Bezrobocie powyżej 50 proc., walące się domy, inne, z powodu niezdatności do użytku, rozbierane na rozkaz władz plemiennych, brak dostępu do opieki lekarskiej, liczne samobójstwa mieszkańców, gangi. Tak wygląda życie w rezerwacie Rosebud, położonym w jednym z najbiedniejszych hrabstw w USA.
W dawnych czasach wyobraźnię indianistów rozpalały takie książki jak Wielcy wodzowie Indian Piero Pieroniego, Prawdziwe życie Skórzanej Pończochy Friedricha von Gagerna, Pochowaj me serce w Wounded Knee Dee Browna czy Geronima żywot własny S.M. Barretta. Barwne, popularyzatorskie opowieści o mężnych wodzach i nieustępliwych plemionach stawiających opór kolonizatorom.
W ostatnich latach modne stają się „reportaże z historii” i opowieści o podboju Ameryki pisane przez dziennikarzy lub historyków-popularyzatorów, w których celują dwa wydawnictwa. Najpierw Czarne opublikowało trójcę opowieści o XIX-wiecznym podboju terytoriów Komanczów, Lakotów i Nawahów (Imperium księżyca w pełni S.C. Gwynne’a, 2015, Krew i burza Hamptona Sidesa, 2016, Serce wszystkiego, co istnieje Toma Clavina i Boba Drury’ego, 2017), potem Wydawnictwo Poznańskie poszerzyło ofertę, publikując historie z wcześniejszych etapów kolonizacji i innych regionów (Drwale Annie Proulx, 2018, Mayflower. Opowieść o początkach Ameryki Nathaniela Philbricka, 2018, W poszukiwaniu granic Ameryki Stephena E. Ambrose’a, 2019, Pionierzy. Ludzie, którzy zbudowali Amerykę Davida McCullougha, 2020).
czytaj także
Do tej listy trzeba dodać szczególnie udany Czas krwawego księżyca Davida Granna (W.A.B. 2018), historię serii morderstw na początku XX wieku wśród zamieszkujących rezerwat w Oklahomie Osedżów, a także zaskakujące propozycje niszowego wydawnictwa TIPI (jedynego w Polsce zajmującego się wyłącznie Indianami), publikującego książki ukazujące mniej znane aspekty podboju: rolę zwiadowców indiańskich na służbie kawalerii amerykańskiej (Thomas Dunlay, Wilki niebieskich żołnierzy, 2014), biografię wodza-polityka, który usiłował prowadzić swój lud po osadzeniu w rezerwacie (William Hagan, Quanah Parker, 2014) czy też jego przebieg z punktu widzenia generała Custera, jednego z najsłynniejszych pogromców Indian, który na koniec sam stał się ich ofiarą (George A. Custer, Życie na Równinach, 2020).
Krótko mówiąc, polski czytelnik złakniony indiańskich tematów otrzymuje coraz bogatszą ofertę, a przecież można by wymienić jeszcze znakomite powieści współczesnych autorów tubylczych: Nigdzie indziej Tommy’ego Orange’a (Zysk i S-ka 2019) oraz Tam, gdzie rozmawiają umarli Brandona Hobsona (Agora 2021) czy Dni bez końca (W.A.B. 2016) – piękną, subtelną opowieść o miłości na Dalekim Zachodzie z masakrami Indian w tle irlandzkiego mistrza Sebastiana Barry’ego.
Coraz więcej książek dotyczy też współczesności. Jeśli chodzi o terytorium Stanów Zjednoczonych, polski czytelnik dostał do rąk Witajcie w rezerwacie odżibuejskiego antropologa-publicysty Davida Treuera – ciekawy przewodnik po problemach, którymi żyją dzisiejsze wspólnoty indiańskie (Czarne 2020), a także reportaże ze współczesnego świata Siuksów Macieja Jarkowca (Powrócę jako piorun, Agora, 2018).
Kryminał po indiańsku
W tym literackim krajobrazie pojawia się coś zupełnie nowego: Zimowe kroniki, kryminał napisany przez indiańskiego autora. Kierunek znowu wytycza wydawnictwo TIPI. Jego szef – i zarazem tłumacz tej książki – Marek Maciołek, wybrał tym razem rzadki, jeśli chodzi o tematykę indiańską, gatunek (choć nie należy zapominać o Demaskatorze Johna Grishama, Albatros, 2017, z intrygą wokół kasyn seminolskich na Florydzie).
czytaj także
Debiutującym autorem powieści jest David Heska Wanbli Weiden, pisarz Sicangu (znanych także jako Brulé), będących jedną z grup zachodnich Siuksów, czyli Lakotów. Jej najbardziej znanym przedstawicielem w XIX w. był Sinte Gleska – Pstry Ogon, wódz, który próbował negocjować pokój z białymi, w odróżnieniu od słynniejszych lakockich wodzów, takich jak Siedzący Byk i Szalony Koń, którzy prowadzili Indian z Wielkich Równin do wielkich bitew przeciw białym Amerykanom. Dzisiaj imię Pstrego Ogona nosi college położony na terenie rezerwatu Rosebud w Południowej Dakocie, gdzie żyje główna część Sicangu i gdzie toczy się większa część akcji Kronik zimowych.
Głównym bohaterem i zarazem narratorem książki jest Virgil Wounded Horse, zbir do wynajęcia, wyręczający policję plemienną oraz federalną, które nie radzą sobie z przemocą na terenie rezerwatu. Rezerwat próbują opanować narkotykowe meksykańskie gangi i banda z Denver, skorumpowani plemienni politycy próbują im się przeciwstawić własnymi metodami, Virgil musi wyciągnąć z więzienia siostrzeńca, który pada ofiarą tych walk, a także rozwiązać problemy sercowe i połączyć się ponownie ze swoją byłą narzeczoną, córką mało sympatycznego i ambitnego plemiennego urzędnika. W powieści wiele się dzieje, i choć Weiden nie umywa się do Chandlera, to nie powód, żeby Zimowe Kroniki odłożyć.
Od frybreadu po powwow
Prawdziwym bohaterem tej powieści jest bowiem rezerwat Rosebud, leżący w hrabstwie Todds, od dawna w czołówce najbiedniejszych hrabstw w USA. „W latach 70. największym problemem był tu alkoholizm. Teraz narkotyki” – pisał sześć lat temu pochodzący z Sicangu dziennikarz Kirk Siegler. W reportażu dla National Public Radio Siegler przedstawia życie w tej „pięknej, usianej małymi parowami krainie”: bezrobocie powyżej 50 proc., walące się domy, inne, z powodu niezdatności do użytku rozbierane na rozkaz władz plemiennych, brak dostępu do opieki lekarskiej, liczne samobójstwa mieszkańców, gangi. Młodzi, którzy chcą lepszego życia, wyjeżdżają.
Rozmówcy Sieglera wyjaśniają, że tak jest od czasu osadzenia w rezerwacie w XIX wieku, co złamało wzory kulturowe Lakotów, unicestwiło wspólnotę. Reportaż ilustruje zdjęcie ręcznie wykonanej tablicy przy drodze w jednym z osiedli Rosebud, z napisem: „Life or meth (Życie lub metamfetamina). Sam zdecyduj”.
Weiden stara się nie epatować obrazami rozpadu, biedy i beznadziei. Jego bohater krytykuje dziennikarzy jeżdżących do sąsiedniego, cieszącego się jeszcze gorszą opinią niż Rosebud, rezerwatu Pine Ridge, po to, by uprawiać „pornografię ubóstwa”: fotografują „nieprzytomnych Indian leżących pod sklepami w podartych ubraniach, z wymiocinami na twarzy”.
„W naszym rezerwacie biedy też nie brakowało – wywodzi Virgil – ale czemu nie pokazywać dobrych rzeczy, które dzieją się w Rosebud i Pine Ridge? Tych wszystkich artystów i muzyków, skateparki, nowe firmy, grupy rewitalizujące język i kulturę Lakotów?”
Jest jasne, że mamy do czynienia nie ze zwykłą intrygą kryminalną, lecz thrillerem z zacięciem społecznym. Mnóstwo tu obrazków odnoszących się do codziennego życia w rezerwacie Rosebud. O swoim postawionym z funduszy federalnych (zgodnie z traktatami i orzeczeniami sądowymi rząd USA jest „opiekunem” indiańskich plemion) domu Virgil mówi „chatka”, bohaterowie jedzą ociekające tłuszczem śmieciowe hamburgery, małolaty nieudolnie rapują, namiętnie grają w gry wideo albo oglądają w kółko horrory. Tommy, kumpel narratora, chodzi w dżinsowej kurtce, która „miała tyle dziur, że nie wierzyłem, że może chronić przed zimnem. Na nogach miał stare tenisówki w biało-czarną szachownicę. Przez dziurę w lewym bucie wyłaził duży palec”.
Narrator obserwuje zapuszczone domy, z „podwórkami zagraconymi śmieciami i starymi samochodami”, „dzieci bawiące się na ulicach pod czujnym okiem rodziców, siedzących w plastikowych fotelach”. W rezerwacie, opisuje, „działają tylko trzy lokale gastronomiczne: sklep kanapkowy, niezmiennie serwujący rozmiękłe zimne mięso i zwiędłe warzywa, grill w Zajezdni oraz pizzeria JR’s, buda oferująca coś na kształt włoskiej kuchni”. Zaś telefonia komórkowa to „gra w ciuciubabkę”.
czytaj także
Virgil wspomina wujka, który umarł na cukrzycę i łatwo się domyślić, że sprzyjała temu rezerwatowa dieta: tanie, niezdrowe jedzenie dla ubogich, którego najbardziej znanym składnikiem jest frybread, placek z mąki smażony na głębokim tłuszczu lub smalcu, dziedzictwo czasów kolonialnych, kiedy Indianie z rządowych przydziałów wyczarowywali tanie posiłki. Kilka lat temu Dakota Południowa z dumą mianowała frybread „oficjalnym chlebem stanu”, ale prawdą jest, że jest on sprzymierzeńcem cholesterolu, nadwagi i cukrzycy.
Może i nie nazwiemy tego wszystkiego pornografią ubóstwa, ale obrazki zarejestrowane przez Virgila składają się na dość posępną całość. Pouczająca lektura dla tych, którzy chcą dowiedzieć się o współczesnym życiu potomków walecznych Siuksów, a także o tym, jak oni sami patrzą dzisiaj na siebie.
Leki na przeszłość
Jest tu wiele odniesień do przeszłości – złamanych przez białych traktatów, odebrania Siuksom Gór Czarnych, rzezi znad Wounded Knee, morderstwa Pstrego Ogona przez innego członka plemienia – a także nieodzowna rozprawa z tzw. tradycją. Często z ust tubylczych edukatorów można usłyszeć, że lekiem na toczące indiańskie społeczności choroby jest powrót do języka, zwyczajów i wartości przodków. Virgil ma inne zdanie, odkąd jako dziecko został wysłany przez medicine mana do lasu w poszukiwaniu wizji, w której miał otrzymać wskazówki mające uzdrowić jego umierającego ojca. Ojciec jednak umarł, podczas gdy wystraszony Virgil pościł i śnił o dwugłowych jeleniach i białych jastrzębiach. Wtedy to Virgil, który nie zdołał pożegnać się z ojcem, przyrzekł sobie, że „już nigdy nie da się otumanić tym pustym rytuałom”. A po latach powie swojemu kumplowi, Tommy’emu, że Taniec Słońca to „bzdury”. A jednak, gdy jego śledztwo zabrnie w ślepą uliczkę, sposób jego rozwiązania wskaże mu wizja otrzymana podczas tradycyjnego rytuału.
Tommy jest najciekawszą postacią powieści, naszkicowaną mniej pośpiesznie niż inne i obdarzoną poczuciem humoru. Zawsze gotowy, by poczęstować Virgila jakąś mądrościową przypowieścią, ilustrującą upadek kultury Siuksów pod wpływem białego człowieka. Jego zdaniem można go zaobserwować na przykładzie sposobu świętowania urodzin: w dawnych czasach były one okazją do rozdawania prezentów, teraz zaś siuksyjskie dzieci, tak jak dzieci białych, oczekują, że same będą obdarowywane. „Zanim ogłosi się duchowe imię, rozdajemy. Indiańskie dzieciaki rozdają prezenty wszystkim obecnym, sami niczego nie dostają. To jest tubylcza droga”, przekonuje Tommy.
czytaj także
Tubylczą drogą stąpa Tommy zarówno wtedy, gdy bierze udział w krwawym rytuale Tańca Słońca, jak i wtedy, gdy ozdabia ściany swojego domu-przyczepy fotosami z Geronimem i aktorem Tomem Laughlinem, który jako indiański karateka Billy Jack rozprawiał się z białasami. Gdy jednak w rezerwacie pojawia się spec od „zdrowej tubylczej żywności”, który chce dokonać rewolucji, „dekolonizując żołądki” Sicangu i proponując im „pieczone liście sumaka, szczawik zajęczy, pasztet bizoni i pesto z orzeszków piniowych” w miejsce mielonki z puszki, frytek i frybreadu, Tommy, owszem, zjada wyszukane potrawy, ale zaraz potem pędzi na stację benzynową, by uzupełnić posiłek starym dobrym smażonym kurczakiem.
I to on cytuje poznanego w barze znanego lakockiego aktywistę i aktora Russella Meansa, który w 2007 roku zaproponował utworzenie Republiki Lakockiej oraz rezerwatów dla białych, przyznanie im racji żywnościowych i otwarcie szkół z internatem dla ich dzieci. „Zaaplikować im własne lekarstwo”, podsumowuje Tommy.
Jako swoisty dokument Zimowe kroniki dobrze się bronią. To intrygująca, choć nierówna powieść: autorowi można zarzucać błędy i pośpiech narracyjny, nieudolność protagonisty, który rozgryza intrygę na długo po tym, jak zrobił to czytelnik, ale ocena wypadnie korzystniej, gdy sensacyjną fabułą potraktujemy jako pretekst do opowiedzenia o prawdziwym życiu Siuksów, czy – szerzej – rezerwatowych Indian na początku XXI wieku.
**
David Heska Wanbli Weiden, Zimowe kroniki, tłum. Marek Maciołek, wyd. TIPI, Wielichowo 2022
*
Bartosz Hlebowicz – antropolog, doktor nauk humanistycznych (UJ). Prowadził badania wśród niewielkich grup tubylczych USA i Kanady. Jest autorem książki Odnaleźć nasze prawdziwe ścieżki. Nanticoke Lenni-Lenapowie i Oneidowie ze Wschodniego Wybrzeża Stanów Zjednoczonych (2009), a także tłumaczem książek o tematyce indiańskiej (m.in. Ligi Irokezów Lewisa H. Morgana, 2011). Pracuje jako korespondent „Gazety Wyborczej” z Włoch, mieszka we Florencji.