Korporacyjne hieny po pandemii znalazły kolejne świetne argumenty i warunki do tego, by windować ceny prądu. Co mogą zrobić politycy? Autorzy nowego raportu postulują między innymi, by dostęp do usług komunalnych, w tym prądu, ogrzewania, wody i internetu, został uznany za podstawowe prawo człowieka.
Trują planetę, skazują rzesze ludzi na ubóstwo i zarabiają na tym krocie. Prywatne firmy świadczące usługi użyteczności publicznej w USA celowo wydłużają swoją zależność od paliw kopalnych, opóźniają transformację brudnego i drogiego systemu energetycznego, a konsekwencjami niestabilności cen paliw obarczają konsumentów.
Jak temu zaradzić? Można w nieskończoność czekać na to, aż powstaną centralnie sterowane elektrownie atomowe, albo już teraz stawiać na energetykę rozproszoną i taką, która faktycznie działa na korzyść społeczeństwa, a nie wielkich koncernów i ich wspólników w zbrodni przeciwko klimatowi, środowisku i ludzkości.
Gorzką, choć nie całkowicie beznadziejną rzeczywistość malują dwa opublikowane niedawno raporty. Wprawdzie oba odnoszą się do realiów amerykańskich, ale pokazują, czym grozi prywatyzacja oraz inne szkodliwe i uniwersalne mechanizmy stosowane w sektorze energetycznym, a jednocześnie rekomendują rozwiązania, które mogą ujarzmić funkcjonujące w nim patologie. Zacznijmy od diagnozy.
To opóźnianie zielonej transformacji przyniesie nam straty. Jej przyspieszenie to konieczność
czytaj także
Kryzys tylko dla nieuprzywilejowanych
Eksperci z Center for Biological Diversity (CBD), BailoutWatch i Tiger Moth LLC w publikacji opatrzonej tytułem Bezsilni w pandemii 2.0 i równie dużo mówiącym podtytułem Przedsiębiorstwa energetyczne wciąż wybierają zyski, a nie ludzi, wskazują, że od początku trwania pandemii COVID-19 (do końca 2021 roku) amerykańskie gospodarstwa domowe ponad 3,6 miliona razy były odcinane od prądu.
Tymczasem firmy energetyczne odnotowywały „nieoczekiwane zyski, a wynagrodzenia ich kadr kierowniczych wzrosły”. Nie należy też zapominać o wsparciu w wysokości 1,25 mld dolarów, które państwo powierzyło im w ramach walki z kryzysem wywołanym koronawirusem. Ten ostatni natomiast posłużył dostawcom prądu i koncernom paliwowym jako pretekst, by w ogóle nie zajmować się kwestią klimatu i koniecznością przechodzenia na bezemisyjne źródła energii.
W raporcie czytamy jednak, że prawdziwy zakres procederu pozbawiania rzeszy ludzi dostępu do prądu „pozostaje niemożliwy do oszacowania”, ponieważ nie wszystkie przedsiębiorstwa, którym powierzono świadczenie podstawowych usług niezbędnych do codziennego funkcjonowania, są chętne do dzielenia się statystykami ze swojej działalności.
W świetle przepisów nie mają zresztą takiego obowiązku, o czym dobitnie w „zajadłych” pismach przedprocesowych miały przypomnieć badaczom zastępy prawników broniących interesów tych firm. W efekcie tylko 33 stany oraz Dystrykt Kolumbii podały do wiadomości publicznej dane o odłączeniach. Ale i te napawają niepokojem, bo skala odcięć w pierwszych dwóch latach pandemii zwiększyła się o 79 proc.
Za niemal wszystkie, czyli dokładnie 78 proc. z nich, odpowiada siedem firm: Energy, Duke Energy, The Southern Co., Exelon Corp., American Electric Power Co., Ameren i AES Corp. Najbardziej ucierpieli mieszkańcy Florydy, Georgii, Indiany, Pensylwanii i Illinois. Nie będzie też zapewne żadnym zaskoczeniem, jeśli dodamy, że na zapłatę rachunków nie było stać grup najmniej uprzywilejowanych ekonomicznie, w szczególności systemowo marginalizowanych Afroamerykanów, Latynosów i przedstawicieli rdzennej ludności.
Ktoś mógłby powiedzieć, że skoro pandemia nieco odpuściła, to i zalegające z opłatami za media rodziny będą mogły wreszcie odetchnąć. Nic bardziej mylnego, bo operatorzy oraz paliwowi giganci koronawirusa zdążyły już zastąpić wojną w Ukrainie i związaną z nią niepewną sytuacją na rynku surowców energetycznych. Korporacyjne hieny po pandemii znalazły kolejne świetne argumenty i warunki do tego, by windować ceny prądu.
„To przerażające, że miliony rodzin w Stanach Zjednoczonych straciły energię elektryczną, podczas gdy oligarchowie z sektora energetycznego czerpią ogromne wypłaty” – przyznał Jean Su, dyrektor programu sprawiedliwości energetycznej w CBD, dodając, że „wojna Rosji z Ukrainą tylko zwiększyła niestabilność energetyczną gospodarstw domowych i naraziła więcej ludzi na ryzyko odcięcia od energii. „Ten moment jest wyraźnym wezwaniem rządu federalnego do reformy zepsutego sektora energetycznego, który bezlitośnie obciąża ludzi i planetę kosztami”.
Jednocześnie badacze przypominają, że w przyszłości USA, ale i cały świat muszą być przygotowani na kolejne wydarzenia równie niszczycielskie pod względem humanitarnym i gospodarczym jak obecna pandemia. Następna – jak przewiduje świat nauki – nastąpi w ciągu dekady, a pojawianie się nowych, nieznanych ludzkości groźnych patogenów będzie eskalować wraz z pogłębianiem się kryzysu bioróżnorodności i katastrofy klimatycznej. Nie musimy chyba przypominać, który sektor za to w dużej mierze odpowiada?
„Nadszedł czas na taką reformę polityki, która zapewni bezpieczeństwo energetyczne Amerykanom podczas kolejnych pandemii i sprawi, że dostawcy energii elektrycznej nigdy więcej nie będą mieli możliwości poświęcenia najbardziej podatnych na zagrożenia klientów w celu utrzymania swojej drakońskiej praktyki inkasowania opłat za rachunki” – czytamy w opracowaniu.
Eksperci przypominają, że z założenia dobra polityka amerykańska 100 lat temu doprowadziła do demokratyzacji podstawowych usług elektroenergetycznych. Jednak te narzędzia bez odpowiednich centralnych regulacji ewoluowały w złym kierunku: umożliwiły przedsiębiorstwom użyteczności publicznej stworzenie lokalnych monopoli na swoje usługi, zgarnianie wysokich zysków i wzbogacanie inwestorów oraz podmiotów, odpowiedzialnych za pozyskiwanie szkodliwej środowiskowo energii. Jednocześnie odegrały też istotną rolę w hamowaniu rozwoju tańszych, czystszych alternatyw.
czytaj także
Co dalej?
Nie jest to jednak sytuacja bez wyjścia. Autorzy raportu stworzyli cały zestaw rekomendacji dla decydentów politycznych. Uważają, że dostęp do usług komunalnych, w tym prądu, ogrzewania, wody i internetu, powinien zostać uznany za podstawowe prawo człowieka. Poza tym państwo – jak zaleca raport – powinno objąć większym nadzorem firmy energetyczne i dostawców prądu, żądać od nich pełnej transparentności, a także stworzyć federalną bazę danych o odłączeniach. Przede wszystkim jednak system energetyczny w USA musi być w znacznie większej mierze zasilany odnawialnymi źródłami energii i kontrolowany publicznie.
Do podobnych wniosków doszli autorzy innej analizy, zatytułowanej The Power of Community Utilities. Publicly owned and cooperative electric utilities as anchors for community wealth building and a just energy transition.
„Nadszedł czas, aby ponownie rozpalić radykalną historię użyteczności publicznej, aby zapowiedzieć przejście do prawdziwie demokratycznego, sprawiedliwego i czystego systemu energetycznego” – to główna myśl publikacji, powstałej z inicjatywy dwóch organizacji, Democracy Collaborative oraz Climate and Community Project.
W raporcie czytamy, że zreformowane i uregulowane prawnie przedsiębiorstwa użyteczności publicznej i przedsiębiorstwa spółdzielcze oferują skuteczniejszą, lepszą dla klimatu i pożyteczną dla społeczeństwa ścieżkę zmiany systemu energetycznego na tani i sprawiedliwy niż ich odpowiedniki, będące własnością korporacji.
Obecna architektura energetyczna w USA sprawia bowiem, że aż 31 proc. gospodarstw domowych musi dokonać wyboru między zakupem jedzenia a zapłaceniem rachunków za prąd. Jednocześnie Ameryka znajduje się bardzo daleko od realizacji Nowego Zielonego Ładu. Tylko 20 proc. energii elektrycznej produkowanej w tym kraju pochodzi z OZE. Zakłady energetyczne robią wszystko, by te liczby się nie zmieniły, a ich chciwość oraz bezczynność względem katastrofy klimatycznej sprawiają, że przetrwanie dla najbiedniejszych staje pod wielkim znakiem zapytania.
Odpowiedzią na ten stan rzeczy powinny być sprzyjające transformacji energetycznej decyzje polityczne, ale już teraz następuje mobilizacja poszczególnych, często lokalnych czy jednorodnych etnicznie grup społecznych, które mówią „nie” prywaciarzom. Nie jest to wcale nowa sytuacja.
„Na początku elektryfikacji 100 lat temu mieszkańcy całego kraju sprzeciwili się spekulacyjnym prywatnym przedsiębiorstwom użyteczności publicznej, które świadczyły słabe (lub nieistniejące) usługi po wysokich cenach, tworząc własne publiczne i spółdzielcze usługi użyteczności publicznej” – czytamy w raporcie, którego autorzy przytaczają przykład stanu Nebraska – do dziś funkcjonującego bez prywatnych dostawców energii. W sumie w kraju 30 proc. gospodarstw domowych pozyskuje prąd bez pośrednictwa podmiotów korporacyjnych. Ale to za mało.
Co zatem proponują eksperci? Dziewięciopunktowy plan zmian, w którym domagają się m.in. zablokowania dalszej prywatyzacji, stworzenia warunków prawnych i zachęt finansowych dla powoływania spółdzielni energetycznych, przedsiębiorstw użyteczności publicznej i innych wspólnotowych podmiotów zajmujących się dostarczaniem energii odnawialnej w sposób korzystny społecznie i przez społeczeństwo kontrolowany, wprowadzenia prawdziwej i zreformowanej demokratyzacji tych procesów.
Zależność od rosyjskiego węgla i gazu zgotowała nam dwie katastrofy: klimatyczną i wojenną
czytaj także
Badacze nie mają wątpliwości, że system energetyczny USA wchodzi w „moment znaczącej i koniecznej przemiany, a przedsiębiorstwa użyteczności publicznej są gotowe do odegrania przewodniej roli w tym procesie”. Poprawa usług publicznych i oddanie zarządzania nimi w ręce obywateli to szansa na rozwiązanie palących kwestii nierówności, które w tej chwili najbardziej zagrażają kobietom, ludności rdzennej, Afroamerykanom i najuboższym, zwłaszcza że istnieje już bogata różnorodność modeli oraz innowacyjnych rozwiązań, które służą użyteczności publicznej i wymagają jedynie reformy lub wdrożenia w życie. Czas pokaże, czy politykom unurzanym po uszy w biznesach paliwowych również na tym zależy.