Po dziesięcioleciach okupacji część Palestyńczyków uważa, że aneksja niewiele zmieni. Z pewnością jednak ostatecznie przekreśli szanse na powstanie niepodległego państwa palestyńskiego. Korespondencja Jagody Grondeckiej.
Na mocy umowy koalicyjnej zawartej z Bennym Gantzem izraelski premier Benjamin Netanjahu od 1 lipca ma prawo przeprowadzić w Knesecie głosowanie nad tym, czy – jednostronnie i nielegalnie – rozszerzyć suwerenność swojego państwa na zasiedlone już przez Izrael części Zachodniego Brzegu. Świat oczekiwał dramatycznych ruchów, lecz dotychczas nic się nie wydarzyło. Gabi Aszkenazi, szef dyplomacji w rządzie Netanjahu, lakonicznie oznajmił tylko w środę rano, że „wydaje mu się, że dziś nic się nie stanie”.
– Nie koncentrujmy się na terminach. Ważne jest, żeby zrozumieć, że aneksja to trwający od 1967 roku proces, który będzie postępował. Izrael zastanawia się tylko jak. Data 1 lipca nie była deadline’em, a jedynie otworzyła okno, które będzie trwało do wyborów w Stanach Zjednoczonych – powiedział w rozmowie z Krytyką Polityczną Tareq Baconi, analityk Międzynarodowej Grupy Kryzysowej ds. Izraela i Palestyny, autor książki Hamas. The Rise and Pacification of Palestinian Resistance. – Myślę, że w ciągu następnych kilku tygodni czy miesięcy Netanjahu ogłosi aneksję i sprecyzuje, jak miałaby ona wyglądać. Gabi Aszkenazi i Benny Gantz nie mają dość władzy, żeby zatrzymać ten proces. Mogą próbować wpłynąć na Netanjahu, przekonując, że trzeba się skupić na epidemii i gospodarce, ale decyzję podejmie premier. Dla niego to nie jest kwestia polityczna ani strategiczna, ale ideologiczna, to kontynuacja projektu Wielkiego Izraela.
„Tylko ty możesz ocalić państwo żydowskie”. Jak Bibi dogadał się z Bennym
czytaj także
– Bardzo trudno stwierdzić, czego chce Netanjahu. To rodzaj polityka, dla którego najważniejsze jest przetrwanie. Wygrał wybory, utworzył rząd i na razie uchronił się przed ewentualnym wyrokiem. Teraz to kwestia tego, jakie będzie jego polityczne dziedzictwo – uważa Omar Karmi, współpracownik magazynu „Electronic Intifada” i były korespondent dziennika „The National” w Waszyngtonie i Jerozolimie. – Dlaczego jeszcze nie podniósł kwestii aneksji w Knesecie? Jest kilka przyczyn. Jedna to oczywiście druga fala COVID-19 w Izraelu, druga – presja ze strony administracji USA.
Ta ma bowiem zasadnicze znaczenie dla powodzenia całego planu. Uważa się, że decyzja o aneksji w istocie należy do dwóch polityków – Benjamina Netanjahu i Donalda Trumpa, którego izraelski premier uważa za „największego przyjaciela Izraela, jaki kiedykolwiek był w Białym Domu”. Kwestia formalnej aneksji części Zachodniego Brzegu – która w istocie będzie zalegalizowaniem przez Izrael okupacji tych terenów – choć obecna w izraelskiej polityce od lat, nabrała tempa dwa lata temu, kiedy USA przeniosły swoją ambasadę z Tel Awiwu do Jerozolimy.
czytaj także
– Dla nas aneksja nie oznacza niczego nowego. Odkąd w 1967 roku Izrael rozpoczął politykę osadnictwa, stopniowo odbierał nam nasze ziemie, osiedlał na nich swoich obywateli, wprowadzał izraelskie prawo na naszych terytoriach. To trwa od lat, a niespotykane rozmiary osiągnęło dwa lata temu, kiedy Izrael z poparciem Stanów Zjednoczonych zaanektował Jerozolimę – mówi Raji Sourani, prawnik i dyrektor Palestyńskiego Centrum Praw Człowieka (PCHR).
W styczniu tego roku Stany Zjednoczone przedstawiły umowę, którą świat poznał jako „deal stulecia”, a która hojnie obdarowywała Palestyńczyków pojedynczymi wysepkami ziem, między którymi mieliby poruszać się podziemnymi tunelami. Plan, który powstawał we współpracy tylko z Izraelem, zakładał włączenie do Izraela dużej części zasiedlonego już przezeń Zachodniego Brzegu – tak że Palestynie zostałoby około 15 procent powierzchni jej historycznego terytorium.
Trump nie starał się zachować nawet pozorów obiektywizmu i poważnego podejścia do tematu. Autorem planu pokojowego dla Bliskiego Wschodu jest jego zięć, Jared Kushner, którego kompetencje i doświadczenie ograniczają się do tego, że – jak powiedział stacji Sky News Arabia – „zajmuje się tym tematem od trzech lat i przeczytał około 25 książek”.
czytaj także
Niestety, nigdy nie wyjawił, jakie lektury natchnęły go do stworzenia mapy przypominającej durszlak, wydaje się też, że mógł nie zapoznać się dość uważnie z własnym okrojonym sylabusem. Wystarczy wspomnieć choćby jego pamiętną rozmowę z Christiane Amanpour w CNN. Kiedy prowadząca zauważyła, że Josi Belin – szef dyplomacji Szimona Peresa i jedna z kluczowych dla porozumienia w Oslo postaci – odniósł się do jego planu krytycznie i ostrzegł, że może prowadzić do rozwiązania jednopaństwowego, Kushner określił go jako „przypadkową postać, która nie ma za wiele wiedzy ani wiele do powiedzenia”.
Dziś jednak nawet Kushner ma nie odnosić się z nadmiernym entuzjazmem do planów Netanjahu. Izraelska stacja Canal 13 poinformowała, powołując się na anonimowe źródło w osobie wysokiego rangą izraelskiego urzędnika, że prezydencki zięć i jego otoczenie mieli naciskać na Netanjahu, by zdjął nogę z gazu.
Jared Kushner, senior adviser to the President, says the White House's Middle East plan is "a great deal" and if Palestinians reject it, “they’re going to screw up another opportunity, like they’ve screwed up every other opportunity that they’ve ever had in their existence.” pic.twitter.com/ABAI3gKjig
— CNN (@CNN) January 28, 2020
– Kushner chce, żeby doszło do aneksji w ramach jego planu, nie w oderwaniu od niego – tłumaczy Baconi. – Netanjahu z kolei nie chce rozważać, nawet retorycznie, pomysłu niepodległego państwa palestyńskiego. Administracja Trumpa popiera pomysł aneksji, ale trwa dyskusja, jak ona miałaby wyglądać. Od rezultatu tej dyskusji zależy ruch Netanjahu, który potrzebuje zielonego światła z Białego Domu.
Decyzja o aneksji jest bowiem ogromnie kontrowersyjna. – Izrael stosuje prawo dżungli. Zapowiadana aneksja zamyka jakąkolwiek drogę do rozwiązania dwupaństwowego, do pokoju. To byłby nowy, bezprecedensowy wymiar apartheidu, o wiele gorszy od tego w RPA, i wstęp do czystek etnicznych – ostrzega Raji Sourani.
Ekspansjonistyczne zapędy izraelskiego premiera zmusiły do reakcji liczne kraje Unii Europejskiej, w tym tradycyjnych sprzymierzeńców Izraela, takich jak Wielka Brytania. Plany aneksji potępili też wszyscy poza USA stali członkowie Rady Bezpieczeństwa. Unii nie udało się wystosować wspólnego stanowiska, bo to zawetowały Węgry, jednak wiele państw ma przygotowywać się do wprowadzenia sankcji. W świetle prawa międzynarodowego zajęcie Zachodniego Brzegu przez Izrael będzie mieć taki sam status jak aneksja Krymu przez Rosję w 2014 roku. – Netanjahu musi to zrobić, póki w Stanach Zjednoczonych jest administracja, która to zaakceptuje – dodaje Karmi.
– Reakcja społeczności międzynarodowej ogranicza się do słów. Oczywiście, aneksja łamie prawo międzynarodowe, więc społeczność międzynarodowa ją potępi. Nie wiadomo jednak, czy za tym pójdą jakiekolwiek reperkusje wobec izraelskiego rządu. Na razie nie dzieje się nic, co mogłoby powstrzymać aneksję, i nie zakładałbym, że to się zmieni. Nikt raczej nie podejmie działań, które dla Izraela byłyby niemożliwe do zaakceptowania – uważa Baconi.
czytaj także
Więcej wiary w międzynarodowe wsparcie dla sprawy palestyńskiej pokłada Sourani. – Izrael nie przejmie się żadnymi deklaracjami, dopóki nie pójdą za nimi odpowiednie kroki. Będzie realizował swój plan i żadne zabiegi retoryczne go nie powstrzymają. Jeśli Unia Europejska naprawdę chce potępić te działania, musi przynajmniej nałożyć na Izrael sankcje, tak jak zrobiliście to z Rosją. Nie mam żadnych złudzeń co do pomocy ze strony świata arabskiego. Ale jeśli mam na cokolwiek nadzieję, to na reakcję Europy – powiedział Krytyce Politycznej.
Skoro technicznie rzecz biorąc, aneksja zmieni niewiele, a przez znakomitą większość państw nie zostanie nawet uznana, co właściwie oznacza dla żyjących na Zachodnim Brzegu Palestyńczyków? – Utracą kontrolę nad swoimi ziemiami. Ich status prawny stanie się niejasny, bo nie dostaną obywatelstwa. Nie wiadomo więc, czy będą mieć prawo pobytu na zaanektowanych terytoriach, czy otrzymają dostęp do opieki zdrowotnej, do edukacji. Będzie ich też o wiele łatwiej wysiedlić. Te kwestie dotyczą bezpośrednio Palestyńczyków mieszkających na terytoriach, które mają zostać wchłonięte przez Izrael, ale są także implikacje dla Palestyńczyków żyjących poza nimi – ostrzega Baconi. – Jeśli Izrael doprowadzi do aneksji części Zachodniego Brzegu, co z Palestyńczykami, którzy pozostaną na tych niezaanektowanych? Powstaną części Palestyny całkowicie otoczone przez terytorium Izraela. Jak ich mieszkańcy będą się przemieszczać, np. między Jerychem a Ramallah? Realia życia Palestyńczyków zmienią się diametralnie.
Innego zdania jest Omar Karmi. – Prawdopodobnie nie będzie zbyt dużej odczuwalnej różnicy. Palestyńczycy, którzy zamieszkują te tereny, już teraz żyją pod militarną okupacją Izraela. Po aneksji nie otrzymają obywatelstwa, więc ich życie się za bardzo nie zmieni. Izrael próbuje zagarnąć tak dużo ziemi z tak niewieloma mieszkańcami, jak tylko się da. Prawdopodobnie będzie próbował ułatwiać Palestyńczykom z tych terenów przenoszenie się do pozostałych części Autonomii.
Jednak nawet jeśli świat będzie konsekwentnie ignorować sytuację Palestyńczyków i prawo międzynarodowe, plan Netanjahu wciąż ma wiele słabych punktów, co wskazują nawet sojusznicy Izraela oraz członkowie aparatu bezpieczeństwa tego państwa. Jak nietrudno było przewidzieć, w miarę zbliżania się 1 lipca nasilały się groźby ze strony organizacji takich jak Hamas, którego rzecznik nazwał plany Netanjahu „wypowiedzeniem wojny Palestyńczykom”. Tawhid al-Dżihad, sunnicka grupa dżihadystyczna będąca franczyzą al-Kaidy w Strefie Gazy, z okazji zapowiedzi aneksji opublikowała pierwsze w tym roku wideo zatytułowane Harid al-Mu’minin – co można przetłumaczyć jako „przebudzenie” czy „rewoltę” wiernych. Trudno powiedzieć, czy Tawhid al-Dżihad zmaterializuje swoje groźby – ostatnią większą operację przeprowadzili w 2017 roku. Trzeba jednak pamiętać, że była ona dokonana wewnątrz Izraela i skończyła się śmiercią czterech żołnierzy tego państwa.
Kilka dni temu doradca prezydenta Autonomii Palestyńskiej Mahmuda Abbasa zapowiedział nawet „wybuch trzeciej intifady, jeśli Izrael posunie się dalej z aneksją”. – To, czy będziemy mieć do czynienia z kolejną intifadą, zależy od bardzo wielu czynników – uważa Tareq Baconi. – Reakcja Palestyńczyków zależy od tego, jak wielki obszar Zachodniego Brzegu zajmie Izrael, jak zmieni się ich codzienne życie oraz od tego, czy Izrael użyje przy tym wojska. Palestyńczycy na pewno zareagują na tak poważne naruszenie ich praw, więc nic nie jest wykluczone. Każda forma zbrojnego oporu jest możliwa.
Także Sourani nie wyklucza możliwości zaostrzenia konfliktu. – Nie jestem politykiem. Ale wiem jedno: każdy człowiek ma prawo do oporu, kiedy ktoś próbuje mu przemocą coś narzucić – mówi. – Wiem, że nie możemy się poddać. Mamy moralną wyższość nad Izraelem, prawo i historia są po naszej stronie, dlatego Izrael i USA śmiertelnie się nas boją. Droga będzie długa, ale jesteśmy pewni, że z wolnymi, zaangażowanymi ludźmi, którzy będą popierać sprawę palestyńską, pewnego dnia zwyciężymy.
czytaj także
Mniej optymizmu wykazuje Omar Karmi. – Trzeba pamiętać, że to nie jest nowy pomysł Netanjahu i Trumpa. Plany aneksji istniały od początku okupacji Zachodniego Brzegu przez Izrael i krążyły wśród izraelskich decydentów od dziesięcioleci. Rozwiązanie dwupaństwowe w takiej formie, w jakiej chciałaby tego Palestyna, jest poza dyskusją.
Zgadza się z nim Baconi. – Rozwiązanie dwupaństwowe wypadło z gry dawno temu. Czas, żebyśmy zrozumieli, że mamy jednopaństwową rzeczywistość, i zastanowili się, jak w jej ramach nadać Palestyńczykom prawa polityczne i obywatelskie.