Brak reakcji władzy na katastrofę budowlaną na dworcu w Nowym Sadzie doprowadził do największych protestów w historii Serbii i masowej kontestacji systemu stworzonego przez prezydenta Aleksandra Vučicia, opartego na korupcji, klientelizmie i kontroli instytucji państwowych.
Protesty w Serbii – rządzonej od 2012 roku przez prezydenta Aleksandra Vučicia i jego Serbską Partię Postępową – od kilku lat są właściwie codziennością. Zarówno te masowe – jak w przypadku demonstracji przeciwko postępującej autokratyzacji w 2017, przemocy wobec opozycji w 2019, eksploatacji litu na przełomie 2021/2022, w związku z strzelaniną w szkole w 2023, po sfałszowanych wyborach na początku 2024 – jak i te lokalne czy sektorowe różnych grup społecznych, nauczycieli czy rolników. Nigdy jednak nie osiągnęły one takiej skali jak obecnie i nie objęły całej szeregu większych i mniejszych miast w całej Serbii od stołecznego Belgradu, przez przemysłowy Niš po senne miasteczka Wojwodiny na północy i otoczone górami Vranje na południu.
Ponad sześćdziesiąt wydziałów uniwersyteckich jest okupowanych przez studentów, szkoły podstawowe i średnie nie działają. Każdego dnia protestujący zatrzymują się na 15 minut, by uczcić pamięć 15 ofiar katastrofy budowlanej z Nowego Sadu, od której wszystko się zaczęło.
czytaj także
Sukces, który okazał się katastrofą
W piątek 1 listopada około południa betonowe zadaszenie przed głównych wejście dworca w Nowym Sadzie zawaliło się, grzebiąc pod gruzami 14 osób – dzieci, nastolatków oraz starsze osoby odpoczywające na ławkach. Trzy kolejne zostały ciężko ranne – jedna zmarła w szpitalu, dwie nigdy nie odzyskają pełni zdrowia. Miasto i cały kraj pogrążyły się w żałobie.
Stacja kolejowa to jeden z centralnych punktów miasta – wszyscy z niego korzystają. Co więcej, zaledwie cztery miesiące wcześniej dworzec został ponownie z wielką pompą oddany do użytku po gruntownej modernizacji, kosztującej rekordowe 50 milionów euro. Po pierwszym szoku ludzie zaczęli zadawać pytania: jak to się stało, że cześć ledwo wyremontowanego budynku się zawaliła i kto jest za to odpowiedzialny? Dlaczego prace wykonane tak niedbale kosztowały tak dużo?
Okazało się także, że stację otwarto bez odpowiednich pozwoleń i technicznych przeglądów. Interes polityczny okazał się ważniejszy od bezpieczeństwa ludzi. Stacje otwierano zresztą dwa razy (po raz pierwszy tuż przed wyborami). Na uroczystościach pojawili się najważniejsi politycy partii rządzącej – inwestycja ta, będąca częścią modernizacji linii kolejowej Belgrad – Budapeszt, była symbolem sukcesu władz w realizacji inwestycji infrastrukturalnych, mających być podstawą rozwoju gospodarczego kraju.
Unikanie odpowiedzialności
Władze początkowo twierdziły, że akurat ta część dworca nie została wyremontowana, ale sieci społecznościowe szybko obiegły zdjęcia dokumentujące, że jednak była. Później twierdzono, że do katastrofy przyczyniły się błędy konstrukcyjne popełnione podczas budowy w latach 60. – nie my jesteśmy winni, a Josef Broz Tito – ówczesny lider Jugosławii. Tymczasem z rządowych stron internetowych usuwano wszelką dokumentację dotyczącą remontu i kontraktów między głównymi wykonawcami – China Railway International i China Communications Construction Company – i serbskimi i węgierskimi podwykonawcami.
czytaj także
Prokuratura zapowiedziała śledztwo, ale nikt nie wierzył, że akurat tym razem faktycznie będzie dążyła do wyjaśnienia sprawy. W Serbii wypadki wynikające z zaniedbań, braku inwestycji w sprzęt będący w dyspozycji służb czy nieprzestrzeganie procedur zdarzają się bardzo często i nikt za nie odpowiada – prokuratura będąca pod kontrolą rządzących nie podejmuje śledztw mogących uderzyć w partię władzy. Prokurator generalna Zagorka Dolovac – jak złośliwie komentują Serbowie – robi wszystko, by nic nie robić.
Kto ma krew na rękach?
Gruzowisko uprzątnięto bardzo szybko, ale dworzec zamknięto (i tak jest do dnia dzisiejszego), by nie przypominać mieszkańcom o tym, co się wydarzyło. Tym razem ofiar było jednak zbyt dużo, by przejść nad tym faktem do porządku dziennego. W Nowym Sadzie i Belgradzie zaczęto organizować protesty – początkowo niewielkie, pod hasłem „Macie krew na rękach”.
W odczuciu społecznym to system powiązań korupcyjnych i klientystycznych, podporządkowanie lub ignorowanie instytucji państwowych oraz przyzwolenie na łamanie regulacji, gdy są one sprzeczne z interesem władzy (lub inwestorów – szczególnie zagranicznych) były głównymi przyczynami katastrofy. „Gdyby wszystko było według prawa, do wypadku by nie doszło” – głosiły transparenty na protestach. „Korupcja tej władzy nas zabija” – krzyczeli demonstranci.
Prezydent Aleksandar Vučić przez wiele lat zniechęcał obywateli do zaangażowania politycznego. Przekonywał, że polityka jest brudna, partie opozycyjne skorumpowane, zmiana systemu niemożliwa, a on sam – lider i ojciec narodu – zadba o wszystko.
czytaj także
Obywatele powinni się podporządkować władzy i skupić na prywatnych sprawach, a każda kontestacja czy niezadowolenie spotykała się z brutalną reakcją władz – szczególnie w ostatnich latach. Aktywistów śledziły służby, niepokornych wyrzucano z pracy, niezadowoleni byli przedmiotem kampanii nienawiści w prorządowych mediach (a w Serbii szeroko dostępne są tylko takie). Katastrofa w Nowym Sadzie uświadomiła ludziom, że ich bierność i brak reakcji doprowadziło do bezkarności i skorumpowania władzy na taką skalę, że zagraża to ich bezpieczeństwu.
Nieudana pacyfikacja
Władze na początkowe, niezbyt liczne demonstracje zareagowały w typowy dla siebie sposób, czyli siłą, licząc że dymisja ministra odpowiedzialnego za sektor budowlany usatysfakcjonuje społeczeństwo. Podczas pierwszych demonstracji prowokatorzy bliscy władzy zdemolowali budynek Urzędu Miasta w Nowym Sadzie. Ta metoda kompromitowania protestujących w oczach społeczeństwa praktykowana była już wcześniej, tym razem jednak nie przyniosła oczekiwanych efektów.
Co więcej, policja nie reagowała na działania chuliganów, ale funkcjonariusze w cywilu zatrzymali i pobili kilka osób, w tym studentów, już po zakończeniu demonstracji. Po dwóch tygodniach po tragedii w areszcie przebywały osoby domagające się sprawiedliwości, a nie te, które były odpowiedzialne za katastrofę.
Protestujący zmienili taktykę. Pod hasłem Zatrzymaj się Serbio zaczęli codziennie o 11.52 blokować skrzyżowania i ulice. Blokady trwały 15 minut – jedna minuta dla uczczenia każdej ofiary tragedii. Do akcji włączyli się studenci, domagający się także wypuszczenia swoich kolegów z aresztu i pociągnięcia do odpowiedzialności policjantów odpowiedzialnych za brutalne zatrzymania i pobicia.
Władza zdecydowała się na kolejne dymisje – nie tyle pod presją protestujących, ale pod wpływem wewnętrznych sondaży pokazujących, że nawet ich zwolennicy są wzburzeni katastrofą i domagają się wyjaśnień. Dla uspokojenie nastrojów zdymisjonowano kolejną osobę, zatrzymano kilka osób, ale było już za późno – niezadowolenie narastało.
Siła solidarności
Władza równocześnie jednak próbowała zastraszyć protestujących – kontynuowano zatrzymywanie przypadkowych osób, doszło do kolejnych pobić na komisariatach, straszono zwolnieniami z pracy. W mediach prowadzono nagonkę na demonstrantów ujawniając ich dane osobowe – protestujących przedstawiono jako zdrajców narodu inspirowanych z zagranicy. Zachęcano kierowców do prób przebijania się przez blokady. „Każdy ma prawo swobodnie jeździć po ulicach w naszym kraju” – stwierdził prezydent, co skutkowało wypadkami, w których ranne były kolejne osoby.
Tym razem brutalne akcje policji i popleczników partii rządzącej zamiast do pacyfikacji doprowadziły do eskalacji nastrojów. Ataki medialne na poszczególne osoby prowokowały tylko większą konsolidację społeczeństwa wokół akcji poparcia dla poszkodowanych. Po raz pierwszy od wielu lat na masową skalę w demonstracjach wzięli udział studenci i uczniowie okupujący budynki uczelni i szkoły – to oni są obecnie główną siłą napędową protestów.
czytaj także
Rząd przyśpieszył ferie świąteczne licząc, że wygasi zapał młodzieży. Stało się jednak coś zupełnie przeciwnego – część studentów wróciła do rodzinnych domów i zaczęła tam wspierać ruchy protestu, które rozlały się na cały kraj. Różnego rodzaju akcje protestu odbyły się w ponad 100 miejscowościach, protestują wszystkie miasta. Ludzie, szczególnie na prowincji, zobaczyli, że skala niezadowolenia jest bardzo duża. Media będące pod kontrolą rządzących zawsze ich przekonywały, że grupka niezadowolonych to belgradzkie, wąskie elity, zawsze sceptyczne wobec władzy.
W obronie studentów i uczniów okupujących budynki stanęli profesorowie i nauczyciele, a tych przez zwolnieniami bronili rodzice i dawni wychowankowie. Zwykli ludzie przynoszą strajkującym studentom jedzenie i inne potrzebne środki. Adwokaci oferują darmową pomoc prawną, rolnicy gotują im ciepłe posiłki. Drobni przedsiębiorcy dołączyli się do jednodniowego strajku generalnego. Zaktywizowała się też liczna diaspora – organizująca protesty pod ambasadami, by zwrócić uwagę zagranicznych mediów na serbskie problemy.
Początek końca?
Siłą protestów jest ich zdecentralizowany charakter, nie mają one wyraźnego lidera, studenci podejmują decyzję kolektywnie, odżegnują się od powiązań partyjnych – ułatwia to szeroką mobilizację, ale zarazem utrudnia transformację tej ogromnej energii w siłę polityczną mogącą przejąć władzę.
Domagają się zmiany systemu, przywrócenia niezależności instytucji, rządów prawa i przede wszystkim rzetelnego śledztwa w sprawie katastrofy i upublicznienia wszelkiej dokumentacji dotyczącej remontu dworca. Te żądania są jednak dla władzy zbyt niebezpieczne gdyż uwidoczniłyby schematy powiązań i skalę korupcji partii rządzącej i uderzyłoby też w najważniejsze osoby w państwie, a także podważyło lojalność popleczników reżimu – gwarancje bezkarności są podstawą lojalności ludzi wobec reżimu.
Po trzech miesiącach prezydent zdecydował o dymisji premiera, zapowiada rekonstrukcję rządu, możliwe są też przedterminowe wybory. Demonstracje jednak trwają – podejmowane działania traktowane są jako gra na czas i taktyczne ustępstwa, mające umożliwić utrzymanie się u władzy.
czytaj także
Wybory w obecnym momencie najpewniej potwierdziłyby dominację obozu prezydenta, wciąż kontrolującego instytucje państwowe, struktury siłowe, media i dysponującego ogromnymi zasobami finansowymi. „Najpierw musimy odzyskać instytucje, przede wszystkim wymiar sprawiedliwości, zmusić je do działania w interesie obywateli” – mówią protestujący. „Tylko tak możemy zapoczątkować zmiany demokratyczne w Serbii”.
Wobec narastającego buntu społecznego prezydent Vučić może być spokojny w jednej kwestii – ma poparcie zagranicy, od nowej administracji Donalda Trumpa przez większość państw członkowskich UE po Pekin. Jest bowiem gwarantem poszanowania interesów gospodarczych zagranicznych koncernów, zawdzięczających mu lukratywne kontrakty.