W ukraińskiej armii walczą lewicowi aktywiści i anarchistki – z Ukrainy, Rosji, Białorusi. Punkt widzenia zachodniej lewicy uważają za absurdalny: Ukraina powinna się poddać? A za nią kraje Europy Wschodniej? Cała Europa? Pozwólmy Putinowi złupić cały świat, byle tylko nie było już wojny?
Minęły dwa lata, odkąd Rosja rozpoczęła pełnoskalową wojnę przeciwko Ukrainie. Z okazji rocznicy ukraiński magazyn Спільне rozmawiał z lewicowymi aktywistami z Ukrainy, Rosji i Białorusi, którzy zdecydowali się wstąpić w szeregi ukraińskiej armii. W szczerych rozmowach dzielą się osobistymi historiami ze służby wojskowej. Mówią także o tym, jak zmieniło się ich rozumienie rosyjskiego imperializmu oraz jakiego wsparcia i solidarności oczekują dziś od zachodniej lewicy.
Sanitariuszka wojskowa, Ukraina
Gdy rozpoczęła się inwazja, nie zamierzałam walczyć. Wydawało mi się, że od obrony kraju jest armia. Chętnych do wojska było wielu, a ja nigdy nie planowałam takiej kariery, nie wiązałam swojej przyszłości z tą instytucją. Ale czas płynął, a ludzi – to okropne, choć prawdziwe – po prostu zabrakło. Widziałam tragedie, gdy zabierano kogoś do wojska siłą. Widziałam, że coraz mniej osób jest gotowych służyć, a te osoby najczęściej mają ku temu rzeczywiste powody – na przykład dzieci. Ja dzieci nie mam, a moi rodzice nie potrzebują pomocy, więc pomyślałam, że teraz moja kolej. To ja jestem najbardziej gotowa.
Teraz już wiem, że w wojsku jest naprawdę dużo osób z dziećmi. Zawsze jest mi smutno z tego powodu, bo mam świadomość, że te dzieci dorastają bez rodziców. I chociaż wiemy, że to kobiety więcej czasu spędzają z dziećmi, to widzę, jak bardzo moi bracia tęsknią za swoimi córkami i synami.
Dimitrova: Nie da się przygotować ludzkiej psychiki na wojnę
czytaj także
Teraz zdaję sobie sprawę, że nie można sobie wyobrazić ludzi „gotowych” do służby – w każdym człowieku brakuje pełnej gotowości. Kiedy poczułam, że nadszedł mój czas, próbowałam się dostać na pierwszą linię frontu. Ale dla kobiety okazało się to trudne.
Przez ten czas rozczarowało mnie wiele zagranicznych organizacji lewicowych, które uważałam za przyjazne ukraińskiej lewicy. Kiedy znaleźliśmy się w sytuacji, w której musieliśmy się bronić, nie mogli zrozumieć, po co nam broń – mimo że staraliśmy się im to wszystko wyjaśnić. Nawet nie chcę myśleć o tym niezrozumieniu, uciekam od niego – kiedy jesteś na służbie, twój świat zawęża się do bardzo konkretnych, a nie globalnych problemów. Zrobiłam wiele, aby wyjaśnić moim zachodnim kolegom, dlaczego potrzebujemy broni. Nie udało się – pomogę ruchowi oporu w inny sposób. Jest już za późno na wyjaśnienia. Trzeba być z tymi, którzy niezależnie od światopoglądu rozumieją, że trzeba się bronić.
Chciałabym, żeby zachodnia lewica miała podstawową świadomość tego, że przede wszystkim trzeba wysłuchać ofiary, która broni się przed agresorem. Ci, którzy rozumieli, jak zwracać się do Ukraińców, jak pytać i słuchać – teraz agitują na rzecz dozbrojenia Ukrainy, niektórzy nawet zostają ochotnikami. Dla tych, którzy wolą pozostać w swoim wyimaginowanym świecie, w którym wszystko wiedzą lepiej od „nieszczęsnych straumatyzowanych Ukraińców”, nie jestem podmiotem. A rozmowa ma sens, kiedy ludzie rozmawiają jak równi sobie.
Zachód chce nam objaśniać świat. Czego nie wie o Europie Wschodniej?
czytaj także
Gdy nie mieszkasz przy linii frontu, wydaje się, że wojna jest daleko. Teraz jestem na tyłach, ale znacznie bliżej linii frontu niż wcześniej. Ciągle myślę: „Co będzie, jeśli tu dotrą?”. Armia rosyjska jest niestety bardzo silna: ma ogromne zasoby ludzi i broni. Mogą wtargnąć do Charkowa, Kramatorska, Słowiańska, Zaporoża. Dlaczego zachodnia lewica tego nie rozumie? Dla nich nie ma różnicy: Awdijiwka czy Kramatorsk, to jest „gdzieś tam, daleko”. A dla mnie to są prawdziwe miasta, w których żyją prawdziwi ludzie. Nie chcę, żeby ci prawdziwi ludzie żyli w zasięgu artylerii. Ale dla zachodniej lewicy wojna jest po prostu czymś złym – i koniec. Tak, wojna to jest prawdziwe zło, ale chciałabym, żeby poznali ukraińską rzeczywistość. Nie wystarczy tu po prostu przyjechać. Trzeba zobaczyć i poznać mieszkańców, którzy w każdej chwili mogą stać się żołnierzami pierwszej linii frontu. Wtedy wszystko staje się jasne i wiadomo, dlaczego Ukraina potrzebuje broni.
Jestem w wojsku przede wszystkim dlatego, że jestem przeciwniczką imperializmu. Jest to dla mnie głównie opór antyimperialistyczny. Teoretycznie rozumiałam to już wcześniej, ale spotykając ludzi, rozmawiając z nimi, coraz lepiej ich rozumiem. W mediach mówi się o „naszych bohaterach”. To rzeczywiście są bohaterowie, którzy robią niesamowite rzeczy. Ale są to także ludzie, którzy byli cywilami. Służą od 2014 roku, ale nadal mają cywilne życie, rodzinę, dom. To ludzie z różnym doświadczeniem, pochodzą z różnych stron, mówią różnymi językami, mają różne preferencje: jedni oglądają rosyjskie filmy albo YouTube, inni nie; niektórzy pracowali dla posłów za dobrą pensję, inni wychowali się w sierocińcu. Różnią się podejściem do Zachodu, do kwestii uzbrojenia, a nawet do granic Ukrainy. Zarówno klasowo, jak i kulturowo są to ludzie bardzo różni, ale wszyscy mają taki sam stosunek do Rosji i nie zgadzają się na okupację. Nikt nie chce Rosji u siebie – to jest wspólny mianownik.
Ten antyimperializm tworzą ludzie, którzy w innych okolicznościach nigdy by się nie spotkali i żyliby w różnych światach. Ktoś piłby kawę w dużym mieście, a ktoś inny wyjechałby szukać pracy w fabryce. Ale spotkaliśmy się, bo nas zaatakowano. I musimy służyć razem.
czytaj także
Czasami czuję strach i smutek, gdy pomyślę o tym, jak wielkie zagrożenie nad nami wisi. Żartuję, że jestem tu dla przyszłości polskich dzieci. Bo istnieje możliwość, że Ukraina nie przetrwa. Jeśli Zachód przestanie dawać nam broń, jeśli armia nie rozwinie się instytucjonalnie, nie będzie rotacji i mobilizacji, to istnieje zagrożenie, że przegramy. W takim przypadku Ukraińcy będą musieli służyć w armii rosyjskiej, a ten imperializm będzie nadal rozprzestrzeniał się na Zachód.
Dzisiaj brzmi to – nie dzięki Bogu, ale dzięki Siłom Zbrojnym Ukrainy – jak bardzo kiepski żart. Ale wszystko może się zdarzyć. Chciałabym uniknąć przynajmniej najgorszego scenariusza, aby przynajmniej polskie dzieci miały spokojne życie. Ale jest też szansa na zwycięstwo Ukrainy i na zmiany w naszym społeczeństwie i państwie. Wyobrażam sobie przyszłą Ukrainę jak w twórczości Davida Chichkana – demokratyczną, społeczną, feministyczną.
Nikiforow, pilot drona, Rosja
Urodziłem się w Rosji, w wieku 15 lat zostałem anarchistą. Ogromny wpływ miała na mnie fascynacja punk rockiem. Lubiłem na przykład zespół Contra la Contra. Potem były undergroundowe koncerty i nielegalne demonstracje, pierwsze zatrzymania przez policję. Po jednej z demonstracji ponad 15 lat temu moi przyjaciele po raz pierwszy byli torturowani paralizatorem na rosyjskim komisariacie – takie epizody ciągle towarzyszyły naszemu udziałowi w życiu politycznym. Po szkole przeprowadziłem się do większego miasta, pomagałem organizować pchle targi i targi freegańskie.
W obliczu przemocy ze strony państwa rosyjskiego coraz częściej przychodziło mi do głowy, że uzbrojeni powstańcy powinni przeciwstawić się reżimowi. W małej grupie znajomych rozpoczęliśmy pierwsze akcje bezpośrednie, które niestety nie przyniosły skutku. Dla większości z nich skończyło się to więzieniem, a dla mnie emigracją. Przed pełnoskalową inwazją dodatkowo poza godzinami pracy brałem udział w projekcie poświęconym ochronie praw pracowniczych – prowadziłem strony na portalach społecznościowych, zajmowałem się mediami.
Suwerenna, prospołeczna i wolna od długu. Taka ma być Ukraina
czytaj także
Przed wojną mieszkałem już od kilku lat w Ukrainie. Rosja rozpętała tu wojnę kolonialną dokładnie wtedy, gdy Ukraińcy na Majdanie wybrali sposób na wyrwanie się spod jej wpływów. Moje przekonania i pochodzenie polityczne nie pozwoliły mi stać z boku, gdy Rosja rozpoczęła nową inwazję. Rankiem 24 lutego 2022 roku obudziły mnie eksplozje w Kijowie, a już po południu stawiłem się w Komisariacie Wojskowym obwodu kijowskiego.
Lewica na Zachodzie zaskakuje czasem swoim pluralizmem. Część środowiska ciągle jest pod wpływem narracji rosyjskiej. Rosja od lat szerzy wśród nich pogląd, że Putin jest alternatywą dla amerykańskiego imperializmu, a na okupowanym wschodzie Ukrainy towarzysze odradzają komunizm. Niektóre z tych narracji pojawiły się w czasie zimnej wojny, kiedy ZSRR aktywnie współpracował z lewicowcami w Europie. Obecnie nie mam już czasu i siły, by zgłębiać i próbować zrozumieć nowe niuanse tych idei.
Chciałbym widzieć więcej refleksji wśród zachodniej lewicy nad imperialną przeszłością Rosji. Pamiętajcie o kolonizacji Syberii. Pomyślcie o masowych deportacjach, egzekucjach politycznych i represjach za czasów reżimu carskiego i sowieckiego. Pamiętajcie o wojnach, które Rosja rozpętała w Czeczenii, Mołdawii i Gruzji. O Irpieniu, o Buczy. Wyobraźcie sobie masowe pochówki ludności cywilnej, piwnice tortur, które wojska rosyjskie systematycznie urządzały w ukraińskich wioskach i miastach, o których nigdy nie słyszeliście.
Pamiętajcie o tym, że Le Pen i Alternatywa dla Niemiec (AfD), a także ogromna liczba „nowych prawicowych” i czerwono-brązowych ruchów w Europie jest bezpośrednio finansowana przez Rosję. Teraz lewica traci wpływy polityczne w Europie, traci pozycje i szansę na poprawę bytu społeczeństw. Jakich jeszcze argumentów potrzebują? Nadchodzi czas, gdy Rosja stanie się zagrożeniem dla europejskiej demokracji.
Europejska lewica musi zrozumieć, że jej protest przeciwko dostawom broni na Ukrainę wygląda jak paternalistyczne pouczanie ofiar przemocy, że przemoc jest oczywiście niedopuszczalna, ale stawianie jej oporu jest równie złe. Każde opóźnienie w dostawach broni kosztuje Ukraińców życie.
czytaj także
Jednym z pozytywnych wniosków ostatnich lat jest to, że przed wojną lewicy w Europie Wschodniej udało się stworzyć pewne struktury solidarności, a nasze horyzontalne powiązania pomogły zbudować kanały wsparcia. Z drugiej strony, nasłuchałem się już opinii anarchistów, którzy urodzili się lub żyli na Zachodzie przez długi czas, szczególnie na początku wojny – ich „analizy” i „rady” były strasznie irytujące. Nie wierzę już, że istnieje homogeniczny ruch lewicowy czy antyfaszystowski, że mamy uniwersalne rozumienie sprawiedliwości.
Jeśli chodzi o anarchistów w Ukrainie, w ostatnim czasie zaprezentowali się doskonale. Wiele inicjatyw (jak znany „Pluton Antyautorytarny”) nie zakończyło się sukcesem, ale nasi ludzie często dowodzą jednostkami, zajmują odpowiedzialne stanowiska – to znaczący wkład w ukraiński ruch oporu. Ruch anarchistyczny wyszedł z izolacji społecznej, stał się bardziej „ugruntowany”, otrzymuje informację zwrotną od osób nieupolitycznionych. Daje to nadzieję, że w przyszłości ukraińscy lewicowcy będą mieli większy wpływ na politykę swojego społeczeństwa.
Ost: Inwazji Putina na Ukrainę nie da się bronić z lewicowych pozycji
czytaj także
Bycie Rosjaninem jeszcze bardziej uświadomiło mi, jak imperialna była moja socjalizacja od samego dzieciństwa. Zacząłem częściej przypominać sobie historię mojej rodziny, której połowę zesłał na Syberię car, a resztę bolszewicy. Cieszę się, że w Ukrainie trwa proces dekolonizacji, ale nie jestem w stanie ocenić, na ile jest on skuteczny, bo sam nie jestem Ukraińcem.
Cień, sanitariuszka wojskowa, Białoruś
Od dość dawna jestem anarchistką. Zarabiam na życie jako tłumaczka medyczna. Interesuję się medycyną, choć z wykształcenia nie jestem lekarką. Wraz z towarzyszkami i towarzyszami uczestniczyłam w kilkumiesięcznych kursach medycyny wojskowej.
Otrzymałam niezbędne doświadczenie i wiedzę, więc wstąpienie do wojska uważałam za swój obowiązek. Dlatego przyjechałam do Ukrainy wraz z początkiem pełnoskalowej wojny, pospiesznie pakując plecak medyczny, żeby pomóc i się na coś przydać.
Uważam, że punkt widzenia zachodnich lewicowców, którzy nawołują do nieuzbrajania Ukrainy, jest absurdalny – to próba zrzucenia winy na ofiarę, która próbuje walczyć z przemocą. Serio uważają, że Ukraina powinna się poddać? I co dalej? Czy kraje Europy Wschodniej też mają się poddać? Cała Europa? Być może Azja, inne kraje, cały świat powinny stać się areną krwawej dyktatury Putina, żeby tylko nie było wojny?
Hostomel, Czernihów, Niżyn. Twierdze na granicy Europy [listy o demokracji]
czytaj także
Uważam, że jest to zgubny i tchórzliwy sposób patrzenia na sprawy. Bardzo brakuje nam odważnych ludzi, którzy potrafią walczyć o swoje ideały nie tylko słowami. A nikt nie chce końca wojny tak bardzo jak żołnierze pod ostrzałem artyleryjskim, po uszy w błocie w okopie gdzieś pod Bachmutem. Ale rozumieją też, że koniec wojny jest możliwy dopiero po usunięciu reżimu, który niesie ze sobą przemoc i zagrożenie.
Teraz dużo mocniej odczuwam solidarność z ludźmi apolitycznymi. Mają zaskakującą moc. Najwięcej wzajemnej pomocy, humanizmu i antyautorytaryzmu widziałam wśród zwykłych braci i sióstr na froncie, którzy w niewielkim stopniu rozumieją radykalne lewicowe idee. Zdałam sobie sprawę, że w tych ludziach drzemie ogromny potencjał, należy z nimi być i można się od nich wiele nauczyć.
Erwin, sanitariusz wojskowy, Ukraina
Gdy miałem 18 lat, pracowałem w państwowej firmie remontowej. Niemal natychmiast zainteresowałem się ochroną praw pracowniczych, działalnością związkową, przez pięć lat byłem członkiem komisji zakładowej. Później podróżowałem autostopem po Europie, rozmawiałem z bezdomnymi, współtworzyłem squaty i zajmowałem się freeganizmem. Poznałem działaczy i działaczki ukraińskiej, oddolnie zorganizowanej kooperatywy, gdzie przygotowywaliśmy obiady z produktów odzyskanych z supermarketów, które te spisywały już na straty. Czytałem o historycznych doświadczeniach tworzenia związków zawodowych. Stworzyliśmy squat w budynkach po upadłym zakładzie, odnowiliśmy je, otworzyliśmy tam pracownie i mieszkania.
Wraz z początkiem pełnoskalowej wojny podjęliśmy decyzję o wspólnej walce z towarzyszami przeciwko rosyjskiemu imperializmowi. Już w pierwszych dniach chwyciliśmy za broń. Po dwóch latach wojny solidarność między nami trwa nadal, ciągle oferujemy sobie wzajemną pomoc.
Sprzeciw i solidarność. Lewicowy ruch ochotniczy w wojnie rosyjsko-ukraińskiej
czytaj także
Bojowniczki i bojownicy w Ukrainie bronią w tej wojnie więcej niż jednego kraju, dlatego chciałbym, aby lewicowi działacze przyjechali tutaj i wzięli udział w walce z rosyjską okupacją. Może nawet utworzymy batalion antyautorytarny.
Moje doświadczenie pokazuje skuteczność solidarności w walce z wrogami wewnętrznymi i zewnętrznymi. Nawet w czasie wojny nasza kooperatywa nadal działa w jednym z miast, wspiera bezdomnych i kilku weteranów wojennych.
Haryn, wywiad, Białoruś
Moja rodzina ma długie tradycje komunistyczne, nic więc dziwnego, że od dzieciństwa interesowałem się ideami lewicowymi. Ale im więcej czytałem, tym bardziej myślałem, że model marksistowski nie przyniesie żadnego wyzwolenia, a jedynie dyktaturę. W tym samym czasie zacząłem poznawać anarchizm. Wtedy poznałem upolitycznioną scenę hardcore punku, dzięki której zaangażowałem się w działalność aktywistyczną.
Przed emigracją pracowałem na własny rachunek, zajmowałem się pracami montażowymi, po pracy brałem udział w projektach anarchistycznych.
W 2020 roku aktywnie uczestniczyłem w protestach w Białorusi, a później zostałem zmuszony do ucieczki z kraju. Teraz nie chciałem uciekać po raz drugi, więc zostałem w Ukrainie z bronią w rękach.
czytaj także
Od czasu, gdy było słychać pierwsze głosy o pełnoskalowej wojnie, nie miałem wątpliwości, czy walczyć z najeźdźcami. Widziałem na własne oczy, czym jest dyktatura. Nie życzyłbym tego nikomu, zwłaszcza krajowi, który stał się moim nowym domem. Zrozumiałem także, że wojna to okno możliwości. Wszystkie duże projekty anarchistyczne powstały podczas krwawych wojen. Od nas więc zależy, czy uda nam się coś zbudować.
Utworzony na początku wojny Pluton Antyautorytarny, zrzeszający anarchistów i antyfaszystów, wydawał mi się początkiem nowego anarchistycznego projektu wojskowo-politycznego. Niestety nie wyszło tak, jak się spodziewaliśmy, ale doświadczenie jest bardzo ważne. A do końca wojny jeszcze daleko.
Zachodnich lewicowców, którzy w dalszym ciągu wzywają swoje rządy, aby nie dostarczały Ukrainie broni, bo rzekomo podsyca to wojnę, uważam za pożytecznych idiotów, których wykorzystuje Kreml. Tymi hasłami pokrywają swój strach. Wszelkie mówienie o „pokoju za wszelką cenę” oznacza dla Zachodu pokój kosztem życia tysięcy ludzi torturowanych na okupowanych terytoriach Ukrainy.
Ta wojna nie może zakończyć się ustępstwami Ukrainy. Putin poczuł już krew i się nie zatrzyma. Klęska Ukrainy postawi pod groźbą ataku Litwę, Łotwę i Estonię. Potem Polskę. Jeśli zachodni lewicowcy nie chcą słyszeć, jak nad ich głowami przelatuje pocisk S-300, to muszą zrobić wszystko, aby zwiększyć wsparcie dla Ukrainy.
Słuchaj podcastu „Blok wschodni”:
Solidarność ze strony uprzywilejowanej zachodniej lewicy musi zacząć się od tego, że ci lewicowcy przestaną nam protekcjonalnie tłumaczyć, jak powinniśmy się czuć podczas wojny, a zaczną nas pytać, w czym mogą faktycznie pomóc.
W czasie wojny zacząłem mieć zupełnie inny stosunek do solidarności. To słowo znaczy teraz dla mnie dużo więcej. Bo to właśnie solidarność pozwoliła Ukrainie przetrwać te dwa lata. Tylko ona daje nadzieję na zakończenie wojny i pozytywną odbudowę Ukrainy i całego regionu. Jak napisali towarzysze z Komitetu Oporu w swoim niedawnym raporcie: „Pozornie banalne hasło »Solidarność naszą bronią« brzmi dziś dla nas, walczących anarchistów, jak świeże i zupełnie nowe”.
**
Kateryna Turenko jest redaktorką, artystką, członkinią kolektywu feministycznego FemSolution.
Artykuł opublikowany w magazynie comons.com.ua na licencji Creative Commons. Z ukraińskiego przełożyła Aleksandra Kosior.