Psychologia

Żyję z depresją. Nie wytłumaczę zdrowej osobie, że za moim uśmiechem nie kryją się żadne uczucia

Tak jak przy dyskusji o osobach nieheteronormatywnych powinno się przede wszystkim brać pod uwagę ich zdanie, tak pisząc o chorych psychicznie, powinno się myśleć o tych, którzy są po tej drugiej stronie problemu.

Dyskusja nad felietonem prof. Środy o depresji pobudziła mniej lub bardziej oburzonych komentatorów, którzy chcąc koniecznie wyrazić swoje zdanie, często pomijają w tej sprawie jej „bohaterów” – osoby chore.

Każda depresja ma inny przebieg. Czasem chory, widząc, że dzieje się z nim coś niewłaściwego, idzie do lekarza, dostaje leki, po których następuje poprawa, i wraca do życia. Czasem ma nawrót. Niektórym pomaga sama terapia, innym pobyt w szpitalu. Część radzi sobie sama, często nawet nie wiedząc, że ich stan podlega medycznej klasyfikacji. Bo podlega – diagnozuje się go na podstawie wytycznych DSM-5. Niezależnie od diagnozy coraz więcej chorych odbiera sobie życie.

Naprawdę nikt nie chce mieć depresji

Choruję na depresję w przebiegu choroby dwubiegunowej i doświadczam typowych jej objawów: obniżenie nastroju i poczucia własnej wartości, spowolnienie psychoruchowe, anhedonia i myśli samobójcze. Trafiłam do psychiatry, który przepisał mi leki (biorę je grzecznie, ufam lekarzom, mimo że dopiero trzeci postawił właściwą diagnozę), staram się funkcjonować, pracuję (umysłowo), ogarniam rzeczywistość, choć niespecjalnie mnie ona interesuje.

Jestem z tym sama, jak każdy chory, bo jak wytłumaczyć zdrowej osobie, że za moim uśmiechem nie kryją się żadne uczucia? Jestem chora psychicznie i będę chorować do końca życia.

Jest mi łatwiej niż pacjentom 30 lat temu, bo od dłuższego czasu zmienia się stosunek ludzi do chorych, depresja nie jest uznawana za jesienny smutek, użalanie się nad sobą i takie tam. Nawet można dostać na nią urlop zdrowotny. Nie ukrywam się, jeśli ktoś zauważy u mnie leki, to dlatego, że dzięki terapii oswoiłam tę część siebie, a nie, że mam się czym chwalić.

Uderz w stół… Co nam mówi dyskusja o lekach antydepresyjnych wywołana filmem Beaty Pawlikowskiej

Co jednak, jeśli jest inaczej? Może mimo wszystko jestem przegrywem, leniwa, słaba, nieciekawa świata? Może wszystkie te osoby, które powtarzają, że depresja to choroba, tylko udają, że tak myślą, bo łatwiej im wtedy wytłumaczyć samobójstwa znanych ludzi? Przecież każdy czasem jest smutny i ma dość. „Samodyscyplina i codzienne dobre nawyki pomagają w chwilach kryzysu”. Gdybym miała piątkę dzieci, od razu by mi przeszło. Może jednak lepiej, gdyby mnie nie było?

Felieton prof. Środy o depresji przeczytały różne osoby. Ktoś, kto mimo całej tej szopki o normalizacji chorób psychicznych wie swoje, i wreszcie profesora powiedziała, jak jest. Ktoś, komu jakiś psychiatra po pięciu minutach wizyty przepisał antydepresanty, i teraz ma wreszcie o czym gadać ze znajomymi. Ktoś, komu powiesił się znajomy. Ktoś, kto żyje z depresją długo i ma wyjebane na takie teksty. Wreszcie osoba, której myśli przytaczam wyżej. Bo jej życia ten temat dotyczy tu i teraz.

„To tylko moja opinia o depresji”? Nie, to szkodliwa dezinformacja

I tak jak przy dyskusji o osobach nieheteronormatywnych powinno się przede wszystkim brać pod uwagę ich zdanie, tak pisząc o chorych psychicznie, powinno się myśleć o tych, którzy są po tej drugiej stronie problemu. Szczególnie gdy nasza opinia trafia do osób, których nie znamy, a my, choćby z uwagi na wykształcenie, jesteśmy dla innych jakimś autorytetem. Dlatego tekst prof. Środy jest szkodliwy i zwyczajnie obrzydliwy.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij