W ciągu ostatnich dwudziestu lat kultura była istotną częścią Putinowskiej strategii budowania globalnego wizerunku państwa. Rosja Putina chciała prezentować się nie tylko jako wielkie mocarstwo, ale także państwo silne swoją kulturą, czy ściślej mówiąc, kulturowym dziedzictwem: wielkimi dziełami, których wartość od dawna potwierdzona jest w kanonie.
Sankcje wobec Rosji działają. Państwo Putina staje się coraz bardziej odcięte od świata. Wycofują się z niego kolejne zachodnie marki, Rosjanie tracą dostęp do zachodniej elektroniki, usług, platform streamingowych. Nawet organizacje sportowe, na ogół robiące doskonałe interesy z najbardziej nieprzyjemnymi reżimami, wprowadzają ograniczenia dla udziału Rosjan w organizowanych przez siebie zawodach.
Bojkot Rosji dociera także do sfery kultury. Festiwal filmowy w Cannes – najbardziej prestiżowy przegląd kina autorskiego na świecie – ogłosił, że w tym roku nie przyjmie oficjalnej rosyjskiej delegacji. Pozostanie otwarty na indywidualnych filmowców, choć trudno się spodziewać, by w obecnych warunkach jakaś rosyjska produkcja powalczyła o Złotą Palmę. Także Europejska Akademia Filmowa podjęła decyzję, że rosyjskie produkcje nie będą mogły ubiegać się o Europejskie Nagrody Filmowe.
Zachodnie filharmonie odwołują koncerty rosyjskich solistów i dyrygentów. W Polsce Teatr Wielki Opera Narodowa właśnie odwołał premierę Borysa Godunowa Modesta Musorgskiego. „Niech to milczenie będzie głosem solidarności z narodem Ukrainy” – napisał w specjalnym oświadczeniu dyrektor artystyczny placówki Mariusz Treliński. Coraz częściej padają pytania, czy w obliczu tego, co robi dziś Rosja, możemy tak po prostu słuchać Czajkowskiego albo Szostakowicza, wystawiać Czechowa, czytać Dostojewskiego i Bułhakowa czy oglądać Tarkowskiego.
Ta wojna toczy się też na opowieści. Na tym froncie Ukraina wygrywa
czytaj także
Kultura też jest częścią Putinowskiej strategii
Nie ma niestety łatwej odpowiedzi na to pytanie. Jest równie wiele argumentów za tym, że zasłużona i zawiniona wyłącznie przez politykę Putina izolacja Rosji musi, jeśli ma zadziałać, obejmować także kulturę i sztukę; jak i przekonujących, że akurat świat kultury jest ostatnim, który powinien być karany przez Zachód za to, co robi Kreml.
Przyjrzyjmy się najpierw tym pierwszym argumentom. Na początek trzeba zauważyć, że choć dziś Rosja obnażyła się jako państwo po prostu bandyckie, wysadzając w powietrze całe swoje soft power i pretensje do międzynarodowego szacunku, to w ciągu ostatnich 20 lat kultura była istotną częścią Putinowskiej strategii budowania globalnego wizerunku państwa. Rosja Putina chciała prezentować się nie tylko jako wielkie mocarstwo, ale także państwo silne swoją kulturą, czy ściślej mówiąc, kulturowym dziedzictwem: wielkimi dziełami, których wartość od dawna potwierdzona jest w kanonie. W wizji Kremla Rosja wierna jest kanonowi wielkiej kultury – rozumianemu w sposób mocno XIX-wieczny – co ma ją pozytywnie odróżniać od płytkiego, konsumpcjonistycznego, niszczonego przez kontrkulturę Zachodu.
To, jak Rosja Putina widzi swoją rolę jako strażniczki wielkiej europejskiej kultury i eksporterki własnego dziedzictwa kulturowego, najlepiej widać było w trakcie koncertu w starożytnym teatrze rzymskim w Palmyrze w maju 2016 roku. Palmyra, syryjskie miasto, z archeologicznym kompleksem wpisanym na listę światowego dziedzictwa UNESCO, była przedmiotem walk między wspieranymi przez Rosję siłami Assada i ISIS. We wspomnianym teatrze Państwo Islamskie dokonywało egzekucji swoich więźniów wojennych.
Po zajęciu miasta Rosjanie sprowadzili do Palmyry muzyków z Moskwy oraz związanego z dworem Putina dyrygenta Walerija Giergijewa. Pod jego batutą wykonano utwory Bacha, Prokofiewa, Szczedrina. Twórców od dawna martwych, bezpiecznie osadzonych w kanonie, raczej przyjaznych dla niechętnego awangardzie ucha. Przed koncertem ze swojej rezydencji w Soczi z Palmyrą połączył się sam Władimir Putin, wyrażając nadzieję, że dzięki pomocy Rosji znów stanie się ona „kulturowym zasobem” Syrii i świata. W tym samym czasie koalicja Rosji i Assada prowadziła brutalną ofensywę przeciw Aleppo.
Zełenski nie jest bez skazy, ale to on jest dziś przywódcą wolnego świata
czytaj także
Jest oczywiste, że obecna fala sankcji wobec Rosji powinna też utrącić pretensje rosyjskiego państwa do roli kustosza i eksportera kulturowego dziedzictwa. Czy to oznacza, że mamy teraz skancelować Prokofiewa, Czajkowskiego, Malewicza, Tarkowskiego, Tołstoja i Dostojewskiego? Nie grać, nie wystawiać, nie pokazywać w kinach, nie czytać dzieł rosyjskich twórców?
Oczywiście, że nie. Takiego Dostojewskiego warto czytać właśnie teraz, choć wbrew intencjom autora: jako ostrzeżenie przed głębią toksycznego, antyzachodniego resentymentu Rosji, w kontrze do przenikającej tę prozę nienawiści do oświecenia i mieszczańskiej cywilizacji Zachodu, do jej reakcyjnej polityki. Bo też warto, zwłaszcza teraz, pamiętać, jak potwornie szowinistyczna, zakochana w imperium, a często i w autorytarnej władzy jest całkiem spora część rosyjskiej klasyki. Wolną Rosję, jeśli kiedyś pojawi się znów dla niej szansa, czeka kiedyś wielkie zadanie przewartościowania własnego kulturowego dziedzictwa.
Wracając do dylematów tu i teraz: czym innym jest polemiczna, dokonywana prywatnie lektura Dostojewskiego czy Tołstoja, czym innym publiczna celebracja rosyjskiego dziedzictwa kulturowego: koncerty, spektakle teatralne czy opery. Na to ostatnie nie ma dziś za bardzo miejsca. Decyzje instytucji kultury odwołujących zaproszenia dla rosyjskich dyrygentów i muzyków czy polskiej Opery Narodowej są zrozumiałe. Wielkie arcydzieła rosyjskiej kultury zostaną, mogą poczekać na lepsze czasy, nic się im od tego nie stanie, że chwilę poleżą na półkach. Wrócimy do nich, gdy już przemyślimy to, jak na nowo czytać je w kontekście ostatniej wojny. Bo wystawianie dziś wielkiej rosyjskiej sztuki czy opery tak, jakby nie było żadnej wojny, łatwo może się zmienić w popis artystycznej i moralnej głuchoty.
Dziś jesteśmy winni solidarność przede wszystkim kulturze ukraińskiej, którą Rosja Putina chce – tak samo jak ukraińską państwowość – po prostu zniszczyć. W projektowanym przez Kreml nowym „ruskim mirze” kultura ukraińska może być tylko lokalnym, głównie folklorystycznym wariantem kultury rosyjskiej. Lepiej użyć dziś widoczności, jakie posiadają nasze instytucje kultury, by wesprzeć kulturę walczącej Ukrainy, niż żeby po raz kolejny eksponować dzieła rosyjskich klasyków, którymi tak chętnie podpiera się Kreml.
czytaj także
Czy współcześni artyści zasługują na sankcje?
Pojawia się jednak pytanie, czy na sankcje zasługują współcześni rosyjscy artyści, tworzący niezależną rosyjską kulturę? Tę, która przez lata ustawiała się w kontrze do Putinowskich porządków, pokazywała Rosjanom inną rzeczywistość, wyśmiewała imperialne i autorytarne pretensje władzy? W Rosji Putinowskiej niezależni twórcy padali ofiarą represji – i to nie tylko aktywiści sztuki protestu w typie Grupy Wojna, świadomie idący na otwartą konfrontację z rosyjskim państwem i prawem.
W pierwszym odruchu objęcie takich twórców sankcjami, zamknięcie im dostępu do zachodnich instytucji i rynków kultury wydaje się głęboko niesprawiedliwe. Bojkot współczesnej rosyjskiej kultury zubożyłby też bez wątpienia zachodni świat sztuki, literatury, filmu. Bo bez kontaktu z żywą, rosyjską kulturą jesteśmy ubożsi, bez dostępu do jej kultury trudniej nam zrozumieć współczesną Rosję i to, co się z nią dzieje.
Rosyjska kultura była w stanie przeczuć putinizm i zrozumieć jego istotę dużo wcześniej niż zachodnie elity polityczne. Brat (1997) Aleksieja Bałabanowa zapowiadał koniec rosyjskich lat 90. z ich względnym liberalizmem, ale też chaosem, przemocą, bezprawiem, pauperyzacją całych grup ludności. W filmie o młodym weteranie z Czeczenii, który nie może znaleźć sobie miejsca w Rosji i wchodzi w otwartą konfrontację z mafią w Petersburgu, widać tęsknotę za mocnym człowiekiem, który w końcu przywróci w kraju porządek. Ta sama emocja chwilę później pomoże skonsolidować Putinowi poparcie w pierwszych latach jego rządów.
Nikomu nie udało się lepiej uchwycić moralnej pustki i ohydy w sercu Putinowskiego systemu niż Andriejowi Zwiagincewowi w Lewiatanie (2014). Film pokazuje współczesną Rosję jako państwo skolonizowane przez elitę, zachowującą się wobec własnej ludności jak zorganizowana grupa przestępcza, połączoną (nie)świętym sojuszem z Cerkwią, która zamiast ewangelią zajmuje się kultem władzy i naturalizacją tworzonych przez nią skrajnie niesprawiedliwych stosunków społecznych.
Jeśli takich filmów – ale też spektakli teatralnych, powieści, dzieł sztuk wizualnych – nie będzie w zachodnich telewizjach, na platformach VOD, w teatrach, muzeach na festiwalach filmowych, stracimy na tym wszyscy. I odcięci od światowej publiczności rosyjscy twórcy, i publiczność na całym świecie.
Z drugiej strony, Rosja prowadzi dziś politykę sytuującą ją poza granicami cywilizowanej wspólnoty narodów. Sankcje mają za zadanie dać to odczuć także mieszkańcom Rosji, tak by maksymalnie podważyć legitymację i stabilność Putinowskiego reżimu. Im więcej zrobimy w tym murze sankcji wyłomów – dla kultury, sztuki, nauki i innych obszarów, które trudno jest oskarżyć o wspieranie Putinowskiego imperializmu – tym mniej będą one skuteczne.
czytaj także
Co robić?
Jak to przełożyć na konkrety? Na pewno Zachód powinien zrobić wszystko, by rosyjskim twórcom chcącym tworzyć wolną, niezależną kulturę, dla jakiej nie ma miejsca w Rosji Putina, stworzyć do tego warunki w Europie i innych krajach Zachodu. Choć znów, pierwszeństwo mieć tu powinni raczej twórcy ukraińscy, na których właśnie spadają bomby i którzy w najgorszym wypadku – Putinowskiej Ukrainy – nie będą mogli tworzyć żadnej ukraińskiej kultury. Nie ma też dziś sensu utrzymywania kontaktu z oficjalną rosyjską biurokracją kulturalną, wszelkie rosyjskie organizacje kultury niestety powinny być odcięte od zachodnich partnerów.
Największy problem jest z konkretnymi dziełami i filmami. Czy należy je dziś wydawać, pokazywać w teatrach, kinach, na festiwalach filmowych i teatralnych? Tu odpowiedzialność zostawiłbym każdej instytucji z osobna. Z jednej strony chyba nie powinniśmy zamykać sobie zupełnie drogi do kontaktu z niezależną, krytyczną kulturą Rosji – choć dopóki wojna się nie zakończy, jej obecność na Zachodzie powinna być raczej wyjątkiem niż regułą. Z drugiej, jest zrozumiałe, że dziś przestrzeń dla odbioru rosyjskiej kultury – zwłaszcza wspólnotowego w kinie czy teatrze – jest mniejsza niż kiedykolwiek. Jako fanowi rosyjskiego kina jest mi z tego powodu głęboko smutno – ale pretensje o to można mieć tylko do Putina i jego gangu.