Gwiazdę amerykańskiej koszykówki kobiet oskarżano o chciwość, bo co roku podróżowała do Rosji zarabiać milion dolarów za sezon. W sierpniu Griner została skazana przez rosyjski sąd na dziewięć lat więzienia. W grudniu 2022 prezydent USA Joe Biden ogłosił uwolnienie Griner w ramach wymiany więźniów za skazanego rosyjskiego handlarza bronią Wiktora Bouta.
Amerykańska koszykarka Brittney Griner 17 lutego została zatrzymana na moskiewskim lotnisku z kartridżami wypełnionymi medycznym olejem haszyszowym. Trafiła do aresztu tymczasowego, gdzie przetrzymywano ją przez kilka miesięcy, do czasu procesu. Griner przyznała się do winy, a 4 sierpnia skazano ją na dziewięć lat więzienia. Cała sprawa odbiła się szerokim echem w świecie sportu, bo kara za tego typu przewinienie i osoba, która miałaby ją ponieść, nie wydają się przypadkowe.
Dr Bartłomiej Gajos z Centrum Dialogu im. Juliusza Mieroszewskiego twierdzi, że będąca osobą homoseksualną Griner raczej nie trafi do „prawdziwego rosyjskiego więzienia, gdzie osoby homoseksualne określane są »kogutami« lub »błękitnymi« i znajdują się najniżej w więziennej hierarchii”. Zdaniem Gajosa sprawa jest zwykłą pokazówką, mającą wymusić na Stanach Zjednoczonych wymianę więźniów i podzielić amerykańską opinię publiczną.
Na przegranej pozycji jest już prezydent Biden, którego krytyka spotka zarówno wtedy, gdy zdecyduje się oddać za Griner zbyt wartościowego więźnia, jak i wtedy, gdy nie uda mu się sprowadzić kobiety z powrotem do kraju. Osąd wydało już Fox News, które nie darzy Bidena szczególnym szacunkiem, ale i koszykarka nie należy do ulubienic stacji. Dlaczego?
Mierząca 206 centymetrów Griner jest czarna, jej ciało pokrywają tatuaże, a na głowie nosi dready. Na dodatek dwa lata temu, w geście poparcia dla rodzin i bliskich ofiar policyjnej przemocy, nawoływała do zaprzestania wykonywania hymnu Stanów Zjednoczonych przed meczami WNBA. Po zatrzymaniu Griner stała się więźniem politycznym, mimo że dopuściła się jedynie głupiego błędu, jakim jest „przemyt” oleju haszyszowego – jeśli w ogóle do niego doszło. Griner przeprosiła w sądzie za złamanie prawa, ale czy na pewno je złamała? Czy ktoś rozpoznawalny, tak wyróżniający się pod względem fizycznym, od ośmiu lat pomieszkujący w Rosji i mający choćby mgliste pojęcie o sytuacji w kraju, naprawdę zdecydowałby się na tak lekkomyślne zachowanie? Trudno uwierzyć w taką beztroskę, nawet jeśli kariera Griner pokazuje, że zawodniczka kilkukrotnie bywała swoim największym wrogiem.
Czy marihuana jest naprawdę groźniejsza od dopingu? Echa skandalu z Pekinu nie milkną
czytaj także
Trudny talent
Nie będzie przesadą stwierdzenie, że koszykówka uratowała życie Brittney Griner, która już jako dziecko wyróżniała się wzrostem wśród rówieśniczek. Była wyśmiewana przez chłopców w swoim wieku, którzy twierdzili, że nie jest dziewczyną, a na dowód obmacywali jej klatkę piersiową. Griner samookaleczała się i miała myśli samobójcze. Gdy dorosła, część blizn przykryła tatuażami. Nosiła w sobie dużo agresji i frustracji, również w związku z brakiem akceptacji dla jej orientacji seksualnej przez ojca, który po dziś dzień z nią nie rozmawia.
W liceum dołączyła najpierw do drużyny siatkówki, potem do zespołu koszykarskiego. Dzięki przewadze wzrostu i naturalnej koordynacji zdobywała punkty, zbiórki i bloki na potęgę, a już jako 16-latka pakowała piłkę do kosza. W 2012 roku poprowadziła Uniwersytet Baylor do mistrzostwa kraju. Karierę uniwersytecką zakończyła z największą liczbą bloków w karierze w rozgrywkach akademickich – zarówno wśród kobiet, jak i mężczyzn.
czytaj także
Już na pierwszym roku studiów Griner była gwiazdą, a kiedy przeszła na zawodowstwo, właściciel drużyny NBA Dallas Mavericks, Mark Cuban, poważnie zastanawiał się nad wybraniem jej w drugiej rundzie draftu. Jego zdaniem warto byłoby dać jej szansę, choćby z marketingowego punktu widzenia. Wcześniej tylko jedna kobieta została wybrana w drafcie NBA – Lusia Harris, w siódmej rundzie w 1977 roku – ale żadna nie wybiegła jeszcze na parkiet w barwach którejkolwiek z drużyn. Ostatecznie Griner trafiła do grającej w WNBA drużyny Phoenix Mercury i z miejsca stała się jedną z najważniejszych zawodniczek w lidze. Sukces na parkiecie nie pomógł jej jednak uporać się z własnymi demonami.
Jeszcze przed debiutem w WNBA Griner zdecydowała się na oficjalny coming out, przy okazji krytykując swoją uczelnię za to, że nie czuła się tam komfortowo ze swoją seksualnością. Dotąd nie odzywa się do niej ówczesna trenerka, a sama Griner od czasu ukończenia studiów ani razu nie odwiedziła Baylor, gdzie powinna mieć status legendy. Dodatkowo zawodniczka wdała się w kilka bójek na parkiecie, a poza nim trafiła do aresztu razem ze swoją narzeczoną, koszykarką Glory Johnson, po tym, jak kłótnia między obiema kobietami wymknęła się spod kontroli. Griner i Johnson i tak wzięły ślub, ale małżeństwo wkrótce się rozpadło. Johnson wychowuje dwójkę dzieci pary, z Griner musiała procesować się o alimenty.
Zimna wojna trwa
Od 2014 roku Griner wraz z końcem sezonu WNBA przenosiła się ze słonecznej Arizony do mroźnego Jekaterynburga. Dlaczego właśnie tam? Bo sponsor tamtejszego klubu, UMMC, jest drugim co do wielkości producentem miedzi w Rosji i chętnie wykłada pieniądze na sport. W swoim pierwszym roku w Phoenix Griner zarobiła 49 tysięcy dolarów. Po sezonie pojechała do Chin, gdzie zarobiła 600 tysięcy za cztery miesiące gry. Nie radziła sobie jednak z panującymi tam restrykcjami – zawodniczki mogły spędzać czas tylko w hotelach lub na hali. Wszędzie musiała chodzić z tłumaczką, a z tęsknoty za domem objadała się fast foodem. Rok później Griner i koleżankę z zespołu zaatakował napastnik uzbrojony w nóż. Zawodniczkom nic się nie stało, ale po sezonie Griner nie wróciła już do ligi chińskiej.
Zamiast tego obrała jeszcze bardziej specyficzny kierunek – Jekaterynburg, gdzie średnia temperatura w styczniu wynosi -14 stopni Celsjusza. Griner nie pojechała tam jednak dla pogody. Gajos mówi wprost: – Z całym szacunkiem do Jekaterynburga, ale nie jest to ani Londyn, ani Paryż i ściągnięcie tam wybitnych sportowców jest możliwe tylko dzięki znacznemu przebiciu, liczonemu w setkach tysięcy dolarów. Przypadek Griner jest podobny do Samuela Eto’o, który w Anży Mahaczkała dostał za trzy lata gry ponad 40 milionów dolarów.
Kiedy kameruński piłkarz przechodził do Anży w 2011 roku, był wielkim nazwiskiem, którego obecność miała podnieść prestiż i rozpoznawalność zarówno klubu ze stolicy Dagestanu, jak i całej ligi. Podobnie rzecz ma się z takimi gwiazdami jak Griner. Trenerka VBW Arki Gdynia i była zawodniczka m.in. Spartaka Moskwa, Jelena Škerović, przyznaje, że liga rosyjska jest naprawdę dobra, a pieniądze i traktowanie zawodniczek zależne są od ich poziomu, a nie narodowości. W przypadku amerykańskich koszykarek grających w Rosji chodzi też o coś więcej. Gajos dodaje: – Druga kwestia to chęć zagrania na nosie Amerykanom i pokazanie, że Rosja wcale nie odstaje w kwestii organizacji sportowej.
W tym duchu można było rozpatrywać także grę Becky Hammon dla reprezentacji Rosji na igrzyskach olimpijskich w 2008 roku. Utytułowana amerykańska koszykarka, a potem trenerka, chciała wystąpić choć raz w karierze na igrzyskach, a rosyjska reprezentacja potrzebowała rozgrywającej – była to prosta transakcja, nie pierwsza i nie ostatnia tego typu w zawodowym sporcie. Bardziej wyrachowanym ruchem było opłacenie przez drużynę z Jekaterynburga rocznych wakacji od WNBA innej zawodniczki Phoenix Mercury, Diany Taurasi. Za grę w Rosji Taurasi zarabiała około 1,5 miliona dolarów za sezon, z kolei w WNBA pobierała maksymalne wówczas wynagrodzenie w lidze w wysokości 107 tysięcy dolarów. Za kilkumiesięczny odpoczynek dostała wielokrotność tej kwoty.
WNBA a liga rosyjska
Wspominając grę w Rosji, zawodniczki WNBA nie mówią o złym traktowaniu mniejszości seksualnych czy nierównościach społecznych, lecz o tym, jakie warunki im stworzono. Może i opowieści o czarterowych lotach i pięciogwiazdkowych hotelach brzmią jak przesadne luksusy, ale dla zawodników NBA te są normą. Brittney Griner oskarżano o chciwość, bo co roku podróżowała do Rosji zarabiać milion dolarów za sezon. Dla porównania LeBron James wydaje rocznie 1,5 miliona na dbanie o swoje ciało, a więc dietę, prywatne treningi i odnowę biologiczną. Budżet na wynagrodzenia drużyn WNBA – w lidze obowiązuje limit płacowy, taki sam dla wszystkich drużyn, mający na celu uczynić rozgrywki bardziej wyrównanymi – wynosi prawie 1,4 miliona dolarów. Nic dziwnego, że nawet Amerykanki niekoniecznie chcą kontynuować kariery koszykarskie po studiach, skoro wynagrodzenie jest niewspółmierne do nakładu pracy. Gra w Europie to jednak co innego.
Agnieszka Bibrzycka, menedżerka VBW Arki Gdynia, grała w WNBA i w Rosji. Występowała w San Antonio, potem w Moskwie i… Jekaterynburgu. – Paradoksalnie z Rosji mam najlepsze wspomnienia z poziomu pozasportowego. Organizacyjnie było to coś niesamowitego, każda z nas miała swojego kierowcę, latałyśmy czarterami – mówi. W WNBA natomiast chodziło głównie o prestiż, było to spełnienie marzeń, mimo że zawodniczki musiały dzielić się autem, zarabiały mało, a mecze często rozgrywały w innych, mniejszych salach niż mężczyźni. Na dłuższą metę granie przez 12 miesięcy w roku i kursowanie między Europą i Stanami Zjednoczonymi były wyczerpujące.
czytaj także
Pytana o różnice kulturowe między San Antonio, Moskwą i Jekaterynburgiem, Bibrzycka żartuje, że najważniejsze były te temperaturowe. Przyznaje jednak, że gdziekolwiek grała, dwa treningi dziennie, dojazdy, regeneracja i wyjazdy na mecze nie pozwalały jej bliżej poznać miejscowych zwyczajów. Podczas sezonu spędzonego w Spartaku Moskwa mieszkała dwie i pół godziny od centrum, co skutecznie zniechęcało ją do zwiedzania stolicy Rosji. Z WNBA odeszła, mimo że była podstawową zawodniczką swojego zespołu. Prestiż był tylko pozorny, razem z koleżankami z zespołu zbyt często czuły się tak, jakby były jedynie wypełnieniem przerwy – sezon WNBA trwa od połowy maja do połowy października – między rozgrywkami ligi męskiej.
Dajcie szansę, zanim zaczniecie krytykować
Fakt, że niektóre z koszykarek z WNBA grają także w Polsce – jak Erica Wheeler, najlepsza zawodniczka tegorocznych finałów i mistrzyni Polski w barwach BC Polkowice, czy wracająca do Ślęzy Wrocław Stephanie Jones – może sugerować, że u nas też koszykarki mają atrakcyjne warunki pracy. Może zagraniczne tak, z polskimi różnie bywa. Nie wszystkie Amerykanki trafiające do Polski są lepsze od naszych koszykarek, jednak z miejsca dostają większy kredyt zaufania niż Polki.
– Te zawodniczki dostają pieniądze, przyjeżdżają tutaj zrobić różnicę i stawiamy na nie, ale często niestety pomijamy Polki, bo tamte muszą grać – mówi Emilia Lamparska, była trenerka Energi Toruń. Teraz, kiedy Rosja przestała być celem dla zawodniczek WNBA – także z racji wykluczenia kraju z rozgrywek Euroligi – głównymi beneficjentami wielkiej migracji z USA do Europy są kluby z krajów takich jak Turcja, Hiszpania czy Włochy. Polskich klubów na grające dotąd w Rosji zawodniczki z WNBA po prostu nie stać.
Amerykanki do 22. roku życia mogą skupić się na koszykówce i studiach, mają dwa treningi dziennie, a w środku dnia zajęcia. Kiedy pracowałem nad swoją książką o koszykówce kobiet w Polsce, jedna z zawodniczek, 22-letnia dziewczyna, powiedziała, że najbardziej cieszy się, że w tym wieku może nadal grać w koszykówkę. Jednocześnie studiowała i miała „normalną” pracę, a wszystko po to, by dalej robić to, co kochała. Codzienne treningi i weekendy spędzone w halach w różnych częściach kraju wykraczają daleko poza zwykłe hobby. Nie jest to jednak odosobniony przypadek, raczej norma.
To symptom większego problemu wymagającego rozwiązania, które jest tak naprawdę proste: inwestowanie w lokalne kluby sportowe kobiet. Nie chodzi tylko o pieniądze, równie ważne są czas i emocje. Każdy klub potrzebuje wolontariuszy i oddanych, głośnych kibiców, Bibrzycka zwraca uwagę na to, jak istotna jest także obecność dyscypliny w internecie, czyli „udostępnianie wydarzeń, statystyk, tego, co się dzieje w klubie, podawanie dalej tego, czym zawodniczki dzielą się w social mediach”. – Jeżeli kobiety mają zaufanie i wiedzą, że stoi za nimi wiele osób i w nie wierzy, to naprawdę potrafią gryźć parkiet i wznieść się na wyżyny – dodaje Emilia Lamparska. W ten sposób można ograniczyć działanie mechanizmów, które pośrednio doprowadziły do skazania Brittney Griner.