Świat

Dzień Wolności na Białorusi: siedemset osób zatrzymanych

To już nie tylko protest polityczny, ale też ekonomiczny – twierdzi korespondent France 24 Gulliver Cragg.

Co roku 25 marca opozycja wychodzi na ulice z okazji proklamowania w 1918 roku Białoruskiej Republiki Ludowej. W tym roku akcja połączyła się z protestami przeciwko „podatkowi dla darmozjadów”, czyli podatku od bezrobocia, który forsuje białoruski reżim. Antyrządowy protest, na który władze nie wydały zgody, został spacyfikowany przez milicję. Aresztowano siedemset osób.

Jak poruszyć Białoruś w sześciu krokach

czytaj także

Paweł Pieniążek: Na ulice Mińska wyszło kilka tysięcy osób. Ostatni raz białoruska opozycja protestowała tak tłumnie w 2010 roku podczas sfałszowanych wyborów prezydenckich. Co spowodowało, że ludzie znowu odważyli się wyjść na ulice na demonstrację, na którą władze nie wydały zgody?

Gulliver Cragg, France 24: To zupełnie różne wydarzenia. W 2010 roku ludzie protestowali, bo chcieli więcej demokracji. W tym roku zrobili to dlatego, że ich sytuacja ekonomiczna znacznie się pogorszyła: spadające dochody, rosnące ceny, pogarszająca się infrastruktura i propozycja wprowadzenia „podatku dla darmozjadów”.

Co roku białoruska opozycja próbuje protestować 25 marca, ale obecną falę protestów wyróżnia to, że dołączają do nich ludzie, którzy nie wychodzili wcześniej na ulice. Jeszcze do niedawna ich stosunek do Łukaszenki był raczej przychylny, a teraz już nie jest. Głównie z powodu kwestii ekonomicznych.

Częściowo są to więc ludzie, którzy nie byli zainteresowani protestowaniem w poprzednich latach, ale na mobilizację miał też wpływ fakt, że jeszcze do wczoraj manifestacje były tolerowane przez władze. Ludzie więc spodziewali się, że będą mogli demonstrować i rozzłościło ich to, że tego prawa im odmówiono.

Czy uczestnikom marszu w ogóle udało się zebrać w umówionym miejscu?

Nie udało się. Demonstracja powinna rozpocząć się przed Akademią Nauk. Wszędzie jednak była policja i rozpoczęła aresztowania jeszcze na godzinę przed startem demonstracji. Zatrzymywali praktycznie każdego, kto nie pokazał legitymacji prasowej, z wyjątkiem kilku emerytów. Ciężarówki policyjne stały w kolejce, by zabierać kolejnych aresztowanych. Jeden z milicjantów powiedział mi, że założenie było takie: protest jest nielegalny, więc ludzie nie powinni się tutaj znajdować.

Demonstranci, którzy nie mogli dostać się do Akademii Nauk, zbierali się na alei  Niepodległości, ale też zostali szybko rozproszeni. Operacja milicyjna wyglądała na dobrze zaplanowaną i jej celem było niedopuszczenie, by tłum zebrał się w jednym miejscu.

Jakie panowały nastroje wśród demonstrantów?

Przed Akademią Nauk ledwie udało mi się porozmawiać z którymś z nich, bo od razu wszyscy byli zabierani do policyjnych ciężarówek. Dwie starsze kobiety, z którymi rozmawiałem, były bardzo wzburzone i wściekłe. Mówiły, że nie mają nic do stracenia. Wiele osób stało po drugiej stronie ulicy i przyglądało się wydarzeniom z pobliskich kawiarni. Kiedy zobaczyli, co się dzieje, nawet nie próbowali dotrzeć na miejsce. Jedna kobieta w kawiarnii przyjechała specjalnie z Bobrujska, płakała. Inna przyjechała z obwodu homelskiego i zrezygnowała z udziału w demonstracji.

Jeden z moich przyjaciół powiedział mi, że próbowano stawiać opór milicji w jednym z miejsc w centrum, ale ja tego nie widziałem. Z moich obserwacji wynika, że ludzie głównie próbowali uniknąć aresztowania.

Podobnie jak w 2010 roku milicja od razu spacyfikowała demonstrację. Czy były ku temu powody?

To bardzo różne wydarzenia. Teraz mieliśmy do czynienia z planowaną wcześniej demonstracją, ale na którą nie zezwolono. Władze bardzo jasno dawały do zrozumienia, że nie będą tolerować protestów. W 2010 roku pretekstem do rozgonienia demonstracji było to, że ktoś próbował włamać się do budynku parlamentu (wiele osób uważa, że to prowokacja).

W piątek zatrzymano wiele osób, między innymi ciebie. W ostatnich dniach do aresztów trafiły setki ludzi: uczestników, dziennikarzy, ale też podobno przypadkowych ludzi.

Byłem z trzema innymi dziennikarzami i zostałem zatrzymany. Wypuszczono nas po godzinie i czterdziestu minutach, bo mieliśmy legitymacje prasowe. Dziewięć osób, które zatrzymano razem z nami, a które dziennikarzami nie były, odbywa w areszcie karę od dwunastu do piętnastu dni. Te osoby to członkowie rodzin, przyjaciele czy po prostu sympatycy tych, którzy trafili do aresztu wcześniej i którzy chcieli przekazać im rzeczy pierwszej potrzeby.

Inna grupa aresztowanych to były osoby, które oskarżono o współpracę lub powiązania z Białym Legionem, który miał szykować brutalny antyrządowy protest, chociaż ta organizacja nie funkcjonuje już od jakiegoś czasu.

Pozostali to zwykli ludzie uważani za sympatyzujących z opozycją, bo na przykład mówili po białorusku. Na piątkowej konferencji prasowej w organizacji broniącej praw człowieka Wiasna bliscy zatrzymanych osób mówili, że aresztowani nie mają nic wspólnego z obecną falą protestów. Niektórym miano nawet podrzucić broń do mieszkań.

Jaka była przyczyna twojego zatrzymania?

Nie usłyszałem żadnego oficjalnego powodu, ale jasne jest to, że milicja chciała zatrzymać wszystkich, którzy przyszli do biura partii Zielonych, by przekazać rzeczy aresztowanym. Byłem tam wtedy, więc zabrano też mnie. Gdy potwierdzili moją tożsamość, zostałem wypuszczony.

Rosyjskie media chwalą Łukaszenkę, że uchronił kraj przed „białoruskim Majdanem”.

Sprawa tego, czego oczekuje Rosja i jakiego rozwoju wydarzeń na Białorusi oczekuje jest tajemnicą. Rosja może wpływać na sytuację na Białorusi, jeśli zechce. Widziałem rosyjskie media, które przeprowadzały wywiady z bliskim zatrzymanych w piątek. Są też informacje, że rosyjskie telewizje próbują straszyć radykalnymi białoruskimi nacjonalistami. Warto przyglądać się temu, jak rosyjskie media będą mówiły o sytuacji na Białorusi. Łukaszenka oczywiście obwinia Zachód o spisek przeciwko niemu.

Zapowiadane są kolejne protesty. Czy po tylu aresztach opozycja jest jeszcze w stanie postawić opór reżimowi?

Polityczna opozycja pozostaje bardzo słaba, ale jest możliwe, że wiele osób, które wcześniej nie miało z nią nic wspólnego, będzie chciało okazać teraz swoje niezadowolenie. Nic nie wskazuje na to, by sytuacja ekonomiczna na Białorusi się poprawiła. Im życie będzie trudniejsze, tym ludzie będą bardziej niezadowoleni czy też z czasem zdesperowani.

**
Gulliver Cragg – wieloletni korespodnet France24 w Polsce, na Ukrainie i Białorusi.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paweł Pieniążek
Paweł Pieniążek
Dziennikarz, reporter
Relacjonował ukraińską rewolucję, wojnę na Donbasie, kryzys uchodźczy i walkę irackich Kurdów z tzw. Państwem Islamskim. Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książek „Pozdrowienia z Noworosji” (2015), „Wojna, która nas zmieniła” (2017) i „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii” (2019). Dwukrotnie nominowany do nagrody MediaTory, a także do Nagrody im. Beaty Pawlak i Nagrody „Ambasador Nowej Europy”. Stypendysta Poynter Fellowship in Journalism na Yale University.
Zamknij