Radykalne kościoły protestanckie nie mają całej instytucjonalnej sieci potrzebnej do tego, by odpowiednio wykształcić konserwatywnego, wrogiego prawu kobiet do wyboru prawnika, tak by mógł zostać kandydatem do Sądu Najwyższego. Tradycjonalistyczni katolicy dysponują taką siecią.
Jak w maju tego roku zauważył francuski „Le Monde”, Stany Zjednoczone to właściwie jedyna zachodnia demokracja, gdzie legalizacja aborcji nie doprowadziła do wygaśnięcia istotnego politycznego sporu wokół jej dopuszczalności. Opór wobec wyroku Sądu Najwyższego, który w precedensowej sprawie Roe vs. Wade uznał w 1973 roku dostęp do aborcji za konstytucyjne prawo Amerykanek, od początku miał religijno-polityczny wymiar. Był w stanie przetrwać ostatnie pół wieku za sprawą penetracji Partii Republikańskiej przez religijną prawicę. A właściwie dwie religijne prawice: protestancką i katolicką.
Choć fundamentalistyczni protestanci byli najbardziej widoczną społecznie siłą w walce o odwrócenie Roe vs. Wade, to ostateczny cios precedensowemu wyrokowi zadali konserwatywni katolicy. Z pięciu sędziów głosujących za usunięciem wyroku w sprawie Roe vs. Wade z amerykańskiego porządku prawnego czterej to katolicy, w tym autor opinii większości, sędzia Samuel Alito. Piąty sędzia, Neil Gorsuch, był wychowany jako katolik, ukończył prowadzoną przez jezuitów elitarną szkołę średnią, ale po ślubie z pochodzącą z Anglii żoną stał się członkiem parafii episkopalnej – jak w Stanach nazywa się Kościół anglikański.
Fakt, że decyzja odbierająca milionom kobiet prawo do aborcji została podjęta przez katolików, byłby przeźroczysty w Polsce. Inaczej jest w Stanach, gdzie stanowią oni mniejszość – w 2017 roku takie wyznanie deklarowało 22 proc. Amerykanów. Więcej, 24 proc., deklarowało się jako osoby niezwiązane z żadnym konkretnym wyznaniem. Jednocześnie większość katolików popierała utrzymanie Roe vs. Wade. Według sondażu „Washington Post” i ABC z wiosny tego roku zwolennikami zachowania status quo było 55 proc. z nich. Do katolickiej społeczności należą też liderzy sprzeciwu wobec decyzji Sądu Najwyższego z Partii Demokratycznej, w tym prezydent Biden i spikerka Izby Reprezentantów Nancy Pelosi – której arcybiskup San Francisco, Salvatore Cordileone, ze względu na jej zaangażowanie w walkę o prawa reprodukcyjne odmówił dostępu do komunii.
Jak więc doszło do tego, że czterech konserwatywnych katolików znalazło się w pozycji, w której mogli narzucić swoje poglądy społeczeństwu niepodzielającemu ich wartości?
Jak aborcja przestała być sprawą katolików
Kluczem do odpowiedzi na to pytanie jest to, jak w ciągu ostatniego półwiecza zmieniał się ruch anti-choice w Stanach, a wraz z nim Partia Republikańska. Gdy w 1973 roku Sąd Najwyższy ogłosił swoją decyzję, a poszczególne stany wprowadzały dostęp do aborcji do swojego prawodawstwa, głos anti-choice zdominowany był przez katolików. Często należeli oni do konserwatywnego skrzydła Partii Demokratycznej i pochodzili z północno-zachodnich stanów, gdzie społeczność katolicka była silna, a głos instytucjonalnego Kościoła katolickiego znaczący.
Język, jakim przeciwstawiali się aborcji, był przy tym zupełnie inny niż ten, którym posługuje się dzisiejsza religijna prawica. Na początku lat 70. przeciwnicy dostępności aborcji obiecywali, że jej konieczność można zredukować do zera przez rozbudowę amerykańskiej wersji państwa dobrobytu, przez takie środki jak np. powszechna, darmowa opieka przedszkolna. Dziś tego typu głosy są w ruchu „pro-life” marginalne: sprzeciw wobec prawa wyboru kobiet idzie najczęściej w pakiecie z wrogością do jakiegokolwiek socjalnego zaangażowania państwa i rozbudowanych usług publicznych. Jak zauważa Daniel K. Williams w „The Atlantic”, większość przeciwników dostępności aborcji w Stanach to konserwatywni republikanie, łączący ekonomiczny libertarianizm z pragnieniem narzucenia społeczeństwu regulacji moralnych rodem z najbardziej tradycjonalistycznych stanów „pasa biblijnego”.
czytaj także
Jednak, jak wskazuje amerykański historyk religii Randall Balmer, na początku sporu o aborcję duchowi liderzy „pasa biblijnego” pozostawali zwyczajnie obojętni. Aborcję postrzegali jako „sprawę katolicką”. W 1971 roku zjazd Południowej Konwencji Baptystycznej w St. Louis przyjął rezolucję wzywającą Południowych Baptystów do pracy na rzecz takich przepisów, które umożliwią dostęp do aborcji „w sytuacji gwałtu, incestu, jasnych dowodów na poważne deformacje płodu, a także w sytuacji, gdy ciąża może z istotnym prawdopodobieństwem stwarzać zagrożenie dla emocjonalnego, psychicznego i fizycznego zdrowia matki”. To stanowisko zostało utrzymane w 1974 i 1976 roku. Po wyroku Roe vs. Wade wielu baptystów uważało, że to dobra decyzja z punktu widzenia rozdziału Kościoła i państwa.
Kościół katolicki zareagował zupełnie inaczej. Dwa dni po ogłoszeniu decyzji w sprawie Roe vs. Wade Komisja ds. Pro-Life Konferencji Amerykańskich Biskupów Katolickich wydała oświadczenie wzywające Amerykanów do odrzucenia rozumowania i wniosków Sądu. „Trzeba wykorzystać każdą możliwość, jaką daje prawo, by przeciwstawić się opinii Sądu Najwyższego, likwidującej wszelkie prawne narzędzia ochrony dzieci nienarodzonych” – głosiło oświadczenie.
Środowiska ewangelikalne przyłączają się do tej walki dopiero pod koniec lat 70. Jak pisze Balmer, widoczny wzrost liczby aborcji w Stanach po Roe vs. Wade budzi niepokój wielu konserwatywnych Amerykanów różnych wyznań. Staje się to politycznie znaczące w wyborach odbywających się w środku kadencji Cartera w 1978 roku. Dzięki mobilizacji środowisk anti-choice konserwatywni, przeciwni aborcji republikanie niespodziewanie wygrali oba miejsca w Senacie w Minnesocie, a w stanie Iowa demokratyczny senator Day Clark, choć przez większość kampanii prowadził przewagą 10 punktów procentowych, przegrał z anti-choice’owym republikaninem.
Jak „moralna większość” urabiała Amerykę i wzięła aborcję na cel
czytaj także
Ewangelikalni liderzy, na czele z pastorem Jerrym Falwellem, dochodzą wtedy do wniosku, że sprzeciw wobec aborcji może okazać się „politycznym złotem”, który zmobilizuje ich środowisko, zmieni je w istotny blok wyborczy i pozwoli pokonać w kampanii 1980 roku Cartera. Podpadł on konserwatywnym duchownym nie przez aborcję, ale politykę amerykańskiej skarbówki wobec prowadzonych przez południowe Kościoły szkół i uczelni – mniej lub bardziej wprost odmawiających przyjmowania czarnych uczniów i studentów. Ze względu na ich politykę segregacji rasowej IRS, urząd zbierający podatki, odmawiał takim instytucjom statusu organizacji charytatywnych, co wiązało się z koniecznością płacenia normalnych podatków. Ultrakonserwatywne Kościoły liczyły, że republikański prezydent będzie bardziej wyrozumiały. Sprawa obrony uczelni tylko dla białych nie nadawała się jednak w Stanach 1980 roku na polityczny sztandar. Aborcja tak. Zwłaszcza że pozwalała przyciągnąć do republikanów także konserwatywnych katolików.
Wielka migracja wyborcza katolików
Nie był to oczywisty sojusz. Historycznie republikanie byli partią bardziej „protestancką”, niewolną od natywistycznych, antykatolickich uprzedzeń. Naturalnym politycznym domem kolejnych fal katolickich migracji ze Starego Kontynentu długo pozostawała Partia Demokratyczna. Zmienia się to jednak w ciągu ostatnich 40 lat, zwłaszcza jeśli chodzi o białych, nielatynoskich katolików.
Jak pisze analityk CNN, Ronald Brownstein, biali katolicy stali się ważnym i dość pewnym blokiem popierającym kolejnych republikańskich kandydatów na prezydentów. Według exit polls od 1980 roku nie głosowali oni w większości na kandydata republikanów tylko dwukrotnie, w 1992 i 1996 roku, gdy wybory wygrywał Bill Clinton. W 2016 roku Trump zdobył w tej grupie ponad trzy piąte głosów. Podobnie wygląda to w Kongresie. Między 2008 a 2016 rokiem liczba republikańskich deputowanych w Izbie Reprezentantów podwoiła się z 37 do 70. Liczba demokratycznych deputowanych w tym samym okresie zmniejszyła się z 98 do 74.
Republikanów zasila najbardziej konserwatywna część katolickiej społeczności w Stanach. Wraz z rosnącymi wpływami fundamentalistycznej ewangelikalnej prawicy radykalnie przesuwa to partię ku prawej ścianie. Jak we wspomnianym tekście z „Atlantica” pisze Daniel K. Williams, do połowy lat 70. republikanie pozostawali partią „umiarkowanie przyjazną kwestii legalnej aborcji”. Politycy wyraźnie stojący po stronie praw reprodukcyjnych kobiet zajmowali kluczowe pozycje w przywództwie partii jeszcze do lat 80. Zmiana zaczyna się wraz z Reaganem, choć sam Reagan jako republikański gubernator Kalifornii podpisał jedną z najbardziej liberalnych stanowych ustaw regulujących aborcję. W kampanii 1980 roku dyskretnie milczał na ten temat, a radykalnie konserwatywni pastorzy, liczący na zmianę polityki państwa wobec szkół tylko dla białych, uprzejmie nie pytali.
Konserwatywna mniejszość szykuje kobietom piekło – i nie tylko im
czytaj także
Dziś każdy z sędziów, którzy głosowali za odwróceniem Roe vs. Wade, otrzymał nominację do Sądu Najwyższego od republikańskiego prezydenta. Neil Gorsuch, Brett Kavanaugh i Amy Coney Barrett od Trumpa, Samuel Alito od George’a W. Busha, a Clarence Thomas od George’a H. Busha. Nominacje Busha jr. i Trumpa celowo zostały przyznane sędziom, którzy dawali nadzieję anti-choice’owym grupom nacisku na odwrócenie precedensowego orzeczenia z 1973 roku.
Historia politycznej dynastii Bushów jest zresztą bardzo ciekawym przykładem zmian podejścia elity republikańskiej do kwestii zdrowia reprodukcyjnego pod naciskiem religijnej prawicy. Założyciel dynastii, senator z Connecticut Prescott Bush, był zaangażowany w działanie Amerykańskiej Ligi Kontroli Urodzin, która następnie przekształciła się w Planned Parenthood – organizację zdrowia reprodukcyjnego, której dziś każdy republikański urzędnik musi obciąć publiczne fundusze, by uwiarygodnić się u religijno-konserwatywnego elektoratu.
George H. Bush był jednym z autorów ustawy o planowaniu rodziny z 1970 roku, przeznaczającej publiczne środki na pomoc w kontroli urodzin najuboższym Amerykanom. Jako ambasador Stanów Zjednoczonych przy ONZ Bush senior pisał o kontroli urodzin jako kluczu do rozwiązania problemu biedy na globalnym Południu. Ale już jako prezydent kontynuował reaganowską politykę: żadna organizacja dostarczająca lub ułatwiająca dostęp do aborcji w krajach rozwijających nie mogła liczyć na pomoc finansową amerykańskiego rządu. Kolejny Bush, George W., umieścił w Sądzie Najwyższym sędziego, który napisał opinię do wyroku odwracającego Roe vs. Wade.
Konserwatywni katolicy maszerują przez instytucję
Przemiana republikanów w siłę anti-choice została wymuszona znacznie bardziej przez religijną prawicę ewangelikalnej proweniencji niż przez napływ tradycjonalistycznych katolików do partii. Bez konserwatywnych katolików religijnej prawicy spod znaku pastora Falwella nigdy nie udałoby się natomiast doprowadzić do decyzji, jaka zapadła w sprawie odwrócenia Roe vs. Wade.
Jak bowiem w przytaczanej już analizie wskazuje Brownstein, radykalne Kościoły protestanckie nie mają całej instytucjonalnej sieci potrzebnej do tego, by odpowiednio wykształcić konserwatywnego, wrogiego prawu kobiet do wyboru prawnika, tak by mógł zostać kandydatem do Sądu Najwyższego.
Tradycjonalistyczni katolicy dysponują taką siecią. Składają się na nią niezłe katolickie szkoły średnie i uczelnie, nie tylko lepsze niż fundamentalistyczne instytucje baptystów ze stanów dawnej Konfederacji, ale na tyle dobre, by ich absolwenci mogli skutecznie aplikować do najlepszych szkół prawniczych w kraju, takich jak te Harvarda czy Yale. Kavanaugh ukończył tę samą elitarną jezuicką szkołę średnią co Neil Gorsuch. Ten pierwszy trafił stamtąd na Yale, drugi na Columbię i prawo na Harvardzie. Clarence Thomas na prawo w Yale trafił po jezuickim Holy Cross College w Massachusetts. Barrett ukończyła prawo na dobrej katolickiej uczelni University of Notre-Dame w Indianie.
Kolejny element katolickiej maszyny to konserwatywni sędziowie, gotowi przyjąć młodych, obiecujących prawników jako swoich asystentów, umożliwiając im pierwsze kroki w prawniczej karierze. Do tego dochodzi sieć konserwatywnych organizacji prawniczych, które jeśli nawet nie mają wprost katolickiego charakteru, to zdominowane są przez konserwatywnych katolików – np. Federalist Society. Długoletni prezydent tej ostatniej organizacji, konserwatywny katolik Leonard Leo, odegrał kluczową rolę w publicznej kampanii poparcia dla nominacji wszystkich, poza Thomasem, sędziów głosujących za odwróceniem Roe vs. Wade. Leo pomagał też republikanom w dotarciu do katolickich wyborców, kierował także głównymi katolickimi organizacjami sprzeciwiającymi się równości małżeńskiej w Stanach.
Niebezpieczna radykalizacja
Jak na łamach „The New Republic” pisze Peter Hammond Schwartz, katolicy są cenni dla religijnej prawicy jeszcze z jednego powodu: mają bowiem spójną intelektualnie teorię prawa, której brakuje ruchom związanym z nowymi denominacjami protestanckimi. Konserwatywna prawica, niekoniecznie religijna, wyrażała swój sprzeciw wobec takich orzeczeń Sądu Najwyższego jak Roe vs. Wade – i wobec wszystkich innych, poszerzających rozumienie konstytucyjnych wolności – odwołując się głównie do koncepcji oryginalizmu. W największym skrócie można ją streścić w ten sposób, iż zakłada ona, że konstytucja znaczy to, co założyli sobie jej faktyczni autorzy. Dlatego nie można współcześnie wyprowadzić z konstytucji prawa do aborcji, równości małżeńskiej itp., bo to w ogóle nie znajdowało się w horyzoncie jej twórców.
Oryginalizm ma jednak wady z punktu widzenia religijnej prawicy. Odwołując się do oryginalizmu, nie można też wywieść z konstytucji zakazu aborcji albo małżeństw jednopłciowych. A choć religijna prawica uwielbia krytykować liberalny „aktywizm sędziowski”, to marzyłby się jej konserwatywny.
Z pomocą przychodzi tu katolicka, czy ściśle tomistyczna teoria prawa naturalnego, wskazująca na fundamenty porządku prawnego, zakorzenione w religijnie zdefiniowanych koncepcjach wolności, człowieka, dobra i zła. Jak przy tym zauważa Schwartz – z czym nie sposób się nie zgodzić – koncepcje prawa naturalnego w rękach amerykańskiej katolickiej prawicy przekształciły się z „elastycznego zestawu idei, dostosowującego się do zmieniających się czasów” w „sztywną, reakcyjną, obłudną platformę propagandy dla najbardziej konserwatywnych elementów Kościoła katolickiego. […] teoria prawa naturalnego wyraża zafałszowaną i zniekształconą wizję człowieczeństwa, która zaczyna się i kończy na moralności seksualnej, wracając do katolickich obsesji na temat seksualnej perwersji, rozpadu rodziny i społecznego chaosu”. Prawo naturalne staje się po prostu pojęciem łomem, używanym do walki ze wszystkimi liberalnymi zdobyczami ostatniego stulecia. Zwłaszcza na takich polach jak życie seksualne, prawa reprodukcyjne, prawo do prywatności, rozdział Kościoła i państwa. Na gruncie tak rozumianej teorii prawa naturalnego spokojnie można przeprowadzić rozumowanie, że każde prawo pozwalające na aborcję jest na tyle sprzeczne z metafizycznymi fundamentami prawa, że nie można go w ogóle uznać za prawo – jak myśli wiele katolickich działaczy anti-choice, także w Polsce.
czytaj także
Tak jak obecna Partia Republikańska, tak związany z nią konserwatywny katolicyzm niebezpiecznie się radykalizuje. Jest wymownym zbiegiem okoliczności, że ogłoszenie wyroku odwracającego Roe vs. Wade zbiega się w czasie z pracami specjalnej komisji śledczej w sprawie wydarzeń z 6 stycznia 2021 roku. Z kolejnych zeznań wyłania się obraz istotnej części amerykańskiej prawicy niezdolnej zaakceptować klęskę wyborczą, zdolnej do złamania prawa, a nawet przemocy, by utrzymać własne rządy wbrew woli większości. Podobna niezgoda na to, że jej idee – które mają być zakorzenione w wiecznym i niezmiennym prawie naturalnym – mogą w ogóle przegrać na wolnym rynku idei, ożywia amerykańską katolicką prawicę. Coraz wyraźniej odrzuca ona idee liberalnej agory, a przynajmniej domaga się takiego jej przebudowania, by zatrzymać zmiany społeczne, których nie lubi. Jak w jednym ze swoich tekstów pisał Sohrab Ahmari, nawrócony na integrystyczny katolicyzm Amerykanin irańskiego pochodzenia, prawica powinna „prowadzić wojnę kulturową tak, by pokonać przeciwnika i móc cieszyć się łupem w postaci agory przekształconej pod kątem dobra wspólnego”. Ten sam głęboko antyliberalny resentyment czuć w manifeście konserwatywnych intelektualistów Against Dead Consensus, opublikowanym w 2019 roku na łamach katolickiego, choć nominalnie ekumenicznego, magazynu „First Things”. Jego autorzy z radością przyznają, że nie ma powrotu do konserwatyzmu przed Trumpem, krytykują powojenny amerykański konserwatyzm za kapitulację przed liberalizmem i zasadą indywidualnej autonomii. Ten konserwatyzm „nie zdołał opóźnić, nie mówiąc o odwróceniu, procesów przesłaniających odwieczne prawdy, stabilność rodziny, wspólnotową solidarność […]”. Choć manifest krytykuje też neoliberalizm, wzywa do bardziej solidarnego społeczeństwa – w ramach zamkniętych narodowych granic – i większego udziału amerykańskich pracowników w narodowym bogactwie, to jego komunitarystyczno-integrystyczny antyliberalizm brzmi po prostu przerażająco.
Zwłaszcza w kontekście wyroku odwracającego Roe vs. Wade, gdy zobaczyliśmy w praktyce, jak wygląda „przekształcanie agory pod kątem dobra wspólnego”. Konserwatywny (by nie powiedzieć: integrystyczny) katolicyzm, przyklejony do radykalizującej się Partii Republikańskiej, pokazał Ameryce swoją prawdziwą twarz. Amerykańskiemu projektowi przez długi czas towarzyszyła nieufność wobec katolików, wątpliwości, czy są oni w stanie naprawdę faktycznie zaakceptować fundamentalną dla amerykańskiego porządku konstytucyjnego zasadę separacji państwa i Kościołów. W 1960 roku kandydujący na urząd prezydenta senator John F. Kennedy, by rozwiać podobne lęki, przemawiał przed grupą protestanckich pastorów w Houston. Mówił wtedy: „Nie jestem katolickim kandydatem na prezydenta. Jestem kandydatem Partii Demokratycznej, który – tak się składa – jest katolikiem. W sprawach publicznych nie wypowiadam się w imieniu mojego Kościoła ani Kościół w moim. Jakich decyzji nie przyszłoby mi podjąć jako prezydentowi – w kwestii kontroli urodzin, rozwodów, cenzury, hazardu – […] podejmę je zgodnie z tym, co w moim sumieniu uznam za najlepsze dla interesu narodowego. Nie za sprawą zewnętrznego, religijnego nacisku”.
Alito i pozostali sędziowie zrobili dokładnie to, czego prezydent Kennedy obiecywał nie robić. Dziś fundamentalizm protestancki i katolicki integryzm, sklejone z coraz bardziej radykalizującą się partią republikańską, podkopują zasadę rozdziału państwa i Kościołów, potencjalnie otwierając drogę do ery najbardziej gwałtownych konfliktów w amerykańskiej historii od czasu ruchu praw obywatelskich. Jak wpłynie to na przyszłość katolicyzmu w Stanach? Biorąc pod uwagę to, jak mniejszościowa jest pozycja piątki konserwatywnych sędziów, ich decyzja nie wyjdzie Kościołowi na dobre.