Teatr

Żądam patosu!

dobra-terrorystka-olsten

Nie tylko pięknym chłopcom prawicy należą się prawdziwie wzniosłe przeżycia.

Mam pewien problem. Będąc lewicującą feministką, weganką, ekoterrorystką i serdeczną przyjaciółką LGBTQA, w dzisiejszej, spolaryzowanej Polsce nie mam się czym wzruszać. Nie znaczy to, że nie mam też innych problemów – jestem także prekariuszką, której obecny rząd chce odebrać część praw z racji jej płci itd. Niemniej, kiedy idę do teatru, a chodzę do niego całkiem często, za każdym razem marzę o katharsis i za każdym prawie razem go nie dostaję. Trochę już zaczyna mnie to wkurzać.

Co dostaję w zamian? Bekę, ironię, czasem nawet sarkazm. Metakomentarze i metakomentarze do metakomentarzy. Sporą dawkę celnych ripost na wszelkie moje egzystencjalne pytania, ale żadnej odpowiedzi.

Prawica radzi sobie z tym lepiej. Mają swoich żołnierzy wyklętych i swoje „P” na sankach (kto nie wie, o co chodzi, niech zobaczy Mefista w Powszechnym) i jeszcze kilka innych rzeczy, które są w stanie wycisnąć im z oczu łzy. Ja też bym tak chciała! Lewicowych ideałów nie porzucę, ale może uda mi się poruszyć sumienia twórczyń i twórców, którzy specjalnie dla mnie przygotują wielkie, patetyczne i co najważniejsze – dobre – widowisko, żebym mogła sobie poprzeżywać i już nie musieć po kryjomu słuchać piosenek Jacka Kaczmarskiego?

Teatr, który ma się w co wtrącać

Totalnie rozumiem, ale czegoś mi brak

Weźmy na przykład taką Dobrą terrorystkę Agnieszki Olsten, która miała niedawno swoją premierę w Studio. Bardzo przyzwoity spektakl na podstawie powieści Doris Lessing pod tym samym tytułem. Przemyślana scenografia z przestrzenią sceniczną, w której widzowie tworzą pierwszą, drugą i trzecią ścianę i tylko czwarta istnieje, powiedzmy, naprawdę. Całkiem niezłe kreacje aktorskie, chociaż Agnieszka Kwietniewska w roli Alice początkowo jest nieco sztywna, później się rozkręca. Bartosz Porczyk jako Reggie i Dominika Biernat jako Mary grają od początku do końca karykaturalnie, imitując korporacyjno-hipsterską nowomowę, co na dłuższą metę jest nieco męczące, ale całkiem dobrze broni się w kontekście tego spektaklu.

Korczakowska: Obecna władza panicznie boi się wolności

Alice, a także Jasper (Krzysztof Zarzecki), wspólnie z grupką ni-to-przyjaciół-ni-to-towarzyszy (Anna Paruszyńska, Monika Obara, Marcin Pempuś) to paczka artystów-anarchistów, którzy zasiedlają bliżej nieokreślony squat. Reggie i Mary to przedstawiciele klasy yuppie, którzy próbują na tym squacie zamieszkać – mają dużo dobrych chęci i kompletny brak zrozumienia dla jego specyfiki. Jest jeszcze matka Alice, grana przez Dominikę Ostałowską, reprezentująca świat przebrzmiałej inteligencji. Rezydenci squatu są wkurzeni, antysystemowi, marzą o rewolucji i jednocześnie chcą się wyżyć artystycznie. Alice nie może pozbyć się swoich mieszczańskich przyzwyczajeń i cały czas histerycznie sprząta, Jasper to gbur, który nienawidzi markowych metek, pozostałe postaci tworzą zaś interesujące, wybuchowe tło.

Jest w tym spektaklu kilka świetnych scen, np. ta podczas której Anna Paruszyńska prezentuje widzom przedmioty codziennego użytku i ich alternatywne zastosowanie (druciany zmywak jako knebel itp.). Jest feministyczne, ekologiczne i socjalistyczne przesłanie. I w zasadzie tyle.

Bo przede wszystkim jest niekończące się pasmo gagów. Mniej lub bardziej inteligentnych, często śmiesznych, nigdy wzruszających. Centralnymi postaciami tych gagów są Mary i Reggie, zwracający się do siebie np. w słowach „totalnie rozumiem, co miałeś na myśli”. Na tym uroczym kontraście pomiędzy ich arogancją a prawdą squatu zbudowana jest większa część fabuły.

Uśmiałam się, owszem. Po raz nie wiadomo który od początku bieżącego sezonu szczerze się uśmiałam.

Robić porno trzeba umieć

Upudrowani szowiniści

Na Strach zżerać duszę w Teatrze Powszechnym w reżyserii Agnieszki Jakimiak też się uśmiałam, choć tematyka spektaklu – imigrant w kontekście społecznym – bardzo poważna. Przede wszystkim uśmiałam się, gdy przed wejściem na widownię przeszukano mnie na okoliczność posiadania kwasu masłowego, co przywołało też miłe wspomnienia wakacji w Izraelu, gdzie bomby w torebce szukają ci w każdej galerii handlowej. Niemniej wybaczam – chyba też bym przeszukiwała widzów, gdybym musiała przesunąć premierę spektaklu z powodu dowcipnego ataku, poczynionego zapewne przez kogoś, kto ma wiele okazji wzruszać się żołnierzami wyklętymi. Nawet jednak to zagrożenie realnym smrodem, na jakie narażani są twórcy, twórczynie, pracownicy, pracownice i widownia kręcąca się wokół Teatru Powszechnego, nie zaowocowało obudzeniem się lewicowego patosu. Strach zżerać duszę to kolejny zmyślny, sprawnie zrobiony, uroczy estetycznie, dowcipny i totalnie (pożyczając epitet od Mary) niewzruszający spektakl.

Teatr, który nie strąca

Punktem wyjścia jest tutaj film Rainera Wernera Fassbindera pod tym samym tytułem. W filmie akcja osadzona jest w Niemczech lat 70. Fabuła jest prosta – starsza Niemka (może nawet polskiego pochodzenia, skoro nosi nazwisko Kurowski) zakochuje się w młodym imigrancie z Maroka. Wzbudzając zgorszenie: rodziny, sąsiadów, przyjaciół, sklepikarza i jego żony, wszystkich porządnych obywateli i obywatelek niemieckich. Ale wszystko kończy się dobrze. To tak w skrócie.

Agnieszka Jakimiak usunęła z fabuły – co za odwaga! – główną parę bohaterów. Nie ma więc Alego i Emmi. Ich poczynania i dialogi są relacjonowane przez chór. Chór sam w sobie gra prawdziwego głównego bohatera, czyli niemieckie społeczeństwo. Czworo aktorów – Karolina Adamczyk, Klara Bielawka, Grzegorz Artman i Julian Świeżewski – wcielają się a to w gromadkę dorosłych dzieci Emmi, a to w oburzonych sąsiadów, a to w przypadkowych ludzi w knajpie. Wcielają się śpiewająco i melorecytująco, wcielają się w doskonałych kostiumach żywcem zdjętych z niemieckich obywatelek i obywateli tamtych czasów. Wcielają się bardzo, bardzo śmiesznie. Pokazują absurdalność uprzedzeń wobec imigrantów, organiczną niechęć i uprzedmiotawiające ich traktowanie. Widownia może nawet domyśla się tej subtelnej aluzji do współczesnej Polski.

Agnieszka Jakimiak usunęła z fabuły – co za odwaga! – główną parę bohaterów.

Bardzo to wszystko słuszne i poważne, a jednocześnie jak lekko, jak z wdziękiem podane. Nie zabrakło nawet metawstępu, w którym aktorzy i aktorki wcielają się w osoby odpowiedzialne za zaistnienie spektaklu, przede wszystkim w Agnieszkę Jakimiak i w samego Fassbindera, aby opowiedzieć nam trochę o zamyśle reżyserskim. Wszystko to odegrane w klimacie – a jakże – beki i heheszków. Może twórcy i twórczynie obawiali się, że bez tego nie zrozumiemy wymowy przedstawienia, ale nie chcieli nam dać zbytnio tego odczuć.

Od tego całego wdzięku i humoru może się aż zachcieć iść z koktajlem Mołotowa poszukać mocnych przeżyć gdzie indziej. Niemniej – ukłony należą się odpowiedzialnemu za dramaturgię, scenografię, światła i wideo Mateuszowi Atmanowi. Pomysł, aby wstawić na scenę przeciętne niemieckie mieszkanie z lat 70., z kwiatkiem, Jezusem na krzyżu, wypoczynem itd., jednocześnie pokrywając wszystko białą farbą, był doprawdy przedni. Upudrowani szowiniści to wciąż szowiniści.

Wasi żołnierze wyklęci, nasi uchodźcy

Nieoczekiwanie patos bardzo dobrej jakości zaserwowano mi poza scenami instytucjonalnymi. Funkcjonuje w Warszawie piękna organizacja parateatralna o nazwie Strefa WolnoSłowa, korzystająca z infrastruktury Teatru Powszechnego, współpracująca z imigrantami (to główne założenie programowe) i z każdym, kto tylko ma na to ochotę. Swego czasu miałam okazję zobaczyć ich projekt na pograniczu spektaklu i performansu pt. Utopie. Już wtedy uznałam, że ta niezwykle egalitarna aktywność o pacyfistycznej wymowie ma moc, której bardzo mi brakuje.

Tym razem oglądałam ich klasyczny (o ile to słowo jest tutaj na miejscu), najnowszy spektakl Uchodź! Kurs uciekania dla początkujących, napisany przez Artura Pałygę i wyreżyserowany przez Alicję Borkowską. Tematyka, jak nietrudno się domyślić, uchodźcza. Ale przez to, że Strefa współpracuje z imigrantami – przedstawiona bez irytującej przemocy epistemologicznej, która polega na mówieniu w imieniu uchodźców, na zawłaszczaniu ich historii i używaniu ich w swoich, niechby nawet najbardziej wzniosłych celach.

Dzień z życia uchodźcy, czyli tak się bawią Wilki z Davos

Przede wszystkim więc w Uchodź… ci straszni muzułmanie przemawiają swoim głosem. To imigranci z Iranu – Sanem Naderi, która w spektaklu mówi o sobie „Vagina in the sky”, Daniel Sadr i Farid Tarabpour. Piękni ludzie, którzy w naszej ksenofobicznej Polsce nie bali się powiedzieć ze sceny „jesteśmy muzułmanami”. Którzy nie bali się swoim głosem przemówić w swojej sprawie i którzy przede wszystkim żyją tu na co dzień. Ze swoimi śniadymi twarzami i rysami wskazującymi na zdecydowanie niepolskie pochodzenie, chodzą po ulicach, jeżdżą środkami komunikacji miejskiej, a nawet twierdzą, że kochają Polskę. Taki heroizm codzienności, kiedy twoja twarz, nawet mimo twojej woli, rzuca wyzwanie społeczeństwu, a ty z tym żyjesz, pracujesz, bawisz się.

W spektaklu zagrali też Michał Dudziński, Dorota Papis i Łukasz Wójcicki. Reprezentują rdzennych (cokolwiek by to oznaczało) Polaków z ich antyimigranckimi obawami, różnorodnością stanowisk, wątpliwościami. Oczywiście prywatnie są to osoby raczej spod znaku „refugees welcome”. Eksperyment polegający na zaproszeniu do współpracy klasycznych ksenofobów na pewno byłby interesujący, ale ryzykowny, a może nawet niewykonalny.

I właściwie to tyle i aż tyle. Twórcy i twórczynie przypominają historie polskich uchodźców, którzy po II wojnie światowej znaleźli schronienie w Iranie. Są to straszne opowieści, które lekką ręką można zestawić z opowieściami o ludziach tonących na pontonach w drodze z Syrii do Europy. Bycie uchodźcą to zawsze wątpliwa przyjemność. Bycie uchodźcą w świecie, który uchodźców nie lubi, to zasadniczo pewna śmierć.

Te historie, a także opowieści z codzienności, w czasie których Dorota Papis narzeka, że Polacy są jacyś tacy zawzięci, a irańscy koledzy i koleżanka odpowiadają jej „no, my też”, uświadamiają nam jedno. Prawdę starą jak świat, ale w zalewie rasistowskiej ideologii z jednej strony, a lewicowej beki z drugiej, brzmiącej dziwnie świeżo. Otóż wszyscy jesteśmy ludźmi. Aż tak bardzo się nie różnimy. Powiedzieć to to jedno, zobaczyć na scenie – drugie. Zupełnie inna jakość.

Eksperyment polegający na zaproszeniu do współpracy klasycznych ksenofobów na pewno byłby interesujący, ale ryzykowny, a może nawet niewykonalny.

W Uchodź… jest wiele śmiesznych momentów, nie przytłoczyły one jednak tak długo wyczekiwanego przeze mnie patosu. Patosu pięknego, czystego, o wielkiej mocy artystycznej. Sięgającego apogeum w momencie, kiedy Łukasz Wójcicki śpiewa Bogurodzicę na modłę zaśpiewu muezinów. To jest ta jedna z nielicznych okazji, kiedy możemy poczuć w oczach łzy wzruszenia. Wasi żołnierze wyklęci, nasi uchodźcy.

Chciałabym, żeby to wszystko się jakoś ze sobą połączyło. Żeby Strefa WolnoSłowa mogła dysponować takimi możliwościami, jakimi dysponuje Studio teatrgaleria czy Teatr Powszechny. Żebyśmy po patos nie musieli udawać się taksówką do niewykończonego mieszkania, w którym Strefa wystawia swój spektakl. Żebyśmy nie musieli polować na ich nieliczne spektakle, bo poza instytucją niełatwo jest regularnie wystawiać. Dajcie im scenę i stałe miejsce w repertuarze. Resztę zrobią sami.

*
Dobra terrorystka, reż. Agnieszka Olsten, Studio teatrgaleria
Strach zżerać duszę, reż. Agnieszka Jakimiak, Teatr Powszechny w Warszawie
Uchodź! Kurs uciekania dla początkujących, reż. Alicja Borkowska, Strefa WolnoSłowa

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jolanta Nabiałek
Jolanta Nabiałek
Filolożka i kulturoznawczyni
Absolwentka filologii polskiej i kulturoznawstwa na Uniwersytecie Wrocławskim, słuchaczka podyplomowych gender studies w IBL PAN w roku 2017/2018. Publikowała w Internetowym Magazynie Teatralnym „Teatralia” i w Dzienniku Teatralnym. Obecnie zajmuje się promocją w Wydawnictwie Krytyki Politycznej. Prowadzi fanpage „Nie więcej niż pięć linijek”, na którym publikuje mikrorecenzje książek.
Zamknij