– Poziom represji w Białorusi przeraża. Za kratki można trafić już za złe skarpetki – mówi białoruska dziennikarka Hanna Liubakova.
Koniec maja upłynął w Białorusi pod znakiem ostrych ruchów władz przeciwko opozycji. Wszystko zaczęło się od śmierci więźnia politycznego Witolda Aszuraka, następnie zamknięto serwer Tut.by, największą niezależną redakcję w kraju. Ostatnim jak na razie wydarzeniem było przymusowe lądowanie samolotu z białoruskim opozycyjnym aktywistą i dziennikarzem, Ramanem Pratasiewiczem na pokładzie.
Sierakowski: Czy polskie służby zrobiły wszystko, żeby chronić białoruskich opozycjonistów?
czytaj także
Co próbuje osiągnąć reżim Łukaszenki, przeprowadzając serię ataków na opozycję? Jakie są skutki coraz większego uzależnienia tego kraju od Rosji? Rozmawiamy o tym z dziennikarką Hanną Liubakovą.
Vojtěch Boháč: Czy można się było spodziewać, że wyrównując rachunki z opozycją, Łukaszenka ucieknie się aż do tak drastycznych kroków jak uziemienie samolotu, który jedynie przelatywał nad Białorusią?
Hanna Liubakova: To był tydzień, który pokazał nam wszystkim, jak daleko Łukaszenka jest w stanie się posunąć. Najpierw praktycznie zniszczono największe medium w kraju – Tut.by. Zatrzymano redaktora naczelnego i pozostałych członków redakcji i uznano ich za więźniów politycznych. Biura Tut.by i powiązanych z portalem projektów zostały przeszukane przez milicję i zamknięte. Gwoli wyjaśnienia, chodzi o jedno z najstarszych i najbardziej wpływowych mediów w kraju.
Epizod z samolotem to kolejny bezprecedensowy krok Łukaszenki. Do tego jeszcze dochodzi sprawa więźnia politycznego Witolda Aszuraka, który zmarł w więzieniu, oficjalnie na zatrzymanie akcji serca. Było to bardzo podejrzane, bo w przeszłości nie miał żadnych problemów kardiologicznych.
Łukaszenka prowadzi do eskalacji konfliktu, nieustannie podnosząc poziom strachu i opresji, dla niego bowiem już nie ma powrotu. Represje to dla niego jedyny sposób na utrzymanie się przy władzy. Jeżeli tylko poluzuje, dla ludzi będzie to impuls, by znów wyszli na ulice.
Wydarzenia w Białorusi zszokowały cały świat. Ale on nie może ustąpić i złagodzić agresywnej polityki, którą wprowadził. Dlatego należy się spodziewać kolejnych, coraz poważniejszych działań.
Porwanie Ryanaira: A co, jeśli Białorusi już nie ma i graniczymy tam z Rosją?
czytaj także
Po zamachach na rosyjskie wolne dziennikarstwo część tamtejszych redaktorów wyjechała za granicę, gdzie zaczęli zakładać niezależne media. Na przykład popularny niezależny portal Meduza działa z Łotwy. Czy coś podobnego dzieje się również w Białorusi?
Dużo niezależnych mediów już od lat działa z zagranicy. Z dala od Rosji i Białorusi. Jestem byłą redaktorką telewizji Biełsat, której baza od samego początku mieści się w Polsce. Nic podobnego nie udałoby się zorganizować w Białorusi.
Niezależne media za granicą są, jednak dają się łatwo zablokować w Białorusi. Dlatego moim zdaniem lepiej wzmacniać już istniejące media, zamiast organizować nowe. Cały czas szukamy też nowych formatów, chcemy robić więcej materiałów śledczych, fact checking, tutaj jest naprawdę dużo do zrobienia. Potrzebujemy więcej analiz, ekspertów, programów, kanałów na YouTubie, wywiadów, streamingu… I dziennikarstwa śledczego. Tego chcą ludzie.
Bartosz Bielenia dla KP: Performance Jany Shostak bardzo mnie poruszył
czytaj także
Patrząc z naszej strony granicy, odnosi się wrażenie, że białoruski reżim opiera się w całości na ograniczaniu swobód obywatelskich przez koalicję wysoko postawionych polityków i urzędników z aparatem represji. Jak dziennikarstwo śledcze może zagrozić takiej koalicji?
Wolne media stanowią zagrożenie dla każdego autorytarnego systemu. Wcześniej czy później ludzie i tak zdobędą potrzebne informacje i to wywoła w nich tylko jeszcze większy gniew. Chcą informacji o samowoli władz, o oligarchach i korupcji. Wydaje mi się, że to jest właśnie ten moment, kiedy rodzi się pewien rodzaj kultury transparentności, że ludzie oczekują i domagają się transparentności. Społeczeństwo zmienia się, jest coraz bardziej prodemokratyczne, samoświadome.
Bunt nie zgaśnie
Pomijając niedawny incydent, w ciągu ostatnich sześciu miesięcy niewiele słyszało się o sytuacji w Białorusi. Protesty zniknęły z pierwszych stron gazet. W jakiej są aktualnie fazie?
W tej chwili ludzie nie mają żadnej możliwości demonstrowania na ulicach. Każdy, kto próbuje, jest natychmiast zatrzymywany. Wszystko jest pod kontrolą, reżim próbuje całkowicie zlikwidować sieć aktywistów w kraju. Uciekają się do najróżniejszych pretekstów. Ludzi zatrzymuje się za złe skarpetki, złe spodnie, za wyprowadzanie psa, podczas „podejrzanego” spaceru w centrum miasta, a nawet na zakupach.
Poziom represji jest przerażający. Ludzie boją się wychodzić na ulice. Co nie oznacza, że opozycjoniści przestali próbować. Jestem zaskoczona odwagą i wytrwałością tych ludzi. Demonstrują tam, gdzie mają choć namiastkę poczucia bezpieczeństwa. Wywieszają flagi, przypinają sobie wstążki, choć i to jest wystarczający powód, by zostali aresztowani. Czasem spotykają się na chwilę, nagrywają krótki filmik na dowód tego, że ciągle jeszcze żyją. Ukrywają się. Były nawet przypadki aresztowań rowerzystów, biegaczy, ludzi w saunie.
Prawie każde spotkanie jest rozpędzane, a ludzie mimo wszystko próbują widywać się na przykład z sąsiadami, późno w nocy albo wczesnym rankiem. Przeciwnicy reżimu opracowali zmyślny system ochrony. Są tacy, którzy zawsze stoją na czatach i pilnują, czy nie zbliża się służba bezpieczeństwa, są dobrze zorganizowani.
czytaj także
Jednak przykre jest to, że zagraniczne media w ogóle się tym nie interesują, bo nie ma już obrazów pokazujących stutysięczne tłumy na ulicach. Media zapominają o Białorusi. A przecież ludzie nadal buntują się tam przeciwko Łukaszence. On nie może być do końca pewien swojej pozycji, dlatego musi wyciągać blogerów z samolotów. Boi się, bo wie, że stracił poparcie.
Było to widać przed wyborami, kiedy byłam w Białorusi. Kiedy skończyły się wybory, wszyscy to sobie uświadomili. Nadeszły tortury, ludzi zabijano. Na pokojowych protestach strzelano do demonstrantów. Nigdy wcześniej tego nie było. Została przekroczona gruba czerwona linia. Nie ma już powrotu. Nie ma już miejsca na kompromis. Ten bunt nie zgaśnie, a Łukaszenka dobrze to wie.
Czy po ubiegłorocznym lecie dużo ludzi wyjechało z kraju w obawie przed represjami?
Tak. Dokładniejsze statystyki dostaliśmy w grudniu i okazało się, że tylko do tego czasu było to około 10 tysięcy osób. Rzeczywisty poziom emigracji trudno sobie na razie wyobrazić. Część wyjeżdża na wizy studenckie, część na humanitarne.
Na początku postrzegaliśmy Białoruś jako doskonały przykład samoorganizacji społeczeństwa. Ludzie zbierali pieniądze dla milicjantów, którzy postanowili odejść ze służby, żeby nie trafili na ulicę. Sfinansowano przez crowdfunding sprzęt szpitalny w czasie pandemii. Czy w obliczu nieudolności władz w kraju nadal działają te alternatywne „rządy ludu”, czy już straciły swój impet?
Nie straciły. Kiedy Raman Pratasiewicz potrzebował prawnika, ludzie zebrali ponad 8 tysięcy euro. Więc nie. Nadal to się dzieje, choć oczywiście władze robią wszystko, by zniszczyć tę solidarność.
czytaj także
Założyciele takich inicjatyw są zmuszani do opuszczenia kraju, wszczyna się przeciwko nim postępowania karne. Wyobraź sobie, że ludzie, którzy pomagali całej Białorusi, np. medycy w czasie pandemii, teraz zostali uznani za wrogów systemu. Ten reżim stara się unicestwić wszystko, co jako tako działa. Chce przeszkodzić ludziom w niesieniu sobie wzajemnej pomocy. Obecnie jest to dosłownie zabronione.
Jednak ludzie nie przestają, nawet jeśli grozi im za to więzienie. Na przykład kiedy ktoś zostaje wyrzucony z pracy, ludzie zrzucają się, żeby pomóc jego rodzinie. Ludzie podobnie zachowali się, kiedy niedawno w więzieniu zmarł Witold Aszurak. Nie zostawili jego rodziny na pastwę losu. W Mińsku były problemy z wodą, w niektórych dzielnicach jej nie było. Ludzie pomogli tym, którzy ucierpieli, przez grupę na Telegramie. Zawsze znajdą jakiś sposób, jak to zrobić. To budujące patrzeć na społeczeństwo, które wyznaje takie wartości. Nie martwią się tylko o własne podwórko, ale starają się pomagać również innym.
Terlecki nie napisał niczego, co nie byłoby akceptowane przez główny nurt PiS
czytaj także
W szponach Rosji
Pojawiają się głosy, że Rosja próbuje zrobić z Białorusi jedną ze swoich republik.
Rosja chce utrzymać status quo. Putin nie należy do wielkich fanów Łukaszenki, ale wydaje się, że nie dostrzega w tym regionie lepszej alternatywy. Łukaszenka jest prorosyjski, zależny, daje się Putinowi kontrolować. Co nie oznacza, że można zupełnie zbagatelizować scenariusz potencjalnej rosyjskiej inwazji na Białoruś. Wydaje mi się jednak, że obecnie nie miałaby ona sensu. Przecież Rosja już dziś kontroluje białoruską gospodarkę, rynek, od silniejszego sąsiada są uzależnione zwłaszcza przedsiębiorstwa państwowe, białoruskie produkty trafiają głównie do Rosji. Podobne powiązania istnieją na płaszczyźnie współpracy wojskowej, ćwiczeń sił zbrojnych, ochrony przestrzeni powietrznej i granic. Rosja kontroluje Białoruś tak czy siak, więc Putin nie ma na razie powodu, by napaść na nasz kraj. Ale oczywiście nie wiadomo, co przyniesie przyszłość…
Paradoksalnie to właśnie wzrost uzależnienia Białorusi od Rosji Łukaszenka wykorzystuje do usprawiedliwiania przed światem i własnym narodem swojego reżimu. Mówi: nie izolujcie nas, nie nakładajcie na nas sankcji, bo Rosja do reszty nas pochłonie. To straszak, którego od lat używa Łukaszenka i jego zwolennicy, ponieważ chcą dostać fundusze i zachować aktualne relacje. Stosują ciągle te same triki.
Czy dzisiejszy reżim przetrwałby bez pomocy Rosji?
Nie, na pewno nie. Łukaszenka bez Rosji straciłby władzę już wiele lat temu. Rosja wspiera jego reżim moralnie, politycznie, dyplomatycznie, a nawet militarnie. Putin obiecał Łukaszence pomoc żandarmerii wojskowej w interwencjach przeciwko demonstrantom. Oczywiście Białorusini i Rosjanie mają od lat głębokie relacje. To się nie zmieni. Ale to, co robi Putin, narusza te relacje. Teraz wiele osób postrzega Łukaszenkę jako źródło swego cierpienia, i widzi, że cieszy się wsparciem Putina.
czytaj także
Jak Unia Europejska i Zachód mogą pomóc Białorusi? Czy istnieje jakiś skuteczny mechanizm?
Zachód nie ma za bardzo do dyspozycji narzędzi, które pozwoliłyby wpłynąć na sytuację w Białorusi albo ją poprawić.
Jednak nawet te narzędzia, które ma, stosuje nieefektywnie. Na przykład sankcje: powinny być wymierzone bardziej precyzyjnie, tak żeby reżim je porządnie odczuł. Trzy pakiety sankcji nie miały odpowiednio odstraszającego efektu, czego konsekwencją jest niedawny incydent z samolotem.
Unia Europejska nie uznała wyników wyborów w Białorusi, ale Łukaszenka nadal jest u władzy. Czyli znowu kulą w płot. Co Zachód zrobił, żeby w Białorusi odbyły się nowe wybory? Albo żeby podjęto w tej sprawie negocjacje? W ostatnich miesiącach Unia przestała sobie zawracać głowę Białorusią. To nie jest jej priorytet. A to źle. Przecież w końcu mówimy tu o kraju sąsiadującym z UE. To, co się w nim dzieje, wpływa na bezpieczeństwo całego regionu.
**
Vojtěch Boháč – redaktor naczelny, reporter i współzałożyciel serwisu Voxpot.cz.
Z czeskiego przełożyła Dorota Blabolil-Obrębska.