Historia

Szacunek, pani Izabelo

Tablica pamiątkowa na Ministerstwie Pracy i Spraw Socjalnych. Fot. wikipedia/CC0

Rocznica katastrofy smoleńskiej, która uwolniła najgorsze polskie demony, staje się ważną okazją do przywołania postaci, której publiczna działalność była całkowitą antytezą polityki państwowej prowadzonej obecnie przez PiS-owską prawicę. 10 lat temu zginęła Izabela Jaruga-Nowacka.

To już dziesiąta rocznica katastrofy smoleńskiej i z tej perspektywy jasno widać, jak sprawnie i bezwzględnie prawica wykorzystała tę tragedię do urzeczywistniania swojej przepełnionej resentymentem i makabrą wizji katolicko-narodowej Polski tylko dla „prawdziwych Polaków”. Jednym z pobocznych efektów tego wykorzystania jest spreparowanie ogólnospołecznej pamięci o tym wydarzeniu tak, żeby w jej centrum był głównie jeden człowiek, prezydent, wokół którego zbudowano pośpiesznie kult konstruowany za publiczne pieniądze miesięcznicami, pomnikami, nazwami ulic, szkół, skwerów i nagród.

Gdula: Smoleńsk jest dla mnie ważny symbolicznie, jako stracona szansa na naprawę źle funkcjonującego państwa

Przed dziesiątą rocznicą katastrofy tempo brunatnienia naszej rzeczywistości gwałtownie przyśpieszyło – trwa spektakl niekonstytucyjnego i śmiertelnie niebezpiecznego forsowania wyborów w czasie epidemii, a do Sejmu wracają fundamentalistyczne projekty dotyczące całkowitego zakazu aborcji i zdelegalizowania edukacji seksualnej. Kompetentnej pomocy od państwa nie dostają ani kobiety, ofiary przemocy domowej zamknięte w mieszkaniach ze swoimi katami, ani rodzące pozbawione z niejasnych przyczyn prawa do porodu rodzinnego i opieki okołoporodowej, ani dzieci, których dostęp do nauki państwo beztrosko przerzuciło na rodziców. Państwo pokazuje środkowy palec już nie tylko służbie zdrowia i chorym, ale też bankrutującym przedsiębiorcom i zwalnianym pracownikom wszystkich branż.

Zwolnienie, strajk czy wezwanie do wojska? Co czeka listonoszy podczas wyborów w maju?

W tej sytuacji ta okrągła rocznica wypadku lotniczego, który uwolnił najgorsze polskie demony, staje się ważną okazją do przywołania postaci, której publiczna działalność była całkowitą antytezą polityki państwowej prowadzonej obecnie przez PiS-owską prawicę. To lewicowa polityczka, pełnomocniczka ds. równego statusu kobiet i mężczyzn, ministra polityki społecznej i wreszcie wicepremierka – Izabela Jaruga-Nowacka, która wraz z 95 innymi osobami zginęła 10 kwietnia 2010 roku w katastrofie smoleńskiej.

Kobiety w Polsce „mają tendencję” do znikania z pamięci publicznej i nie pojawiania się w podręcznikach historii czy na pomnikach, nawet wtedy, gdy służbę publiczną pełnią w funkcji wiceszefowej rządu – co potwierdza smutna anegdota z 2017 roku, kiedy to PiS na tablicy upamiętniającej osoby pracujące w Kancelarii Premiera Rady Ministrów obok nazwisk Kaczyńskiego, Gosiewskiego i Wassermana „zapomniał” wstawić nazwisko wicepremierki Jarugi-Nowackiej.

Jednak wymiatanie Jarugi-Nowackiej ze współczesnej historii Polski nie jest łatwym zadaniem, bo jej życiorys polityczny toczy się przez samo centrum transformacji, a analiza jej wygranych i przegranych potyczek i bitew o konkretne wartości – o prawa człowieka, prawa kobiet, prawa osób LGBTQ, prawa biednych – pozwala precyzyjnie prześledzić, jak beztroska i brak wrażliwości społecznej liberałów, jak uległość liberałów i prawicy wobec horrendalnych żądań i uzurpacji Kościoła, jak słabość lewicy – tej nominalnej i tej prawdziwej – doprowadziły nas do grozy chwili obecnej.

Jaruga-Nowacka była jedną z osób, które na fali entuzjazmu po okrągłym stole uwierzyły w możliwość wspólnego budowania państwa, stworzenia nowych sensownych instytucji. Dlatego wyszła ze środowiska akademickiego i weszła w drapieżny świat polityki. Wielu niesionych inteligencką tradycją aktywnego dbania o dobro wspólne wykonało wtedy ten krok, ale większość entuzjastów realia politycznych gier przeraziły i zniechęciły. Ona została i razem z takimi postaciami z solidarnościowej lewicy jak Karol Modzelewski, Marek Balicki czy Jacek Kuroń tworzyła tę prawdziwą niepostkomunistyczną lewicę – najpierw w ramach Ruchu Demokratyczno-Społecznego, potem w Unii Pracy i w końcu założonej przez siebie Unii Lewicy – która w przeciwieństwie do postkomunistycznej SLD-owskiej nominalnej lewicy rozumiała, że w wachlarzu lewicowego światopoglądu nie mieści się neoliberalna doktryna gospodarcza, obezwładnianie związków zawodowych i zmuszanie ludzi do życia zgodnie z katolicką doktryną. To nie były poglądy dopasowane do wymogów tej czy innej partii, tylko jej własne – dlatego przez dwie dekady politycznych aktywności, jak pisała o niej prof. Magdalena Środa, „trwała przy pryncypiach, przy niewygodnych ustawach, które tkwiły w przepastnych czeluściach zamrażarek kolejnych marszałków”. I celnie punktowała tchórzostwo innych polityków.

„I ci sytuujący się w centrum, i ci lewicowi starannie omijają temat aborcji, uznając go za niszowy, nieelegancki, nieważny, a przede wszystkim taki, na którego rozwiązanie nie ma aktualnie dobrego momentu. W 2003 w pełnym rozkwicie rządów SLD-UP obchodziliśmy 10. rocznicę braku „odpowiedniego momentu” w 2004 notowania rządu Millera osiągnęły dno skali” – wspominała z goryczą w wydanym w 2005 roku Alfabecie. Bez ogródek pisała też o wymownym milczeniu lekarzy, którzy wiedzą, jakie dramaty powoduje zakaz aborcji i brak edukacji seksualnej, a jednak nie przeciwstawiają się absurdalności ustawy o planowaniu rodziny, bo „wywoływanie miesiączki” w prywatnych gabinetach to intratny biznes, także dla tych, którzy w publicznej ochronie zdrowia głośno krzyczą o tzw. „ochronie życie poczętego”, czyli ochronie zarodków kosztem życia i zdrowia ludzi, którymi są kobiety. Od początku kościelnego najazdu na prawo do przerywania ciąży mówiła wprost o hipokryzji polityków i ich niemoralnej uległości wobec biskupów, o tym, że tak skonstruowane prawo uderza w najbiedniejsze kobiety. Lobbowała za referendum w sprawie aborcji i za złagodzeniem nieetycznej ustawy – co udało się w 1996 roku, jednak tylko na rok, bowiem Trybunał Konstytucyjny pod wodzą prof. Andrzeja Zolla uznał, że kobiety w ciężkich warunkach życiowych i trudnej sytuacji osobistej mają rodzić i kropka.

Alfabet Jarugi-Nowackiej jest źródłem wielu smutnych anegdot, które czytane teraz pokazują trwałość złych standardów u tych, w których pokładamy nadzieję (czyli u nie-prawicy) np. taką o staraniach Marka Balickiego jako ministra zdrowia o rozszerzenie listy leków refundowanych o nowoczesne środki antykoncepcyjne. „W decydującym głosowaniu na Sali sejmowej zabrakło kilkunastu posłów lewicy…” Znamy to? Niestety, znamy.

„Nieplanowane” − antyaborcyjne kłamstwa na ekranach kin

Wiele kobiet w tym czasie protestowało w tekstach, wystąpieniach, debatach przeciwko barbarzyńskiemu prawu, ale niewiele z protestujących zaszło tak wysoko w strukturach władzy. Niestety, nawet z tej wysokości upominanie się o prawo kobiet do bezpieczeństwa, zdrowia i do elementarnego decydowania o swoim życiu było lekceważone. Ale jednak miało znaczenie, o czym wymownie świadczy wkurzenie biskupów. W 2002 roku biskup Pieronek, przez wiele lat sekretarz Konferencji Episkopatu Polski, profesor, rektor, bywalec politycznych salonów, z typową dla kleru kulturą i chrześcijańską miłością bliźniego, mówił o Jarudze: „To feministyczny beton, który nie zmieni się nawet pod wpływem kwasu solnego”. No cóż, w Polsce tak jakoś jest, że jeżeli biskupi obrzucają cię obelgami, to najczęściej znaczy, że robisz coś moralnie słusznego i służącego dobru publicznemu. Szacunek, pani Izabelo.

Polityka to dziedzina, w której gra się zespołowo, to znaczy, że nie zawsze można współpracować tylko z ludźmi, z którymi w pełni się zgadzamy, natomiast każda współpraca jest okazją do przekonywania innych do własnych wartości. Jaruga-Nowacka była wicepremierką w rządzie koalicji SLD-UP, pomimo tego, że krytycznie oceniała zapatrzenie polskich polityków, także swoich kolegów z koalicji, w bushowską Ameryke, która w odwecie za zamachy 11 września poprowadziła inwazję na Irak, sprzeciwiała się polskiemu udziałowi w tej operacji, a o Leszku Millerze w 2005, czyli wciąż współpracując z SLD, pisała wprost: „polityk marnotrawny, przetracił poparcie opinii społecznej jak dziad fortunę w Monte Carlo”.

Działając w takich, a nie innych warunkach i w dalekiej od ideału koalicji, w której prawdziwi lewicowcy (czyli ci wyznający lewicowe poglądy) byli w zdecydowanej mniejszości wobec tych nominalnych, którzy chętniej bronili przywilejów biskupów niż praw związkowców, zrobiła dużo – wykorzystując wszystkie możliwe narzędzia.

Wywalczyła uchwalenie ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie, choć nie udało jej się przekonać innych polityków do wpisania do niej całkowitego zakazu bicia dzieci (to nastąpiło dopiero na wniosek Rzecznika Praw Dziecka Marka Michalaka w nowelizacji ustawy w 2010 roku). Nie mogła się pogodzić z konserwatywną ideologią wpisującą przemoc i uprzedmiotowienie dzieci w zestaw „polskich tradycyjnych wartości”.

W całej Europie pseudokliniki okłamują kobiety w ciąży

Wraz z grupą polityków wpisała do kodeksu pracy termin „mobbing” (2002), bo dostrzegała, że ultraliberalne podejście do rynku pracy doprowadziło kulturę pracy w Polsce do miejsca, gdzie masowy mobbing był właściwie „zwyczajnym” narzędziem komunikacji z pracownikiem, a molestowanie seksualne przezroczystą normą zachowania szefa wobec pracownic.

W Ministerstwie Polityki Społecznej doprowadziła do zwiększenia środków na program wychodzenia z bezdomności. Walczyła też o projekt ustawy o spółdzielniach socjalnych, niestety skutecznie zablokowany przez liberałów.

Mówiła bez ogródek: „głód jest hańbą demokracji” i dzięki jej wysiłkom udało się w 2005 roku zwiększyć rządowe wydatki na dożywianie głodnych dzieci i dorosłych do 500 mln (czterokrotnie) – w ramach programu „Posiłek dla potrzebujących”, który po przejęciu władzy kontynuowały i PiS, i później PO. Niestety bezskutecznie walczyła o wprowadzenie zasad gender budgetingu, czyli analizowania jak poszczególne decyzje ekonomiczne wpływają na życie kobiet i mężczyzn (tak jak np. decyzja o zaoszczędzeniu na zamknięciu żłobków przyzakładowych uderzyła w kobiety, a nie w mężczyzn itd. Itp.). Polscy ekonomiści intelektualnie zanurzeni raczej w XIX niż w XXI wieku i byli głusi na nowe ogólnodostępne dane naukowe twierdzili z uporem, że „złotówka nie ma płci”. (PiS powinien im co roku słać kwiaty).

Jako pełnomocniczka ds. równego statusu kobiet i mężczyzn stworzyła we współpracy z ekspertkami II Krajowy Program Działań na Rzecz Kobiet. Chodziła na Manify i Parady Równości, kiedy większość polskich polityków udawała, że te protesty i problemy nie istnieją. Powołała do życia nagrodę za działania równościowe: Okulary Równości.

Kiedy wszyscy twierdzili, że o dyskryminacji osób LGBT i ich prawach trzeba mówić szeptem, żeby nie denerwować biskupów i fundamentalistów, ona została patronką pierwszej w Polsce społeczno-artystycznej kampanii przeciw homofobii, na którą złożyło się 30 fotografii par jednopłciowych trzymających się za ręce (autorstwa Karoliny Breguły) Niech nas zobaczą. Ta akcja zorganizowana przez Kampanię przeciw homofobii była tak zażarcie atakowana przez prawicę m.in. spod znaku giertychowskiej Ligi Polskich Rodzin, że kolejne firmy zawiadujące reklamą zewnętrzną ze strachu odmawiały powieszenia zdjęć sympatycznych młodych ludzi na swoich bilbordach. Jaruga wspierała ich od początku do końca. Kiedy Lech Kaczyński zakazał Parady Równości (decyzja uznana potem przez Trybunał Konstytucyjny za niezgodną z Konstytucją, a przez Trybunał w Strasburgu – za łamiącą Europejską Konwencję Praw Człowieka), Jaruga-Nowacka czynnie wzięła udział w wymyślaniu Wieców Równości, między którymi uczestnicy Parady przechodzili „nieoficjalnie” – dzięki czemu ku wściekłości katolickich fundamentalistów parada się odbyła.

Tablice „Strefa wolna od LGBT” na rogatkach

„Polska jest daleka od europejskich standardów w zakresie równouprawnienia, rozumienia praw mniejszości, przestrzegania praw człowieka, że marzy mi się, aby polska socjaldemokracja była pod tym względem tak postępowa, jak np. norwescy chrześcijańscy demokraci – ironizowała w Alfabecie. – Już nie myślę nawet o naszej prawicy, bo nie ma wielkich nadziei, że zechce zerwać z ksenofobią i nietolerancją. Ale żeby tak koledzy z lewicowych partii czasem zechcieli sobie zdać sprawę, że w pewien sposób się zachowywać nie wypada, a pewnych rzeczy mówić nie należy”.

W Norwegii nie usłyszysz już, że „chłopaki nie płaczą”

Ubolewała nad tym, że w Polsce panuje całkowite niezrozumienie idei polityki społecznej i  wydatki na cele społeczne są traktowane „jak dolegliwość, przeszkadzająca tym, którzy już się dorobili, w dalszym jeszcze prężniejszym rozwoju”. Nie miała wątpliwości, że „dogmat o przypływie podnoszącym wszystkie łodzie jest mitem. Jest w gruncie rzeczy oszustwem, mającym odwrócić uwagę od tego, jak na różnych rozwiązaniach korzystają ci, którzy już zdobyli pierwszy milion”. Dostrzegała i piętnowała działanie niewidzialnej, ale silnej ręki patriarchatu, także w tej sferze (polityki społecznej), ilustrując to stosunkiem sprawujących władzę do protestów dwóch porównywalnych w liczebności grup zawodowych – górników i pielęgniarek. Postulaty palących opony górników dotyczące zachowania części przywilejów spełniano za każdym razem. Postulaty pielęgniarek za każdym razem lekceważono. Rozumiała czym to grozi. Niestety zrozumienie tego problemu było i jest unikalną cechą u polskiej klasy politycznej, dlatego do tej pory żyjemy w kraju zatruwanym anachroniczną energetyką węglową, w którym służba zdrowia jest w ruinie.

Pielęgniarki nie są siostrami na służbie

Bez złudzeń mówiła też o patriarchalnych partyjnych mechanizmach, także na lewicy: „kobiety inteligentne, z poglądami i dorobkiem, które mogłyby zagrozić pozycji liderów, przepadają na etapie wtórzenia list wyborczych i głosowania nad kierownictwem”. Coś wam to przypomina?

A jednak wierzyła w to, że „patriarchat skona” (to przywoływane przez nią hasło Manify), że toczący się proces uznania równości kobiet i mężczyzn jest nieodwracalny pomimo mizoginicznej prawicy, tchórzliwych wobec kościelnych żądań liberałów i prawicowych strażniczek patriarchatu „zaganiających inne kobiety do kuchni z wysokości sejmowej trybuny”.

I nie miała wątpliwości, że lewica ma w demokratycznym państwie do odegrania rolę, której nie przejmie nikt inny. Pisała: „Demokracja wtedy jest silna, kiedy oznacza stałą walkę na argumenty, ścieranie się interesów i poglądów, niezgodę na łamanie praw człowieka – także praw słabszych i praw mniejszości. A rola lewicy w tym niezmiennie toczącym się sporze jest niezbywalna. Fasadowa demokracja, w której nie są reprezentowane interesy wszystkich grup społecznych, prowadzi do anarchii lub dyktatury. Dlatego nie wolno nam godzić się na kapitulację. Musimy umieć tworzyć pozytywną alternatywę, proponować rozwiązania, powoływać do życia organizacje, komitety, stowarzyszenia. Lewica musi od nowa zakorzenić się w życiu społecznym – nie poprzez rozdawanie stanowisk w radach nadzorczych i instytucjach państwowych, tylko poprzez pracę na rzecz pokrzywdzonych. Dlatego musimy angażować się w rozwiązywanie konfliktów społecznych, pomagać tym, którzy są słabsi i nie mają nadziei, działać na rzecz samoorganizacji społecznej. Zadaniem lewicy nie jest tylko stawanie co cztery lata do wyborów, ale przede wszystkim walka z niesprawiedliwością i wyzyskiem, walka o godność człowieka. Polska potrzebuje lewicy konsekwentnej, ideowej i przyzwoitej. Lewica musi zawsze stać po stronie słabszych, wyzyskiwanych, prześladowanych. Lewica odrzuca neoliberalizm jako doktrynę gospodarczą i społeczną. Lewica musi walczyć z biedą, bezrobociem i wykluczeniem. Lewica musi dać nadzieję tym, którzy wciąż czekają na społeczną sprawiedliwość”.

Dziesięć lat po śmierci Izabeli Jarugi-Nowackiej Polska jest w o wiele mroczniejszym miejscu niż była w 2010 roku. Polska demokracja jest śmiertelnie poraniona, leży na OIOMie i nie wiadomo, czy przeżyje, bo lekarzy zastąpiono egzorcystami. Gdyby politycy przełomu wieków XX i XXI uważniej słuchali ministry i wicepremierki Jarugi-Nowackiej (i nie tylko jej – także np. posłanek z Parlamentarnej Grupy Kobiet, które przez wiele lat pod wodzą Barbary Labudy karczowały konserwatywno-katolicki trujący dla kobiet busz) bylibyśmy gdzie indziej, a polska demokracja byłaby pod lepszą, bardziej kompetentną opieką.

Jednak w tym całym mroku Jaruga-Nowacka, jako współtwórczyni i pionierką niepostkomunistycznej lewicy w III RP, miałaby też powody do radości – konsekwentna, ideowa i przyzwoita lewica wreszcie się odrodziła. A w Sejmie jest więcej lewicowych odważnych i doświadczonych kobiet, niż kiedykolwiek. To kobiety, które mówią mocnym głosem i nie dają sobie przerywać. Joanna Scheuring-Wielgus, Monika Falej, Anita Kucharska-Dziedzic, Katarzyna Kotula, Magdalena Biejat, Marcelina Zawisza, Urszula Zielińska, Małgorzata Tracz, Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, Hanna Gill-Piątek, Beata Maciejewska. I Barbara Nowacka. To tylko niektóre z nich. A jeszcze więcej zaktywizowanych silnych i nieugiętych kobiet walczy o polską demokrację poza Sejmem – w zapoczątkowanym i spinanym przez Martę Lempart Ogólnopolskim Strajku Kobiet, w Wielkiej Koalicji za Równością i Wyborem, w samorządach, w niezliczonych ruchach i organizacjach, a także poza nimi.

Anna Walentynowicz, czyli zbuntowana ikona systemu

Różnymi ścieżkami, w różnych koalicjach, wspólnie próbujemy zatrzymać fundamentalistyczno-nacjonalistyczny walec. Czy damy radę?  Nie wiem, ale pamięć o tych, które walczyły z nami i przed nami dodaje nam sił i zdrowego wkurzenia, więc z waszymi tablicami i pomnikami czy bez nich – PAMIĘTAMY. Szacunek, pani Izabelo.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agata Diduszko-Zyglewska
Agata Diduszko-Zyglewska
Polityczka Lewicy, radna Warszawy
Dziennikarka, działaczka społeczna, polityczka Lewicy, w 2018 roku wybrana na radną Warszawy. Współautorka mapy kościelnej pedofilii i raportu o tuszowaniu pedofilii przez polskich biskupów; autorka książki „Krucjata polska” i współautorka książki „Szwecja czyta. Polska czyta”. Członkini zespołu Krytyki Politycznej i Rady Kongresu Kobiet. Autorka feministycznego programu satyrycznego „Przy Kawie o Sprawie” i jego prowadząca, nominowana do Okularów Równości 2019. Współpracuje z „Gazetą Wyborczą" i portalem Vogue.pl.
Zamknij