Co na ulicy, to i w teatrze. Po kobiecie-Konradzie w „Wyzwoleniu” i wściekłych, kobiecych monologach w „Klątwie”, nastał powrót do Jagny z „Chłopów” oraz „Dziewczynki”.
Nie jestem pewna, czy można ująć to w taki sposób, że parasolki i wieszaki przeniknęły do teatru i echa Czarnego Protestu odbijają się w jego murach. Z pewnością jednak coś jest na rzeczy, tzw. kwestia kobieca wybrzmiewa w kolejnych spektaklach. Nawiązuje do niej Krzysztof Garbaczewski w swoich Chłopach w Teatrze Powszechnym. Jej orędowniczką usiłuje być Magdalena Wdowik, wystawiając Dziewczynki” w Teatrze Studio.
czytaj także
Może kiedyś doczekamy się jeszcze spektakli, w których „kwestia kobieca” będzie znaczyła coś zupełnie innego, coś w oczywisty sposób równorzędnego wobec „kwestii męskiej”. I może razem z „kwestią LGBT”, „kwestią islamską” itd. złożą się po prostu na „kwestię ludzką”. Gdzieś, kiedyś, w lepszym świecie. Na razie – nie składamy parasolek i przyglądamy się, jak twórczynie i twórcy radzą sobie z tym tematem.
Baby
Najnowszy spektakl Garbaczewskiego jest względnie radykalny, jeśli chodzi o zastosowane środki artystyczne, i umiarkowanie lewicowy. Zacznijmy od tego pierwszego zagadnienia.
Reżyser wziął na warsztat Chłopów Reymonta, co samo w sobie jest już dość brawurowym pomysłem – czekam, aż w następnym podejściu uraczy nas realizacją sceniczną Nad Niemnem. Nikt, kto widział chociaż pół jego spektaklu, nie spodziewał się tradycyjnej scenografii i linearnie przedstawionej historii. O dziwo, w warstwie fabularnej reżyser pozostał Reymontowi dość wierny. Myślę, że stroniący od czytania licealista byłby w stanie po obejrzeniu tego przedstawienia zaliczyć na trójkę klasówkę ze znajomości lektury.
Scenografia oczywiście nie jest tradycyjna. Widzowie siedzą po dwóch stronach przestrzeni scenicznej, a ta podzielona jest na kilka planów zdarzeń, wyznaczanych m.in. przez osobliwe klatki, które symbolizują poszczególne domostwa we wsi Lipce. Funkcję ziemi, tak istotnej u Reymonta, pełni… ziemia. Taka w workach, jaką można kupić w sklepach ogrodniczych. Jeden worek to jedna morga, tak mi się przynajmniej zdaje. O tę właśnie ziemię aktorzy i aktorki czasami się kłócą, czasami się nią obrzucają. Mamy też sterowanego robota, który okazuje się świnią, aktora przebranego za krowę, no i kostiumy.
Myślę, że stroniący od czytania licealista byłby w stanie po obejrzeniu tego przedstawienia zaliczyć na trójkę klasówkę ze znajomości lektury.
Na początku aktorzy i aktorki występują w jednorodnych białych przebraniach. Ich ciała wyglądają jak podebrane Teletubisiom, na twarzach natomiast mają pończochy, nasuwające skojarzenie z błonami płodowymi. Na tym etapie mówią wszyscy jednym głosem, są tym samym, zbiorowością, z której jeszcze nie wyłoniły się żadne indywidua. Tak, jakby tytułowi chłopi byli przede wszystkim organiczną masą, dopiero w drugiej kolejności Jagną, Antkiem czy Józką.
Kiedy chłopi zrzucają swoje powłoki, czepiają się ich dramaty całkiem uniwersalne – ktoś kogoś kocha, ktoś kogoś zdradza, ktoś komuś zazdrości. Wyjątkowy jest tutaj kontekst, czyli życie wsi. Dobrze pamiętamy święte omówienie lektury z lekcji języka polskiego – życie chłopów determinowane było przez zaklęty krąg pór roku, co oznacza, że czas płynął im trochę linearnie, ale trochę też cyklicznie, od przednówka do przednówka. A że dzisiaj prawdziwych chłopów już nie ma, Garbaczewski tę cykliczność sprowadza do absurdu. Aktorzy wykonują sekwencje tych samych gestów, powtarzają cały czas ten sam dialog, co trochę przypomina mechaniczne odtańczenia poloneza w spektaklu Soplicowo Piotra Cieplaka.
czytaj także
Pory roku zaznaczane są monotonnym odczytywaniem wybranych fragmentów opisowych z Reymonta. W przerwie spektaklu możemy natomiast odwiedzić małe muzeum pod sceną, gdzie znajduje się kuriozalny, chłopski skansen, a aktorzy i aktorki raczą nas anegdotkami na temat Reymonta. Dodajmy do tego jeszcze sceny, w których jeden z bohaterów, Antek (Mateusz Łasowski), rąbie drewno. W rolę drewna wcieliły się najprawdziwsze książki. Książka, w przeciwieństwie do swojskich drzew, to atrybut inteligencki, z gruntu obcy wsi. Ale ten znak teatralny mieści w sobie więcej znaczeń – książki drukowane są na papierze, papier robi się z drewna, więc co? Powrót lektury do macierzy? Wobec życia na mitycznej wsi wszystko jest wtórne? A może po prostu nie ma już drewna, jak nie ma już chłopów i żywych świń, pozostały nam tylko skanseny, robotoświnie i anegdotki o Reymoncie?
Coś nam jednak z tych Chłopów się ostało, zdaje się twierdzić Garbaczewski. Odnajdziemy to na poziomie struktury społecznej. Reżyser dyskretnie podkreśla, że własność już wtedy stanowiła sporą wartość. Nawet jeśli będziemy doszukiwać się metafizyki w związku chłopa z ziemią, zawsze ostatecznie ziemia to ziemia, konkretne zyski i miejsce w hierarchii.
Coś nam jednak z tych Chłopów się ostało, zdaje się twierdzić Garbaczewski. Odnajdziemy to na poziomie struktury społecznej.
I wreszcie kwestia kobieca. Postaci Jagny (Magdalena Koleśnik) nijak nie można pominąć. U Reymonta to była taka artystyczna dusza, obwołana przez społeczność kobietą upadłą, bo miała trochę inne potrzeby niż moralność zbiorowa nakazuje. U Garbaczewskiego Jagna także wyraźnie odcina się od swoich pobratymców, jest subtelna i tajemnicza, nie rozwija sieci prymitywnych intryg, jak inni i inne, tylko z wdziękiem manipuluje społecznością, romansując i uchylając się od obowiązków. Spotyka ją za to oczywiście kara.
Symptomatyczny jest tutaj jej dialog z matką (Ewa Skibińska). Jagna chce po ślubie zostawić sobie długie włosy, rodzicielka uświadamia jej jednak, że to nie wypada. Oto, jak tradycja ingeruje w ciało kobiety. W ogóle, baby są w tym spektaklu zastanawiającym elementem. To właśnie baba (Barbara Wysocka) gra rolę Żyda, podsuwając trop, aby czytać spektakl poprzez pryzmat dyskryminacji i emancypacji. Baby mają do powiedzenia tyle samo co chłopy, w równym stopniu napędzają historię i reprezentują tak samo ciekawe osobowości. A jednak tytuł książki, a także nazwa całej klasy społecznej to „chłopi”. Wsi niewesoła, wsi patriarchalna!
„Uważaj, ważny cytat!” – Drath i Majmurek o tym, kto i czego (nie) uczy licealistów
czytaj także
Nikt nie rodzi się kobietą… czyżby?
O tym, że na poziomie mentalnym od czasów Chłopów w podejściu do zagadnienia drugiej płci niewiele się zmieniło, usiłuje opowiedzieć Magdalena Wdowik w spektaklu Dziewczynki. Usiłuje, bo właściwie od początku sama wpada w pułapkę, którą zastawiła na rzeczywistość.
Spektakl Wdowik, do którego tekst napisała Weronika Murek, jest feministyczny z założenia. W materiałach promujących Dziewczynki znajdziemy dużo na temat stereotypów, definiowania dziewczynki poprzez to, co jej wolno, a czego nie itd. Koronny zarzut twórczyń wobec społeczeństwa można ująć tak: wasza definicja dziewczynki zbudowana jest na negacji chłopięcości. Dziewczynka to nie-chłopiec, więc kiedy zachowuje się „chłopięco”, to fe, bardzo brzydko.
W tym kontekście zastanawia mnie jedna rzecz. Fajny pomysł, żeby zbudować spektakl w oparciu o rozmowy z dziewczynkami, aby zagrało w nim pięć dziewczynek (Milena Klimczak, Wiktoria Kobiałka, Pola Pańczyk, Stefania Sural, Jagoda Szymkiewicz), które opowiedzą same o sobie, zaczyna się w bardzo niefortunny sposób. Otóż – na scenie jako pierwszy pojawia się mężczyzna. Następnie wnosi na nią dziewczynki. Dalej przedstawienie płynie już po swojemu. Małe aktorki tańczą, robią głupie miny, grają z wdziękiem wcale nie dziewczęcym, tylko takim uniwersalnym, wynikającym z faktu, że na tę grę składa się zderzenie profesjonalnego przygotowania z całkiem dziecięcą spontanicznością. Z offu kobiecy głos (Dominika Biernat) wygłasza tekst o byciu dziewczynką, ruszającym się zębie i rzęsie w oku.
W pewnym momencie na scenę wkracza dorosła postać kobieca (Ewelina Żak), a właściwie – jest wnoszona przez dziewczynki. Konstruują ją, składają jak robota i napełniają życiem. Szepczą jej do ucha zdania, które ona potem wypowiada. Reżyserują ją. To ta dziewczynka z dzisiaj stworzy kobietę z jutra. Pomoże jej w tym społeczeństwo, stereotypy, wszystko to, o czym w przedstawieniu jest mowa. Zarówno od niej, jak i od społeczeństwa zależy, w jaki sposób jej płeć będzie ją definiować. Czy będzie nie-chłopcem, czy sobą.
To dziewczynka z dzisiaj stworzy kobietę z jutra.
Ze spektaklu jasno wynika, że nawet jeśli, jak twierdziła Simone de Beauvoir, nikt nie rodzi się kobietą, to staje się nią bardzo, bardzo wcześnie. Pod wpływem tych, którzy patrzą i oczekują księżniczki, takiej śpiewającej, tańczącej i pełnej wdzięku.
Jeśli jednak chcemy tu coś zmienić, przełamać, przemodelować, to czemu przedstawienie, które ma temu służyć, zaczyna się od mężczyzny? Czemu niezbędna była ta jego bardzo krótka, milcząca, ale jednak wprawiająca w ruch całe wydarzenie obecność? Może był to gest ironiczny. Może reżyserka chciała powiedzieć: „wy zaczynaliście, ale teraz my przejmujemy historię”. A może chodziło o to, że konstrukty „kobieta” i „dziewczynka” są tworzone przez patriarchat. Według mnie powiedziała, zapewne mimowolnie, jeszcze jedno – nie będzie spektaklu o dziewczynkach bez mężczyzny. Czyli, przykro mi, sama zdefiniowała dziewczynkę jako nie-chłopca.
czytaj także
Zarówno Garbaczewski, jak i Wdowik mówią coś, o czym wiemy od dawna, nihil novi sub sole. Tym razem jednak nie będę się na to zżymać, gotowa jestem nawet wybaczyć Dziewczynkom tego mężczyznę na wstępie. W obecnym klimacie społeczno-politycznym takich głosów nigdy za wiele. Jak nie parasolką ich, to spektaklem.
*
Chłopi, reż. Krzysztof Garbaczewski, Teatr Powszechny w Warszawie
Dziewczynki, reż. Małgorzata Wdowik, Teatr Studio w Warszawie