Świat

Bazylewicz: „Opór jest daremny, bo Trumpa wywyższył Bóg”. W Ameryce powstaje państwo wyznaniowe

Z mitów, kłamstw i manipulacji powstaje dewocyjny ruch chrześcijańskich nacjonalistów. Fakty giną w kakofonii lamentów o moralnym upadku kraju i potrzebie wyrwania go ze szponów cywilizacji śmierci. Trump jest boskim pomazańcem, a następnym krokiem będzie przemoc.

„Męczą mnie te bzdury o rozdziale kościoła i państwa, nie ma tego w Konstytucji. Kościół ma stać ponad rządem!” – pokrzykiwała w kampanii wyborczej republikańska kongresmenka Lauren Boebert. „Rozdział kościoła od państwa jest niekonstytucyjny. Gdyby Ojcowie Założyciele nie byli wierzącymi w Biblię chrześcijanami, dlaczego umieściliby cytat z Księgi Kapłańskiej na Dzwonie Wolności w Filadelfii?” – pytał wpływowy aktywista republikański Charlie Kirk.

Te dwa przykłady świetnie pokazują, jak z manipulacji, wybiórczych cytatów i zwykłych kłamstw zostaje ulepiony mit, jakoby Stany Zjednoczone od zarania były państwem chrześcijańskim. Propagatorzy tego mitu to chrześcijańscy nacjonaliści – rosnący w siłę i coraz bardziej niebezpieczny ruch głoszący, że zadaniem prawdziwych amerykańskich patriotów jest ponowne skierowanie kraju na tory, z których zboczył, i uczynienie Ameryki państwem wyznaniowym.

A zaczęło się, jakżeby inaczej, od Jerzego Waszyngtona i dewocyjnej mistyfikacji.

Trump i Putin: konserwatyzm na pokaz

czytaj także

Modlił się, nie modlił – co szkodzi napisać?

Mroźny grudzień 1777 roku. Trwa wojna o niepodległość Stanów Zjednoczonych. W położonej niedaleko Filadelfii dolinie Valley Forge stacjonuje generał Jerzy Waszyngton ze swoją dziesięciotysięczną armią. Nastroje są minorowe; po nieudanym dla rewolucjonistów starciu Filadelfia wpadła w ręce Brytyjczyków, a zmuszeni do wycofania się żołnierze Waszyngtona koczują w prowizorycznym obozowisku, cierpiąc głód.

Zatroskany Waszyngton pewnego dnia oddala się od obozowiska, by pogrążyć się w modlitwie i zadumie nad losem żołnierzy i kraju. Na klęczącego Waszyngtona przypadkiem natyka się kwakier Izaak Potts. Jako głęboko wierzący pacyfista jest niezwykle poruszony modlitwą Waszyngtona: „Sądziłem, że miecz i ewangelia są całkowicie nie do pogodzenia. Jednak Jerzy Waszyngton przekonał mnie, że się myliłem” – opowie później Potts.

Dwie dekady później tę historię opisał Mason Locke Weems w książce Życie Jerzego Waszyngtona. Modlitwa w Valley Forge stała się symbolem żarliwej wiary przywódcy. W 1975 roku amerykański malarz Arnold Friberg uwiecznił ten moment na obrazie przedstawiającym Waszyngtona, który zsiadł z konia i modli się samotnie z pochyloną głową. Modlitwa w Valley Forge jest jednym z najsłynniejszych obrazów inspirowanych wojną o niepodległość, wizualizacją siły, wytrwałości i wiary amerykańskiego przywództwa. Ma stanowić również dowód pobożności samego Waszyngtona.

Rzecz w tym, że nie istnieją żadne źródła historyczne potwierdzające to wydarzenie. Zostało najprawdopodobniej zmyślone przez Weemsa, przedsiębiorczego pisarza i księgarza, który tuż po jego śmierci Waszyngtona opublikował jego biografię pełną romantycznych fabrykacji, licząc na finansowy sukces. Istotnie, książka stała się bestsellerem i źródłem mitów kształtujących wizerunek Waszyngtona.

Oblężona twierdza przechodzi do ataku

Rozmodlony Waszyngton okazał się cennym symbolem, którym chrześcijańscy nacjonaliści posługują się w swojej krucjacie. Ich poczynania, coraz bardziej bezceremonialne, biegną dwoma torami. Jednym jest ofensywa medialna oparta na dezinformacji, wzbudzaniu strachu i syndromie oblężonej twierdzy, dzięki czemu coraz więcej zwykłych Amerykanów uznaje przemoc za właściwe narzędzie walki z bezbożnym wrogiem. Tor drugi to cierpliwe i ustawiczne obsadzanie wszelkich możliwych stanowisk w administracji swoimi ludźmi, a potem przepychanie ustaw stopniowo rozmywających granicę między religią a władzą.

W lutym 2016 roku luźna koalicja grup religijnych i chrześcijańskich nacjonalistów uruchomiła „Projekt Blitz”, którego celem jest stopniowa erozja zasad świeckiego państwa. Grupa rozprowadza wśród stanowych ustawodawców podręcznik zawierający wzory ustaw, argumentację i strategie prawne. Celem jest zasypanie organów ustawodawczych projektami normalizującymi przekaz religijny w przestrzeni publicznej.

Nostalgia umiera ostatnia. Jak nacjonalizm karmi się mitem o świetlanej przeszłości

Do połowy 2021 roku uchwalono co najmniej 27 ustaw z Projektu Blitz (dane za kolejne lata są niedostępne – w obliczu krytyki autorzy i propagatorzy projektu zmienili nazwę na „Freedom for All” i zaczęli działać zakulisowo). To między innymi obowiązek eksponowania napisu „In God We Trust” w szkołach publicznych i budynkach rządowych (Floryda, Karolina Północna, Arkansas, Missouri, Dakota Południowa), obowiązek eksponowania X przykazań w szkołach publicznych (Teksas, Alabama), wprowadzenie kursów znajomości Biblii w szkołach publicznych (Kentucky), wprowadzenie klauzuli sumienia wobec adopcji dzieci przez pary jednopłciowe (Tennessee), wprowadzenie klauzuli sumienia wobec antykoncepcji i antykoncepcji awaryjnej (Teksas, Michigan).

To na poziomie stanowym. Na poziomie federalnym obsadzony nominatami Trumpa Sąd Najwyższy wyraźnie faworyzuje instytucje chrześcijańskie tam, gdzie chodzi o federalne finansowanie, wypowiedzi publiczne i warunki zatrudnienia. W ciągu ostatnich kilku lat uchylono zakaz stanu Montana dotyczący przekazywania publicznych środków stypendialnych szkołom religijnym, zezwolono trenerowi szkoły publicznej na inicjowanie modlitw po meczu, zezwolono miastom na umieszczanie symboli religijnych w miejscach publicznych i zezwolono na stosowanie klauzuli sumienia przy ustalaniu zakresu ubezpieczenia zdrowotnego dla pracowników. Wszystkie te decyzje były uzasadnione swobodą praktykowania religii chronioną przez pierwszą poprawkę.

Nie ma Boga w Konstytucji

Konstytucja Stanów Zjednoczonych to pierwszy akt założycielski w historii, który wyraźnie rozdziela kościół i państwo i ustanawia świecki rząd: „żadne kryteria religijne nie będą miały znaczenia przy obsadzaniu jakiegokolwiek urzędu lub funkcji publicznej, pełnionych w imieniu Stanów Zjednoczonych” – stanowi artykuł szósty. Było to radykalne i pionierskie zerwanie z tradycją, która wymagała, by ludzie sprawujący władzę wyznawali odpowiednią religię.

Dodana niedługo potem pierwsza poprawka zabrania Kongresowi ustanawiania państwowej religii lub zakazywania komukolwiek jej swobodnego praktykowania. Jest oczywiste, że zamiarem Ojców Założycieli był skuteczny rozdział kościoła od państwa – tak przełomowe w tamtym momencie rozwiązanie nie znalazło się przypadkiem w tym względnie krótkim dokumencie.

Jak w takim razie rozumieć religijne nawiązania w Deklaracji Niepodległości? Wszak jej najsłynniejszy fragment mówi, że „wszyscy ludzie stworzeni są równymi”, że Stwórca „obdarzył ich pewnymi nienaruszalnymi prawami” oraz że w skład tych praw wchodzi „prawo do życia, wolności i dążenia do szczęścia”. Ów Stwórca, na którego lubią powoływać się chrześcijańscy nacjonaliści, to wyraz oświeceniowego deizmu, czyli wiary w nieinterweniującego Boga. W dokumencie nie ma słowa na temat wiary chrześcijańskiej, a sama Deklaracja nie jest też aktem prawnym. Miała uzasadnić dążenie do wyzwolenia się spod jarzma Wielkiej Brytanii, a nie ustanawiać religijny charakter nowego narodu.

A co z hasłem „In God We Trust” (Bogu ufamy) na amerykańskich banknotach? Co z frazą „One nation under God” (Jeden naród, a nad nim Bóg) w treści Ślubowania wierności, które amerykańskie dzieci recytują przed lekcjami? Otóż są one znacznie młodsze od amerykańskiej republiki: dodano je dopiero w latach 50. ubiegłego wieku, w trakcie zimnej wojny, jako element propagandy mający uwypuklić różnice między Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Radzieckim. Oba te zwroty stały się zresztą przedmiotem sporów sądowych dotyczących legalności wprowadzania religijnego języka do sfery państwa. Ostatecznie w obu przypadkach sąd orzekł, że te hasła mają wymiar nie religijny, a patriotyczny.

No dobrze, a dlaczego w koloniach obowiązywało surowe prawo oparte na purytańskiej interpretacji Biblii? Taką była między innymi kolonia Massachusetts Bay, gdzie prześladowano heretyków i dysydentów religijnych. Protestancki duchowny Roger Williams został z niej wygnany za to, że opowiadał się za rozdziałem kościoła od państwa i głosił przekonanie, że grabież ziemi należącej do Indian jest niemoralna.

Bendyk: Ciemne oświecenie. Kobiety zniknęły z ulic Afganistanu, podobny scenariusz w USA przestaje być fantazją

Wygnany Williams założył kolonię Providence (później Rhode Island), w której obowiązywało świeckie prawo, a w traktacie o prześladowaniu religijnym wezwał do stworzenia „żywopłotu lub muru oddzielającego ogród kościoła od bezdroży świata”. 150 lat później Thomas Jefferson zawarł podobną frazę w liście do Stowarzyszenia Baptystów ze stanu Connecticut.

Baptyści, stanowiący religijną mniejszość, obawiali się nieprzyjemności ze strony dominującego wówczas w ich stanie kościoła kongregacjonalnego. Jefferson rozwiał ich obawy, przywołując pierwszą poprawkę do konstytucji: „Z ogromnym szacunkiem kontempluję czyn całego narodu amerykańskiego, który ogłosił, że jego ustawodawca nie powinien tworzyć żadnych praw ustanawiających religię lub zakazujących jej swobodnego wyznawania, budując w ten sposób mur oddzielający kościół od państwa” – pisał Jefferson.

Siedem gór, w tym trzy już zdobyte

Teologicznym napędem chrześcijańskich nacjonalistów jest dominionizm – przekonanie, że chrześcijanie są powołani przez Boga do rządzenia społeczeństwem w oparciu o zasady biblijne. Wyciągnięto je z fragmentu Księgi Rodzaju, gdzie Bóg nakazuje ludziom czynić sobie Ziemię poddaną (have dominion). W obrębie dominionizmu istnieje kilka nurtów: chrześcijański rekonstrukcjonizm opowiada się za stosowaniem prawa Starego Testamentu we współczesnym społeczeństwie, Nowa Reformacja Apostolska kładzie nacisk na walkę duchową i przywództwo chrześcijańskie we wszystkich dziedzinach życia, a Mandat Siedmiu Gór głosi, że chrześcijanie powinni przejąć kontrolę nad siedmioma obszarami życia społecznego: religią, rodziną, edukacją, rządem, mediami, rozrywką i biznesem.

Według badań opublikowanych w czasopiśmie „Sociology of Religion” czynnikiem pozwalającym najtrafniej przewidzieć, czy w 2016 roku dana osoba zagłosowała na Donalda Trump, nie była zamożność, wykształcenie czy nawet przynależność do partii politycznej, ale przekonanie, że Stany Zjednoczone są i powinny być krajem chrześcijańskim. Trump zorientował się, że ewangelikalni i radykalni chrześcijanie stanowią blok wyborczy, który przyniesie mu zwycięstwo, i nieustannie obsadzał się w roli jedynego obrońcy „prześladowanych amerykańskich chrześcijan”.

Ciemne Oświecenie i mafia z PayPala, czyli za co płaci Elon Musk

Chrześcijańscy nacjonaliści mają powody do radości, bo Trump wspiął się już na trzy z siedmiu szczytów: zdobył rząd, media i biznes, jak powiedział Lance Wallnau, czołowa postać Nowej Reformacji Apostolskiej. Przeżycie nieudanego zamachu ostatecznie udowodniło, że Trump został namaszczony przez Boga niczym pogański król Cyrus, który podbił Babilon i pozwolił Żydom wrócić do Jerozolimy. „Tak jak Cyrus stał się narzędziem Boga, aby pomóc Izraelowi, mimo że nie był wierzący, tak Donald Trump jest narzędziem Boga, aby pomóc chrześcijanom i ocalić naród – nawet jeśli sam Trump nie jest doskonały ani tradycyjnie religijny” – wyjaśnił Wallnau.

W obliczu narastającej krytyki Trumpa jego duchowa doradczyni Paula White oznajmiła, że sprzeciw jest daremny, gdyż Trump został wywyższony przez Boga. „To Bóg ustanawia króla. Kiedy walczysz z planem Boga, walczysz z ręką Boga”. Nic dziwnego, że nie udało się skutecznie przeprowadzić impeachmentu Trumpa – zgodnie z tą logiką byłby to ciężki grzech. Swoją drogą, koncepcja wywyższenia przywódcy przez Boga jest bezpośrednio sprzeczna z tekstem Deklaracji Niepodległości. „Rządy są ustanawiane wśród ludzi i czerpią swoją sprawiedliwą władzę ze zgody rządzonych” – głosi dokument, ale ten detal również w niczym nie przeszkadza chrześcijańskim nacjonalistom.

Zamach na Trumpa dał prawicy (kolejny) pretekst do uderzenia w kobiety i „wokizm”

Wyjątkowość Trumpa rzeczywiście pozwoliła mu zdobyć aż trzy szczyty, jednak każdy porządny dominionista wie, że powinien skupić się na obszarze życia, który zna; nauczycielka powinna przemycać chrześcijańskie treści podczas lekcji, taksówkarz powinien rozmawiać z pasażerami o wierze, piekarz ma odmówić upieczenia tortu na ślub dwóch kobiet, a influencerka powinna zachwalać na TikToku tradycyjny model rodziny. Dominionizm nakazuje bowiem traktowanie swojej pracy jako pola do systematycznego, oddolnego rozpowszechniania idei chrześcijańskiego nacjonalizmu i stopniowego przekształcania tych sfer na modłę ideologii.

To zaś, co może zrobić każda chrześcijańska rodzina, to spłodzić jak najwięcej małych, białych chrześcijan. Przekonanie, że rodzenie dzieci jest podstawową, najważniejszą i przynoszącą największe spełnienie rolą kobiety nie jest na chrześcijańskiej prawicy niczym nowym, lecz ostatnimi czasy retoryka towarzysząca promowaniu wielodzietności staje się wojownicza i budowana na opozycji wobec wroga, kładąca nacisk na jego liczebne pokonanie.

Technopurytanizm kontra rozum i godność człowieka

„Wrogowie cywilizacji, nazywajcie ich, jak chcecie – wokiści, globaliści, nihiliści – chcą wymazać naszą przyszłość. Chcą wymazać nas wszystkich, wszystkich obecnych w tej sali” – grzmiał alt-rightowy influencer Jack Posobiec na pronatalistycznej konferencji NatalCon. Do tej pory odbyły się dwie edycje konferencji (ostatnia w marcu 2025). NatalCon to spotkanie entuzjastów poglądu, że zadaniem porządnych konserwatystów jest zwiększenie przyrostu naturalnego (oczywiście wśród innych konserwatystów), wbrew architekturze śmierci zaprojektowanej przez wrogów cywilizacji – feministki, lewicowców, aborcjonistów, zwolenników łatwych rozwodów i w ogóle przez całą postępacką, hedonistyczną kulturę.

Do płodzenia większej ilości dzieci naglił też Elon Musk, a nowoczesny pronatalizm popiera korzystanie z technologii, które bardziej tradycyjne kręgi religijne uznałyby za grzeszne – bo przyrost liczby najlepszych dzieci w najlepszych rodzinach przyniosą narzędzia takie jak zapłodnienie in vitro i inżynieria genetyczna.

Peter Thiel: dyktator z Krzemowej Doliny

czytaj także

Oto przykład: embriony, z których urodziło się czworo dzieci pronatalistycznej influencerki Simone Collins, zostały przebadane pod kątem chorób, problemów ze zdrowiem psychicznym i potencjalnej inteligencji. Collins sama określa się mianem „technopurytanki”. Pracowała kiedyś dla Petera Thiela, a obecnie jej celem jest wychowanie czworga dzieci o imionach Industry Americus, Titan Invictus, Octavian George i Torsten Savage na zdobywców co najmniej kilku z siedmiu szczytów dominionizmu.

Technopurytanizm to na razie awangarda ruchu; bardziej tradycyjni pronataliści chcą po prostu zakazu aborcji i antykoncepcji oraz powrotu do tradycyjnych ról płciowych. „Ogólnie rzecz biorąc, kobiety nie powinny robić kariery. Powinny być za to piętnowane społecznie” – oznajmił jeden ze sponsorów NatalConu, prawicowy biznesmen Charles Haywood.

Gotowi na przemoc

Wczesnym rankiem 14 czerwca 2025 roku były wojskowy Vance Boelter podszył się pod policjanta i zastrzelił byłą demokratyczną przewodniczącą stanowej Izby Reprezentantów Melissę Hortman i jej męża w ich domu. Wcześniej zaatakował stanowego senatora Johna Hoffmana i jego żonę, którym udało się przeżyć. W samochodzie sprawcy służby odkryły listę nazwisk i adresów prawie 70 urzędników i zwolenników prawa do aborcji – członków Partii Demokratycznej. Boelter był powiązany z Nową Reformacją Apostolską i ruchem charyzmatycznym, który postrzega aborcję jako ofiarę dla demonów i dąży do unicestwienia świeckiej demokracji.

Prowadzi ich Bóg. Chrześcijańska armia Donalda Trumpa

Chrześcijański nacjonalizm to historyczny rewizjonizm budowany na mitach i kłamstwach, z którymi dawno rozprawili się historycy i konstytucjonaliści. Fakty giną jednak w kakofonii lamentów o moralnym upadku kraju i konieczności wyrwania go ze szponów cywilizacji śmierci.

Wzrost przemocy na tle politycznym jest bezpośrednim skutkiem tego przekazu, wzmocnionego decyzją Trumpa o hurtowym ułaskawieniu wszystkich skazanych za atak na Kapitol. Dlaczego nie uciekać się do przemocy, skoro nagradza ją sam boży pomazaniec?

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Magdalena Bazylewicz
Magdalena Bazylewicz
Filolożka angielska
Magdalena Bazylewicz – filolożka angielska, obecnie doktorantka literaturoznawstwa na uniwersytecie SWPS zgłębia amerykańską powieść zaangażowaną społecznie. Baczna obserwatorka amerykańskiej rzeczywistości.
Zamknij