Twój koszyk jest obecnie pusty!
Widmo wojennego zaciskania pasa krąży nad Europą
Odkąd Donald Trump dał sygnał, że oczekuje od Europy wydatków na armię rzędu 5 proc. PKB, w kółko słyszymy o nowych kontraktach zbrojeniowych, zwiększaniu liczebności wojska, ogólnym przeznaczaniu kolejnych miliardów na militaria. Mniej mówi się o tym, co przy okazji poświęcamy.
🛡️ Wydatki wojskowe w Europie rosną, a finansowanie armii odbywa się głównie kosztem usług publicznych, takich jak edukacja, zdrowie czy pomoc społeczna.
⚡ Kryzysy i wojna są wykorzystywane przez elity do wprowadzania niepopularnych reform, ograniczających państwo opiekuńcze.
📉 Inwestycje w zbrojenia rzekomo napędzają gospodarkę, ale realne społeczne korzyści są minimalne, a koszty ponoszą obywatele.
Sposób myślenia europejskich elit jest od lat niezmienny – jeśli chcemy na coś przeznaczyć więcej funduszy, to komuś innemu musimy odjąć. I na pewno nie będą to ani bogaci, ani banki, ani wielki biznes.
Teraz, gdy Europa zaczęła zbroić się na potęgę, wypada zadać proste pytanie – kto za to zapłaci? Otóż zapłacimy wszyscy i można jedynie zastanawiać się, które usługi publiczne ucierpią najmocniej i kto pierwszy poniesie konsekwencje zwiększonych wydatków militarnych. Szybki przegląd polityk różnych państw unijnych daje pojęcie o tym, jak bardzo zaciśniemy pasa dążąc do wydawania 5 proc. PKB na armię.
Pomoc rozwojowa, edukacja i czas wolny, czyli co oddamy armii
W Wielkiej Brytanii, Holandii oraz Finlandii na pierwszy ogień poszły fundusze przeznaczone na pomoc zagraniczną – w praktyce spowoduje to m. in. wzrost śmiertelności spowodowanej chorobami i głodem w krajach rozwijających się, ale stosunkowo łatwo ten koszt ludzki usprawiedliwić przed europejskimi wyborcami, ponieważ to nie oni zostaną tym dotknięci. Nie zaoszczędzi się jednak w ten sposób fortuny, ponieważ te budżety i tak nie są przesadnie duże.
Skoro Zjednoczone Królestwo jeszcze przed cięciami przeznaczało na pomoc zagraniczną 0,5 proc. PKB, to nawet całkowita likwidacja tej kategorii wydatków pozwoliłaby pokryć zaledwie jedną szóstą kosztu zwiększonych zbrojeń (zakładając wzrost z 2 do 5 proc. PKB) Szuka się więc oszczędności gdzie indziej, głównie w wydatkach na rzecz własnych obywateli. Przykładowo fiński rząd zredukuje zasiłki dla bezrobotnych, podwyższy opłaty w systemie opieki zdrowotnej, ograniczy programy mieszkaniowe oraz zrezygnuje z inwestowania w integrację migrantów.
Tymczasem Holandia największych cięć dokona w systemie edukacji, okrajając o setki milionów euro budżety szkół oraz uczelni wyższych. Ponieważ głodzenie podstawówek i akademii nie wystarczy, to pokryciu kosztów zbrojeń ma służyć również podwyżka VAT, a więc jednego z najbardziej regresywnych (dotykających w większym stopniu biedniejszych) podatków. U południowych sąsiadów nie jest lepiej – niedawno w Belgii ponad sto tysięcy osób wzięło udział w protestach przeciwko cięciom budżetowym. Obejmą one system emerytalny, służbę zdrowia i pomoc społeczną, za to wydatki wojskowe mają wzrosnąć.
Z kolei dla duńskiego rządu sprawa jest prosta – aby sfinansować zbrojenia, trzeba pracować dłużej. Pod pretekstem zwiększenia budżetu armii usunięto obchodzone od XVII wieku święto publiczne, a do tego dochodzi ustanowienie najwyższego wieku emerytalnego w Europie. Duńczycy urodzeni po 1970 roku będą pracować aż do osiągnięcia siedemdziesiątki. Nie powinni jednak liczyć na długie kariery w administracji publicznej, bo tam nastąpi redukcja etatów i mrożenie pensji, także ze względu na szukanie oszczędności. Szybko zapomniano o lekcji z czasów pandemii i znowu panuje pogląd, że tanie państwo skutecznie zadba o bezpieczeństwo obywateli.
Najgorsze w tym wszystkim jest jednak, że to prawdopodobnie dopiero początek. W przyszłym roku żadne państwo nie zrealizuje celu wydatkowego, a tylko kilka (w tym Polska) przekroczy poziom 4 proc. PKB przeznaczonego na wojsko. Większość ledwo zbliża się do połowy oczekiwanych przez NATO wydatków, co oznacza, że Europejczyków czeka znacznie mocniejsze uderzenie po kieszeniach. Niektórzy nie kryją radości z tego powodu.
Doktryna szoku w wydaniu wojennym
W liberalnych środowiskach politycznych i medialnych od wielu miesięcy trwa tłumaczona koniecznością inwestycji obronnych ofensywa przeciwko wydatkom socjalnym. Już w marcu w Financial Times postawiono diagnozę, że Europa musi zastąpić welfare state poprzez wprowadzenie warfare state. Czyli armaty zamiast masła – w końcu skoro nie można jednocześnie fundować zbrojeń i inwestować w dobrostan obywateli, to trzeba poświęcić tych ostatnich. Na polskim podwórku tę myśl zaprezentował m. in. Witold Gadomski, który stwierdził, że „nie wolno zmarnować dobrego kryzysu”.
Co kryje się za tym zagadkowym sformułowaniem? Jak wskazywał publicysta „Gazety Wyborczej”, domniemane zagrożenie wojenne i konieczność uzbrojenia kraju „trzeba wykorzystać dla dokonania reform, które byłyby trudne do zaakceptowania przez społeczeństwo w normalnych czasach”. W praktyce jest to więc stara dobra doktryna szoku. Ukuty przez Naomi Klein termin opisuje strategię współczesnych elit kapitalistycznych, które w chwilach kryzysu (finansowego, pandemicznego czy jakiegokolwiek innego) wykorzystują trudną sytuację do przeforsowania niepopularnych reform społecznych pod pozorem braku alternatywy. Teraz idealną wymówkę do frontalnego ataku na państwa opiekuńcze i zdobycze socjalne ostatnich dziesięcioleci stanowi właśnie wojna na wschodzie Europy.
Dobrze widoczne jest to we Francji, gdzie co prawda obóz rządzący ma związane ręce przez brak większości parlamentarnej, ale nie ustaje w staraniach, aby przeforsować cięcia w wydatkach na opiekę zdrowotną i inne usługi publiczne, a zarazem opiera się wprowadzeniem postulowanego przez lewicę podatku majątkowego. Taka postawa jest symptomatyczna dla środowisk liberalnych na całym kontynencie.
Koniec końców społeczeństwa Zachodu stoją przed trzema opcjami: mogą się zbroić, utrzymać niskie opodatkowanie dla bogatych lub zadbać o państwo opiekuńcze. Przy odrobinie wysiłku można pogodzić dwa z tych celów, ale trzech nie uda się zrealizować. Gdy w początkach zimnej wojny standardem były wysokie wydatki wojskowe, jasnym było również, że zamożni muszą w większym stopniu dokładać się do budżetu, aby starczyło zarówno na wydatki społeczne, jak i obronne. Najwyższe stawki podatku dochodowego w USA i Wielkiej Brytanii przekraczały 90 proc. dochodu powyżej określonego progu. Teraz jednak nigdzie w Europie zbrojeń nie finansują bogaci i nic nie zapowiada, aby miało się to zmienić.
Zbrojenia napędzą gospodarkę… ale jakim kosztem?
Pewną rekompensatą dla zwykłych obywateli mają być korzyści wynikające z dużych inwestycji w sektor zbrojeniowy. Bardzo często podnoszony jest argument, że nowe fabryki broni pozwolą uratować miejsca pracy w przemyśle i napędzą wzrost gospodarczy. Na pewno lepiej, jeśli zwalniani pracownicy Volkswagena lub Renault znajdą nowe zatrudnienie, a że z taśm produkcyjnych będą zjeżdżać czołgi zamiast samochodów, to już wszystko jedno, wskaźniki w Excelu pozostaną bez zmian.
To jednak w dużej mierze iluzja, nawet pominąwszy fakt, że wiele państw zakupów dokonuje głównie za granicą, a nie u rodzimych producentów. O ile zachowanie miejsc pracy stanowi wartość samą w sobie, to już produkcja jest produkcji nierówna, jeśli chodzi o użyteczność społeczną. Gdy z fabryk wyjeżdżają chociażby samochody, to trafiają one do obywateli, co prawda raczej tych zamożniejszych, ale ogółem liczba dóbr w powszechnym użytku wzrasta. Jedni kupią nowe maszyny, inni odkupią od nich stare, komfort życia obu tych grup wzrośnie. Tymczasem z czołgu takiego pożytku nie będzie. Oczywiście sytuacja drastycznie zmieniłaby się, gdyby wybuchła wojna i to Abrams lub Leopard okazały się bardziej użytecznym pojazdami. Pytanie, na ile ryzyko wojenne powinno kształtować aktualną politykę. Jak dużo jesteśmy gotowi poświęcić, aby być przygotowanym na ewentualną inwazję?
Liberałowie w jednym mają rację – w obecnych warunkach politycznych nie da się pogodzić wielkich programów zbrojeniowych z utrzymaniem tego, co zostało z idei „państw dobrobytu”. Elity rządzące dla sfinansowania większych armii będą zamykać szpitale i szkoły, pogarszać warunki pracy. Polska nie stanowi tu wyjątku, skoro rekordowe wydatki na armię nie byłyby możliwe bez podwyższenia VAT-u na żywność, dziury w budżecie służby zdrowia oraz cięć funduszy na naukę. Zgadzając się na zbrojenia, zgadzamy się też na państwo, które będzie gorzej dbać o swoich obywateli w czasie pokoju. Niech każdy odpowie sobie, czy słusznie.






























Komentarze
Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.