Nie rysujmy obrazów w rodzaju „Londyn w pandemii opustoszał, więc miasta są niepotrzebne”, bo ucieczka z miast wiosną miała bardzo klasowy charakter. Nie wszyscy mogli sobie na nią pozwolić, nie każdy mógł pracować zdalnie. Z Tomaszem Fudalą i Natalią Sielewicz, kuratorem i kuratorką tegorocznego festiwalu Warszawa w Budowie, rozmawia Jakub Majmurek.
Jakub Majmurek: Inaczej niż zazwyczaj, tegoroczna odsłona festiwalu Warszawa w Budowie niewiele mówi o architekturze.
Tomasz Fudala: Gdy pandemia zmroziła życie społeczne, na forach i w newsletterach architektów pełno było głosów o tym, jak doświadczenie COVID-19 zmieni miasta i projektowanie. Pojawiły się projekty nowych placów włoskich, przypominających szachownicę, tak by ich użytkownicy mogli zachować dystans społeczny czy wymuszających dystans targów miejskich. Szybko jednak okazało się, że nie tak łatwo przebudować świat z dnia na dzień. Architektura nie nadąża za tym, co się dzieje. Nie chce się zmieniać. Brałem niedawno udział w dyskusji o projektowaniu, podczas której na pytanie, co pandemia zmieni w architekturze, padały odpowiedzi, że pandemia to „anomalia”, „błąd natury”, po co więc utrwalać go w projektowaniu.
Tymczasem naukowcy przewidują, że za sprawą globalizacji podobne epidemie mogą zdarzać się coraz częściej. W centrum wystawy ustawiliśmy pracę Zuzy Golińskiej – skierowane ku zewnątrz audytorium, rodzaj amfiteatru, w którego środku znajduje się pustka. Ta praca zadaje pytanie, o którym wspominałem: co trwale zostanie z epidemii w projektowaniu i architekturze?
Na wystawę, która spróbuje na to pytanie odpowiedzieć, trzeba będzie jednak poczekać. Stąd nasz zwrot ku tworzącym miasto relacjom, ku temu, co społeczne.
Natalia Sielewicz: Także ku infrastrukturze. Pandemia uwidoczniła problemy z infrastrukturą, które Warszawa przeżywała od dawna: z dostępem do opieki zdrowotnej, do edukacji i innych usług publicznych. Zwróciła uwagę na znaczenie oddolnej samoorganizacji i samopomocy.
Pandemia wyzwoliła ich nowe formy? Albo uświadomiła potrzebę ich wykształcenia?
T.F.: Tak, na przykład dramatyczna sytuacja Domów Pomocy Społecznej, gdzie mieszka wielu seniorów, zwróciła uwagę na cohousing, różne formy wspólnego zamieszkiwania, atrakcyjne m.in. właśnie dla seniorów. To nie musi być nawet wspólne życie w jednym mieszkaniu, ale np. dzielenie jednego ogrodu albo dzielenie się jedną kosiarką do trawy. Nie trzeba budować nowych budynków, wystarczy się zorganizować. W wielu miejscach na świecie ta forma doskonale się sprawdziła w okresie pandemii.
N.S.: W innych państwach rozwiązania cohousingowe mogą liczyć na różne ułatwienia prawne i podatkowe. I to kolejny interesujący nas obszar: jakie zmiany prawne mogą pomóc lepszej samoorganizacji? Nie chcieliśmy przy tym oddawać się na wystawie fantazji o tym, jak sztuka i my jako kuratorzy możemy zbawić świat przez samopomoc. Dlatego też prace podejmujące ten wątek starają się go jednocześnie problematyzować.
T.F.: Praca Pameli Bożek pokazuje wręcz historię pomocy czeczeńskim uchodźczyniom, która się nie udaje.
N.S.: Z kolei takie projekty jak współpraca Alicji Wysockiej z kołami gospodyń wiejskich czy Daniela Rycharskiego z rolnikami, do których jeździ wspólnie z osobami LGBT+, wykraczają poza model oparty na realizowaniu grantów na „sztukę partycypacyjną”. Mamy tu budowanie autentycznych, długotrwałych więzi społecznych, które dają nadzieję na to, że coś się dzięki nim uda realnie, w dłuższym czasie zmienić. Nawet jeśli tylko na skalę mikro.
T.F.: Także my jako instytucja zastanawiamy się nad naszym modelem współpracy z artystami i publicznością. Chcemy, by była to współpraca oparta na długotrwałych więziach. Nie chcemy być muzeum, do którego wchodzi się jak do supermarketu. Z wielu naszych projektów – Warszawy w Budowie, naszej obecności na Bródnie – zostaje coś na dłużej, staramy się, by te relacje trwały. Stąd też nasze zainteresowanie artystami, którzy działają podobnie. Nas przeraża community art, który eksploatuje różne wspólnoty, sprzedaje wyprodukowane wspólnie z nimi dzieło, a następnie zostawia je samych sobie.
Rycharski: Krzyż jest dla mnie symbolem wyzwolenia z więzów religii
czytaj także
Oglądając wystawę, miałem wrażenie, że to nie tyle opowieść o społeczeństwie i współpracy, ile coś w rodzaju kroniki miasta i świata sztuki spustoszonych przez pandemię. COVID-19 przesłonił wszystkie inne tematy?
N.S.: Nie wiem, czy ta wystawa ma charakter pandemiczny. Na pewno pracę nad nią rozpoczęliśmy w wyjątkowych warunkach: na przełomie kwietnia i maja, gdy wszystko w mieście zamarło, także w świecie sztuki. Nasza instytucja, warszawskie Muzeum Sztuki Nowoczesnej, przeszło na pracę w home office i w sieci, gdzie próbowaliśmy toczyć dialog z naszą publicznością.
Na dialogu z twórcami i twórczyniami opierał się też nasz „reżim kuratorski”, trochę inny niż zazwyczaj. Chcieliśmy wyjść od rozmowy ze światem sztuki, nie narzucać artystom tematu. Na pewno celem nie było zrobienie wystawy z covid-artem albo „kulturą w sieci” doby pandemii. Pytaliśmy więc artystów i artystki, co ich interesuje, jakie projekty przerwała im pandemia, czy czują się na siłach produkować coś na wystawę, czy może woleliby się włączyć do towarzyszącego jej programu – bo jak co roku Warszawa w Budowie nie ogranicza się do wystawy, towarzyszy jej bogaty program publiczny.
Co planujecie w jego ramach?
N.S.: Chcemy, by festiwal stał się centrum aktywności badawczej, wypracowującej nowe rozwiązania dla polityki miejskiej. Powołaliśmy więc siedem grup roboczych, rozrastających się w miarę potrzeb, którym daliśmy sporą autonomię. Tworzą je artyści i artystki, badacze, pracownicy muzeum, aktywistki. Każda z tych grup ma potencjał, by działać po zakończeniu festiwalu.
Czym się zajmują?
N.S.: Mamy np. grupę afropolską o nazwie Czarne jest polskie, do której zaprosiliśmy aktywistki, autorki akcji Don’t Call Me Murzyn. Dziś grupa ta współpracuje z naszym działem edukacji nad pomocami naukowymi dla szkół, lekcjami muzealnymi itd.
czytaj także
Inna ma pracować nad relacją muzeum z jego sąsiadami, nad tym, czym ma być taka instytucja jak muzeum. Jest też grupa samorządowa – w jej skład wchodzą m.in. Beata Siemieniako i Artur Celiński. Ma ona przedstawić konkretne propozycje uchwał dla miasta, które mogłyby np. wspomóc różne przestrzenie aktywności sąsiedzkiej. Zorganizowaliśmy dyskusję wokół raportu ekonomisty Jana J. Zygmuntowskiego na temat „ekonomii sieci”, proponującego bardziej demokratyczne i wspólnotowe zarządzanie danymi.
T.F.: W tej debacie wzięła udział Monika Konrad z pracowni urbanistycznej Pracownia Warszawa. To instytucja przygotowująca nowe studium urbanistyczne Warszawy, które, jak mamy nadzieję, będzie dokumentem nowej ery, kończącym z uznaniową urbanistyką na rzecz urbanistyki opartej na badaniach. Mamy też grupę cohousingową, która odezwała się do zajmujących się cohousingiem stowarzyszeń na całym świecie i zrobiła cykl reportaży pokazujących, jak to rozwiązanie działa w innych państwach. Można je przeczytać na stronie muzeum.
N.S.: Ta grupa przygotowuje też raport dla miasta i liczymy na dwustronny przepływ informacji między nią a ratuszem.
Ogólnie za sprawą programu publicznego chcemy przebić naszą bańkę, dotrzeć do różnych tworzących Warszawę społeczności, porozmawiać z nimi na temat tego, czego one by chciały od Muzeum Sztuki Nowoczesnej.
Faktycznie uda się wam przebić poza artystyczno-aktywistyczną bańkę? Sięgnęliście np. do środowisk religijnych? Albo biznesowych?
T.F.: Grupa cohousingowa, prowadzona przez Martę Trakul-Masłowską, chce założyć cohousing i spotkać się z rynkiem, a więc znaleźć architektów, inwestorów, deweloperów dla tej formy mieszkalnictwa. To zdecydowanie wyjście z bańki. Podobnie Daniel Rycharski, gdy rozmawia na wsi z osobami religijnymi. Jego projekt to spotkania z nowymi ludźmi: on odwiedza gospodarstwa i rozmawia z ich mieszkańcami, zachęcając rolników do poznania się z osobami LGBT+ i przyjęcia/zaproszenia ich do swoich domów.
Nasz festiwal jako wydarzenie miejskie tym razem nie prezentuje makiet architektonicznych, ale jest propozycją skierowaną do architektów i osób zajmujących się twardym biznesem, by wyszli w końcu ze swojej bańki, przyszli do nas i skonfrontowali się z innym myśleniem o mieście. Na przykład obejrzeli gwasze Marioli Przyjemskiej albo wzięli udział w jej krytycznym oprowadzaniu po mieście i zobaczyli, że budynki powstające dziś w Warszawie to konsumpcyjne gadżety, architektura na sprzedaż, zapominająca o swoich społecznych funkcjach.
czytaj także
Pandemia nie skłania do pytania: po co nam w ogóle życie miejskie? W trakcie wiosennego lockdownu wiele osób, które miały taką możliwość, wyjechało z miast. Pytanie, po co sztuce i artystom miasta, pojawia się też w pracach Tomka Saciłowskiego, a Julia Minasewicz w swojej wideoinstalacji dokumentuje wyjazd z miasta i powrót do domu poza nim.
T.F.: Myślę, że byłoby wielkim błędem, gdyby pandemia skłoniła nas do zakwestionowania osiągnięć miasta, takich jak transport publiczny, ochrona zdrowia, która jest skupiona w dużych ośrodkach, jak różne formy dzielenia przestrzeni i usług publicznych. Rezygnacja z tworzonych w mieście dóbr publicznych byłaby katastrofą.
Może warto by w takim razie zadbać, by te dobra publiczne niekoniecznie były skupione w dużych miastach?
T.F.: Zdecydowanie, ucieszyłem się, gdy do miasta, z którego pochodzę, wrócił pociąg. To dla mnie święto, ale nie rysujmy też obrazów w rodzaju „Londyn w pandemii opustoszał, więc miasta są niepotrzebne”, bo ucieczka z miast wiosną miała bardzo klasowy charakter. Nie wszyscy mogli sobie na nią pozwolić, nie każdy mógł pracować zdalnie. Wspomniana praca Minasewicz mówi też o tym, że miasto jest przestrzenią ucieczki i schronienia dla osób LGBT+ i innych mniejszości.
N.S.: Poza tym zainscenizowana jako niechronologiczna trójkanałowa instalacja ta praca nie daje się do końca czytać jako opowieść o ucieczce z miasta i powrocie do korzeni – ta podróż jest cyrkularna, artystka pokazuje, jak zabiera ze sobą do miasta swoją przeszłość poza nim.
Ale rozumiem twoje pytanie, bo pokazywani przez nas artyści i artystki faktycznie pytają o miasto jako o przestrzeń alienacji. Marta Krześlak w swoich pracach proponuje oddolną architekturę zero waste i DYI, mającą łagodzić na poziomie cielesnym i psychologicznym skutki życia w mieście. Mariola Przyjemska dokumentuje w swoich pracach budowę wieżowca tuż koło swojej pracowni, zasłaniającego stopniowo światło w budynku artystki – lockdown nie wstrzymał budowy. O alienacji i bezsilności mówi praca Amy Muhoro i Weroniki Wysockiej …i kody, które łamią nam serce. Artystki mówią nie tyle o życiu w przestrzeni miejskiej, ile hybrydalnej realno-wirtualnej rzeczywistości, do jakiej wielu z nas zostało zepchniętych w okresie lockdownu. Praca pokazuje, jak nawet osobom pragnącym coś zmienić brakuje narzędzi do tego, by poruszać się po bardzo stechnokratyzowanej, alienującej przestrzeni.
czytaj także
Pokazuje też, jak media społecznościowe napędzają procesy społecznej polaryzacji – czego doświadczyliśmy przy okazji wyjątkowo długiej kampanii prezydenckiej. Na wystawie widać tę polaryzację?
N.S.: Tak, nie przypadkiem otwieramy ją wielkoformatowym muralem Rafała Dominika, zatytułowanym Polacy jednoczą się. Można go czytać jako fantazję na temat „zjednoczenia zwaśnionych plemion”, przybierającą jednak wręcz karykaturalną formę, jak z murali socrealistycznych. Pokazujemy też kilka prac aktywistycznych – w tym List, powidok najważniejszej akcji polityczno-artystycznej w czasie wiosennego lockdownu. Grupa artystów i artystek, przełamując epidemiczny lęk, przeszła ulicami Warszawy, trzymając w rękach wielki – co pozwoliło zachować niezbędny dystans – list skierowany do posłów i posłanek, protestujący przeciw projektowi „wyborów pocztowych”.
„List” przeciw nielegalnym wyborom. Protest środowisk artystycznych pod Sejmem
czytaj także
Oglądając wystawę, miałem wrażenie, że jest ona „ogołocona”, pusta, jest na niej znacznie mniej dzieł i obiektów niż w poprzednich edycjach Warszawy w Budowie.
N.S.: Jak mówiłam, wynika to częściowo z tego, że daliśmy artystom wybór. Wielu z nich bardziej niż tworzeniem obiektów zainteresowało się włączeniem w proces, jakim jest program publiczny festiwalu.
Twoje wrażenie wynika też pewnie z tego, że na tej wystawie nie ma tradycyjnego „gadżeciarstwa wystawienniczego”, spektakularnej architektury itp. Ta wystawa oddycha. To znów była świadoma decyzja, uznaliśmy, że zamiast ładować pieniądze z budżetu w konstrukcje, lepiej przekazać je bezpośrednio artystom – wielu z nich znalazło się przecież w tym roku w wyjątkowo trudnej sytuacji materialnej. Dlatego też zrezygnowaliśmy z druku katalogu i podobnych wydatków. Nie można robić wystawy, która mówi między innymi o kryzysie, w jakim się znaleźliśmy, nie podejmując decyzji, które pozwalałyby jakoś złagodzić jego skutki.
T.F.: Wielu artystów utraciło choćby możliwość wynajmowania pracowni. W trakcie prac nad wystawą zgłosiła się do nas Galeria Serce Człowieka, która utraciła swój lokal. Postanowiliśmy się podzielić tym, co mamy, stąd „wystawa w wystawie”, prezentująca dorobek tej galerii.
czytaj także
Jak myślicie, w jakim kierunku doświadczenie pandemii popchnie Warszawę?
T.F.: Na pewno towarzyszący pandemii kryzys wpłynie na ceny najmu, sposoby użytkowania przestrzeni publicznej i biurowej, w dłuższej perspektywie pewnie też na rynek mieszkaniowy. Być może rynek pracy stanie się jeszcze bardziej sprekaryzowany i zdominowany przez aplikacje udające pracodawców. Pandemia nie zmieni jednak tego, że już żyjemy w świecie jak z Blade Runnera czy postapokaliptycznego science-fiction. Artyści świetnie go pokazują.
N.S.: Na przykład Mikołaj Sobczak w swoim obrazie Bajka. Praca inspirowana jest opowiadaniem Kierkegaarda, w którym klaun wybiega na scenę i ostrzega publiczność, że cyrk się pali. Publiczność, zamiast uciekać, śmieje się ubawiona, jest przekonana, że to kolejny numer. Pożar jest jednak realny. Sobczak przywołuje ten obraz w kontekście politycznej nagonki na osoby LGBT+, ale można go czytać szerzej: sztuka mówi nam dziś, że w obliczu zdrowotnego, ekonomicznego i klimatycznego kryzysu jest ostatni dzwonek, by coś zmienić i uniknąć katastrofy.
*
Tegoroczna odsłona festiwalu Warszawa w Budowie organizowanego przez Muzeum Sztuki Nowoczesnej odbywa się pod hasłem „Coś wspólnego” i potrwa do 17 stycznia 2021 roku.
**
Tomasz Fudala – historyk sztuki, kurator w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Od 2009 roku organizuje i kuruje festiwal Warszawa w Budowie, poświęcony architekturze i politykom miejskim. Publikował m.in. w „Architektura-Murator”, „Artforum”, „Obiegu”, „Odrze”.
Natalia Sielewicz – historyczka sztuki i kuratorka w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Kuratorka takich wystaw jak poświęcone sztuce postinternetowej Ustawienia prywatności (2014); Chleb i róże. Artyści wobec podziałów klasowych (2015, wspólnie z Łukaszem Rondudą); czy prezentująca współczesne malarstwo kobiet Farba znaczy krew (2019).