Kultura, Muzyka

Katastrofa do przewidzenia, czyli jak zwijał się Fest Festival

Potrzebujemy zrównoważonej sceny muzycznej. Skupionej na lokalnych zjawiskach, wstrzymującej się od eksploatacji środowiska w imię zysku, przystępnej cenowo. Takie festiwale to nie tylko ulga dla planety, ale także ochrona przed katastrofami o wielkiej skali, które ciągną za sobą kolejne bankructwa.

Rynek festiwali muzycznych w Polsce przed pandemią rozkręcał się do czerwoności, oferując publice coraz więcej różnorodnych wydarzeń. Po przerwie zaczął odbudowywać się z ostrożnością, w gąszczu pułapek zastawionych przez nową, gorszą sytuację ekonomiczną. Ale niewiele wskazywało na to, że jeden z największych z nich, Fest Festival, którego ambicją było starcie z Opener’em na równych warunkach, zostanie odwołany na tydzień przed rozpoczęciem. Przynajmniej pozornie.

Fest to nie Fyre

Zanim pojawił się oficjalny komunikat, w sieci zaczęły krążyć zdjęcia z terenu festiwalu, na którym trwało rozbieranie infrastruktury. Osoby zorientowane w branży wiedziały o kłopotach już wcześniej, część z nich przewidywała zupełne anulowanie wydarzenia.

Kilka dni po oficjalnym oświadczeniu organizatorów sytuacja jest niewesoła. Tysiące ludzi czeka długi i niepewny proces walki o zwrot pieniędzy za bilety. Będzie on utrudniony również przez to, że od listopada zeszłego roku osoby, które kupiły bilety przez platformę Going. nie były chronione przez regulamin bileterii. Ta tylko pobierała koszty operacyjne za pośrednictwo, o czym informuje dopiero teraz, po resztę pieniędzy odsyłając do organizatorów (na pocieszenie daje bilety na koncert Jimka).

Jak się okazuje, dotyczyło to również innych wydarzeń organizowanych przez Follow The Step, agencję, która stoi za Festem. Kosztów noclegów, transportu i innych inwestycji okołofestiwalowych nie zwróci już nikt. Co więcej, Fest od własnych wolontariuszy pobierał kaucję w wysokości 700 zł (co samo w sobie jest skandaliczne, nawet jeśli to nowy branżowy standard) – czy i kiedy te osoby odzyskają pieniądze, nie wiadomo.

Skala konsekwencji jest duża, bo nie mówimy o małym przedsięwzięciu, ale o jednym z największych festiwali w Polsce. Jednak pojawiające się analogie z Fyre Festivalem (katastrofalnym eventem, w całości napompowanym przez influencerską ściemę), są nie na miejscu. Fest ma za sobą dwie udane edycje, udało mu się w krótkim czasie zbudować atrakcyjną markę. I w jeszcze krótszym ją kompletnie zniszczyć.

Piętrowe oszustwo, czyli z Instagrama do realu i z powrotem

Popandemiczny trend

W piątek wieczorem organizatorzy opublikowali oficjalne oświadczenie, w którym znajdziemy kilka interesujących informacji, przemykających między standardowymi w takich sytuacjach słowami o wyzwaniach i porażkach. Zacznijmy od frekwencji, którą najpierw festiwal się chwali, a później na nią narzeka, wskazując, że osiągnęła połowę względem poprzedniej edycji.

Popandemiczne zainteresowanie tego typu wydarzeniami prezentuje pewien trend i Fest nie jest w nim odosobniony. Sytuacja gospodarcza jest dużo gorsza, inflacja zjada oszczędności i wolny dochód, który mógłby zostać przeznaczony na rozrywkę. Coraz mniej ludzi stać na kilka takich wyjazdów w trakcie sezonu festiwalowego, tym bardziej, że bilet na wydarzenie to tylko początek wydatków.

Konkurencja na rynku jest dosyć duża, szczególnie jeśli chodzi o ofertę muzyki tanecznej, która była kluczowym elementem Festu. Część publiczności wybiera festiwale zagraniczne, inni celują w mniejsze wydarzenia, jeszcze inni jadą tylko na jedną imprezę. Walczy się nie tylko o publiczność, ale także o stronę artystyczną, co w przypadku szczególnie chodliwych, zagranicznych projektów oznacza windowanie cen.

Żale niezalu czy szansa na przyszłość? O kondycji branży muzycznej w Polsce po pandemii

Branża, rozochocona wcześniejszymi sukcesami, zdradza objawy powolnego przegrzania. W kapitalistycznym kontekście stawia się na ciągły wzrost, skalowanie do góry za wszelką cenę. I owszem, można by robić wydarzenie mniejsze, bez astronomicznych honorariów dla zagranicznych gwiazd, ze skromniejszą, bardziej zrównoważoną strategią budżetową. Ale bez dużego ryzyka nie ma dużych zysków. A to one są tu najważniejsze.

„Nie pomagały nam również inne kwestie – dalszy znaczący wzrost kosztów organizacji wydarzenia spowodowany inflacją, wyjątkowo rygorystyczne warunki płatności z góry dla podwykonawców i artystów” – czytamy w oświadczeniu Festu. I jakkolwiek nietrudno się zgodzić, że cały system zaliczek, prowizji bookingowych i całościowo absurdalnych stawek dla większych gwiazd, a nawet średnich pod względem popularności artystów i artystek, wymaga gruntownych zmian, tak wrzucanie podwykonawców na ofiarny ołtarz jest po prostu nie w porządku.

„Rygorystyczne warunki” wynikają w ich przypadku z chęci zabezpieczenia się przed niespodziewanymi wypadkami losowymi. Firmy nagłośnieniowe i stawiające imprezową infrastrukturę poruszają się po bardzo niestabilnym rynku. Zabezpieczenia tego typu pozwalają im wypłacać pracownicze pensje w regularnej perspektywie czasowej, a nie wtedy, kiedy machina finansowa dużego festiwalu doczłapie do ich faktur, co może nastąpić wiele miesięcy po wydarzeniu.

W historii Festu wiele faktów świadczy o niekompetencji, a na tym etapie może już o skrajnej desperacji agencji. A uzależnienie budżetowania festiwalu od sprzedaży biletów, do czego przyznali się organizatorzy, to jeden z największych błędów, jakie można popełnić. Duże festiwale wypełniają budżety sponsoringiem i partnerstwem, dlatego na największych festiwalach sporą część terenu zajmuje np. mała galeria handlowa, gdzie fast fashion sąsiaduje ze sceną, za którą zapłaciła firma od opon samochodowych. Dzięki temu nie są uzależnione wyłącznie od publiczności, czasami decydującej się na wyjazd niedługo przed wydarzeniem.

Fest pisze również o „braku oczekiwanego wsparcia ze strony województwa”, ale nie wiadomo, dlaczego województwo miałoby wspierać czysto komercyjne wydarzenie, po którym dla lokalnej sceny nic nie zostanie. Co prawda niektóre samorządy wciąż nie stronią od takiego wsparcia, ale to krótkowzroczne i jałowe działanie, pompujące biznes imprezowej turystyki, a nie środowiska artystyczne.

Follow The Step – agencja z o.o

Tymczasem Follow The Step, mimo rosnących długów i świadomości, że ich spłata będzie coraz trudniejsza, bukowało kolejne gwiazdy i organizowało kolejne wydarzenia o wysokich kosztach produkcji. Straty ciągną się za agencją od zeszłorocznej edycji Festu, jeśli nie wcześniej – część operatorów strefy gastronomicznej w 2022 ujrzało pieniądze dopiero w lipcu tego roku. A jednak, do ostatniej chwili forsowano produkcję tegorocznej edycji, licząc, że przyniesie pieniądze zdolne odwrócić los. Imano się przy tym różnych chwytów, np. rzekomo wysyłając fikcyjne potwierdzenia przelewów zniecierpliwionym agentom zagranicznych gwiazd.

Tę historię słyszałem od kilku źródeł i biorąc pod uwagę inne fakty w tej sprawie, jestem skłonny w nią uwierzyć. W najbliższym czasie można spodziewać się odwołania kolejnych wydarzeń, organizowanych przez Follow The Step – już „przełożono na przyszły rok” festiwal On Air. Mówi się także, że część z nich mają przejąć inne agencje eventowe. Nie wykluczone, że w te miejsca wskoczy gigant w rodzaju Live Nation, wzmacniając swój oligopoliczny status w branży festiwalowej.

To mogła być historia, jakich wiele – ot, ludzie z za dużymi ambicjami padają ofiarą własnej niekompetencji. Nie trzeba jednak grzebać zbyt głęboko, żeby zobaczyć, że to wcale nie jest takie proste. Agencja Follow The Step, która organizuje Fest, cieszy się niezbyt dobrą opinią w branży. O jej problemach finansowych mówi się od dawna, podobnie jak bandyckich praktykach, wyniesionych wprost z najgorszych walk o klubową Warszawę.

W maju ogólnopolskie media pisały o tym, jak ludzie związani z agencją mieli zastraszać i używać przemocy wobec Michała Urbaniaka, dzierżawcy budynku, w którym działał ich klub, Praga Centrum. Agencja nie płaciła za korzystanie z lokalu już od dwóch lat, dług urósł do pół miliona złotych, a sam Urbaniak mówił: „człowiek przyszedł, dał mi w mordę i zabrał nieruchomość”.

Follow The Step odpowiada również za klub Smolna, który od wielu miesięcy zalega z wypłatami dla DJ-ów i DJ-ek (sam kiedyś przez kilka miesięcy walczyłem z klubem o zwrot pieniędzy za hotel). Nie da się mówić o Follow The Step bez Łukasza Kondratczyka, prezesa klubu Luzztro, na temat którego „Gazeta Wyborcza” spekulowała, że może mieć ochronę policyjną. „Prześlizgiwanie się między okami sieci zarzuconej na rynek narkotyków” i niejasne powiązania świata przestępczego ze sceną klubową, głoszącą hasła miłości i równości, to zjawiska, o których środowisko woli milczeć bądź nie wiedzieć. A wydawać by się mogło, że największym grzechem Follow The Step jest zorganizowanie przyjazdu Jordana Petersona do Polski.

Przyszłość festiwali pod znakiem zapytania?

Festiwale muzyczne szturmem podbiły polskie serca – ten rodzaj spędzania wolnego czasu stał się bardzo modny. Ale ta moda mogła zaistnieć tylko pod konkretnymi warunkami społecznymi i ekonomicznymi. Nie da się ukryć, że to rozrywka skierowana głównie dla klasy średniej i wyższej. Wyjazd na niektóre festiwale stał się wyznacznikiem społecznego statusu. To oczywiście nie skreśla samej idei takich wydarzeń, tym bardziej, że w mniejszej skali odbywają się festiwale udane, inspirujące, stymulujące lokalne sceny.

Oferta wydarzeń, które nie są oklejone reklamowymi banerami, wciąż się rozrasta. Od psychodeliczno-tanecznego LAS-u, przez queerowo-eksperymentalne Castello Bizzarro, aż po stonermetalowe Soulstone Gathering, każdy znajdzie coś dla siebie. Dlatego sytuacja związana z Festem jest tak frustrująca – złe praktyki, które nadszarpnęły zaufaniem publiczności, rzutują na całą branżę, w której wciąż działa sporo osób z pasją.

Warto się przy tym zastanowić, jaka jest ich przyszłość. Kontekst finansowy jest zależny od wielu delikatnych czynników, a te będą coraz mniej przewidywalne. Wojny, kryzysy, gospodarcze tąpnięcia to rzeczywistość, z którą musimy mierzyć się już teraz, a katastrofa klimatyczna będzie je tylko napędzać. Branża festiwalowa wykluwała się w korzystnych warunkach, również klimatycznych. Ewakuacja Open’era z zeszłego roku to zwiastun tego, co nadejdzie – przyszłości w mroczniejszych barwach.

Zapytałam dziewczyny o narkotyki i seks na polskich festiwalach

Mimo wszystko ludzie będą chcieli się bawić, słuchać muzyki, spędzać czas z przyjaciółmi. Ale na dłuższą metę rozbuchane festiwale są nie do utrzymania – i nie powinny być. Poza kosztami finansowymi, ich organizacja to koszt dla środowiska. Na Zachodzie pojawiają się próby tworzenia wydarzeń o zerowej sumie emisji, ale na razie idzie to bardzo powoli. Festiwale sadzą drzewa, żeby zredukować emisje (np. Deep Tropics sadzi ich 23 000, a to tylko po to, żeby odrobić jedną edycję), wprowadzają wegańskie opcje do stref gastronomicznych, dbają o recykling. Tylko co z tego, jeśli 1000 najpopularniejszych DJ-ów i DJ-ek lata ponad 51 tys. razy rocznie, emitując 35 mln ton dwutlenku węgla (co równa się energii zużywanej przez 20 tys. gospodarstw domowych). Wstrząsająca liczba, szczególnie że mówimy o ludziach, którzy nawet nie grają własnej muzyki.

Potrzebujemy zrównoważonej sceny muzycznej. Skupionej na lokalnych zjawiskach, wstrzymującej się od eksploatacji środowiska w imię zysku, przystępnej cenowo. Takie festiwale to nie tylko ulga dla planety, ale także ochrona przed katastrofami o wielkiej skali, które ciągną za sobą kolejne bankructwa. To również tworzenie bardziej intymnych, głębszych doświadczeń. Kapitalizm ma to do siebie, że głosi wielkie obietnice, ale de facto wszystko zmienia na gorsze. Wiedzą o tym osoby, które regularnie uczestniczą w koncertach organizowanych przez gigantów czy w festiwalach, na których wszystko jest zbyt drogie, zbyt dalekie, zbyt ciasne.

Bardzo chcemy coś przeżyć, ale jakość tego przeżycia spada. I będzie spadać nadal, bo to nie błąd systemu, a system działający jak należy. Na szczęście jest sporo alternatyw. I jeśli coś można wynieść z historii Festu, to właśnie to, że należy ich szukać. Satysfakcja gwarantowana.

**

Paweł Klimczak – dziennikarz, muzyk, DJ. Od lat zajmuje się branżą muzyczną w kontekście społecznym, politycznym i ekonomicznym. Ostatnio bada nowe formy ludowości i eksploruje możliwości adaptacji muzyki ludowej do nowej rzeczywistości brzmieniowej. Bezwstydny nerd i stoner.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij