombanku, dlatego i o nim mówi się, że to kandydat sterowany przez Moskwę.
W środowisku eksperckim powszechna jest teza, że Kreml chce przycisnąć Łukaszenkę, ale musi zachować kontrolę nad Białorusią, bo inaczej zostanie bez partnera w regionie. W tym celu Moskwa wykreowała Łukaszence dwóch konkurentów, każdy dla innego elektoratu. Babaryka jest kandydatem dla elit, to bankier i mecenas kultury, wyraża liberalne poglądy. Skłania się ku niemu klasa średnia, inteligencja i biznes. Cichanouski to kandydat ludowy, zbiera poparcie ludzi z mniejszych miast i wsi.
To nie zniechęca Białorusinów do popierania tych kandydatów? Jeszcze niedawno protestowali przeciwko pogłębianiu integracji z Rosją.
Moi przyjaciele w Białorusi, z którymi na ten temat dyskutuję, są świadomi takiego zagrożenia, ale równocześnie mówią, że Łukaszenki mają tak dość, że niech ktokolwiek go zastąpi, choćby czort łysy. Ludzie są po prostu zmęczeni, a teraz pojawiła się okazja, by to zmęczenie i niezadowolenie okazać.
Pragmatycy w Białorusi uważają, że trzeba po prostu doprowadzić do zmiany władzy, choćby to się miało dziać w cieniu Kremla, a dalej się zobaczy. Najpierw trzeba pozbyć się Łukaszenki, a potem szukać jakichś możliwości ogrania Putina. Białorusini chcą wierzyć, że ci kandydaci, nawet jeśli są wspierani przez Rosję, niekoniecznie pozostaną wobec niej lojalni w długiej perspektywie, zwłaszcza jeśli będą mieć za sobą szerokie poparcie społeczne. Białorusini są gotowi zaryzykować.
Koronawirus dołożył się do kryzysu reżimu Łukaszenki?
Ależ oczywiście. Wszyscy widzą, co się dzieje. Łukaszenka mówił, że koronawirus nie jest groźniejszy od grypy, a tymczasem ludzie naprawdę chorują i umierają. Lekarze i pielęgniarki wychodzą z pracy i opowiadają rodzinie i znajomym, jak naprawdę wygląda sytuacja epidemiologiczna. Dlatego mimo że nie wprowadzano w Białorusi kwarantanny, ludzie sami starają się dbać o dystans i noszą maseczki. Poza tym, chociaż Białoruś ma otwarte granice, bo Łukaszenko nadal uważa, że to, co się dzieje na świecie, to zbiorowa histeria, to Białorusini mają problem z wyjazdem do Rosji czy do Polski, np. do pracy.
Koronawirus nam nie grozi, wystarczy napić się wódy i wsiąść na traktor
czytaj także
Sądzę, że ta izolacja, poczucie, że nie ma dokąd uciekać, sprawiła, że ludzie uważnie się rozejrzeli i zrozumieli, że to jest ich kraj i że dzieje się w nim źle.
Gospodarka ledwo zipie. Zachodnia Białoruś pamięta jeszcze, jak na początku lat 90. Polacy przyjeżdżali na zakupy do Grodna, bo w Polsce nie było nic do kupienia. A dzisiaj Grodno jeździ na zakupy do Białegostoku, bo towary są tam lepszej jakości i tańsze. Ludzie są po prostu zmęczeni tym ciągłym balansowaniem na granicy egzystencji, korupcją, ale najbardziej chyba pogardą władzy, okazywaną obywatelom na każdym kroku.
Mnie i wszystkich moich znajomych wyprowadza z równowagi to, jak Łukaszenka mówi o zmarłych na koronawirusa, jak w ogóle mówi o Białorusinach, nazywając ich „narodziec”. Po polsku można to przetłumaczyć na „ludek”. Wszystko to wyzwoliło ogromny gniew i społeczną solidarność, bo nie można liczyć na władzę, nie można liczyć na struktury państwowe, można liczyć tylko na siebie nawzajem. Po co komu taka władza? Czemu ma służyć? Tylko organizowaniu represji obywateli?
W Polsce w ostatnich latach milcząco przyjęto tezę, że Białorusini autentycznie i masowo popierają reżim Łukaszenki, a od czasu do czasu protestuje tylko nieliczna grupa niezadowolonej wielkomiejskiej inteligencji.
Kiedyś rzeczywiście tak było. Bardzo dużo zmienił jednak powszechny dostęp do internetu i informacji w sieciach społecznościowych, rozwój różnych form aktywności społecznych i politycznych w sieci. Internet stał się medium, które pozwala ludziom się organizować, wspólnie wyrażać protest przeciwko tej czy innej decyzji władz. A przede wszystkim pozwala się policzyć. W ten sposób okazało się, że Łukaszenki mają dość prawie wszyscy, niezależnie od statusu, zawodu czy miejsca zamieszkania. Oczywiście, istnieją też jego wierni i lojalni wyborcy, ale jest ich niewielu. Dominuje złość i zmęczenie.
czytaj także
Inny popularny mit na temat Białorusinów jest taki, że właściwie nie mają tożsamości, mówią po rosyjsku i nie mają potrzeb związanych z żadną narodową ekspresją. Tymczasem podczas protestów silnie eksponowana jest narodowa symbolika – pogoń czy biało-czerwono-biała flaga, czyli symbole, które Łukaszenka zamienił po dojściu do władzy na inne, sowieckie w swojej wymowie.
Budowę państwa i narodu białoruskiego na początku XX wieku zatrzymał reżim sowiecki. Stalin konsekwentnie likwidował białoruską inteligencję. Potem, na początku lat 90. był krótki czas białorusizacji, ale Łukaszenka odwrócił ten trend i przywrócił rusyfikację. Wydawało się, że Białorusinom to odpowiada. Tymczasem podczas ostatnich wydarzeń − protestów, zbierania podpisów, łańcucha solidarności czy w kolejce pod sklepem Symbal.by − widać, że proces narodowotwórczy się nie zatrzymał, że toczył się swoim tempem i swoim rytmem. Dziś dla osób, które wychodzą na różne akcje protestu, to jest właśnie wspólny mianownik – przynależność do narodu białoruskiego.
Niektórzy twierdzą, że Białorusini rozwinęli tożsamość narodową dzięki Łukaszence, ja sądzę, że wbrew. Mam znajomych dwudziestolatków, czyli ludzi, którzy przeżyli całe życie z Łukaszenką, ale doskonale zdają sobie sprawę z tego, że są Białorusinami, znają historię i symbole narodowe, mówią świetnie po białorusku. Mimo że nie mogą pamiętać tej białorusizacji po rozpadzie ZSRR, którą pamiętam ja.
czytaj także
Mam nadzieję, że otwartość świata, dostęp do informacji pomogą Białorusinom sformułować wizję siebie jako narodu politycznego, otwartego i proeuropejskiego. Bo niezależnie od tego, że większość Białorusinów chciałaby dobrych relacji z Rosją, to równocześnie patrzy na Zachód i ma europejskie aspiracje.
Pytanie, czy Europa jest w stanie na te aspiracje odpowiedzieć.
Prawie dekadę temu pisałam pracę magisterską o relacjach polsko-białorusko-czeskich i dobrze pamiętam, że w rozmaitych publikacjach dominował obraz, że Białoruś to jest takie nie wiadomo co. Niby państwo, ale nikt nie wie, czy na pewno i co tam jest. Po latach nie widzę, by ten stosunek do Białorusi się zmienił. Mam wrażenie, że spora część Polaków, ale nie tylko Polaków, bo w zachodniej Europie jest podobnie, nie przyjęła do wiadomości faktu istnienia państwa białoruskiego. Białoruś jest białą plamą na mapie.
Uważam, że po części dzięki temu Łukaszence udało się zbudować swój reżim, który potem zainspirował innych polityków w Europie. Mianowicie dzięki temu, że nikt wtedy, w latach 90., nie traktował Białorusi poważnie i na łamanie tu praw obywatelskich patrzono przez palce.
Rosja nie wchłonie Białorusi. Ale Białoruś nie wybiera się na Zachód
czytaj także
Zresztą w środowisku eksperckim żartujemy, że Łukaszenka po prostu zawsze ma szczęście, bo przy każdych kolejnych wyborach, którym towarzyszą protesty, na świecie dzieje się coś ważniejszego i nikt Białorusią się nie przejmuje. W 2001 roku w Nowym Jorku był zamach terrorystyczny, a w 2015 było krótko po Majdanie i rosyjskiej agresji na Ukrainę. Łukaszenka wykorzystał tę sytuację do sprzedawania narracji o Białorusi jako wyspie stabilności, która ma dobre relacje i z Europą, i z Rosją. Przekonał wszystkie strony, że jest właściwą osobą do organizacji rozmów pokojowych, znanych jako format miński. Sprawy wewnętrzne Białorusi zeszły na dalszy plan.
Europa bardziej interesuje się Ukrainą?
Ukraina była zawsze ważniejsza, chociażby ze względu na swój rozmiar i zasoby. Zarówno dla Polski, Europy, jak i USA. Chciałabym, żeby Polacy dostrzegli w końcu Białoruś, bo mamy z Polakami historyczne i kulturowe dziedzictwo, jesteśmy sąsiadami, co jest ważne z punktu widzenia bezpieczeństwa.
Sporo Polaków bardzo mocno zaangażowało się w ostatni ukraiński Majdan. Chcieli okazać wsparcie Ukraińcom, ale też pociągała ich rewolucyjna romantyka. Sądzisz, że Białoruś może stać się równie pociągająca?
Nawet jeśli po wyborach w sierpniu zaczną się masowe protesty, to wciąż trwa pandemia koronawirusa i akurat w Białorusi sytuacja epidemiologiczna jest bardzo zła, więc nie spodziewam się wielu chętnych do przyjazdu. W przypadku Ukrainy było też o wiele łatwiej, bo Polacy nie potrzebowali wiz, przy wjeździe do Białorusi trzeba mieć wizę i nietrudno dostać odmowę. W ten sposób reżim może zapobiegać napływowi wsparcia z zewnątrz. Na razie nie widzę jednak szczególnego zainteresowania ze strony Polaków. Sytuację śledzą tylko ci, którzy na co dzień zajmują się regionem.
Z Ukrainą było inaczej, bo też polityczna dynamika była tam inna, był już Majdan, były zmiany prezydentów. Na Ukrainie nie było też nigdy takiej dyktatury jak na Białorusi. Nie zniszczono do tego stopnia mediów i społeczeństwa obywatelskiego. Białoruś pod tym względem sprawia wrażenie bardzo skostniałej politycznie.
Solidarnościowe akcje odbywały się w polskich miastach, bardzo dużo ludzi przyszło pod białoruską ambasadę w Warszawie. Jakie nastroje dominują w białoruskiej diasporze?
Diasporze to się pewnie nie spodoba, ale powiem, jak jest. Białoruska diaspora, zwłaszcza ta starsza, jest bardzo podzielona i skonfliktowana. Mam na myśli osoby, które trafiały do Polski najczęściej z przyczyn politycznych, po kolejnych falach represji. Na całym świecie diaspory białoruskie są podzielone, chyba tak po prostu jest. A teraz jak nigdy dotąd potrzebujemy solidarności i rozsądku. W ostatnich latach obraz białoruskiej diaspory zaczął się zmieniać, powiedziałabym, że się normalizuje przez napływ migrantów zarobkowych, w tym młodych, wysoko wykwalifikowanych specjalistów. To ludzie, którzy długo starali się być apolityczni, ale w obecnej sytuacji się polityzują, bo dostrzegają nadzieję na zmiany w Białorusi.
czytaj także
Ich napływ do Polski czy do innych krajów EU oznacza, że dużo fajnych ludzi z Białorusi wyjeżdża. Mogliby tam założyć rodzinę, pracować, budować gospodarkę, ale wyjeżdżają, bo nie widzą dla siebie perspektyw. Na pewno część z nich nie wróci do Białorusi, bo zdążą tu zapuścić korzenie, pojawią się mieszane związki. Ale znam też sporo ludzi, którzy mówią otwarcie, że wyjechali z Białorusi tylko dlatego, że Łukaszenka stworzył państwo, które pozbawiło ich w ogóle jakichkolwiek nadziei na przyszłość. I ci mogą wrócić do Białorusi, kiedy pojawi się szansa na rozwój.
**
Veranika Laputska − absolwentka Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego, doktorantka Polskiej Akademii Nauk. Współzałożycielka Fundacji EAST Center, Rethink. Central and Eastern Europe Research Fellow w German Marshall Fund of the United States.