Historia, Weekend

Z dusznego miasta na słoneczne szlaki. Rzecz o turystyce robotniczej

Jeden z działaczy socjalistycznych, obserwując dziesiątki tysięcy robotników skupionych w towarzystwach turystycznych w Niemczech czy Austrii, pisał, że „minęły te czasy, kiedy robotnikowi były obce zdobycze kultury nowoczesnej”, i dodawał, że znikł już ten „przeklęty brak potrzeb”, na który cierpiały dotąd proletariackie masy.

„Do niedawna jeszcze turystyka była uznawana przez szerszy ogół robotników za jakiś przywilej czy monopol sfer lepiej sytuowanych, za coś robotnikowi nieprzysługującego. Był to przesąd i spotkać się musiał z tym, z czym wszystkie przesądy, prędzej czy później, spotkać się muszą, tj. przeżył się” – tak w roku 1929 pisano w jednej z broszur wydanych przez polski ruch socjalistyczny na Śląsku Cieszyńskim. Turystyka, która na przestrzeni XIX wieku nabrała rozmachu dzięki dynamicznemu rozwojowi komunikacji, była początkowo domeną bogatszych warstw społeczeństwa. Rekreacyjny wyjazd, na który mógł sobie pozwolić przedstawiciel ziemiaństwa czy burżuazji, pozostawał poza zasięgiem uwiązanego pracą na roli chłopa czy pozbawionego prawa do urlopu robotnika.

Ludzie mający problem z zaspokojeniem podstawowych potrzeb materialnych podróżowali wtedy, gdy wymagała tego ich sytuacja życiowa. I celem takiego wyjazdu nie był wówczas ani wypoczynek, ani chęć zwiedzania zabytków lub poznawania uroków dzikiej przyrody. Cytując warszawskiego cieślę Jakuba Bajurskiego, „robotnik uprawia turystykę bardzo często, bo musi. To znaczy poszukuje pracy lub ma pracę po okolicznych i dalekich stronach”.

„Niech nam wybaczą ci ludzie”. O dylematach etycznych polskiego terroryzmu

Dotykające całą klasę społeczną upośledzenie musiało w pewnym momencie przykuć uwagę prężnie rozwijającego się ruchu robotniczego. Był to problem o tyle rażący, że człowiek pracujący nawet po kilkanaście godzin dziennie, do tego często w urągających zdrowiu warunkach, zdawał się szczególnie potrzebować odrobiny relaksu i możliwości choć chwilowego oderwania od monotonii życia. Jak pisał Kazimierz Czapiński, działacz socjalistyczny i pionier turystyki robotniczej w Polsce, „robotnik pragnie wyrwać się z dusznego miasta i warsztatu na świeże powietrze morza i hal, a poza tym pragnie poznać swój kraj i życie krajów obcych”.

W nieznaną krainę

Przykład dali Austriacy. Już w 1895 roku grupa socjalistów założyła w Wiedniu robotnicze towarzystwo turystyczne Naturfreunde. Jeden z twórców organizacji, późniejszy kanclerz Austrii Karl Renner, wspominał, że idea napotykała na opór wielu jego partyjnych towarzyszy. Pomysł, by posyłać ludzi na sielankowe wędrówki po górach uważano za niepoważny i odciągający od priorytetów politycznej działalności. Naturfreunde – czyli „przyjaciele przyrody” – szybko jednak zdobywali popularność, a wkrótce podobne towarzystwa zaczęły powstawać i w innych krajach.

Jeżeli chodzi o ziemie polskie, to turystyka robotnicza przyjęła się najpierw tam, gdzie organizacje socjalistyczne miały największą swobodę działalności, a więc na obszarze zaboru austriackiego. W lipcu 1912 roku powstało w Krakowie Robotnicze Kółko Turystyczne, założone przez Kazimierza Czapińskiego. Swą działalność rozpoczęło od organizacji niewielkich, liczących po kilkanaście osób, pieszych wycieczek w Tatry. Turystyką zajmowało się też socjalistyczne stowarzyszenie Siła ze Śląska Cieszyńskiego. W czerwcu 1912 roku przeszło 120-osobowa wycieczka robotnicza ruszyła na Jaworowy Wierch koło Trzyńca.

Czapiński, obserwując dziesiątki tysięcy robotników skupionych już wtedy w towarzystwach turystycznych w Niemczech czy Austrii, pisał, że „minęły te czasy, kiedy robotnikowi były obce zdobycze kultury nowoczesnej, gdy nauka, sztuka, muzyka i wiele innych podobnych rzeczy były dla niego krainą niemal obcą, nieznaną”. Dodawał, że w ostatnich latach znikł już po prostu ten „przeklęty brak potrzeb”, na który cierpiały dotąd proletariackie masy.

Warto podkreślić, że oferta przygotowana przez ruch socjalistyczny nie była jedyną drogą otwierającą robotnikom dostęp do uroków turystyki. Przeznaczone dla nich wycieczki organizowały też np. stowarzyszenia katolickie, a i przemysłowcy potrafili czasem ufundować wyjazdy rekreacyjne swoim pracownikom.

Sefton Delmer – człowiek, który próbował oszukać Hitlera

Ten drugi proceder budził wyraźną niechęć w środowiskach socjalistycznych. Traktowali go jako próbę przekupstwa, uważając, że kapitaliści chcą w ten sposób niewielkim kosztem pozyskać sympatię robotników i odstręczyć ich od aktywnej walki o swoje prawa. „Broniąc zasady niezależności ruchu robotniczego na wszystkich polach, wypowiadamy się przeciwko organizowaniu turystyki »dla robotników«, czy to przez zarządy przedsiębiorstw, czy też przez instytucje państwowe bezpośrednio”, jak można było wyczytać w jednej z socjalistycznych publikacji. Turystyka stanowiła po prostu kolejne pole propagandowego boju o wpływy w klasie pracującej.

Turystyka kształtuje świadomość

Popularyzację turystyki robotniczej w Polsce przyniósł okres międzywojenny. Wtedy bowiem ustawodawstwo zaczęło zapewniać pracownikom płatne urlopy, a ruch socjalistyczny mógł poświęcić więcej energii i środków na pracę na polu kulturalno-oświatowym. Szczególnie aktywne było tu Towarzystwo Uniwersytetu Robotniczego, powołane staraniem działaczy PPS w 1923 roku. Własne wycieczki organizowały też związki zawodowe oraz kluby sportowe. By uporządkować tę dziedzinę aktywności, założono w końcu odrębne Robotnicze Towarzystwo Turystyczne, którego  przewodniczącym został Kazimierz Domosławski.

Wspólne wycieczki miały integrować środowisko i pomagać w kształtowaniu świadomości politycznej uczestników. „Piękno natury wpływa kojąco na stargane w zgiełku fabrycznym, biurze czy handlu, nerwy”przekonywało w roku 1933 pismo młodzieży TUR-owej i zaraz dodawało, że „spędzenie kilku godzin w otoczeniu socjalistycznym, owianym braterską atmosferą, wybitnie wpływa na utrwalanie naszego poczucia klasowego”.

Ignacy Klibański pisał w roku 1928 na łamach PPS-owskiego „Robotnika”, że „turystyka robotnicza różni się zasadniczo od turystycznych wycieczek organizowanych przez mieszczańskie towarzystwa krajoznawcze. Podczas gdy dla tych ostatnich zasadniczym celem wycieczek są tylko słynne zabytki i osobliwości danej miejscowości, dla turystyki robotniczej jest to tylko pewne tło, a obrazem zasadniczym, który nas interesuje, jest obraz życia klasy robotniczej w danych ośrodkach. Uczestnik wycieczki robotniczej oddycha więc świeżym powietrzem, zwiedza wszystkie osobliwości, muzea, ruiny, fabryki itd., ale równocześnie poznaje całokształt pracy socjalistycznej w danej miejscowości, oraz nawiązuje łączność pomiędzy proletariatem dajmy na to warszawskim i prowincjonalnym”.

„Chodźcie za mną. Pokochacie mnie. Zostaniecie faszystami”

Turystykę postrzegano jako relatywnie tanią i dostępną formę aktywności fizycznej. „Tutaj nie potrzeba boiska, sali gimnastycznej czy też świetlicy– zapewniało w roku 1939 pismo „Sztafeta Robotnicza” – „Nie potrzeba również kosztownego sprzętu sportowego. Wystarczą dobre buty, zapał i silna wola”. Poprzez uczestnictwo w wycieczkach robotnik mógł w zdrowy i pożyteczny sposób zagospodarować sobie czas wolny.

Miało go to też wyciągnąć z apatii, wywoływanej przez biedę i niedostatek. „Trzeba wreszcie zerwać z bezmyślnym zwyczajem bezcelowego wałęsania się podczas urlopu po mieście, lub wysiadywania po skwerkach i ogródkach miejskich” – wzywał Władysław Szczucki, sekretarz Związku Zawodowego Drukarzy.

Wspierając zdrowy styl życia, inicjatorzy turystyki piętnowali powszechne w społeczeństwie złe nawyki, w tym przede wszystkim nadużywanie alkoholu. Kazimierz Czapiński przekonywał, że „robotnik zarabia wprawdzie mało, lecz nieraz na jedną wycieczkę na rok może sobie pozwolić. Dość uprzytomnić sobie, ile to koron robotniczych po szyneczkach się zostawia”. Idącym na szlak konsekwentnie tłumaczył, żeby „alkoholu nie brać, bo tylko osłabia”. W roku 1939, po ponad 25 latach pracy na rzecz rozwoju turystyki, z poczuciem osobistej satysfakcji pisał, że „w dawnych czasach nieograniczonego wyzysku robotnik ciemny, niezorganizowany, szedł do szynku. Dziś coraz częściej, fizycznie sprawny, moralnie zdrowy, ideologicznie uświadomiony, sięga po słońce, po piękno, po kulturę”.

Odpoczynek zamiast bałaganu  

Przy organizacji wycieczek poważnym problemem były bariery finansowe. Na udział w nich mogli sobie pozwolić zazwyczaj tylko ci lepiej sytuowani robotnicy. Dostrzegając ten problem, Kazimierz Domosławski wyjaśniał, że drogą do obniżenia kosztów turystyki jest jej masowość. Taniej jest przecież podróżować dużą, zorganizowaną grupą, która może np. podzielić między siebie opłaty za korzystanie z różnych środków komunikacji.

Oszczędzić można było też na wspólnym przygotowaniu posiłków. A płynęły z tego i dodatkowe korzyści, szczególnie istotne dla uczestniczących w wycieczkach kobiet. Jak w roku 1938 argumentowano w piśmie Związku Zawodowego Drukarzy, „wspólne przyrządzanie posiłków, co trzeba podkreślić, daje odpoczynek pani domu, odpoczynek wielce zasłużony. Na ogół w rodzinie nie docenia się pracy domowej. Gospodyni – żona, matka, od wczesnego ranka do późnej nocy krząta się koło posiłków, sprząta, reperuje itp. dzień cały, kilkanaście godzin jest zatrudniona, a często i w nocy wstaje do dzieci. Gospodyni takiej potrzebny jest, nie mówiąc już, że się należy, choć tygodniowy czy dwutygodniowy zupełny wypoczynek”.

Socjaliści starali się propagować turystykę odpowiedzialną, wyczuloną na kwestię ochrony przyrody. Wskazywali przy tym na argumentację psychologiczną, związaną z tym, że odpoczynek na łonie natury powinien stanowić przeciwieństwo pobytu w zanieczyszczonym i hałaśliwym mieście, w którym uczestnik wycieczki spędzał przecież większość swojego życia. Jak obrazowo tłumaczył Czapiński, robotnik, idąc choćby w góry, chce mieć tam „nienaruszoną przyrodę, a nie bałagan z gramofonem i dancingiem”.

„Bezdenne głupstwo, zbrodniczy egoizm i zgubne zaślepienie”. Sejmowa awantura o święto 1 Maja

Turystyka robotnicza przybierała rozmaite formy, od wycieczek pieszych i kolejowych, przez kolarstwo i kajakarstwo, aż po wyjazdy zagraniczne. W eskapadach uczestniczyło zwykle po kilkadziesiąt osób, ale zdarzały się i wydarzenia na o wiele większą skalę. W sierpniu 1936 roku krakowski oddział TUR zorganizował wycieczkę do Gdyni i na Hel. Wzięło w niej udział aż 1055 robotników z Małopolski. Jak podkreślał sekretarz generalny TUR Zygmunt Piotrowski, 95 procent uczestników po raz pierwszy w życiu miało okazję zobaczyć morze.

Mniejsza, bo licząca tylko 12 osób grupa, wyruszyła latem 1929 roku na wycieczkę rowerową do Belgii i Francji. Ze zrozumiałych względów wzięli w niej udział głównie ci, którzy trenowali w robotniczych klubach sportowych. Po drodze korzystali z pomocy towarzyszy z bratnich organizacji socjalistycznych. W Niemczech mieli dzięki temu zapewnione noclegi i wyżywienie na wszystkich etapach podróży. We francuskim Lens wiwatował na ich cześć 3-tysięczny tłum, a socjaliści z miejscowego magistratu witali ich butelkami szampana. Jak widać, w tym wypadku tradycyjne zasady gościnności wzięły górę nad propagowaną przez robotniczych turystów regułą abstynencji.

W sierpniu 1930 roku prowadzona przez Kazimierza Czapińskiego 30-osobowa grupa, z udziałem m. in. posła mniejszości niemieckiej Emila Zerbe, urządziła wyprawę, której celem były rumuńskie Czerniowce. Do Niżniowa w województwie stanisławowskim dotarli koleją, a tam przesiedli się na łodzie, którymi popłynęli Dniestrem do nadgranicznych Zaleszczyk. Jak wspominał Czapiński, „dwa i pół dnia spędziliśmy w łodziach. Wsiadaliśmy niemal o świcie, jechaliśmy do zmroku. Trzy nasze łodzie szły przeważnie razem, związane łańcuchami, mała motorówka pośrodku, obie zaś duże łodzie po bokach, pomagając sobie wiosłami. Jadaliśmy przeważnie z plecaków. Wieczorem i rano piliśmy mleko po wsiach. Nocowaliśmy na słomie w ukraińskich stodołach”. W Czerniowcach polskich turystów przywitał wiec z udziałem rumuńskich parlamentarzystów, a potem skorzystać mogli z gościnności domu robotniczego należącego do żydowskiego Bundu.

Wysiłki i bariery

Powyższe przykłady to tylko kilka spośród tysięcy inicjatyw podjętych na przestrzeni kilkudziesięciu lat przez polski ruch robotniczy. Mimo wszelkich starań, w okresie II RP umasowienie turystyki okazało się niemożliwe. O ile krótka wycieczka piesza była dostępna niemal dla każdego, to, jak wynika z wyliczeń wykonanych tuż przed wybuchem II wojny światowej przez „Robotniczy Przegląd Gospodarczy”, na dalszy i kosztowny wyjazd wczasowy mogło sobie pozwolić co najwyżej kilka procent robotników. Ponadto nie wszyscy podlegali pod ustawę urlopową, przez co nie przysługiwało im prawo do płatnych dni wolnych. Działacz socjalistycznej centrali związkowej Robert Froehlich podkreślał też, że urlopy te są zwyczajnie zbyt krótkie, a osobnym problemem jest brak należytej infrastruktury turystycznej w Polsce.

Nie mieliśmy kolonii, a mimo to powielaliśmy kolonialny dyskurs [rozmowa]

Według działaczy robotniczych podstawową przeszkodą w rozwoju turystyki masowej były wrodzone wady systemu kapitalistycznego. Tak w maju 1937 pisał Kazimierz Domosławski: „Rozumiemy, że wysiłki nasze nie usuną panującego zła, wywołanego warunkami ustroju, jak brak pracy, niedożywienie, fatalne warunki mieszkaniowe, niemniej choć częściowo i w pewnej ograniczonej sferze mogą łagodzić szkodliwe skutki warunków życiowych”. Zakładano, że pełne umasowienie turystyki nadejdzie już w nowym, bardziej sprawiedliwym świecie, przebudowanym w duchu idei socjalizmu.

Zamiast tego nadszedł wojenny horror, który na długie lata odebrał Polakom możliwość swobodnego korzystania z czasu wolnego. Rekreacyjne podróże zostały zastąpione przez marsze walczących armii, przymusowe przesiedlenia i uchodźczą niedolę.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Przemysław Kmieciak
Przemysław Kmieciak
Politolog
Z wykształcenia politolog, z zawodu księgowy, z zamiłowania historyk na trudnym odcinku popularyzacji dziejów polskiej lewicy.
Zamknij