Nie odmienia się tu przez przypadki wielkich słów, jak demokracja czy wolność. Na pierwszy plan wysuwają się troska i wzajemna pomoc. Białorusinki i Białorusini w Polsce – w teatrze, słuchowisku czy performansie – opowiadają o doświadczeniu, które, czy chcemy, czy nie, może czekać każdą z nas.
W 2020 roku protestowali na białoruskich ulicach i placach z nadzieją i ta nadzieja w nich została. Po drodze przeszli swoją ścieżkę zdrowia w białoruskich aresztach zakończoną exodusem głównie do Polski, Litwy i Ukrainy. W Polsce oficjalnie mieszka ich już ponad 50 tysięcy, nieoficjalnie może i 70 tysięcy, a może i więcej.
Białorusinki i Białorusini chcą tu spokojnie żyć, ale też opowiadać o sobie. Ich opowieść nie jest martyrologiczna, jest ludzka. Apelują wciąż o więcej solidarności, nie zaś o zemstę. Chcą sprawiedliwości. Chcą żyć. O tym jest ich sztuka oporu i solidarności.
czytaj także
Czysta sztuka
Opozycyjne, ale także obywatelskie hasło „Żywie Biełaruś” od lat pobrzmiewało na ulicach polskich miast, m.in. za sprawą dużych koncertów pod hasłem Wolność dla Białorusi organizowanych przez Inicjatywę Wolna Białoruś. Prawie zawsze występował tam zespół N.R.M., a Lawon Wolski śpiewał sztandarowy rockowy hymn środowisk niezależnych, o trzech żółwiach i o tym, że „żeby pokochać Białoruś, umiłowaną mamę, musisz stąd uciec jak najdalej”, oczywiście po białorusku. Piosenka Try čarapachi to już klasyk na koncertach solidarnościowych w Polsce.
Hasło „Żywie Biełaruś” pojawia się konsekwentnie na murach białoruskich miast. Opowiada o tym film dokumentalny Czysta sztuka Maksima Shveda z 2019 roku. A w zasadzie nie tylko o zakazanych napisach, co o artyście, który w różnych punktach Mińska rozstawiał płótno i przemalowywał różnokolorowe kwadraty oraz prostokąty, pojawiające się od czasu do czasu na ścianach. Figury geometryczne na blokach to dzieła pracowniczek komórki miejskiego zakładu komunalnego ds. oczyszczania ścian z graffiti. Uzbrojone w wałki i puszki brzoskwiniowej, seledynowej albo szarej farby, przyjeżdżają na interwencje tam, gdzie pojawiają się niepożądane rysunki. Czasem to zwyczajna uliczna twórczość, tagi, wrzuty i temu podobne, ale czasem zabarwiona politycznie probiałoruska agitacja. Najczęściej to właśnie hasło o żyjącej Białorusi lub biało-czerwono-białe symbole.
Bohater filmu, malarz Zahar Kudin, kontempluje prace swoich koleżanek-czyścicielek, które ostatecznie stają się czystą abstrakcją i odtwarza je na własnych obrazach. Podczas medytacji twórczych na ulicach Mińska rozmawia z ludźmi o wszystkim, ale przede wszystkim o sztuce i jej emancypacyjnym potencjale.
Równoległymi bohaterkami są właśnie pracownice wspomnianej komórki, których nikt o nic nie oskarża. Taka praca, taki akt kreacji.
Niedługo po premierze Zahar Kudin popełnił samobójstwo. Najbliżsi artysty tłumaczyli to frustracją ekonomiczną, suprematyzm w Białorusi nie był dobrze opłacany, a artyści niezależni rzadko znajdowali dla siebie miejsce na tamtejszym polu sztuki.
Pomiędzy
Malarze, muzyczki, kierowcy Ubera, kelnerzy, kasjerki w kinach oraz wszyscy, którzy zdecydowali się lub zostali zmuszeni do emigracji z Białorusi żyją gdzieś pomiędzy. O tym doświadczeniu próbuje opowiedzieć poeta Andrej Chadanowicz w słuchowisku Pomiędzy z 2022 roku, zrealizowanym przez Radio Kapitał we współpracy ze Staromiejskim Domem Kultury. Pomiędzy to gawęda o powracających zmaganiach z potrzebą uwolnienia emocji oraz zewnętrzną blokadą, która nie pozwala do końca wykrzyczeć ani złości, ani radości.
czytaj także
Narrator opowiada, jak on i inni Białorusini próbują obalić zgniły od środka mur między nimi a władzą. Podążamy za jego retro- i introspekcją sięgającą końca lat 80. i nasłuchujemy, jak Białorusinkom pomaga lub przeszkadza w ich walce sztuka.
Andrej Chadanowicz jest autorem białoruskiego tłumaczenia piosenki L’Estaca (Pal) Lluísa Llacha (na podstawie której Kaczmarski stworzył swoje Mury), która stała się nową wersją ulicznego hymnu protestów 2020 roku. Miała to być pełna energii, ale bez fałszywego patosu reinkarnacja białoruskiej wersji Murów, którą przetłumaczył na potrzeby protestów 10 lat wcześniej.
W słuchowisku pieśń wybrzmiewa w aranżacji techno. Znak czasu. Protest to już nie działanie garstki dysydentów, tylko doświadczenie tysięcznych tłumów.
Przy okazji sierpniowej rewolucji Chadanowicz dostrzega zresztą istotną zmianę nastroju. W kraju, w którym solidarność to ryzyko, pojawiły się nowe wymiary człowieczeństwa. Ludzie otwierali drzwi mieszkań, aby udzielić schronienia uciekającym uczestnikom protestu, organizowali się po sąsiedzku na wspólnych czatach. W opowieści słyszymy, że wielki cud może zacząć się od drobiazgów.
Wojowniczki miłości
Nie tylko słowa i pieśni oddają emocje towarzyszące doświadczeniu ucieczki, tułaczki i zawieszenia pomiędzy światami. Jednym z bardziej poruszających świadectw dzielenia się z innymi swoim przeżywaniem przyciężkawej, uwierającej rzeczywistości w stanie wojny i niepokoju był performans Tashy Katsuby Wojownik miłości. Towarzyszył on wystawie jej prac plastycznych 209 dni szarości w Galerii Promocyjnej Staromiejskiego Domu Kultury na początku tego roku.
Artystka, jak wiele Białorusinek, doświadczyła podwójnej emigracji i podwójnej traumy. Po sierpniu 2020 roku wyjechała do Ukrainy. Tam zaczęła powoli układać sobie życie i tworzyć na nowo, tam też się zakochała. Niedługo potem Rosja zaatakowała stolicę Ukrainy. Tasha Katsuba spędziła dwa pierwsze miesiące pełnoskalowej inwazji na Ukrainę w Kijowie, próbując zaadaptować się do nowego świata. W końcu przeniosła się do Polski, rozpoczynając proces adaptacji na nowo.
O tym Katsuba opowiadała podczas performansu. Bez słów. Wciśnięta w czerwony fotel ustawiony dokładnie na środku pomieszczenia. Ubrana w czerwoną suknię i maskę. Oświetlona snopem czerwonego światła. Przed nią leżała czerwona, skonstruowana z wiotkich materiałów broń. Z głośników dobiegały sekwencje dźwięków – najpierw niespokojnie wiejący i przenikliwie gwiżdżący wiatr, następnie wycie syren alarmowych, dalej nieznośna cisza, ponownie wiatr i niepokój przyrody, a w punkcie kulminacyjnym wybuchy i strzały, gdzieś w oddali, ale wyraźnie słyszalne.
Tasha Katsuba była zdenerwowana, ale też sparaliżowana. Nie zmieniała prawie w ogóle pozycji. Lekko tylko poruszała dłońmi, wykonując nerwowe gesty gładzenia się po nodze i dłoni lub zaciskania pięści. Publiczność okalała ją kręgiem, zamykając w środku. Z jednej strony był to akt otulenia, bliskości, z drugiej jednak zdystansowana obserwacja ludzi, którzy wszystko widzą, ale są o ten jeden bezpieczny krok z tyłu.
Wyjście z lasu
Jeszcze bardziej katartyczną funkcję spełniało przedstawienie Paliny Dabravolskiej wystawiane w lutym tego roku w Komunie Warszawa. Wyjdę z lasu, wyciągnę grzbiet i będzie mi służył zamiast miecza to adaptacja sztuki anonimowej białoruskiej dramaturżki, która ze względów bezpieczeństwa w wykazie twórców podpisana została nickiem Noname69.
Spektakl jest chaotyczną, wybuchającą co chwila mieszanką całego spektrum emocji osób, których ciała zostały wyrwane z gleby jak chwasty i wyrzucone gdzieś na śmietnik historii. To głównie kobiece ciała, które odczuwają polityczne i niepolityczne napięcia. Zobaczyliśmy opowieść o bólu, spazmach, zaciskających się zębach, łzach, braku powietrza w płucach, zapadaniu się pod ciężką ziemię i trwaniu w takim odwiecznym paraliżu. W spektaklu jest też miejsce na wspólny śpiew, krzyk, taniec w kłębach kurzu, który aktorki wzniecały z jałowej ziemi wysypywanej z worków, jakie ustawia się na barykadach ulicznych protestów.
Wyjdę z lasu, wyciągnę grzbiet i będzie mi służył zamiast miecza to nie była tylko opowieść o rewolucji 2020 roku, a może nawet najmniej o niej, ale szerzej o opresji, jakiej doświadczały od zawsze w patriarchalnej Białorusi kobiety.
25 marca, czyli 966. sierpnia
Każdy i każda pamięta duszny sierpień 2020 roku, kiedy dla części Białorusinek i Białorusinów wszystko się zaczęło, a dla innych wszystko się skończyło. Setki tysięcy osób na ulicach białoruskich miast, tysiące zatrzymań, areszty, tortury, tragiczne śmierci, represje, migracja, uchodźstwo, tułaczka, trauma i nowe nadzieje na pokój.
O tym wstrząsie traktuje inne przedstawienie, chłodniejszy, bardziej uporządkowany August, stworzony przez anonimowych artystów inicjatywy BY Teatr i pokazywany premierowo w dzień Wolnej Białorusi 25 marca. Opowieść o rodzinie, która została rozerwana przez państwo na pół, tylko dlatego, że była gdzieś obok zdarzeń.
Łatuszka: Świat ma wszystkie niezbędne narzędzia, by pomóc Białorusi
czytaj także
August to studium najbardziej typowego z możliwych przypadków tego czasu. On aresztowany i przetrzymywany za rzekomą organizację bezprawnego protestu, ona wraz z dwójką dzieci zmuszona do emigracji. Oboje starają się zrozumieć, co w ogóle zaszło. Jest figura zaangażowanej adwokatki, która w końcu traci licencję za pomaganie więźniom politycznym, jest nierozumiejąca teściowa, która nie może uwierzyć, że porządna łukaszenkowska Białoruś to w tej chwili kafkowski senny koszmar, jest też rozumiejąca troskliwa sąsiadka, która przygotuje wyprawkę na przesłuchanie.
Bohaterowie spektaklu są cały czas pod kontrolą, wokół kręcą się zamaskowani mężczyźni, nasłuchują, filmują, preparują dowody. Niespecjalnie zaangażowana politycznie młoda rodzina dostaje rykoszetem za to, że nie była obojętna i nie potrafiła przemilczeć faktu, że dzieci kiepsko śpią przy dźwiękach wybuchających granatów. Dla nich, jak i dla wielu im podobnych sierpień trwa do dziś, bo niektóre rany dosłownie goją się długo.
Białoruski proces i punk na skłotach
O długo gojących się ranach i kontuzjach opowiadają bohaterowie dokumentu Maxima Bujnickiego Białoruski proces, torturowani w aresztach za udział w demonstracjach. Walczą o sprawiedliwość dla siebie, ale także o widoczność dla białoruskiej sprawy.
Dużo działań diaspory białoruskiej skierowanych jest nie tylko do Polaków, w nadziei, że zostaną dostrzeżeni i wysłuchani, ale też do wnętrza białoruskiej wspólnoty. Białorusini organizują pokazy bajek na filmach diaskopowych z muzyką na żywo dla dzieci, benefitowe imprezy i festiwale rave’owe i punkowe na skłotach, dyskusje o sytuacji kobiet w świecie artystycznym i wiele innych wydarzeń.
Wszystkie te inicjatywy i opowieści to nie tylko sposób przepracowywania zbiorowej i indywidualnej traumy, ale też autorefleksja o granicach własnej wspólnoty i nowe spojrzenie na regionalną postkolonialną współczesność. Białoruska rewolucja 2020 roku uzmysłowiła opinii publicznej, że bliżej im do Zachodu, niż się komukolwiek wcześniej śniło, a i sama ta idea, co jest Wschodem, a co Zachodem, co cywilizowane, a co nie, zaczyna się w końcu chwiać i mieć nijak do rzeczywistości. Może m.in. dzięki opowieści Białorusinów o sobie, zachodniocentryczna dyscyplina, jaką jest sztafeta cywilizacyjna, w której to Zachód zawsze niesie światło na Wschód, w końcu pójdzie tam, gdzie jej miejsce, do lamusa.
czytaj także
W twórczości, o której pisze, nie odmienia się przez wszystkie przypadki wielkich słów, jak demokracja, państwo, tradycja czy wolność. Na pierwszy plan wysuwa się troska i wzajemna pomoc, wrażliwość na doświadczenie, solidarność, lokalność, wyrozumiałość, otwartość na różnorodność, bycie teraz i tu.
Rzeczywistość wokół staje się coraz bardziej nomadyczna i doświadczają tego nie tylko Białorusini uciekający przed reżimem czy Ukrainki uchodzące z dziećmi z kraju. To nie w porządku, że ludzie muszą uciekać i migrować. Bycie pomiędzy, gdzieś indziej i w drodze to często ciężar ponad ludzkie siły. Jednocześnie staje się codziennością i być może wspólnota ludzi w drodze i czerpanie z doświadczeń diaspory białoruskiej (czy ukraińskiej) powinny być dla nas inspiracją.
***
Katarzyna Roman-Rawska – socjolożka, literaturoznawczyni i publicystka. Zajmuje się rosyjskimi oporami i protestami wobec władzy i opresji na różnych polach. Pracuje w Instytucie Slawistyki PAN.