Dla centrowych wyborców – których torysi, jeśli na poważnie myślą o powrocie do władzy, muszą odebrać Partii Pracy – Badenoch może okazać się polityczką zbyt radykalną. Nigdy nie unikała kontrowersji, a ostatnio uwikłała się w nie przy okazji swojej wypowiedzi na temat zbyt daleko posuniętych przywilejów dla matek na urlopie wychowawczym.
Na początku listopada brytyjska Partia Konserwatywna wybrała nową przewodniczącą: Rishiego Sunaka zastąpiła Kemi Badenoch, ministra handlu i przemysłu w jego rządzie.
Po zakończonym katastrofalną reakcją rynków radykalnie neoliberalnym eksperymencie rządu Liz Truss i chaotycznych rządach Johnsona Sunak postrzegany był jako ktoś, kto ma przywrócić władzy konserwatystów szacowne, elementarnie odpowiedzialne oblicze. W praktyce oznaczało to unikanie tematu wojen kulturowych, powrót do polityki austerity i nieudane próby przestraszenia społeczeństwa „fiskalną nieodpowiedzialnością” Partii Pracy pod przywództwem Keira Starmera.
Czy rząd Starmera zdąży wdrożyć swój plan, zanim straci władzę?
czytaj także
Badenoch zawsze była znacznie bardziej wyraziście prawicowa od Sunaka, m.in. w kwestii migracji. W przeciwieństwie do swego poprzednika ma jasną wizję kierunku ideologicznego, w jakim do następnych wyborów powinien ewoluować brytyjski konserwatyzm. Nową liderkę partii ukształtowało też zupełnie inne doświadczenie biograficzne. Ma ono kluczowy wpływ na jej światopogląd i politykę.
Nigeryjski kontekst
Ani Sunak, ani Badenoch nie należą do białej większości – poza tym ich biografie nie mogłyby być bardziej odmienne. Sunak jest potomkiem migrantów, jego rodzina przybyła do kraju z Indii przez brytyjskie kolonie w Afryce Wschodniej. On sam urodził się w Wielkiej Brytanii i dorastał w komfortowych warunkach – ojciec był lekarzem, matka prowadziła aptekę. Przeszedł przez tradycyjne instytucje kształcące brytyjską elitę: prywatną szkołę średnią Winchester College – pełne czesne wynosi tam obecnie prawie 50 tysięcy funtów rocznie, czyli prawie dwukrotnie więcej niż średnia roczna płaca netto w brytyjskiej gospodarce (27,5 tysiąca funtów). Stamtąd przyszły premier trafił na Oksford, gdzie studiował kurs PPP – polityka, filozofia i ekonomia, wybierany przez ludzi myślących o karierze w polityce lub mediach. Następnie zrobił MBA na Uniwersytecie Stanforda i trafił do pracy w londyńskim City.
Badenoch urodziła się w Londynie, ale pierwsze 16 lat życia spędziła w ówczesnej stolicy Nigerii, Lagos. Jej rodzina miała tam podobną klasową pozycję co ta Sunaka. Ojciec był lekarzem prowadzącym dochodową praktykę, leczył pracowników działających w Nigerii firm naftowych. Matka wykładała w lokalnej szkole medycznej. Rodziców polityczki było stać na poród w prywatnej klinice w Londynie, w warunkach, jakich w Nigerii nie mógł zaoferować nawet sektor prywatny.
czytaj także
Dobrobyt zaczęła jednak podmywać polityczna niestabilność Nigerii. Ojciec stracił kontrakty na leczenie pracowników przemysłu naftowego i rodzina musiała utrzymywać się przez pewien czas z akademickiej pensji matki. W 1995 roku, gdy Badenoch miała 15 lat, Nigeria została zawieszona w prawach członka Wspólnoty Narodów po tym, jak rząd generała Saniego Abachy – który zdobył władzę w efekcie zamachu stanu dwa lata wcześniej – skazał na śmierć ekologicznego aktywistę Kena Saro-Wiwę. Rok później rodzice Badenoch w obawie o przyszłość córki wysłali ją do Londynu. Przyszła premierka zamieszkała u znajomych rodziców, ukończyła dwie ostatnie klasy ogólniaka w publicznym sektorze i zatrudniła się w McDonaldzie.
Następnie skończyła informatykę na Uniwersytecie w Sussex. W wywiadzie dla „The Times” Badenoch wspominała, że jedną z wielu rzeczy, które zrobiły z niej konserwatystkę, były kontakty z „głupimi, lewicowymi dzieciakami z Sussex”, z przedstawicielami „białej klasy średniej z północnego Londynu, którym nie udało się dostać na Oksford lub Cambridge, co nie przeszkadzało im wypowiadać się z wielką pewnością siebie i arogancją na tematy, o których nie mieli pojęcia – np. o Afryce”.
Dlaczego narody przegrywają
Istotniejsze od studenckich doświadczeń w Sussex były te afrykańskie. To one w dużej mierze ukształtowały poglądy Badenoch na takie kwestie jak multikulturalizm, migracje, państwo narodowe, problem spójności społecznej. Liderka torysów podkreśla, że jest w zasadzie „migrantką w pierwszym pokoleniu”, co – jak daje do zrozumienia – pozwala jej patrzeć na te sprawy trzeźwo, bez przesądów liberalnych „klas gadających”.
Biali nacjonaliści przekonali sami siebie, że podczas zamieszek bronią kobiet i dzieci
czytaj także
Jak pisał o Badenoch Tom McTague na łamach portalu „UnHerd”, wnosi ona na szczyty brytyjskiej polityki unikalne doświadczenie – kogoś, kto „urodził się w postkolonialnej Afryce, ale wkraczał w dorosłość w antykolonialnej, współczesnej Brytanii. Efektem jest zupełnie nowa forma konserwatyzmu. […] Polityka Badenoch wypływa z biografii anglofilskiej Nigeryjki z klasy średniej, skonfrontowanej z obcym jej angielskim progresywizmem”. Z perspektywy jej biografii Wielka Brytania nie jest dla Badenoch „kloaką rasizmu, nierówności i zacofania – zaślepioną Wyspą brexitu odciętą od świata – ale miejscem o względnie niewielkich wadach, miejscem, które należy chronić, także przed nim samym, zanim utraci to, co posiada”.
Margaret Thatcher podobno zawsze nosiła przy sobie Konstytucję wolności von Hayeka – by móc w razie czego położyć egzemplarz na stole i powiedzieć „w to wierzymy!”. Mówi się, że w przypadku Badenoch taką rolę mogłaby odgrywać książka Dlaczego narody przegrywają Darona Acemoğlu i Jamesa A. Robinsona, tegorocznych noblistów z ekonomii. Nowa liderka torysów wymienia tę dwójkę jako swoje główne źródło intelektualnych inspiracji: obok Thomasa Sowella (klasyka amerykańskiego czarnego konserwatyzmu i krytyka akcji afirmatywnej), Jonathana Haidta (psychologa społecznego, który zyskał popularność na prawicy głównie za sprawą książki The Coddling of American Mind, krytykującej współczesną kulturę uniwersytecką, podporządkowującą wszystko ochronie studentów przed traumą), oraz zmarłego cztery lata temu konserwatywnego angielskiego filozofa Rogera Scrutona.
Acemoğlu i Robinson interpretowani przez scrutonowskie okulary ukształtowali przekonanie polityczki, że dla sukcesu bądź klęski narodów kluczowe jest zaufanie, wspólnie dzielone kody kulturowe, poczucie zobowiązań wobec swoich rodaków. Wszystko to zdaniem Badenoch niszczą dziś w Wielkiej Brytanii dwie rozrywające tkankę społeczną siły: niekontrolowana migracja i radykalnie progresywna ideologia.
Przeciw „nowej klasie biurokratycznej”
Pomysł Badenoch na partię nie ogranicza się jednak do podkręcania antyimigranckiej retoryki – tu bardziej populistyczny przekaz reprezentował jej główny konkurent do przywództwa w partii, Robert Jenrick – czy walki z „woke”. Zarys tego, jak miałby on wyglądać, pokazuje przygotowany przez skupioną wokół Badenoch grupę polityków dokument z października tego roku, zatytułowany Conservatism in Crisis. The Rise of Bureaucratic Class. Do mediów przebiły się głównie stwierdzenia o tym, że osoby neuroatypowe, zamiast dostosowywać się do norm społecznych, są dziś traktowane preferencyjnie – znajduje się w nim jednak o wiele więcej.
czytaj także
Dokument wychodzi od diagnozy: polaryzacja polityczna nie przebiega dziś wokół starych podziałów klasowych, to, ile zarabiamy, ma coraz mniejszy wpływ na to, jak głosujemy. Kluczowa polaryzacja przebiega gdzie indziej: między kierującą się „radykalnie progresywną ideologią” czy „nową klasą biurokratyczną” a resztą społeczeństwa.
Przez „radykalny progresywizm” autorzy rozumieją ideologię postrzegającą społeczeństwo jako przestrzeń wypełnioną różnego rodzaju praktykami dominacji, dyskryminacji, przemocy – fizycznej i symbolicznej – i mikroagresji, często mającymi strukturalny charakter, reprodukujący się w perspektywie długiego historycznego trwania. Te praktyki dotykają szczególnie różnych historycznie marginalizowanych grup: od mniejszościowych, jak wspomniane osoby neuroatypowe czy społeczność LGBT+, po tak liczne, jak kobiety. W tej perspektywie zadaniem polityki jest ochrona tych grup. A także ochrona ludzi przed ich własnymi, złymi wyborami – np. zdrowotnymi – i natury przed eksploatacyjnymi działaniami człowieka.
Zajmującej się tym wszystkim „nowej klasy biurokratycznej” nie należy utożsamiać z urzędnikami administracji publicznej. Działa ona, przekraczając tradycyjne podziały na sektor publiczny i prywatny. Miejscem jej koncentracji są – zdaniem autorów omawianego dokumentu – także działy HR i compliance wielkich korporacji, uniwersytety czy organizacje pozarządowe.
Rozrost tej nowej klasy spowalnia, jak twierdzi dokument, rozwój gospodarczy zachodnich gospodarek, i to na kilka sposobów. Po pierwsze, nakłada na nie koszty związane z jej utrzymaniem oraz spełnianiem kolejnych wyznaczanych przez nią norm. Po drugie, im większa władza, prestiż i dochody nowej biurokracji, tym więcej najzdolniejszych jednostek wybiera pracę w tym sektorze – ze stratą dla rynkowej, produktywnej części gospodarki. Po trzecie, przeregulowana gospodarka tworzy zbyt wysokie koszty wejścia dla nowych podmiotów – co odpowiada największym korporacyjnym graczom, chętnie wchodzącym w sojusze z „nową biurokracją”.
Laburzyści w czułych objęciach lobbystów [śledztwo magazynu openDemocracy]
czytaj także
Po czwarte wreszcie, specyficzny progresywizm „nowej biurokracji” – z jego obsesją na punkcie dyskryminacji, traum, mikroagresji – jest głęboko antyrozwojowy. Jak czytamy w dokumencie: „Jeśli chcemy budować gospodarkę, gdzie ludzie nie boją się podejmować ryzyka, przejawiać inicjatywę, wykazując się przy tym odpornością na przeciwności, to jest to nie do pogodzenia z progresywną ideologią, wierzącą raczej w konieczność ochrony kruchych jednostek niż w budowę odporności”.
Ze względu na skupienie na prawach mniejszości – ale też swój ekologiczny wymiar – progresywizm „nowej biurokracji” jest zdaniem autorów głęboko antydemokratyczny. Stąd jego niechęć do jedynej działającej dziś formy demokracji, jaką jest państwo narodowe. Niechęci wzmagającej się, gdy to na poważnie zaczyna traktować własne granice.
Nowa polityka konserwatywna miałaby budować szeroki sojusz przeciw „nowej klasie biurokratycznej” i jej progresywnej ideologii, rekrutujący się z jednej strony z przedsiębiorców, buntujących się przeciw przeregulowaniu gospodarki, z drugiej klasy pracującej, odrzucającej elementy współczesnej progresywnej ideologii, czy niższą klasę średnią, domagającą się bardziej restrykcyjnej migracji.
czytaj także
Celem takiego sojuszu miałyby być nie tylko wyborcze sukcesy, deregulacja gospodarki i osłabienie klasy biurokratycznej, ale też rewolucja moralna – postawienie w centrum społecznej wyobraźni odpornej, przedsiębiorczej, niezainteresowanej statusem ofiary jednostki w miejsce podatnych na zranienie grupowych tożsamości „nowego progresywizmu”. Tak jak dla Thatcher, dla Banenoch prowadzona z prawej strony rewolucja polityczna i gospodarcza ma być tylko krokiem do rewolucji moralnej.
Znaleźć odpowiednią miarę radykalizmu
Na ile ten przekaz trafi do Brytyjczyków, zmęczonych 14 latami rządów torysów, które dla kraju były straconą dekadą, jeśli nie wręcz okresem gospodarczego i społecznego regresu? Dla centrowych wyborców, których torysi, jeśli na poważnie myślą o powrocie do władzy, muszą odebrać ją Partii Pracy, Badenoch może okazać się polityczką zbyt radykalną, rozmiłowaną w wojnach kulturowych i kontrowersjach. Nigdy ich nie unikała, a ostatnio uwikłała się w nie przy okazji swojej wypowiedzi na temat zbyt daleko posuniętych przywilejów dla matek na urlopie wychowawczym.
Z kolei, jak na łamach „New Statesman” pisał William Atkinson, dla najmłodszego pokolenia torysów, silnie zradykalizowanego przez 14 lat gospodarczej stagnacji, swoje perspektywy na rynku pracy, zaporowe ceny nieruchomości i pandemię, Badenoch jest zbytnio związana z establishmentem, by być kandydatką konserwatywnej odnowy. Grupa ta postrzega zresztą całą współczesną Partię Konserwatywną jako – by zacytować Atkinsona – „dekadencką, bezużyteczną i intelektualnie zbankrutowaną”, coraz przychylniejszym okiem zerkając w stronę Reform Nigela Farage’a.
Jeśli torysi chcą wrócić do władzy, muszą nie tylko ponownie odzyskać centrum, ale też powstrzymać farage’owski wyciek z prawej strony. Niegdyś słynąca ze stabilności i przewidywalności brytyjska demokracja stała się dziś wyjątkowo rozchwiana, chaotyczna i zmienna. Nikt nie potrafi przewidzieć, w którą stronę wychyli się wahadło w następnych wyborach.