Co roku od kul amerykańskiej policji ginie ponad tysiąc osób, więc zastrzelenie Laquana McDonalda nie było czymś wyjątkowym. Nietypowe jest dopiero to, że sąd uznał winę policjanta.
Miasto amerykańskiej polonii cieszy się ostatnio złą sławą. Strzelaniny w Chicago są jednym z ulubionych tematów prezydenta Trumpa, który lubi zapytywać siebie i innych w retorycznej i pełnej satysfakcji zadumie: „Co do cholery się dzieje z Chicago?” Zazwyczaj wskazuje przy tym na tzw. „południową stronę” miasta, gdzie mieszkają Afroamerykanie.
czytaj także
Faktycznie, dzieje się. W weekend 3 sierpnia tego roku padł rekord: postrzelono 74 osoby, z których dwanaście zmarło. Co jednak nie zmienia faktu, że pod względem liczby zabójstw Chicago wypada raczej przeciętnie na tle innych amerykańskich miast, a już na pewno nie gorzej niż Baltimore, Nowy Orlean czy choćby podnowojorskie Newark.
O brutalności chicagowskiej policji mówi się już od kilku lat. To właśnie ta debata – debata między mieszkańcami miasta a oficerami policji i rządem – zrujnowała polityczną karierę charyzmatycznego burmistrza miasta Rahma Emanuela, który niedawno ogłosił, że nie zamierza więcej ubiegać się o urząd. Do żarliwości dyskusji przyczynia się również inna strona i tradycja Chicago – miasta z historią silnych związków zawodowych i społecznych aktywistów. Słowem, jak się Chicago wkurzy, to nie ma żartów.
Jak nie strzelałem do Kim Dzong Una, czyli witamy w Atlancie!
czytaj także
5 października sąd uznał oficera Jasona Van Dyke’a winnym morderstwa 17-letniego Laquana McDonalda i szesnastu przypadków nadużycia broni – Van Dyke oddał aż 16 strzałów, z tego dziewięć w plecy, gdy chłopak leżał już na ziemi. Nie trzeba chyba dodawać, że Van Dyke były biały, a McDonald czarny?
Miasto czekało na sprawiedliwość cztery lata. Do wypadków z 20 października 2015 roku doszło na ulicy Pułaskiego. Zaczęło się niewinnie: mężczyzna zadzwonił na policję z informacją, że ktoś chyba próbuje kraść radia z ciężarówek. Policja wkrótce znalazła podejrzanego, który szedł środkiem jezdni. Okazało się, że ma przy sobie nóż, którym przeciął zresztą opony jednego z podążających za nim radiowozów. Mimo wielokrotnych rozkazów policji, żeby rzucił nóż, McDonald szedł dalej. Późniejsze testy pokazały, że był pod wpływem PCP, psychodelicznej substancji psychoaktywnej.
Oficer Van Dyke podjechał radiowozem i natychmiast zaczął strzelać. Twierdził później, że bał się o swoje życie, bo McDonald ruszył w jego stronę. Jego wersję potwierdziły zeznania co najmniej pięciu innych policjantów, którzy byli na miejscu. Nie było wyboru, stwierdzili zgodnie wszyscy świadkowie w mundurach, mimo że młoda kobieta, która obserwowała wszystko spod pobliskiego Burger Kinga, była zszokowaną liczbą radiowozów, które otoczyły chłopaka. Jest przekonana, że nie musieli go zabijać.
Niektórych świadków odesłano do domów, innych zabrano na posterunek i trzymano tak długo, aż zgodzili się z wersją policji. Rodzinie ofiary wypłacono pięć milionów dolarów, tłumacząc, że to standardowa praktyka – wszyscy tyle dostają. I na tym sprawa miała się zakończyć.
Ponad rok później, 24 listopada 2015 r., upubliczniono nagle nagranie z radiowozu, na którym dokładnie widać, co się zdarzyło. Przede wszystkim widać to, że McDonald nie wykonał żadnego ruchu w stronę Van Dyke’a. Przeciwnie, oddalał się od niego. Po paru strzałach leżał na ziemi, ale policjant strzelał dalej, aż do wyczerpania magazynku. Chłopak zmarł w karetce.
Van Dyke pracował dla chicagowskiej policji od czternastu lat. Jest żonaty, ma dwójkę dzieci. Miał też w aktach 20 skarg w sprawie nadużywania siły (podobnie jak 402 innych policjantów na 12 tysięcy zatrudnionych w chicagowskiej policji) i dwa oskarżenia o rasistowskie wypowiedzi. Uważa się za dobrego policjanta i jest załamany, że jego życie praktycznie legło w gruzach, choć tylko „wykonywał swoją pracę”.
Nagranie wstrząsnęło mieszkańcami miasta. Rozpoczęły się wielkie protesty, w czasie których skandowano „Szesnaście strzałów!”. Te słowa szybko stały się symbolem wszystkiego, co jest nie tak z Chicago.
czytaj także
Posłużyły również jako tytuł fenomenalnego 25-odcinkowego podkastu poświęconego temu zabójstwu, a wypuszczonego przez Chicago Tribune i rozgłośnię WBEZ Chicago. To w nim można posłuchać zeznań samego Van Dyke’a, a także rodziny i bliskich McDonalda.
Miasto zna mnóstwo przypadków zastrzelenia młodego czarnego mężczyzny przez policję; zazwyczaj przepadają w czeluściach niekończących się wewnętrznych śledztw departamentu policji. Częścią policyjnej kultury jest również zasada, że policjanci kryją się nawzajem – niezależnie od tego, co się zdarzy. Tak właśnie było w przypadku Van Dyke’a; żaden z oficerów będących na miejscu zdarzenia nie powiedział prawdy. A młodzi aktywiści z Chicago mają dość bezkarności policji i braku szacunku dla życia Afroamerykanów.
czytaj także
W marcu 2012, 22-letnia Rekia Boyd z Chicago została zastrzelona przez policjanta, który nawet nie był na służbie. Ale stwierdził, że grupa dzieciaków w parku zachowywała się zbyt hałaśliwie i wydawało mu się, że widzi pistolet. Na miejscu znaleziono jedynie telefon, ale policjanta uniewinniono.
A jednak – być może dzięki ruchowi Black Lives Matter i szeroko dyskutowanych podobnych zabójstwach Afroamerykanów: Trayvona Martina na Florydzie, Michaela Browna w Ferguson, Missouri i Erica Garnera w Nowym Jorku – ktoś wewnątrz wydziału chicagowskiej policji nie pozwolił sprawie Laquana McDonalda rozejść się po kościach. To dzięki tej osobie cały świat mógł zobaczyć, jak naprawdę zginął.
czytaj także
Dopiero po upublicznieniu nagrania ciało McDonalda poddano autopsji i zaczęto dyskutować nad ilością i celowością strzałów. Sąd uznał Van Dyke’a za winnego, choć jeszcze nie wiadomo, jaki wyda wyrok. Ale reforma policji w Wietrznym Mieście to wciąż tylko słowa i obietnice.
A póki co, choć Chicago nie jest amerykańskim miastem z największą liczbą zabójstw, to właśnie tam najwięcej obywateli ginie z rąk policji.