W odpowiedzi na nacisk gospodarczy Tajwan prowadzi politykę mającą zmniejszać jego zależność gospodarczą od Chin. W odpowiedzi na groźby wojskowe – zbroi się. To wywołuje coraz większą niecierpliwość w Chinach.
Jak się można było spodziewać, wizyta na Tajwanie spikerki amerykańskiej Izby Reprezentantów Nancy Pelosi spotkała się z odpowiedzią ze strony Chin. W czwartek, dzień po tym, jak samolot z amerykańską polityczką opuścił wyspę, chińska armia rozpoczęła manewry floty i lotnictwa wokół Tajwanu.
Chińskie statki wojenne popłynęły w okolice wschodniego i zachodniego wybrzeża wyspy, tak jakby ćwiczyły scenariusz blokady morskiej. W pierwszym dniu manewrów w kierunku Tajwanu wystrzelono szesnaście rakiet. Żadna oczywiście nie była wycelowana w samą wyspę, ale jedna z nich miała przelecieć nad jej stolicą, Tajpej. Kilka rakiet zakończyło swój lot na wodach, które Japonia traktuje jako swoją wyłączoną strefę ekonomiczną. Japoński premier Fumio Kishida wezwał Pekin do natychmiastowego przerwania ćwiczeń.
Pekin zapowiada jednak, że planowo potrwają do niedzieli. Planowo, bo analitycy przewidują, że obecność chińskiej floty i lotnictwa na wodach i w przestrzeni powietrznej wokół Tajwanu może się przedłużyć – w najgorszym wypadku ćwiczenia mogą zmienić się w blokadę wyspy, a nawet otwarty wojskowy konflikt z Tajwanem i jego sojusznikami.
Problemy z amerykańską strategią
Co Pelosi chciała ugrać, przylatując w tym momencie na wyspę? Wielu analityków i polityków w Stanach zadaje sobie to samo pytanie. Wizytę odradzać jej mieli amerykańscy wojskowi, na czele z szefem kolegium połączonych sztabów. Perspektywą wizyty nie był też zachwycony Joe Biden. Amerykański prezydent zawsze był jednak zwolennikiem takiej interpretacji amerykańskiej konstytucji, która uznaje, że trzy gałęzie władzy – wykonawcza, ustawodawcza i sądownicza – są sobie równe. Zgodnie z tą interpretacją Biden uznał, że jako szef gałęzi wykonawczej rządu nie może mówić najważniejszej osobie z gałęzi ustawodawczej, co ma robić.
Pelosi w swoim tekście wykładającym powody wizyty na Tajwanie mówi głównie językiem praw człowieka i wsparcia dla demokracji. Jej wizyta, jak przedstawia to polityczka, ma przede wszystkim wyrazić wsparcie dla Tajwanu i jego demokratycznych aspiracji, którym zagraża agresywna chińska polityka ostatnich lat. Pelosi sporo pisze o łamaniu praw człowieka przez Chiny, głównie o sytuacji w Hongkongu i polityce Pekinu wobec muzułmańskich Ujgurów w Sinciangu, którą spikerka Izby Reprezentantów nazwała ludobójczą. To bardzo mocny język, który, jak Pelosi doskonale wie, zostanie potraktowany przez Pekin jako prowokacyjny.
czytaj także
Spikerka Izby Reprezentantów od dawna jest uznawana przez chińską elitę za polityczkę otwarcie i szczególnie wrogą Chinom. Od początku swojej kariery politycznej konsekwentnie krytykowała naruszenia praw człowieka przez Pekin. W 1991 roku, w trakcie wizyty z delegacją Kongresu w chińskiej stolicy rozwinęła na placu Tienanmen czarny transparent upamiętniający zabitych tam dwa lata wcześniej protestujących studentów.
Pelosi ma 82 lata. Jeśli demokraci jesienią stracą kontrolę nad Izbą Reprezentantów – co jest wysoce prawdopodobnym scenariuszem – to jej obecna kadencja na stanowisku spikerki może być ostatnią. A nawet jeśli tej kontroli nie stracą, mogą pojawić się głosy o konieczności odmłodzenia przywództwa Izby. Komentatorzy spekulują więc, czy wizyta Pelosi nie miała być jej ostatnim wielkim gestem przed polityczną emeryturą, podsumowującym międzynarodowe zaangażowanie polityczki w kwestii praw człowieka.
Czy ten gest był jednak rozsądny politycznie? Sama wizyta Pelosi nie zmienia jeszcze polityki amerykańskiej wobec Tajwanu i Chin, kieruje nią zasadniczo gałąź wykonawcza. Problem w tym, że coraz częściej pojawiają się głosy, że administracja Bidena nie ma spójnej politycznej strategii wobec Pekinu – ujawniające się przy okazji tajwańskiej wizyty Pelosi różnice między liderką demokratów w Izbie Reprezentantów a demokratycznym prezydentem są częścią większego problemu.
Biden na przykład kilkakrotnie deklarował, że w razie ataku Chin na Tajwan Stany będą bronić wyspy, co oznaczałoby historyczne zerwanie z dotychczasową polityką „strategicznej wieloznaczności” Waszyngtonu, unikającego składania twardych zobowiązań na wypadek takiego scenariusza. Po każdej takiej deklaracji prezydenta współpracownicy Bidena tłumaczyli jednak, że prezydent wcale nie złożył zobowiązania do obrony Tajwanu, tak jakby prezydent albo nieopatrznie przedstawił stanowisko, którego jego administracja wcale nie przyjęła, albo chciał się ustami współpracowników wycofać z własnych obietnic.
Demokraci zajmujący się Chinami w czasach prezydentury Obamy krytykują Bidena za to, że choć obiecywał odciąć się od polityki zagranicznej Trumpa, to na froncie, który stanowi największe długoterminowe wyzwanie dla Waszyngtonu – chińskim – kontynuuje jego nieodpowiedzialną, zbyt konfrontacyjną politykę.
czytaj także
O co Chińczycy mają pretensje?
Gdy przeczytamy tekst chińskiego ambasadora w Stanach Qina Ganga w „Washington Post”, tłumaczący stanowisko Pekinu w sprawie wizyty Pelosi, zauważymy, że jest on pełen pretensji do Waszyngtonu za całokształt polityki wobec Tajwanu w ciągu ostatnich kilku lat. Ambasador ma pretensje przede wszystkim o sprzedaż Tajwanowi broni. Zdaniem chińskiego dyplomaty Waszyngton pozbawia realnej treści oficjalnie ciągle obowiązującą doktrynę „jednych Chin”, przyjętą przez Stany w latach 70.
Głosi ona, że jest tylko jedno państwo chińskie i jest nim Chińska Republika Ludowa. Dlatego Stany nie uznają oficjalnie Tajwanu za niepodległe państwo, nie utrzymują z nim normalnych relacji dyplomatycznych – podobnie jak większość amerykańskich sojuszników. Tajwan za niepodległe państwo uznaje dziś tylko 15 państw na świecie: Watykan, kilka państw Mezoameryki, wyspiarskie państewka z Karaibów i Pacyfiku.
Jednocześnie Stany mniej lub bardziej traktowały cały czas Tajwan, jakby faktycznie był ich sojuszniczym państwem. Chińczycy obawiają się, że nawet bez formalnego porzucenia doktryny „jednych Chin” może dojść do jej erozji w praktyce. W ostatnich latach Pekin coraz agresywniej reaguje na politykę zwłaszcza mniejszych państw, która mogłaby sugerować, że traktują one Tajwan jak niepodległe państwo. Przekonała się o tym niedawno Litwa. Po tym jak jesienią zeszłego roku pozwoliła na otwarcie u siebie przedstawicielstwa Tajwanu, spotkała się z wieloma handlowymi restrykcjami ze strony Pekinu.
Wizyta Pelosi dała więc Chińczykom pretekst, by zgłosić zastrzeżenia do całości amerykańskiej polityki wobec Tajwanu z ostatnich lat. Na stanowczość reakcji Pekinu wpływ miała także sytuacja wewnętrzna w Chinach. W listopadzie na zjeździe Komunistycznej Partii Chin jej obecny sekretarz generalny i przewodniczący państwa Xi Jinping ma zostać zatwierdzony na trzecią kadencję. Nie może sobie pozwolić na pokazanie słabości wobec Ameryki. Tym bardziej że latami budował swoją legitymację, odwołując się do chińskiego szowinizmu narodowego, obiecując Chińczykom odrodzenie imperialnej potęgi Chin – co musi też oznaczać przyłączenie Tajwanu do państwa chińskiego.
Ta propaganda działa aż za dobrze. Jak donosi „Foreign Policy”, zanim do pracy wkroczyła cenzura, w chińskich mediach społecznościowych słychać było wręcz rozczarowanie, że reakcja na wizytę Pelosi była tak słaba. Pojawiały się głosy domagające się wojny, karnego uderzenia w cele na Tajwanie, a nawet zestrzelenia samolotu z Pelosi na pokładzie.
Co dalej?
Najważniejsze pytanie brzmi teraz: czy manewry faktycznie się skończą, czy eskalują? Czy Chińczycy nie przedłużą ich, by utrudnić wymianę handlową wyspie zależnej od importu podstawowych produktów i będącej jednym z kluczowych eksporterów najbardziej zaawansowanych półprzewodników? Czy nie dojdzie do stałej blokady albo nawet wojny?
Światowy kryzys półprzewodników: co z niego wynika i jak uderza w każdego z nas?
czytaj także
Ten ostatni scenariusz jest w tym roku bardzo mało prawdopodobny. Xi zależy obecnie przede wszystkim na sprawnym przedłużeniu swojej władzy. Potrzebuje do tego stabilności, a nie wojny, która może skończyć się globalnym konfliktem ze Stanami. Nawet gdyby Stany nie zaangażowały się bezpośrednio militarnie po stronie Tajwanu, Chińczycy wcale nie musieliby szybko zająć całej wyspy. Prowadzona w maju tego roku symulacja chińsko-tajwańskiego konfliktu, przeprowadzona przez waszyngtoński think tank New American Security, wykazała, że po tygodniu armia ChRL byłaby w stanie wylądować na wyspie, utknęłaby jednak w terenach górskich i nie byłaby zdolna zdobyć stolicy, Tajpej. Całość skończyłaby się więc przeciągającą się wojną.
Bardziej prawdopodobny jest scenariusz przedłużających się ćwiczeń, mających zdusić Tajwan ekonomicznie. Jest to jednak broń obosieczna. Także chińska gospodarka jest zależna od eksportu z Tajwanu – głównie półprzewodników – wojna ekonomiczna Pekinu z Tajpej uderzy więc również w chińską gospodarkę. A ta ma obecnie dość kłopotów.
W przypadku przeciągającej się obecności wojskowej Chin na wodach wokół Tajwanu Stany musiałyby w końcu jakoś zareagować. Podczas ostatniego podobnego kryzysu, z lat 1995–1996, Clinton zareagował, wysyłając amerykańskie okręty wojenne w rejon Cieśniny Tajwańskiej. Mówiono wtedy, że to największa demonstracja siły amerykańskiego wojska od czasu Wietnamu.
Możliwe, że by skanalizować szowinistyczne wzburzenie chińskiej ludności, władza, zamiast przedłużać blokadę, zorganizuje „oddolną” akcję bojkotu tajwańskich towarów. Jest to przećwiczona broń, wykorzystano ją na przykład, by uderzyć w południowokoreańską sieć supermarketów Lotte. Chodziło o ukaranie firmy za to, że zgodziła się udostępnić koreańskiej armii swoje tereny w celu zainstalowania na nich systemu obrony antybalistycznej THAAD. Miał on chronić Koreańczyków przed Koreą Północną, Chiny twierdziły jednak, że instalacja systemu THAAD w tym miejscu umożliwia penetrację ich terytorium przez jego radar. W wyniku bojkotu Lotte musiało wycofać się z chińskiego rynku.
Czy Zachód wyciągnął wnioski z 70 lat stosowania sankcji wobec Chin?
czytaj także
Ta bomba może kiedyś eksplodować
Nawet jeśli w tym roku skończy się tylko na demonstracji siły w postaci ćwiczeń, problem pozostanie. Chiny nie wyrzekną się pretensji do Tajwanu. Upadek Tajwanu, wyspy, która nie tylko ma kluczowe znaczenie dla globalnych łańcuchów dostaw, ale jest też przykładem na to, że demokracja jest możliwa w chińskim kręgu kulturowym, byłoby wielkim ciosem dla przywództwa Stanów.
W 1979 roku Deng Xiaoping proponował Tajwanowi zjednoczenie na zasadzie „jeden kraj, dwa systemy” – z zachowaniem gospodarczych i politycznych instytucji wyspy. Tajwan odmówił, Chiny czekały cierpliwie. Do czasu, aż Xi przestawił wajchę i zamiast na cierpliwość wobec Tajpej postawił na agresywny nacisk.
Agresywna polityka Chin okazała się jednak przeciwskuteczna. Opinia publiczna na Tajwanie coraz bardziej skłania się ku polityce, której celem miałaby ostatecznie być pełna niepodległość wyspy. Trudno im się dziwić: patrząc na to, co działo się w ciągu ostatniej dekady w Hongkongu, nie sposób uwierzyć w zjednoczenie w formule „jeden kraj dwa systemy”, bez zduszenia tajwańskiej autonomii i demokratycznych instytucji.
W odpowiedzi na nacisk gospodarczy Tajwan prowadzi politykę mającą zmniejszać jego zależność gospodarczą od Chin. W odpowiedzi na groźby wojskowe – zbroi się. To wywołuje coraz większą niecierpliwość w Chinach. Niecierpliwość zaś rzadko w polityce bywa dobrym doradcą i łatwo może uruchomić scenariusz, który wciągnie świat w globalny konflikt.