Świat

Obama po stronie rodziny

Geje i lesbijki mają prawo do „uczciwego i równego” traktowania, tak jak pozostali obywatele, którym zależy – z różnych powodów – na uprawomocnieniu trwałej relacji z drugą osobą.

Barack Obama broni tradycyjnych wartości rodzinnych. Trwałość związków, wspólne wychowywanie dzieci, silne zaangażowanie partnerów, mocna więź z bliskimi broniącymi ojczyzny za morzami i oceanami – wszystko to można było znaleźć w niedługiej wypowiedzi na temat potrzeby legalizacji małżeństw homoseksualnych. Małżeństw, a nie „związków partnerskich” – bo, jak stwierdzi prezydent USA, geje i lesbijki mają prawo do „uczciwego i równego” traktowania, tak jak pozostali obywatele, którym zależy – z różnych powodów – na uprawomocnieniu trwałej relacji z drugą osobą. Pozornie zachowawczy na tle europejskich dyskursów emancypacyjnych, skoncentrowanych częściej na prawach jednostki przeciwstawionych opresyjnej wspólnocie, język Obamy wydaje się jednak sensownie dopasowany do lokalnego, mocno konserwatywnego kontekstu. Na rzecz równouprawnienia przemawiać mają przede wszystkim argumenty wspólnotowe: wspieranie trwałych rodzin (także z dziećmi) oraz ideał narodu wolnych i równych patriotów (m.in. w kontekście służby gejów i lesbijek w armii).

Co to oznacza w praktyce? Trudno przecież wyobrazić sobie, aby taki postulat stał się szybko prawem federalnym – biorąc pod uwagę obecny układ sił w Kongresie i fakt, że Tea Party skutecznie przyparło jego republikańskich członków do prawej ściany – bynajmniej nie tylko w kwestiach ekonomicznych, bo homofobiczne i mizoginiczne „lapsusy” Mitta Romneya i Newta Gingricha trudno uznać za przypadkowe. Manewr Obamy można zatem interpretować na kilka sposobów.

Po pierwsze, jako próbę ponownej mobilizacji elektoratu liberalnego i lewicowego, mocno zawiedzionego miękką i nieskuteczną polityką „ponadpartyjności” Prezydenta, która ostatecznie pozwoliła Republikanom albo udaremnić wszelkie progresywne zmiany – albo proponowane przez Demokratów, i tak umiarkowane reformy, zmienić nie do poznania. Uruchomienie narodowej debaty na temat małżeństw homoseksualnych daje szanse na ponowne przywiązanie i polityczną aktywizację choć części rozczarowanych – w tym licznych organizacji pozarządowych i lewicujących grup nieformalnych, które mogły się stać społecznym zapleczem Obamy zaraz po zwycięstwie wyborczym w roku 2008.

Po drugie, publiczne postawienie kwestii równych praw mniejszości seksualnych, formułowanych w języku „wspólnotowym” może pomóc przedefiniować tradycyjny konflikt „kulturowy” na kategorie bardziej sprzyjające lewicy. To już nie ma być spór indywidualistycznej, kosmopolitycznej elity liberalnej ze Wschodniego Wybrzeża z „prawdziwymi Amerykanami”, redneckami z Pasa Biblijnego – jak przez całe lata ustawiali spór Republikanie (i jak wciąż rozumieją go ci komentatorzy, którzy drżą o poparcie czarnego elektoratu, jako bardziej konserwatywnego obyczajowo). Jeśli narzucone przez Obamę ramy sporu staną się obowiązujące, Demokraci zyskają nie tylko szansę odzyskania dla siebie języka „komunitaryzmu”, ale i publicznego obnażenia prostego faktu, że postępującej atomizacji, rozbiciu rodzin (heteroseksualnych, homoseksualnych, nie ważne), wspólnot i „renaturalizacji” świata społecznego sprzyjają przede wszystkim dramatyczne nierówności społeczno-ekonomiczne.

Obama ma jeszcze szansę odzyskać dla Demokratów (lewicy, amerykańskiego liberalizmu…) opowieść o wspólnocie, której fundamentami są solidarność jednostek i grup, równość traktowania i prawo dokonywania autonomicznych wyborów życiowych. Pod warunkiem, że nie pozwoli przeciwnikom przepisać debaty o prawach homoseksualistów na proste kategorie „wojny kulturowej”, w której oderwana od kontekstu ekonomicznego „obyczajówka” rozpali emocje i przyciągnie uwagę mediów, blogerów i kaznodziejów – kryzys gospodarczy pozostawiając technokratom i hunwejbinom podatku liniowego.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij